Balogh Mary - Niedyskrecje.pdf

(1100 KB) Pobierz
1114611528.001.png
B A L O G H
Niedyskrecje
Jedną z bezspornych oznak nadchodzącej wiosny był powrót pana Claude'a Adamsa oraz jego żony
do Bodley House, ich wiejskiej posiadłości w hrabstwie Derby.
Naturalnie, koniec zimy zapowiadały również inne znaki. Przebiśniegi, prymulki i 1
pojedyncze krokusy pokazywały się już w lasach i wzdłuż przydrożnych żywopłotów. Pierwsze
zielone pędy wyrastały nieśmiało z ziemi w nagich jeszcze ogrodach. Na gałęziach drzew pojawiła
się otoczka zieleni, chociaż trzeba było przyjrzeć się z bliska, żeby dostrzec delikatne młode listki.
Powietrze stało się
cieplejsze, słońce świeciło mocniej. Drogi i ogrodowe alejki zdążyły już wyschnąć
po ostatnich śnieżycach.
Niewątpliwie wiosna nadchodziła, ale najpewniejszym i najbardziej wyczekiwanym przez małą
wioskę Bodley-on-the-Water znakiem był powrót pana do dworu. Państwo Adams zazwyczaj
wyjeżdżali wkrótce po Bożym Narodzeniu, czasem nawet wcześniej, i spędzali zimę, odwiedzając
licznych przyjaciół.
Wyjazd dziedzica z małżonką był ciężką próbą dla wielu mieszkańców wsi; ponura pora roku i bez
tego dawała się we znaki. Przez dwa miesiące musieli obywać się bez widoku pani Adams, która
zwykła przejeżdżać przez wieś, kłaniając się godnie z okna powozu wybranym, zaszczyconym tym
gestem przechodniom. Brakowało jej obecności w kościele, którego nawą kroczyła, nie rozglądając
się na boki, a potem jawiąc się jako uosobienie mody i elegancji, zasiadała w wyściełanej ławce tuż
przy ołtarzu. Biedni, chorzy i starcy musieli pogodzić się z tym, że pani Adams podczas swej
nieobecności nie dostarcza im osobiście koszyków z jedzeniem - chociaż na ogół to służący przynosił
je z powozu - i nie dowiaduje się łaskawie o ich zdrowie. Miejscowa śmietanka towarzyska musiała
sobie radzić bez rzadkich, pochlebiających jej próżności wizyt, podczas których pani Adams
siadywała przy opuszczonym oknie powozu, a uszczęśliwionego takim wyróżnieniem osobnika
przyzywał z domu stangret w liberii. Szczęśliwiec stawał przy drodze, kłaniał się lub dygał i pytał o
panicza Williama i panienkę Julie.
Nawet dzieci państwa Adamsów nieczęsto widywano w trakcie zimowych miesięcy, chociaż rodzice
nie zabierali ich w odwiedziny do przyjaciół - niańka twierdziła niezbicie, iż zimowe powietrze
dzieciom nie służy.
Tego roku państwo Adams spędzili miesiąc w Stratton Park w hrabstwie Kent, u wicehrabiego
Rawleigh. Było wiadomo, że wicehrabia, starszy brat pana Adamsa, pojawił się na świecie o całe
dwadzieścia minut wcześniej i tym szczęśliwym zrządzeniem losu został dziedzicem rodowego tytułu.
Gdyby sytuacja była odwrotna, zastanawiali się głośno niektórzy plotkarze, mogli mieć w Bodley
utytułowanych dziedziców. Chyba jednak babka obu braci ze strony matki i tak zapisałaby posiadłość
Bodley młodszemu synowi, we dworze więc znów mieszkałby zwykły „pan Adams".
Mieszkańcom wioski nie wadził specjalnie brak tytułu przed nazwiskiem dziedzica. Pod innymi
względami państwo Adams przejawiali wszelkie cechy 2
szlacheckiego pochodzenia, a każdego przyjezdnego szybko informowano, że właścicielem Bodley
jest jaśnie wielmożny pan Adams, brat wicehrabiego Rawleigh ze Stratton.
Pan Adams i jego żona zamierzali wrócić do domu w nadchodzącym tygodniu
-jeden z lokajów z Bodley wspomniał o tym w miejscowej gospodzie, w której co wieczór wypijał
kufel mocnego jasnego ale. Stamtąd wiadomość rozeszła się po całej wsi. Kiedy główny stajenny
powiedział kowalowi, że państwo przywiozą ze sobą gości, w wiosce zawrzało od domysłów.
Czy wicehrabia Rawleigh jest wśród zaproszonych?
Pani Croft, dworska gospodyni, poinformowała panią Lovering, żonę pastora, że wicehrabia istotnie
odwiedzi Bodley. Miało też przybyć kilkoro innych gości. Pani Croft doprawdy nie wiedziała, czy
jeszcze ktoś spośród nich ma jakiś tytuł. Nie miałaby nawet pojęcia o przyjeździe jego lordowskiej
mości wicehrabiego, gdyby nie list, w którym pani Adams wspominała o szwagrze, a przecież pan
Adams nie ma innych braci. Jedno było pewne: wicehrabia Rawleigh zawsze otacza się dys-
tyngowanym towarzystwem.
Warto było znosić nieobecność dziedzica przez parę okropnych miesięcy, mając teraz przed sobą
takie widoki - wieś zgodziła się jednogłośnie. Dwa lata minęły, od kiedy państwo Adams przywieźli
do Bodley gości, a jeszcze więcej, odkąd wicehrabia odwiedził brata w jego wiejskiej siedzibie.
Całe Bodley drżało z niecierpliwości. Nikt nie znał dokładnej daty ani godziny przyjazdu, lecz
wszyscy zachowywali czujność. Państwa Adams i ich przyjaciół
przywiezie chyba kilka powozów, a liczne pojazdy dostarczą bagaże i służbę.
Zapowiadał się spektakl, którego nie wolno przegapić. Na szczęście z hrabstwa Kent droga wiodła
wyłącznie przez wieś. Należało tylko mieć nadzieję, że nie nadjadą po zmierzchu, ale to było mało
prawdopodobne. Podróżowały przecież
także damy, a po nocy na drogach mogą grasować złoczyńcy.
Tak więc wraz z nadejściem wiosny, przepychu i bogactwa, obfitość nowego życia zapełni lasy i
pola, a splendor i świetność powrócą do Bodley House.
Catherine Winters odkryła, że wbrew sobie dużo częściej niż zazwyczaj wygląda przez okna swego
małego, krytego strzechą domku na południowym krańcu wioskowej uliczki i uważnie nasłuchuje
turkotu nadjeżdżających powozów.
Wolała ogród na tyłach domu niż ten od frontu, bo rosły w nim drzewa owocowe o gałęziach
zwieszających się nisko nad murawą, które latem dawały cień, a u krańca sadu płynęła rzeka,
szemrząc wśród omszałych kamieni. W ostatnich jednak dniach pani Winters wychodziła dość często
przed dom, gdzie oglądała pączki krokusów i nieliczne dzielne listki żonkili, wynurzające się spod
ziemi.
3
Niemniej jednak zdecydowana była szybko umknąć do domu, gdyby rzeczywiście usłyszała
zbliżające się ekwipaże. Któregoś ranka tak zrobiła, ale okazało się, że to tylko wielebny Ebenezer
Lovering wracał dwukółką z wizyty na pobliskiej farmie.
Powrót dziedzica do Bodley napełniał ją mieszanymi uczuciami. Dzieci będą
szczęśliwe. Od dłuższego czasu wprost nie mogły doczekać się matki. Oczywiście pani Adams
przyjedzie obładowana podarkami i zajmie nimi swoje pociechy na całe tygodnie, ich lekcje więc
ucierpią. Ale dzieci potrzebują matki bardziej niż
nauki. Dwa razy w tygodniu Catherine udzielała im we dworze lekcji gry na pianinie, chociaż żadne z
nich nie przejawiało specjalnych zdolności w tej dziedzinie. Ale dzieci były jeszcze małe - Julie
miała osiem lat, a William siedem.
Życie stawało się odrobinę ciekawsze, kiedy pan Adams i jego żona przebywali w Bodley. Od czasu
do czasu Catherine zapraszano na obiad lub w celu skompletowania partii przy stoliku do kart.
Zdawała sobie sprawę, że zdarza się to tylko wtedy, gdy pani Adams brakowało jednej damy do pary
- jeszcze bardziej dokuczało jej w takich przypadkach protekcjonalne zachowanie gospodyni. Mimo
wszystko towarzystwo ludzi, którzy umieli poprowadzić konwersację, i okazja do ubrania się w
odświętny strój sprawiały jej niekłamaną przyjemność bała się jedynie, że jej szyte w domu ubranie z
pewnością razi wykwintne gusta rozpaczliwie niemodnym wyglądem.
Pan Adams zawsze był dla niej bardzo miły i grzeczny. Po tym niezwykle przystojnym dżentelmenie
dzieci odziedziczyły urodę, choć jego żona także nie była brzydka. Catherine nauczyła się jednak
unikać pana domu podczas wizyt w Bodley House. Pani Adams ostro reagowała, ilekroć Catherine
zaczynała z nim rozmawiać, co było bardzo niemądre. Zachowanie Catherine nigdy nie sugerowało,
że ma ochotę na flirt.
