Koryta Michael - Martwy trop.pdf
(
1125 KB
)
Pobierz
Martwy Trop
Lincoln Perry [3]
Michael Koryta
Wydawnictwo Amber (2008)
MICHAEL KORYTA
MARTWY TROP
CZĘŚĆ I
SPRAWY RODZINNE
Rozdział 1
Trochę po północy, w bezksiężycową październikową noc smaganą wiatrem i deszczem, na polu na
południe od Bedford zamordowano człowieka, którego szczerze nie znosiłem. Początkowo śledczy
sądzili, że zwłoki porzucono na polu. Że Aleksa Jeffersona zabito gdzie indziej i że już nie żył, kiedy
ktoś zaczął go okaleczać.
Mylili się.
Ciało znaleziono następnego dnia po południu. Na polu pojawiło się szybko dziesięć pojazdów –
radiowozy, furgonetki kryminologów, karetka, już tu niepotrzeb-na, ale z jakiegoś powodu wezwana.
Nie było mnie tam, ale mogłem sobie wyobrazić tę scenę – widziałem już takich wiele.
Ale może nie. Może nie. To, co zobaczyli wtedy policjanci, to, co opowiadali mi potem z dystansem,
na jaki stać tylko zahartowanych zawodowców... z czymś takim nie miałem do czynienia zbyt często.
Jeffersona przywieziono z miasta z nogami i rękoma związanymi liną, z ustami zaklejonymi taśmą.
Wyrzucono go na pustym polu z samochodu – ślady opon na drodze wskazywały na furgonetkę – a
potem poddano systematycznym torturom, które doprowadziły do śmierci. I najwyraźniej nie
nastąpiła ona szybko. Z sekcji zwłok i rekonstrukcji zdarzeń dokonanej przez kryminologów i
ekspertów medycyny sądowej wynikało, że przez piętnaście minut Jefferson wciąż oddychał i był
przytomny.
Piętnaście minut to dużo i mało. Mija w mgnieniu oka, kiedy żegnasz się na lotnisku z ukochaną
osobą. Ciągnie się jak wieczność, kiedy przebijasz się przez korek, spóźniony na rozmowę o pracę.
A gdy masz związane ręce i nogi i ktoś powoli od stóp do głów przypala cię butanowym palnikiem
albo tnie zwykłą brzytwą? Wtedy piętnaście minut to nie wieczność – o wieczność się wówczas
modlisz. Żeby wysłano cię tam, gdzie pozostaniesz już na zawsze.
Przez większą część pierwszego dnia policjanci przeprowadzali rutynowe czynności: badali miejsce
zbrodni, angażowali specjalistów od kryminologii z Biura Dochodzeń Kryminalistycznych w Ohio,
identyfikowali zwłoki, powiadamiali krewnych i próbowali odtworzyć ostatnie godziny Jeffersona.
Przesłuchiwali miejscowych, prze-czesywali pole i okoliczne lasy w poszukiwaniu dowodów.
Niestety, nie pojawiły się żadne tropy. Rozszerzono więc zakres śledztwa. Detektywi zaczęli szukać
podejrzanych – ludzi, którzy mieli jakiś zatarg z Jeffersonem. Na szczycie tej listy znalazłem się ja.
Przyjechali po mnie dziesięć po dziewiątej następnego dnia po znalezieniu zwłok Aleksa Jeffersona.
Nie zdążyłem jeszcze dotrzeć do swojego biura, choć miesz-kam niedaleko, przy tej samej ulicy. W
moim domu mieści się stara siłownia, której jestem właścicielem. Czasami przynosi mi nawet jakiś
zysk. Prowadzi ją zatrudniona przeze mnie Grace, ale tego ranka akurat miała jakieś problemy z
samochodem. O
wpół do ósmej zadzwoniła i poinformowała, że mąż spróbuje odpalić go na pych, a jeśli się nie uda,
może się spóźnić. Odpowiedziałem, żeby się nie martwiła – mnie się nie spieszy, więc spokojnie
otworzę siłownię i poczekam na nią.
Zszedłem na dół z kubkiem kawy w ręku. Drzwi do głównej sali działają na karty, dzięki czemu
członkowie klubu mogą wchodzić i wychodzić przez całą dobę, ale moja kierowniczka pracuje od
dziewiątej do piątej w kantorku i przy lodówce. Większość zysku przynosi nam nie abonament
klubowiczów, lecz sprzedaż napojów ener-getycznych, koktajli proteinowych, batoników z ziarnami i
witamin.
Kiedy otworzyłem kantorek, na bieżniach chodziły dwie kobiety, jakiś mężczyzna ćwiczył ze sztangą.
Dzień jak co dzień. W mojej siłowni nigdy nie trzeba czekać, aż zwolni się sprzęt. Dla klubowiczów
to dobrze, dla mnie gorzej.
Sprawdziłem, czy w szatni leżą świeże ręczniki – tak, Grace zadbała o to poprzedniego wieczoru.
Wracałem właśnie przez salę, kiedy w kantorku dostrzegłem dwóch gliniarzy. Obaj po cywilnemu,
ale przy pasku tego wyższego mignęła mi od-znaka. Błysk świetlówki na srebrnej powierzchni
sprawił, że zmarszczyłem brwi i przyspieszyłem kroku.
– W czym mogę pomóc? – zapytałem, podchodząc do nich. Nie znałem żadnego z nich, lecz przecież
nie mogę znać wszystkich na komendzie, zwłaszcza że nie pracuję tam już od kilku lat.
– Lincoln Perry?
– Tak.
Ten bez odznaki – siwy, krótko ostrzyżony, z kurzymi łapkami wokół oczu – wy-jął z kieszeni portfel
i go otworzył. Miał w nim odznakę i legitymację. „Harold Targent, detektyw, komenda policji w
Cleveland“. Zerknąłem na legitymację, potem na niego i kiwnąłem głową.
– W porządku. W czym mogę panu pomóc, detektywie?
– Proszę mi mówić Hal.
Stojący obok wyższy, może o dziesięć lat młodszy, policjant uniósł rękę w ge-
ście powitania:
– Kevin Daly.
Targent spojrzał na siłownię, potem znów na mnie.
– Możemy zamknąć drzwi? Żebyśmy mieli trochę prywatności?
– Moja kierowniczka się spóźni. Nie chciałbym zamykać kantorka, dopóki nie przyjedzie.
Targent pokręcił głową.
Plik z chomika:
jankos7118
Inne pliki z tego folderu:
Wollny Mariusz 1 - Kacper Ryx.pdf
(1979 KB)
Wollny Mariusz - Oblicze Pana.pdf
(2155 KB)
Wollny Mariusz - Krew Inkow.pdf
(1155 KB)
Michael Drosnin - Kod Biblii 2 - Odliczanie.pdf
(1046 KB)
Kava Alex - Śmiertelne napięcie.pdf
(1124 KB)
Inne foldery tego chomika:
!!!POLSKIE SERIALE
!!!SERIALE
!!!WESTERNY
!SERIALE
(!!!) Audiobooki PL 2014
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin