Strasznie mi się podobasz
Antologia
Andrzej Pilipiuk
Rocznik 1974, zawód wyuczony - archeolog, wykonywany - literat.
Z Fabryką Słów opublikował jak dotąd (nie licząc wznowień i reedycji) 25 książek. Pierwszą były „Kroniki Jakuba Wędrowycza", otwierające megabestsellerowy cykl opowieści o wiejskim egzorcyście i bimbrowniku, kontynuowany w tomach: „Czarownik Iwanow", „Weźmisz czarno kure...", „Zagadka Kuby Rozpruwacza", „Wieszać każdy może" oraz „Homo bimbrownikus". Autor trzytomowego „Norweskiego dziennika", trylogii: „Kuzynki", „Księżniczka", „Dziedziczki", powieści „Operacja Dzień Wskrzeszenia" i antologii znakomitych opowiadań „1586 kroków", „Czerwona gorączka", „Rzeźnik drzew" i „Aparatus". W 2011 r. zachwycił fanów krwiopijczym i socjalistycznym „Wampirem z M-3" oraz współtworzył pierwszy w historii wydawnictwa Fabryka Słów komiks „Dobić dziada". W tym samym roku zakończył pracę nad ostatnim z sześciu tomów cyklu „Oko Jelenia".
Wydany w 2009 r. „Rzeźnik drzew" został nagrodzony przez Polską Izbę Książki oraz Holmen Paper Polska wyróżnieniem w konkursie „Najpiękniejsza książka wydana na papierze Ecco-Book". Również w 2009 roku Andrzej Pilipiuk otrzymał nagrodę Bestseller Empiku za „Homo bimbrownikusa". W plebiscycie Nautilus 2009 w kategorii powieść zajął II i III miejsce, a w kategorii opowiadanie - III miejsce. Jest jednym z najbardziej aktywnych współczesnych polskich pisarzy. Słynie z doskonałego kontaktu z fanami swoich książek.
ANDRZEJ PILIPIUK
WUNDERWAFFE
Ponury ryk silników rozbrzmiewał nad Berlinem. Gdzieś z daleka dobiegł głuchy huk eksplodującej bomby, a po chwili kolejny Nalot...
- Szybciej! - Adiutant wodza przynaglił Heinza do szybszego biegu. Wpadli między budynki Kancelarii.
Ryk narastał, bomby padały to bliżej, to dalej. Niebo przecięły smugi reflektorów, w kilku miejscach rozszczekały się zenitówki. Gdzieś na wschodzie pojawił się klucz nisko lecących samolotów.
- Ruskie czy Anglicy? - wysapał pytanie młody esesman. - Kto ich tam wie, poza tym jakie to ma znaczenie? - wzruszył ramionami przewodnik. - Ostatni wysiłek!
Przebiegli otwartą przestrzeń dziedzińca i po wąskich betonowych schodkach zbiegli w bezpieczny półmrok głębokich schronów. Otwarły się grube stalowe wrota, potem kolejne. Betonowe schody i korytarze noszące ślady szalunków ciągnęły się w nieskończoność. Zstępowali coraz niżej i niżej, w głąb ziemi. Wreszcie stanęli przed zwykłymi dębowymi drzwiami. Przewodnik zapukał.
- Wejść - dobiegło ze środka. Adiutant nacisnął klamkę i przepuścił Heinza przodem, sam jednak pozostał na zewnątrz. Młody esesman wszedł do gabinetu. Koło biurka stał Adolf Hitler. Towarzyszył mu starszy mężczyzna w białym fartuchu laboratoryjnym.
- Heil Hitler! - Przybysz wyrzucił dłoń w salucie. - Cieszę się, że was widzę, Heinz - powiedział wódz. - To profesor... Może lepiej bez nazwisk - zreflektował się. - Nie domyślacie się zapewne, w jakim celu was wezwałem...
- Melduję, że nie! - Znacie, Heinz, sytuację na froncie?
- Nasza waleczna armia odpiera... - Gówno tam odpiera - przerwał mu wódz. - Tu możemy pomówić szczerze. Prawda jest taka, że wojnę już przegraliśmy.
