Collinson Marie - Wielka miłość na Tahiti.pdf

(507 KB) Pobierz
WIELKA MIŁOŚĆ
NA T A H I T I
Marie Collinsem
Jennifer wpatrywała się przez szybę samolotu w o-
gromną przestrzeń dzielącą ją od oceanu. Potem
oparła się wygodnie w fotelu i zamknąwszy oczy,
wspominała wydarzenia ostatnich k i l k u tygodni, które
spowodowały, że znajdowała się teraz w samolocie
lecącym na T a h i t i .
Przed egzaminem końcowym w college'u Jennifer po
raz pierwszy uświadomiła sobie, że nie ma nikogo
bliskiego na świecie.
Niewielki spadek j a k i odziedziczyła po rodzicach
zaspokajał jedynie jej bieżące potrzeby, zmuszona
zatem była zaniechać marzeń o dalszych studiach.
Otrzymała list od pani D'Arcy, który otwierał przed
nią perspektywę podróży i możliwość sprawdzenia się
w zawodzie dziennikarza. Jennifer zwykle odważnie
stawiała czoła wszelkim wyzwaniom losu, także teraz
zdecydowała, że skorzysta z nadarzającej się szansy.
Pani D'Arcy była szkolną przyjaciółką jej pięknej
mamy, z pochodzenia Francuzki. Choć nie widziały się
od czasu, kiedy mama Jennifer poślubiła amerykańs­
kiego żołnierza stacjonującego w Paryżu, to jednak
pozostawały ze sobą w kontakcie. Jennifer po raz
pierwszy usłyszała o pani D'Arcy przed pięcioma laty,
po śmierci rodziców, którzy zginęli w wypadku samo­
chodowym. Znajomość z przyjaciółką mamy ograni­
czała się jedynie do wymiany kilku kartek z życzeniami
świątecznymi.
Wszystko zmienił list zaskakującej treści.
Pani D'Arcy, wdowa po słynnym francuskim mala­
rzu, od dawna mieszkała na T a h i t i , malowniczej
wyspie na p ł u d n i o w y m Pacyfiku. Osiedliła się tam
zaraz po ślubie. Po śmierci męża pozostała na tej
pięknej wyspie wraz z synem. O jej synu Jennifer
wiedziała tylko tyle, że b y ł wziętym architektem proje­
ktującym wielkie hotele.
Jedno z amerykańskich pism zwróciło się do pani
D'Arcy, z prośbą, by opublikowała na jego ł a m a c h
swoje wspomnienia z lat spędzonych na T a h i t i . Prośba
ta s k ł o n i ł a panią D'Arcy do napisania listu do Jennifer
z propozycją by została jej współpracownikiem. Praca
jej miałaby polegać na tłumaczeniu artykułów z fran­
cuskiego na angielski, redagowaniu tekstów oraz pro­
wadzeniu korespondencji między panią D'Arcy, a
amerykańskim wydawcą.
D l a Jennifer, która dzięki mamie płynnie w ł a d a ł a
językiem francuskim, a ponadto posiadała niezbędną
wiedzę z zakresu dziennikarstwa, była to wspaniała
okazja do sprawdzenia swych możliwości w nowym
zawodzie.
M i m o ogromnej nadziei, jakie wiązała z tą podróżą,
czuła się teraz niepewnie, gdyż nie potrafiła przewi­
dzieć co przyniesie najbliższa przyszłość.
Szarpnięcie pasa bezpieczeństwa wyrwało Jennifer z
zadumy. G d y ponownie spojrzała przez szybę, ujrzała
WIELKA MIŁOSC NA TAHITI
7
widok tak imponujący, że natychmiast opuściły ją
wszelkie obawy i wątpliwości.
G d y samolot zbliżał się do lądowania, Jennifer z
zapartym tchem przypatrywała się wspaniałemu za­
chodowi słońca. Ognista kula j u ż prawie zniknęła za
ciemnymi szczytami gór, ale czerwone, żółte oraz
pomarańczowe promienie nieustannie ogarniały blas­
kiem wyspę i wodę w o k ó ł niej.
Ten obraz wzruszył ją do głębi. Pomyślała, że nigdy
nie zapomni pierwszego wrażenia jakie wywarła na
niej T a h i t i .
Wysiadła z samolotu, po czym bezradna stanęła w
olbrzymim h o l u lotniska. Co powinna teraz zrobić?
Pani D'Arcy poinformowała Jennifer w liście, że na
lotnisku będzie czekał na niąjej syn Roy.
Jennifer nie miałajednakże pojęciajak wyglądał ten
Roy. Zastanawiała się, czy zająć się najpierw swoim
bagażem, gdy nagle za swoimi plecami usłyszała głos:
— Panno Evans! Panno Evans! —Odwróciwszy się
ujrzała wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, zmie­
rzającego
zdecydowanym krokiem wjej stronę. Stanął
przed nią i spytał niskim, dźwięcznym głosem: —
Panna Evans? W i t a m serdecznie na naszej małej
wyspie.
Nazywam się Roy D'Arcy.
Ciemne włosy okalały jego twarz, a z opalenizną
osobliwie kontrastowały stalowoniebieskie oczy. M i a ł
ostry podbródek, zaś na ustach uśmiech który sprawiał
wrażenie wymuszonego.
Była to twarz człowieka pewnego siebie. Jennifer
czuła, że p o d spojrzeniem jego chłodnych, niebieskich
oczu, słabnie jej wiara we własne siły.
8
Marie Collinson
M i ł o mi pana poznać, panie D'Arcy — powie­
działa wreszcie. — Właśnie zastanawiałam się jak pana
rozpoznam. W j a k i sposób u d a ł o się panu odnaleźć
mnie tak szybko?
— To było proste — odparł wyniośle. — Wystar­
czyło rozejrzeć się za młodą osobą żądną przygód,
choć chwilowo nieco niepewną. Nawet jeśli nie od­
powiada pani w stu procentach m o i m wyobrażeniom o
m ł o d y c h osóbkach, poszukujących mocnych wrażeń,
a także nie wydaje się specjalnie speszona, to i tak w
niczym nie przypomina pani turystki. O ile nie ma pani
nic przeciwko temu, proponuję, żebyśmy teraz zajęli
się bagażem, a potem ruszyli w drogę.
N i e troszcząc się więcej o Jennifer podążył w
kierunku okienka, w którym wydawano bagaże.
Jennifer przełknęła jego słowa j a k gorzką pigułkę i
poszła za n i m . M us i a ł a się dobrze rozglądać, żeby w
t ł u m i e nie stracić go z oczu.
G d y znaleźli się przy okienku warknął pod nosem:
— Pamięta pani, ile m i a ł a bagaży?
Jennifer poczuła j a k ze złości policzki jej oblewają
się rumieńcem. Co za śmiałość, żeby traktować ją j a k
małe dziecko! Przecież on w ogóle nic o niej nie
wiedział!
Sądził oczywiście, że przybyła tu w poszukiwaniu
przygód. M i m o niezwykle atrakcyjnej powierzchow­
ności, był to jeden z najbardziej aroganckich mężczyzn
z j a k i m i się zetknęła.
- N i e dając po sobie poznać j a k mocno ją uraził,
odpowiedziała z uśmiechem: — Te trzy niebieskie
walizki, tam w kącie, to moje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin