Brown Sandra - Huragan miłości.pdf

(720 KB) Pobierz
1157574033.001.png
S ANDRA B ROWN
H URAGAN MIŁOŚCI
Rozdział pierwszy
Motocykl wyskoczył zza pnia starego dębu, spomiędzy gęstych krzewów pnącej wisterii. Laura
Nolan, stojąc w ciemności na ganku, odwróciła się na ryk motoru. Przerażona, przywarła płasko do
frontowych drzwi, kurczowo przyciskając do piersi dłoń, w której trzymała klucze do mieszkania.
- Czy mam przyjemność z panią Hightower, agentem od handlu nieruchomościami? - zapytał
kierowca piekielnej maszyny.
- Nie. Pomylił się pan. Mówi pan z właścicielką domu. - I wyniośle dodała: - Nie wiem, czy
zdaje pan sobie sprawę, że o mało nie dostałam ataku serca. Dlaczego ukrywał się pan za drzewem?
Przekręcił kluczyk w stacyjce, wyłączając zapłon. Warkot silnika umilkł. Przerzucił nogę przez
siedzenie dość zdezelowanego wehikułu i obszedł go z tyłu niedbałym krokiem.
- Nie ukrywałem się. Czekałem. I wcale nie chciałem pani przestraszyć.
Tak powiedział. Ale Laura, widząc, jak powoli i czujnie wchodził po stopniach ganku,
powątpiewała w prawdziwość jego słów.
Była sama i w dodatku w miejscu odludnym. Ogarnął ją lęk. Każdy mógł zobaczyć przy głównej
drodze tablicę z ogłoszeniem o sprzedaży nieruchomości i podjechać boczną dróżką pod pretekstem,
iż jest zainteresowany w kupnie. Ale ilu ludzi posłużyłoby się w tym celu motocyklem? Przybierając
możliwie najbardziej oschły ton, Laura oznajmiła:
- Jeśli pan czeka na panią Hightower, to myślę, że...
- Wielki Boże! Czyżbym miał przyjemność mówić z samą panną Laurą Nolan?
Przez dłuższą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- Skąd... skąd pan mnie zna?
Jego śmiech - niski, gardłowy, wprawdzie nie złowieszczy, ale i nie pozbawiony niepokojącej
nuty - sprawił, że dreszcz przebiegł jej po plecach. Mężczyzna doszedł do ganku. Znajdował się teraz
na tym samym poziomie co ona. Tylko że był od niej wyższy. Znacznie wyższy. Jego postać majaczyła
groźnie w gęstniejącym mroku.
- Niechże pani nie udaje skromnisi, panno Lauro. Każdy zna najładniejszą z bogatych panien w
Gregory w stanie Georgia.
Słowa nieznajomego nie przekonały Laury z kilku powodów. Po pierwsze, w sztucznie
modulowanym i zaczepnym tonie jego głosu było wszystko oprócz szacunku. Wyczuwało się w nim
również zuchwałość i lekką drwinę. Po drugie, dotknęła ją uwaga na temat bogactwa; robienie tego
rodzaju przycinków było w złym guście i świadczyło o braku manier i lekceważeniu ogólnie
przyjętych konwenansów. Po trzecie wreszcie, zdenerwowało ją to, że nie stał w miejscu, tylko
podchodził do niej coraz bliżej. Napierał wprost na nią, zmuszając do ciągłego cofania się, aż
poczuła za plecami frontowe drzwi z solidnego drewna.
Laura czuła ciepło ciała mężczyzny i zapach wody kolońskiej. Mało kto odważyłby się zastąpić
jej drogę, a tym bardziej naruszyć prywatność posiadłości. Jego impertynencja działała na nerwy.
Ten nieznajomy gwałcił wszelkie zasady, jakich przestrzegają dobrze wychowani ludzie. Za kogo on
się uważa?
- Ma pan nade mną tę przewagę - odrzekła zimno - że nie znam pana. - Z jej tonu wynikało
niedwuznacznie, że chciała, aby i dalej tak zostało. - Jeżeli chce pan obejrzeć dom, proszę poczekać
na panią Hightower tu, na ganku. - Ruchem głowy wskazała wiklinowe siedzenie. - Ona jest bardzo
punktualna.
Jestem pewna, że lada moment się zjawi. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę zostawić pana
samego. - Laura bezceremonialnie odwróciła się do przybysza plecami i zaczęła otwierać wejściowe
drzwi.
Nie było to chyba najwłaściwsze posunięcie, ale Laura w tej chwili była bardziej zmieszana niż
przestraszona. Gdyby miał w stosunku do niej jakieś złe zamiary, to do tej pory już by je ujawnił. W
tym momencie odczuwała przede wszystkim potrzebę, by maksymalnie zwiększyć dystans między
sobą a nieznajomym.
Włożyła klucz do zamka, szczęśliwa, że dał się wsunąć do otworu już za pierwszym razem i że
nie musiała szukać po omacku właściwej dziurki. Otworzyła zatrzask i pchnęła drzwi. Gdy znalazła
się wewnątrz, automatycznie sięgnęła ręką do kontaktu, by zapalić światło. Na werandzie zrobiło się
jasno jak w dzień; pięknie zdobione lampy oświetliły ją jednocześnie z trzech różnych punktów.
Kiedy Laura się odwróciła, by zamknąć drzwi, wykrzyknęła zaskoczona i zdziwiona, ponieważ nie
wiedziała, że nieznajomy za nią idzie. Przede wszystkim jednak dlatego, iż dopiero teraz poznała,
kim jest.
- James Paden? - zapytała lekko zachrypniętym głosem. Mężczyzna nie uśmiechnął się od razu.
Dopiero po chwili kąciki posępnie wygiętych ust uniosły się z wyrazem denerwującej pewności
siebie. Wetknął kciuki za szlufki dżinsowych spodni, oparł się ramieniem o framugę drzwi i zapytał:
- Pamiętasz mnie?
Czy go pamiętała? Oczywiście, że tak! Nie zapomina się takich postaci jak James Paden. Tego
typu osoby zawsze zapadają w pamięć.
W przeciwieństwie do wszystkich innych osób, jakie Laura zapamiętała z dawnych czasów,
James Paden był praktycznie jedynym znanym jej człowiekiem, który wyjechał z rodzinnego miasta
pod presją ludzkiej opinii.
- Co ty tu robisz?
- Zaproś mnie do środka, to ci powiem. A może nadal nie mam prawa wstępu na czcigodne
salony nobliwego domu przy Indigo Place dwadzieścia dwa?
Dotknęła ją ta uwaga. Sugerowała, że jest snobką, która progi swego domu rezerwuje tylko dla
wybranych, choć rzeczywiście była to prawda. Randolph i Missy Nolanowie mocno by się gniewali,
gdyby ich jedyna córka zaprosiła kogoś takiego jak James Paden na którąś ze swoich często
organizowanych, koleżeńskich prywatek.
- Proszę bardzo, wejdź, jeśli chcesz - zaproponowała sucho. Oderwał się od framugi i z butną
miną przestąpił próg.
- Dziękuję!
Sarkazm brzmiący w jego glosie wyprowadził Laurę z równowagi. Zgrzytnęła zębami z irytacją.
Zamknęła za nim drzwi i stanęła z boku, podczas gdy on powoli wodził badawczym wzrokiem po
holu. Laura tymczasem przyglądała mu się dyskretnie.
James Paden. Szalony, nieokiełznany chłopak, uchodzący powszechnie za największego chuligana
w mieście. Zdał maturę na kilka lat przed Laurą, ku ogromnej uldze władz szkolnych Gregory. Był
największą zakałą gimnazjum. Miejscowi policjanci także dobrze go znali. Nie był jednakże
przestępcą w dosłownym tego słowa znaczeniu; był po prostu niepoprawny.
Główną kwaterę Jamesa Padena i jego kumpli, którzy w ślad za nim podążali na motocyklach,
stanowiła sala bilardowa. Spotykali się tam bądź grasowali po mieście w poszukiwaniu przygody i
łupu. Ich pojawienie się przysparzało zawsze mieszkańcom Gregory niemało problemów i każdy, kto
mógł, schodził im z drogi. Wiedziano, że piją, głośno przeklinają, jeżdżą jak wariaci i w ogóle
zachowują się poniżej wszelkiej krytyki. Byli postrachem Gregory, lokalną wersją budzącego grozę
osławionego gangu, zwanego Wysłańcami Piekieł.
Niekwestionowany przywódca tej grupy, James Paden, wzrastał jak dzikus, pozbawiony
wszelkich ambicji, nie mając krzty szacunku dla nikogo i niczego. Dobrze wychowanym młodym
ludziom nie wolno było zadawać się z nim, ponieważ jego towarzystwo nieuchronnie pociągało za
sobą kłopoty. Starannie wychowanym panienkom radzono to samo. Dla dziewcząt jednakże bliższe z
nim obcowanie miało znacznie gorsze konsekwencje. Dobra opinia i towarzystwo Jamesa Padena nie
dały się ze sobą pogodzić.
Jak na ironię James Paden odznaczał się interesującą osobowością. Przyciągał do siebie ludzi,
którzy zazwyczaj nie potrafili mu się oprzeć. Fascynował ich tak, jak fascynuje wszelkie zło i
występek. Potrafił być też zabawny. I niemoralny. Był atrakcyjny w grzeszny sposób. Wystarczyło
jedno spojrzenie spod gęstego łuku brwi, jedno kiwnięcie palcem, by ci, co nie odznaczali się dość
silną wolą, lecieli za nim jak ćmy do ognia.
Oprócz niebanalnej osobowości James miał pociągającą powierzchowność. Obcisłe dżinsy,
trykotowe koszulki, skórzana czarna kurtka z uniesionym kołnierzem i ciężkie buty były jego
uniformem na długo przedtem, nim stały się obowiązującym kanonem młodzieżowej mody. Miał
jasnobrązowe, długie do ramion włosy. Spoglądał na świat zamyślonymi zielonymi oczami,
okolonymi gęstą firanką ciemnych rzęs. Dolna warga jego miękkich zmysłowych ust była nieco
pełniejsza niż górna; wydawała się nawet lekko wydęta, jeżeli nie unosił kącików ust w urągliwym
uśmiechu... tak jak w tej chwili, kiedy, jakby czując na sobie badawcze spojrzenie Laury, raptownie
się ku niej odwrócił.
Uśmiechnęła się blado.
- Chcesz poczekać na panią Hightower w saloniku? - zapytała.
Dostosował się do jej tonu i odparł z wyszukaną galanterią:
- Prowadź, panno Lauro.
Laura z rozkoszą starłaby z twarzy mężczyzny ten cyniczny uśmiech; dłonie aż ją świerzbiły, by
zetknąć się z jego policzkiem.
Jednak odwróciła się tylko i poprowadziła go w stronę głównej bawialni. Po drodze przekręcała
kontakty.
Gwizdnął przeciągle, kiedy znaleźli się w salonie. Stojąc na środku pokoju, wsunął dłonie do
tylnych kieszeni dżinsów i powoli się obracał.
Laura zauważyła, że ubranie Jamesa odznaczało się doskonałą jakością, wyraźnie różniło się od
tego, które nosił dawniej. Buty, na przykład, z pewnością musiały sporo kosztować. Były zakurzone i
miały zdarte obcasy, ale z pewnością zostały kupione w eleganckim sklepie.
Rzucało się też w oczy, choć Laura udawała, że tego nie dostrzega, iż niewiele się zmienił od
Zgłoś jeśli naruszono regulamin