Oficer poczuł zimny pot na karku. - Nasza armia... - wyjąkał. - Ta banda nieudaczników od niemal roku znajduje się stale w odwrocie. Jedziemy już na resztkach rezerw. Na całym okupowanym przez nas terenie ludzie wykręcają klamki z drzwi, by zapewnić przemysłowi mosiądz i brąz na zapalniki. To jednak ciągle za mało. Produkcja stali nie pokrywa podstawowych potrzeb. Sytuacja z paliwem jest tragiczna. Zasoby ludzkie... - urwał, a po twarzy przebiegł mu nerwowy tik. - Możemy prowadzić wojnę może jeszcze rok, a i to pod warunkiem, że alianci nie otworzą drugiego frontu.
- A nasza wunderwaffe? - Heinz z trudem pokonał skurcz gardła. - Zdalnie sterowane rakiety? Pociski V3? Bomba atomowa, nad którą pracuje Oppenheimer?
Spojrzał z nadzieją na naukowca, ale ten tylko bezradnie rozłożył ręce.
- Bomba ciągle jeszcze na deskach kreślarskich - westchnął Führer. - Mamy mało pierwiastków... tych... no...
- Rozszczepialnych - podpowiedział profesor. - Prawdopodobnie w ciągu najbliższych trzech lat nie zbudujemy broni atomowej. A to oznacza, że nie zbudujemy jej nigdy, bo za dwa lata będzie już po nas. Reszta cudownych broni na razie w fazie modeli lub co najwyżej prototypów.
- Wodzu, jeśli mogę oddać życie za Rzeszę... - Po to was wezwałem. Możecie. - Hitler uśmiechnął się przyjaźnie. - I nawet niekoniecznie trzeba będzie oddawać życie. Nakreśliłem wam sytuację, byście właściwie zrozumieli wagę swojej misji.
- Jeśli tylko da się odwrócić tę... - ... klęskę - dokończył za niego wódz. - Szanse nie są duże, ale jeśli twoja, chłopcze, misja się powiedzie, tę wojnę jeszcze wygramy. Nasz pomysł sprowadza się... Zresztą niech pan to zreferuje, profesorze.
- Nie jesteśmy tak zupełnie na lodzie, a i w dziedzinie cudownych broni mamy pewne wyniki. Dotąd nie miały zastosowania militarnego, ale geniusz naszego wodza...
- Do rzeczy! - uciął Hitler. - Od dawna przeczuwano, że obok naszego świata istnieją także rzeczywistości równoległe. Alternatywne - kontynuował uczony. - Światy podobne są jednak niedostępne, gdyż oddzielone fałdami wielowymiarowej czasoprzestrzeni.
Heinz nic z tego nie zrozumiał, ale karnie słuchał. - To jakby sąsiedni pokój w tym samym budynku - wtrącił się
Hitler. - Nasz świat to jakby komórka w pszczelim plastrze, a obok znajduje się wiele podobnych. I w nich też żyją ludzie, istnieje Berlin...
- To zdumiewające - szepnął Heinz, choć nadal nie do końca pojmował o czym mowa.
- W tej chwili zdołaliśmy potwierdzić doświadczalnie istnienie około ośmiuset światów sąsiednich. Opracowaliśmy też metodę przedostania się do nich.
- Użył pan słowa „alternatywne". Nasza historia - czy w nich potoczyła się inaczej?
- Przynajmniej w niektórych. Wyszukaliśmy bratni świat nazistowski, w którym rozwój techniki wydaje się wyprzedzać nasz o jakieś dwie dekady - odezwał się Hitler. - Udacie się tam, Heinz, i poprosicie o pomoc. Sami wiecie, jak szybko rozwijają się systemy uzbrojenia. Mamy szansę zaskoczyć Ruskich bronią, którą może wymyślilibyśmy za dwadzieścia lat.
Sens słów wodza dotarł do niego po chwili. - To niesamowite - wykrztusił. - Wydaje mi się, że moje badania są absolutnie pionierskie - odezwał się uczony. - Nasi bracia najwyraźniej nie wpadli na te koncepcje, bo już by nas odwiedzili...
- Zatem nie ma tam aparatury umożliwiającej powrót. Jak sprowadzę posiłki? - zapytał Heinz konkretnie.
- Tu jest niezbędna dokumentacja techniczna naszego odkrycia - wyjaśnił profesor, wręczając mu rolkę mikrofilmu. - Przekażecie ją uczonym z tamtej rzeczywistości. Centralne laboratorium
Wehrmachtu lub inna podobna instytucja będzie w stanie w ciągu najdalej trzech miesięcy zbudować odpowiedni teleport. Dzięki temu wrócicie do domu, a oni będą mogli nam przesłać broń atomową, czołgi, samoloty i co tam jeszcze ciekawego wymyślili.
- Tak jest! Jak wygląda świat, do którego mam się udać? Na twarzach wodza i konsultanta naukowego nieoczekiwanie odmalowała się głęboka troska.
- Tak dokładnie nie wiemy - przyznał wreszcie profesor. - Bardzo trudno uzyskać obrazy ze światów-cieni. Wiemy tylko jedno, to z pewnością bratnie państwo nazistowskie.
Wyjął odbitkę niezbyt wyraźnej fotografii... Przedstawiała wielką swastykę na postumencie. W tle majaczyły jakieś budynki.
- To Brama Brandenburska, ale widziana od strony parku - zidentyfikował młody agent. - A te pojazdy to chyba samochody. Faktycznie wyglądają o wiele nowocześniej niż nasze!
- Brawo - pochwalił Hitler. - A zatem udacie się, żołnierzu, do innego świata, dotrzecie do mnie lub - głos trochę mu się załamał - do tego, kto pełni tam funkcję führera. Przekażecie mu naszą prośbę o pomoc i w ciągu trzech miesięcy wrócicie na czele posiłków.
- Tak jest. - Od powodzenia waszej misji zależy los naszego kraju. Jeśli się wam powiedzie... Zostaniecie odznaczeni nowym orderem, najwyższym odznaczeniem Rzeszy, które zostanie zaprojektowane specjalnie na tę okazję.
- Nie zawiodę! - Heinz wyrzucił dłoń w salucie. - Przygotujcie się, start za godzinę - głos wodza stwardniał, gdy wydawał rozkazy.
- A to weźcie na wszelki wypadek... - Konsultant wskazał stolik.
Na blacie leżał luger, stosik złotych amerykańskich dwudziestodolarówek i podrobiony brazylijski paszport dyplomatyczny.
* * *
Wiosna w Berlinie była zaskakująco ciepła. Przez rozeschniętą framugę okna wpadały powiewy pachnącego bzem wiatru. Dolfio otworzył oczy. Zielone cienie długo nie chciały ustąpić. Ból głowy oszałamiał. Tanie francuskie wino wypite wieczorem sponiewierało go straszliwie... Wzrok malarza spoczął na spękanym suficie. Powoli wygrzebał się z barłogu. Wypił z czajnika parę łyków zatęchłej wody.
Sąsiednie łóżko było puste. Hermann wyruszył już w swoją codzienną trasę. Malarz odetchnął z ulgą. Współlokator przez kilka ostatnich dni nie zdołał użebrać na kolejną działkę morfiny. Na głodzie stawał się agresywny i nieobliczalny...
Naciągnął spodnie. W kieszeni brzęczały nieliczne drobniaki. Wysypał je na dłoń. Pół marki drobnymi i srebrna rosyjska ćwierćrublówka. Na obiad w garkuchni starczy. Założył pocerowane skarpetki. Wzuł sandały. Przez dłuższą chwilę walczył z pokusą, by odpuścić sobie ten dzień, by poleżeć jeszcze w łóżku. Przemógł się tytanicznym wysiłkiem woli.
- Trzeba - powiedział twardo. Zza szafy wyciągnął stare sztalugi o nóżkach pogryzionych przez szczury. Zabrał kasetkę z resztkami rozeschniętych farb i pędzlami. Miał zagruntowane dwa podobrazia i jedną zaczętą pracę. Wziął też kilka gotowych akwarelek. Może ktoś się skusi? Obwiązał wszystko sznurkiem. Wymknął się na korytarz i najciszej jak potrafił ruszył do wyjścia. Nie udało się przemknąć. Administrator tkwiący w swojej kanciapie oczywiście go usłyszał. Uniósł głowę znad łady. Okulary w drucianej oprawce błysnęły złowrogo.
- Schickelgruber? - warknął, nawijając pejs na palec wskazujący. - Co z czynszem? Zalegacie za zeszły tydzień.
„Oby cię pokręciło, parszywy, spasiony wyzyskiwaczu" - pomyślał artysta.
- Ureguluję niebawem wszystko - bąknął. - Niebawem to ja pieprznę te twoje graty oknem i tak się to skończy. I powiedz swojemu ciotowatemu kumplowi, że może i jest bohaterem wojennym, ale skoro tę wojnę przegraliśmy, to ma płacić jak każdy. Jak do piątku nie ureguluje zaległości, to zrobimy się bardzo niemili!
„Też jestem bohaterem" - pomyślał ponuro malarz, szarpiąc się ze zdezelowanymi drzwiami. „Gdy ja zdychałem na dnie okopu zatruty chlorem, ten Żydek dekował się na tyłach..."
Wreszcie pokonał opór zawiasów i wytoczył się ze swoim majdanem na ulicę.
Heinz zmaterializował się w jakiejś komórce. Po przeskoku między światami czuł przez chwilę mocne zawroty głowy, ale zaraz wszystko wróciło do normy.
- Ale jazda - mruknął. Pchnął ostrożnie rozklekotane drzwi i wyjrzał przez szparę. Na podwórku pejsaty Żyd w ciemnym chałacie pucował maskę wielkiego czarnego samochodu.
- Fiuu... ale bryka. - Młody esesman wręcz nie mógł oderwać oczu od pojazdu. Tylko czemu właściciel powierzył mycie tak cennego auta jakiemuś parszywemu untermenschowi? Poza tym wszyscy oni dawno już powinni zostać zlikwidowani... Jakim cudem ten się uchował?
Żyd odstawił wiaderko i szczotkę, po czym z zadowoloną miną rozsiadł się wygodnie za kierownicą. Przez chwilę bawił się kluczykami, a potem odpalił silnik.
Na ten widok Heinza ogarnęła zimna wściekłość. Kopnął drzwi szopy i wyskoczył z ukrycia jak z procy. Jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki i złapawszy profanatora za kark, wyciągnął go z wnętrza limuzyny.
- Ty parszywy niewolniku! - ryknął. - Za dużo sobie pozwalasz! Gdzie twoja opaska!? Zaraz wezwę gestapo, oni cię nauczą...
W tym momencie umilkł, bo Żyd dał mu w zęby. - Jak śmiałeś podnieść rękę na oficera SS! - wykrztusił przybysz i zaraz ponownie dostał w japę, tym razem znacznie mocniej.
Zobaczył wszystkie gwiazdy. Zatoczył się, potknął i klapnął w błoto. Trzasnęły drzwi i z wnętrza kamienicy wyszli kolejni dwaj Żydzi, młodsi i lepiej zbudowani.
- Panie Grossman, co się stało? - zapytał ten wyższy. - Aj waj, ażeby to ja wiedział? Jakiś cudak się do mnie przyczepił, za kołnierz szarpał i coś bełkotał...
Wszyscy trzej stanęli nad powalonym Heinzem. - No popatrz pan tylko na jego uniform. - Niższy kontemplował mundur Niemca. - Co też to takiego? Czy to portier z knajpy zakładu pogrzebowego?
- Aj waj mir! A może to jest jakiś kominiarz? Oni się tak na czarno ubierają.
- No gdzieżby tam kominiarz, co ty gadasz, Mojsze, toż oni cylindry noszą, a ten ma furażerkę z jakimś ptaszydłem. - Wdeptał czapkę Heinza w kałużę.
Ten, widząc godło Rzeszy tonące w błocie, chciał rzucić się na ratunek, ale gdy tylko spróbował się poderwać, jeden z Żydów boleśnie kopnął go w żebra.
- To i na portiera nie wygląda. Wariat pewnie, co chce wojaka udawać - zawyrokował. - Panie Grossman, to może policję wezwiemy?
- Aj waj, mój drogi Icek, a na co zaraz policję fatygować? Toż widać, że to jakiś nienormalny. Nakopcie mu w dupę i niech się wynosi z mojego podwórza.
Heinz próbował sięgnąć po lugera, ale kolejny celny kopniak w łokieć pozbawił go czucia w ręce.
- No, to do roboty - mruknął Icek. Dwaj młodzi zabrali się do rzeczy szybko i z wprawą. Skakali po
Niemcu podkutymi buciorami. Pracowali równo, mocno i z zapałem. Esesman najpierw próbował się bronić, a potem już tylko osłaniał twarz. Sam nie wiedział, jak znalazł się na ulicy. Tu wreszcie dali mu spokój.
- Miałeś szczęście, frajerze, że pan Grossman był w dobrym humorze - warknął Mojsze. - Ale pokaż się tu raz jeszcze, to połamiemy ręce i nogi! To porządna kamienica!
- I nie zapomnij, twoja cza...
chomaroma