Nie miała. Skończyła z mężczyznami. Z miłością i z flirtami. Przez nie znalazła się tutaj, lecz nie
zamierzała skarżyć się na swój los. Miała miły dom w całkiem przyjemnej okolicy i potrafiła
pożytecznie spędzać czas, bez trudu więc znosiła monotonię kolejnych, podobnych do siebie dni.
Cieszyła się z powrotu dziedzica, ale i trochę bała. Niestety, Adamsowie mieli przywieźć większą
grupę gości. Wicehrabiego Rawleigh Catherine nie znała.
Nigdy go nie spotkała i do czasu zamieszkania w Bod-ley-on-the-Water nigdy o nim nie słyszała.
Przyjeżdżali jednak także inni goście, niewątpliwie ludzie z towarzystwa. Zawsze istniała
ewentualność, że zna kogoś z nich, czy raczej -
mówiąc ściślej - że ktoś ją rozpozna.
Ryzyko było niewielkie, ale i tak napawało lękiem.
Pragnęła, aby nic nie zakłóciło jej spokoju. Zbyt drogo za niego zapłaciła.
4
Goście przyjechali pewnego chłodnego, choć słonecznego popołudnia. Stała wtedy na ścieżce przed
domem, żegnając się z Agatą Downes, niezamężną córką
poprzedniego pastora, która odwiedziła ją i została na herbacie. Catherine nie mogła zatem uciec do
środka, schronić się za firankami saloniku i obserwować, sama nie będąc widzianą. Musiała zostać
tam, gdzie stała, z twarzą nieosłoniętą
choćby czepeczkiem, i czekać, czy ktoś ją rozpozna. Pozazdrościła Toby'emu, swojemu terierowi, bo
bezpiecznie siedział w domu, głośno poszczekując.
Nadjechały trzy powozy, a za nimi, w pewnym oddaleniu, liczne bryki z bagażami. Siedzących w
środku nie było widać, choć pani Adams wyjrzała przez okno pierwszego powozu, kiwnęła dłonią i
skinęła im głową. Królowa pozdrawiająca pospólstwo, pomyślała Catherine i lekko się
odchyliła. Jej poczucie humoru pomagało przetrwać spotkania z panią Adams.
W ślad za powozami jechało konno trzech dżentelmenów. Szybki rzut okiem wystarczył Catherine, by
stwierdzić, że dwaj z nich są jej nieznani. Trzeci też nie stanowił zagrożenia. Uśmiechnęła się do
pana Adamsa i dygnęła jego żonie nie lubiła się kłaniać i unikała tego - ale jakiś szczegół w jego
postawie i chłodne, aroganckie, pozbawione uśmiechu spojrzenie uświadomiło jej, że to wcale nie
jej sąsiad.
Oczywiście, przecież pan Adams ma brata bliźniaka - wicehrabiego Rawleigh. Co za niezręczność!
Catherine poczuła gorący rumieniec na policzkach. Nabrała nieco otuchy na myśl, że zdążył się dość
oddalić, by tego dygnięcia nie zauważyć, pocieszała się, że jej ukłon można było wziąć za ogólne
powitanie wszystkich podróżnych.
- Droga pani Winters - stwierdziła panna Downes - jak dobrze, że akurat stałyśmy tak blisko
gościńca, kiedy pan Adams, jego droga żona i szanowni goście wracali do dworu. Doprawdy, bardzo
uprzejmie ze strony pani Adams, że się nam ukłoniła. Po tak nużącej i długiej podróży na pewno
wolałaby pozostać wewnątrz powozu.
- Tak, istotnie - zgodziła się Catherine. - Podróże męczą, panno Downes. Na pewno wszyscy
odetchną z ulgą, dojeżdżając do Bodley House w porze popołudniowej herbaty.
Panna Downes podążyła do domu, niecierpliwie czekając chwili, kiedy podzieli się wrażeniami z
sędziwą, schorowaną matką. Catherine odprowadziła ją
wzrokiem i dostrzegła z pewnym rozbawieniem, że prawie wszyscy mieszkańcy wsi wylegli przed
domy. Bodley wyglądało tak, jakby przed chwilą ulicą przeszła wielka procesja, a ludzie pławili się
jeszcze w glorii odświętnego wydarzenia.
Catherine nadal wstydziła się. Może wicehrabia Rawleigh zorientuje się, że tylko przez pomyłkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin