Darwin Karol - PODRÓŻ NATURALISTY.rtf

(2307 KB) Pobierz

Karol Darwin.

PODRÓŻ NATURALISTY.

DZIENNIK SPOSTRZEŻEŃ

dotyczących

HISTORYI NATURALNEJ I GEOLOGII

OKOLIC, ZWIEDZONYCH PODCZAS PODRÓŻY NAOKOŁO ŚWIATA NA OKRĘCIE

 

 

W przedmiocie do pierwszego wydania niniejszego dzieła oraz do „Zoo­logii Podróży na okręcie Beagle”, powiedziałem, że na skutek życzenia kapitana Fitz Roy posiadania naukowego człowieka na okręcie, ofiarowałem swe usługi; dzięki uprzejmemu wstawiennictwu kapitana Beaufort, hydrografa, otrzymałem sankcyę od lordów admiralicyi. Ponieważ czuję, że sposobność studyowania historyi naturalnej zwiedzonych przez nas w podróży krajów, zawdzięczam cał­kowicie kapitanowi Fitz Roy, niech mi w^olno będzie wyrazić mu tutaj jeszcze raz wdzięczność moją i dodać, że podczas pięciu lat, jakie przeżyliśmy razem, doznawałem od niego najserdeczniejszej przyjaźni i ciągłej pomocy. Tak kapi­tanowi Fitz Roy jako też wszystkim *) oficerom okrętu „Beagle“ będę się czuł zawsze jaknajbardziej zobowiązanym za wciąż okazywaną mi, niestrudzoną przyjaźń.

Dzieło niniejsze zawiera w formie dziennika historyę naszej podróży oraz szkic tych spostrzeżeń z dziedziny historyi naturalnej i geologii, które, jak są­dzę, zainteresować mogą szerszą publiczność. W wydaniu tem niektóre części znacznie skróciłem i poprawiłem, do innych dodałem przypisy, by dzieło uczy­nić odpowiedniejszem dla szerszego ogółu; sądzę atoli, źe specyaliści przypo­mną sobie, iż w kwestyi szczegółów winni się zwrócić do obszerniejszych pu- blikacyj, zawierających naukowe rezultaty wyprawy. „Zoology of the Voyage of the Beagle“ zawiera opis ssących^ kopalnych przez Prof. Owena} ssących żywych przez Mr. Waterhouse, ptaków przez Mr. Goulda, ryb przez Mr. L. Je- nynsa} oraz gadów przez Mr. Bella. Do opisu każdego gatunku dołączyłem tam opis sposobu życia i rozmieszczeni^. Prace te, które zawdzięczamy talen­towi i bezinteresownym zabiegom wyżej wymienionych dzielnych badaczy, nie mogłyby być ogłoszone, gdyby lordowie komisyonerzy Her Majesty’s Treasury na skutek przedstawienia lorda kanclerza skarbu w sposób bardzo liberalny nie ofiarowali sumy w ilości tysiąca funtów sterlingów, jako pomoc na koszta wy­

dawnicze. Ja sam wydałem jeszcze specyalne prace „O budowie i rozmieszcze­niu raf koralowych“, „O wyspach wulkanicznych, zwiedzonych podczas podró­ży na okręcie Beagle“, oraz „O geologii Ameryki Południowej“. Panowie: Waterhouse, Walter, Newman i White, napisali kilka doskonałych rozprawek

o              zebranych przezemnie owadach, a sądzę, że za niemi nastąpią jeszcze inne. Rośliny południowych części Ameryki zostaną opisane przez D-ra Hookera w jego wielkiem dziele o botanice półkuli południowej. Flora archipelagu Ga­lapagos stanowi przedmiot oddzielnej jego rozprawy w Linean Transactions. Prof. Henslow ogłosił listę roślin, zebranych przezemnie na wyspie Keeling, aMr. Berkeley—moje rośliny skry tok wiato we.

W niniejszej oraz w innych pracach moich będę miał przyjemność wyra­żenia wdzięczności za wielką pomoc, jakiej doznałem ze strony wielu innych naturalistów; niech mi tu jednak wolno będzie złożyć najgorętsze podziękowa­nie Prof. Henslow, który gdy byłem studentem w Cambridge, głównie rozbu­dzał we mnie zamiłowanie do nauk przyrodniczych, który podczas nieobecności mojej opiekował się meini zbiorami, przysyłanemi do domu, a listownie kierował mojemi zajęciami i który od czasu powrotu mego udziela mi zawsze wszelkiej pomocy, jak najżyczliwszy przyjaciel.

Downy Bromley, Kent, w czerwcu 1845.

Na stronicy 308 dodać należy, iż dalsze badania wykazały, ?e niektóre ptaki, uważane przedtem jako właściwe wyłącznie tylko archipelagowi Gala- lapagos, występują też na lądzie stałym Ameryki. Według doskonałego ornito­loga Mr. Sclatera, stosuje się to do gatunku Stnx punctatissima oraz Pyroceplia- lus nanuSj a zapewne także do gatunków Otus galapagoensis i Zenaida galapa- goensis. Liczba ptaków miejscowych sprowadza się zatem do dwudziestu trzech, albo też prawdopodobnie do dwudziestu jeden. Mr. Sclater sądzi, że jedna lub dwie formy endemiczne mogą być raczej uważane jako odmiany, niż gatunki, co wydawało mi się zawsze prawdopodobnem.

Wreszcie żmija, wspomniana na str. 310 i według autorytetu Mr. Bibrona uważana za identyczną z gatunkiem chilijskim, przedstawia według D-ra Gün- thera (Zoolog. Soc. 24 Jan. 1859) swoisty gatunek, nie istniejący, o ile wiado­mo, w żadnym innym kraju.

1              laty 1860.

ROZDZIAŁ I.

Porto Praya.— Ribeira Grandę. - Pył atmosferyczny z wymoczkami. — Życie pewnego śli­maka morskiego i mątwy. — Owady jako pierwsi koloniści na wyspach. — Fernando No- rouha.—Bahia. — Skały szlifowane. — Życie najeźki (Diodon). — Morskie wodorosty i wy­moczki.—Przyczyny zabarwienia wody morskiej.

St. Jago. — Wyspy Przylądka Zielonego.

Okręt królewski Beagle, bryg o dziesięciu działach, pod dowództwem Kapitana Mtz Roy, dwukrotnie zwrócony z drogi przez gwałtowne burze połu- dniowo-zachodnie, wypłynął w dniu 27 grudnia 1831 r. z Deyonport. Wy­prawa miała na celu dokończenie zdjęcia karty Patagonii i Ziemi Ognistej, roz­poczętego w latach 1825 do 1830 pod przewodnictwem kapitana Kinga, zdjęcie karty wybrzeża Cliii i, Peru i niektórych wysp morza Południowego, oraz wy­konanie całego szeregu pomiarów chronometrycznych naokoło ziemi. Dnia 6 stycznia przybyliśmy do Teneriffy, nie wolno nam było jednak wylądować, gdyż obawiano się, byśmy nie przywlekli z sobą cholery. Następnego poranka widzieliśmy słonce, wschodzące z po za poszarpanych zarysów Gran Canaria; nagle oświeciło ono Pic Teneriffy. podczas gdy dolne części ukryte jeszcze były w kłębiastych obłokach. Był to jeden z wielu zachwycających dni, których nigdy nie zapomnę.

Okolica Porto Praya przedstawia od strony morza widok opłakany; ogień wulkaniczny czasów ubiegłych i żar palący zwrotnikowego słońca uczyniły grunt po większej części niezdatnym do wydania jakiejkolwiekbądź roślinności. Ląd wznosi się w kształcie leżących po za sobą, stopniowo coraz wyższych pła- skowzgórzy, pomiędzy któremi sterczą tępe pagórki stożkowate, a widnokręg okolony jest nieprawidłowym pasmem gór wyższych. Krajobraz na tle wonnej atmosfery tego klimatu jest nader interesujący, ale tylko dla tego, kto powró­ciwszy świeżo z morza i przechadzając się po raz pierwszy po gaiku palm ko­kosowych, będzie mógł prócz uczucia własnego szczęścia i nad czemś innem się zastanowić. Wyspę tę należy zresztą uważać za wcale nie zajmującą, ale dla człowieka, przyzwyczajonego tylko do krajobrazu angielskiego, zupełnie nowy

Dzieła Karola Darwina — Torf róż naturalisty.              1

widok całkowicie nieurodzajnego kraju przedstawia coś wspaniałego, tak da­lece, że nieco roślinności zepsułoby tylko wrażenie. Na rozległych obszarach równin, lawą pokrytych, zaledwie znaleźć można listek zielony, a jednak stada kóz i pewna ilość krów umożliwiają tam pobyt ludziom. Deszcz pada bardzo rzadko, ale podczas krótkiej pory roku spada gwałtownemi strumieniami, a bez­pośrednio potem w każdej szczelinie budzi się lekka wegetacya, która znowu szybko usycha i takieui, w naturalny sposób utworzonem sianem, odżywiają się zwierzęta. Właśnie od roku deszcz tam nie padał. Gdy wyspa ta odkrytą zo­stała, najbliższe okolice Porto Praya pokryte były lasami *); nieoględne jednak wycięcie ich uczyniło wyspę tę jak również wyspę Ś-tej Heleny i niektóre Kanaryjskie—zupełnie nieurodzajnemi. Szerokie, płaskie doliny, z których liczne zaledwie kilka dni w roku stanowią koryta rzek, pokryte są grupami krzewów bez liści. Niewiele istot żyjących zamieszkuje te doliny. Najpospolitszym ptakiem jest Dacelo Jagoensis (Hakyon erythrogartra Temm.) przesiadujący bez wszelkiej obawy na gałązkach rącznika fRicinus), zkąd rzuca się na sza­rańcze i jaszczurki. Świetnie jest ubarwiony, jednak nie tak pięknie jak euro­pejski gatunek, zachodzi też pomiędzy obydwoma znaczna różnica w locie, spo­sobie życia oraz miejscach przebywania, które dla formy tutejszej stanowią naj­suchsze doliny.

Pewnego dnia pojechaliśmy konno, ja i dwóch oficerów, do Ribeira Grande, wioski kilka mil *) na wschód od Porto Praya położonej. Zanim dotarliśmy do doliny Ś-go Marcina, okolica przedstawiała zwykły, ciemno brunatny wygląd; tam jednak maleńki strumyk wody wywołuje nader ożywiającą i bujną roślin­ność. Po godzinie drogi przybyliśmy do Ribeira Grande, gdzie zostaliśmy nie­spodziewanie uderzeni widokiem ruin wielkiej twierdzy i katedry. Zanim port tego miasteczka został zasypany, było ono najważniejszem miejscem na wyspie; obecnie zaś ma bardzo posępny, ale zarazem bardzo malowniczy wygląd. Na­stępnie obrawszy sobie za przewodnika czarnego Padra, a za tłumacza pewne­go Hiszpana, który służył w wojsku podczas wojny na półwyspie, zwiedziliśmy gTupę budynków, z pomiędzy których wyróżniał się stary kościół. Tu zostali pochowani gubernatorzy i generałowie - kapitani wyspy. Niektóre nagrobki nosiły na sobie daty z XVI-ego stulecia s). Ozdoby heraldyczne były jedyny­mi przedmiotami w tym odległym zakątku, które przypominały nam Europę. Kościół czy też kaplica tworzyła jeden bok czworoboku, w pośrodku którego rosła duża grupa bananów. Po drugiej stronie znajdował się szpital z kilku­nastoma nędznymi mieszkańcami.

Powróciliśmy do Vénda dla spożycia obiadu. W około nas zebrało się mnóstwo mężczyzn, kobiet i dzieci, wszyscy czarni jak heban i przyglądali się

*) Jak podaje Dr. E. Dieffenbach.

2)              Wszędzie jest mowa o milach angielskich.

3)              Wyspy Przylądka Zielonego zostały odkryte w r. 1449. Znaleźliśmy nagrobek biskupa z datą r. 1571 oraz chełm ozdobny z ręką i sztyletem z datą 1497 r.

nam. Byli oni nader weseli i ze wszystkiego, cośmy mówili lub czynili, ser­decznie się śmiali. Przed opuszczeniem miasta, zwiedziliśmy jeszcze katedrę. Nie wrydaje się ona tak bogatą jak ów mały kościołek, szczycić się jednak może małemi organami, o dziwnych, nieharmonijnych tonach. Obdarowaliśmy czar­nego kapłana kilkoma szylingami; Hiszpan poklepawszy go po głowie, rzekł z czułością: zdaje mu się, że kolor jego nie stanowi wielkiej różnicy. Poczem powróciliśmy do Porto Praya tak szybko, jak tylko iść chciały nasze Ponieś.

Innego dnia pojechaliśmy konno do wsi St. Domingo, położonej prawie w samym środku wryspy. Na małej równinie, którą przecinaliśmy, rosło kilka nędznych akacyj. Korony ich, skutkiem stałych wiatrów passatów, dzi­wnie są pochylone, niektóre nawet pod prostym kątem do pnia. Kierunek gałęzi był dokładnie północno-wschodni od strony północnej, a południowo- zachodni od południa. Naturalne te chorągiewki wskazują zapewne przewa­żający kierunek wiatrów passatów. Na nagim gruncie pozostawały tak stabe odciski kopyt końskich, że straciwszy swrój ślad, podążyliśmy do Fuentes, co spostrzegliśmy dopiero na miejscu, ale zbłądzenie to ucieszyło nas. Fueutes jest to śliczna wieś, z małą rzeczką; zdawało się tu wszystko w najlepszym być stanie, wyjąwszy jednak to, co najlepiej się mieć winno, to jest mieszkańców. Czarne, zupełnie nagie dzieciaki o bardzo nędznym wyglądzie, dźwigały wiązki drzewa na opał, wielkości połowy małego ich ciała.

W bliskości Fuentes widzieliśmy ogromne stado perlic—może pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt sztuk. Były one nadzwyczaj ostrożne i tchórzliwe i nie dały się podejść. Omijały nas, uciekając jak kuropatwy w dżdżysty dzień wrrześuio- wy z głową wysoko wzniesioną; prześladowane—chętnie porywały się do lotu.

Krajobraz St. Domingo, po tym przeważnie ponurym charakterze reszty - wyspy, przedstawia się nadspodziewanie pięknie. Wieś leży w głębi doliny, otoczonej wysokiemi, poszarpanemi masami lawy warstwowanej. Co za wy­soce uderzający kontrast pomiędzy czarnemi skałami, a jasno zieloną roślinno­ścią, pokrywającą brzegi małej rzeki o przezroczystej wodzie. Natrafiliśmy przypadkowo na wielkie święto i wieś pełna była ludu. Za powrotem spotka­liśmy towarzystwo, złożone może z dwudziestu czarnych, młodych dziewcząt, nadzwyczaj gustowrnie poubieranych. Wrażenie, jakife sprawiała czarna ich cera przy śnieżno-białej bieliznie, spotęgowane jeszcze było barwnemi turbanami

i              wielkiemi szalami. Zaledwro doszliśmy do nich, gdy szybko się obróciły ^ a rozciągnąwszy swe szale na drodze, zanuciły z wielką energią dziki jakiś śpiew, bijąc w takt rękoma o nogi. Rzuciliśmy im kilka vintems, które z wiel­kim śmiechem przyjęły; gdyśmy dalej pojechali, zdwoiły wrzask swego śpiewu.

Pewnego poranku powietrze było dziwnie przejrzyste; góry w dali zary­sowywały się ostremi konturami na tle gęstych czaruo-sinych obłoków. Sądząc z pozoru i porównywrając podobne zjawiska w Anglii, przypuszczałem, że po1 wietrze przesycone jest wilgocią. Tymczasem okazało się zupełnie co innego. Hygrometr pokazywał różnicę 29,6 stopni pomiędzy temperaturą powietrza, a punktem opadania rosy. Różnica ta była prawie dwa razy większą od zaob­

serwowanej przezeiunie dnia poprzedniego. Tej niezwykłej suchości atmo­sfery towarzyszyły ciągłe błyskawice. Nie jest że to nadzwyczajny wypadek obserwować tak szczególny stopień przejrzystości powietrza przy takim stanie pogody!

Po największej części atmosfera jest mglistą, skutkiem niedostrzegalnego, delikatnego pyłu, który, jakeśmy się przekonali, uszkodził nieco przyrządy astronomiczne. Zrana, zanim podnieśliśmy kotwicę w Porto Praya, zebrałem małą paczkę tego brunatno-zabarwionego, delikatnego pyłu, który, jak się zda­je, został przez wiatr odfiltrowany przez gazę chorągiewki na szczycie masztu. Mr. Lyell dał mi jeszcze cztery paczki pyłu, spadłego na statek w odległości kilkuset mil na północ od tych wysp. Prof. Ehrenberg x) znalazł, że pył ten składa się po największej części z wymoczków z krzemionkowymi pancerzami

i              z krzemionkowych tkanek roślin. W pięciu małych paczkach jakie mu po­słałem, oznaczył on nie mniej jak 67 rozmaitych form organicznych! Wymocz­ki, za wyjątkiem dwóch gatunków morskich, są wszystkie mieszkańcami wód słodkich. Posiadam nie mniej jak piętnaście różnych wiadomości o pyle, opa­dłym na statki daleko na Atlantyku. Sądząc z kierunku wiatru w czasie opa­dania tego pyłu oraz mając na uwadze okoliczność, że opada on zawsze w mie­siącach, kiedy Harmattan unosi, jak wiadomo, wysoko w atmosferę całe obłoki pyłu, możemy być pewni, że pochodzi on zawsze z Afryki. Wobec tego dzi­wnym jest fakt, że Prof. Ehrenberg, znający wiele gatunków wymoczków, Afryce właściwych, nie odnalazł jednak ani jednego z nich w dostarczonym mu przezemnie pyle; przeciwnie odnalazł w nim dwa gatunki, o których dotych­czas dowiedział się, że żyją w Południowej Ameryce. Pył ten opada w takich masach, że wszystko na statku brudzi i oczy nadweręża; zdarzało się nawet, że okręty rozbijały się na mieliznach, skutkiem zaciemnienia atmosfery. Pył ten często opadał na statki, znajdujące się w odległości kilkuset, a nawet przeszło tysiąca mil od brzegu Afryki, w punktach odległych od siebie na 16 tysięcy mil, w kierunku z północy na południe. W próbce pyłu, zebranego na statku w odległości 300 mil od lądu, znalazłem, ku zdziwieniu memu, kawałki kamie­ni większe niż Viooo ca^a kwadratowego, zmieszane z delikatną jakąś substan- cyą. Wobec tego faktu nie należy dziwić się rozprzestrzenieniu o wiele lżej­szych i mniejszych, spór roślin skrytokwiatowrych.

Geologia tej wyspy stanowi najbardziej zajmującą część opisu jej pod względem przyrodniczym. Przy wejściu do portu widać pas biały, poziomo ciągnący się wzdłuż stromego wybrzeża na przestrzeni wielu mil, na wysokości mniej więcej 45 stóp nad poziomem wody. Przy bliższem badaniu okazuje się, że biała ta warstwra składa się z masy wrapiennej z licznemi wT niej tkwiącemi muszelkami; z pomiędzy nich większa cześć* albo wszystkie należą do gatun-

Korzystam z tej sposobności, by wyrazić wdzięczność za łaskawość, z jaką zna­komity teu uczony badał wiele udzielonych mu przezemuio próbek. W czerwcu 1845 po* dałem o tym pyle spadającym, obszerną, wiadomość do Geological Society.

ków, dziś jeszćze na sąsiedniem wybrzeżu żyjących. Warstwa wapienna spo­czywa na starych skatach wulkanicznych, a z góry została przykryta strumie­niem bazaltu, który zapewne musiał wstąpić aż w morze, gdy białe to łożysko muszli spoczywało na dnie morskiem. Bardzo jest zajmujące śledzenie zmian, jakim podległa łamliwa masa pod wpływem gorąca spoczywającej na niej la­wy. Miejscami przeszła ona w krystaliczny wapień, gdzieindziej znowu w zbi­tą plamistą skałę. Gdzie znów wapień zetknął się ze szlakami dolnej powierz­chni strumienia, przeszedł on w grupy prześlicznych, gwiazdzisto ułożonych włókien, przypominających arragonit. Łożyska lawy w kształcie leżących po za sobą lekko pochyłych płaszczyzn, wznoszą się w głąb lądu, zkąd stru­mienie te roztopionej masy skalistej początkowo wyszły. Zdaje mi się, że ni­gdzie na Ś-go Jago niema śladów działań wulkanicznych z czasów historycz­nych. Nawet formę krateru rzadko można wykryć na wierzchołkach wielu czerwonych pagórków szlakowych; jednak na wybrzeżu można rozpoznać nowsze strumienie; tworzą one szeregi ostrych skał o małej wysokości, ale się­gają dalej aniżeli należące do starszego szeregu; wysokość tych skał daje nam przeto przybliżoną miarę wieku tych strumieni.

Podczas naszego pobytu obserwowałem życie kilku zwierząt morskich. Najpospolitszą jest wielka ożada (Aplys-ia). Morski ten ślimak ma blisko 5 cali długości, jest brudno-żółtej barwy z purpurowemi żyłkami. Z każdej strony brzusznej powierzchni czyli nogi znajduje się szeroka błona, która, zdaje się, fuukcyonuje czasami jako rodzaj wentylatora, wyrzucając strumień wody na skrzela albo płuca, umieszczone na grzbiecie. Zwierzę żywi się delikatnemi wodorostami, rosnącemi pomiędzy kamieniami w szlamistej lub płytkiej wodzie; w żołądku jego znalazłem kilka maleńkich kamyczków, jak w żołądku mięsi­stym ptaków. Ślimak ten podrażniony, wydziela piękny purpurowy płyn, któ­ry zabarwia wodę na stopę wokoło niego. Prócz tego środka obrony, zwierzę wydziela jeszcze ostrą ciecz, która się po ciele jego rozlewa i sprawia przy do­tyku ostre, parzące uczucie, podobne do tego, jakie sprawia przy dotknięciu żywłoga (Fhysalid).

Kilka razy badałem też z wielkiem zajęciem życie mątwy czyli sepii (Octopus). Jakkolwiek zwierzęta te zdarzały się często w kałużach wody, po­zostawianych przez odpływ, jednak nie łatwo je było chwytać. Za pomocą swych długich ramion i przysawek mogą one wciskać swe ciało w bardzo wą- zkie szczeliny; a gdy utwierdziły się w ten sposób, trzeba użyć wielkiej siły, by je ztamtąd wydostać. Niekiedy przenoszą się lotem strzały, tyłem naprzód, z jednego końca kałuży na drugi, barwiąc jednocześnie wodę swą ciemną, kasztanowo-brunatną wydzieliną. Zwierzęta te umieją się też ukrywać przez swą znakomitą zdolność zmieniania barwy, na podobieństwo kameleona. Zdaje się, że mogą one zmieniać swą barwę, stosownie do rodzaju tła, na jakiem się znajdują. Na głębokiej wodzie, kolor ich przyjmuje odcień brunatno-purpuro- wy, wyjęte zaś na ląd lub włożone do płytkiej wody, zmieniają ciemny swój odcień na żóltawo-zielony. Przy bliższem badaniu, kolor tego stworzenia

okazał się szarym z licznerai, uialeńkiemi, jasno-żółtemi plamkami. Szare to tło zmienia się co do natężenia swego, żółte zaś plamki to znikają zupełnie, to znów pojawiają się naprzemian. Zmiany te odbywały się w ten sposób, że po całem ciele zwierzęcia przeciągał wciąż obłoczek barwy zmiennej, to czerwono- hyacyntowej, to kasztanowo-brunatnej 1). Każda część ciała pod wpływem słabego podrażnienia prądem galwanicznym, stawała się prawie zupełnie czarną; podobne działanie, ale w mniejszym stopniu, wywierało drapanie skóry igłą. Obłoczek ten, czy też to zaczerwienienie, jak je nazwać można, zostaje podo­bno *) sprowadzane przez rozszerzanie się lub też ściąganie naprzemian małych pęcherzyków, zawierających rozmaicie zabarwione ciecze 3).

Mątwa, zmieniająca barwy jak kameleon, czyni to zarówno podczas pływa­nia, jak też w czasie spokojnego przebywania na dnie. Zabawiałem się bardzo, patrząc na rozmaite sztuki, jakiemi posługiwał się osobnik, aby nie zostać od­krytym. Zdawało się, że był najzupełniej świadomym tego, iż go obserwuję. Przez pewien czas leżał spokojnie bez najmniejszego poruszenia, później posu­nął się naprzód o jakie dwa cale, ukradkiem niby kot za myszą; czasami zmie­niał barwę: w taki sposób uchodził coraz dalej, póki niedosięgnął głębszego miejsca, a następnie znikł, pozostawiając za sobą ciemną smugę czarnego pły­nu, by ukryć w ten sposób jamę, w którą się wsunął.

Gdy przyglądałem się morskim stworzeniom, trzymając głowę o jakie dwie stopy po nad skalistym wybrzeżem, kilkakrotnie pryskał mi w twarz strumień wody, a za każdym razem słyszałem słaby jakiś szmer. Z początku nie mogłem sobie objaśnić zkąd to pochodziło, później przekonałem się, że sprawcą tego była właśnie mątwa i w taki sposób ukryta w jamie, zdradzała jednak często swą obecność. Niema wątpliwości, że posiada ona zdolność wy­rzucania wody strumieniem i zdaje mi się nawet, że umie ona dobrze celować, gdyż kieruje rurką swoją czyli lejkiem na spodniej powierzchni ciała swego. Na suchym lądzie z trudnością pełza, nie mogąc utrzymać głowy. Zauważyłem też, że mątwa, którą u siebie w kajucie trzymałem, fosforyzowała nieznacznie w ciemności.

Skały Ś-go Pawła. Przecinając ocean Atlantycki, przybliżyliśmy się w dniu 16 lutego do wyspy Ś-go Pawła. Grupa ta skał leży pod 0°58' szero­kości półn. i 29°15' długości zachodniej, w odległości 540 mil od wybrzeży Ameryki i 350 mil od wyspy Fernando - Noronha. Najwyższy wierzchołek wznosi się tylko na 50 stóp nad poziom morza, a cały okręg wynosi nie całe trzy ćwierci mili. Mały ten punkt podnosi się raptownie z głębin oceanu. Jego budowa mineralogiczna wcale nie jest prosta; w jednych miejscach skała jest natury rogowcowej, — gdzieindziej feldspatowej, z serpentynowemi żyłkami.

ł) Według nomenklatury Patrick Symesa.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin