Buchan Elizabeth - Dobra żona.pdf

(1143 KB) Pobierz
Elizabeth Buchan mieszka w Londynie z mężem i dwójką dzieci. Początkowo zajmo­
wała
się
przede wszystkim działalnością edytorską, pracując dla wydawnictw Penguin
Books i Random House. Obecnie, po bardzo dobrym przyjęciu, z jakim spotkała się jej
własna twórczość literacka, poświęciła się wyłącznie pisaniu. Swoją pierwszą książkę,
powieść dla dzieci
Beatrbc Potter: The Story of the Creator of Peter Rabbit,
opubliko­
wała kilkanaście lat temu. J e j pierwsza powieść dla dorosłych,
Daughters of the Storm,
jest osadzona w realiach francuskiej rewolucji, a następna,
Light of the Moon,
dzieje się
w okupowanej Francji podczas drugiej wojny światowej. Trzecia powieść E. Buchan,
Consider the Lily,
to historia młodej angielskiej arystokratki z początków XX wieku.
Za tę książkę pisarka otrzymała w 1994 roku nagrodę za najlepszą powieść romantycz­
ną, Romantic Novel of the Year Award. Powieść stała się wkrótce międzynarodowym
bestsellerem i w samej tylko Wielkiej Brytanii osiągnęła kilkusettysięczny nakład. Ko­
lejne książki tej autorki to:
Perfect Love, Against Her Naturę, Secrets of Heart
oraz
Zemsta kobiety w średnim wieku,
która zdobyła już uznanie polskich czytelniczek.
W lipcu 2004 roku ukazała się najnowsza powieść,
That Certain Age,
o której w cza­
sopiśmie „Daily Mail" napisano: „Fantastycznie opowiedziana historia, bohaterowie,
którzy od pierwszych chwil stają się bardzo bliscy - można pokochać każdą stronę tej
powieści".
Elizabeth Buchan należy do wielu stowarzyszeń literackich, zasiadając m.in. w ko­
misjach przyznających nagrody literackie. J e j opowiadania były publikowane w wielu
czasopismach i prezentowane na antenie rozgłośni radiowych.
Opublikowana po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w 2003 roku
Dobra żona
to
druga na polskim rynku wydawniczym książka Elizabeth Buchan. Powieść tę najkrócej
określić można jako wyznania Bridget Jones w średnim wieku — bohaterka z zagubio­
nej trzydziestolatki liczącej kalorie i kochanków, aspirującej do roli mężatki, zmienia
się w dojrzałą kobietę, szczęśliwą kapłankę domowego ogniska, której zaczyna jednak
doskwierać status idealnej partnerki męża i zadaje sobie pytanie, czy bycie kobietą
sprowadza się do odgrywania roli idealnej matki i żony.
Podziękowania
Wielkie podziękowania należą się Vanessie Hannam i Deborah Stewartby za ich
życzliwość, hojnie poświęcony czas i cierpliwość przy odpowiadaniu na pytania dotyczą­
ce życia żony parlamentarzysty. Wszelkie ewentualne błędy zawinione są wyłącznie
przeze mnie. Jestem także szalenie wdzięczna Emmie Daily za przesłanie mi książki
Complete Wine Course
autorstwa Kevina Zraly'ego (Sterling Publishing, Nowy Jork).
Szczegóły do opisu (wymyślonej przeze mnie) Casa Rosa oraz zwiedzania etruskich
grobowców zapożyczyłam z następujących publikacji:
Under the Tuscan Sun
Frances
Mayes (Bantam Books),
War in the Val d'Orcia
Iris Origo (Cape) oraz z
An Italian
Education
Tima Parksa (Vintage), natomiast informacje i anegdoty związane z życiem
parlamentarzysty z
Breaking the Code
Gylesa Brandretha (Phoenix). Z przeprosinami
także dla J a n e Austen. Ogromne podziękowania należą się również moim wspaniałym
wydawcom Louise Moore i Christie Hickman, Hazel Orme - jak zwykle - Stephenowi
Ryanowi, Keithowi Taylorowi, Sarah Day oraz pozostałym członkom zespołu Penguin
Books. Także mojemu agentowi Markowi Lucasowi, Janet Buck oraz, oczywiście,
Benjie, Adamowi i Eleanor.
1
To powszechnie znana prawda, że szczęście jednej osoby często
bywa okupione cudzym nieszczęściem.
Mojego męża Willa, polityka w każdym calu, niezupełnie to prze­
konywało. Twierdził, że poświęcenie w imię wspólnego dobra wy­
starcza samo w sobie, by uszczęśliwić każdego bez wyjątku. A po­
nieważ Will poświęcił znaczący kawał życia rodzinnego pogoni za
własnymi ambicjami - najpierw jako dobrze zapowiadający się de­
putowany, potem członek nadzwyczajnej komisji w ministerstwie fi­
nansów, następnie minister, a od niedawna kandydat na stanowisko
ministra skarbu - powinien być absolutnie szczęśliwy.
I chyba był.
A ja?
Takiego pytania dobra żona zadawać pewnie nie powinna.
Niektórzy zagadnięci, co to znaczy „być dobrym", odpowiada­
ją: „Mówić prawdę". Jeśli jednak myśliwy zapyta, w którą stronę
umknął lis, a my udzielimy odpowiedzi zgodnej z prawdą, czy bę­
dzie to równoznaczne z byciem dobrym?
W dziewiętnastą rocznicę naszego ślubu obiecaliśmy sobie z Wil-
lem zachowywać się normalnie. Z tej okazji Will zabrał mnie do
teatru, zamówił szampana, pocałował czule i wzniósł toast:
- Za życie małżeńskie.
Oglądaliśmy
Dom lalki
Ibsena, przedstawienie, które cieszyło się
ogromnym zainteresowaniem. Chociaż widziałam, że Will jest led­
wie żywy ze zmęczenia, siedział nieruchomo i sztywno na fotelu,
nie rozluźniając się nawet wtedy, gdy przygasły światła. Proste plecy
były częścią narzuconej sobie dyscypliny, która nakazywała nigdy
nie tracić czujności w miejscu publicznym. Mimo że poczyniłam
niejakie postępy, nadal pozostawałam w tej sferze daleko w tyle. To
9
takie kuszące, by osunąć się w fotelu, podwinąć spódnicę i śmiać się,
gdy dzieje się coś zabawnego - a nasze życie często bywało aż zbyt
zabawne. Politycy, ambasadorowie, wyborcy, spotkania towarzyskie
połączone z charytatywną zbiórką pieniędzy przed południem, ko­
lacje, uroczystości państwowe... niezwykły, barwny kram wypełnio­
ny po brzegi ambicjami i naiwnością, porażkami i sukcesami.
Z konieczności Will śmiał się powściągliwie - na tyle powściąg­
liwie, że zarzuciłam mu kiedyś, że zatracił umiejętność śmiania się
wskutek braku praktyki. Na jego ustach błąkał się zaledwie cień
uśmiechu, kiedy wyjaśniał, że jeden drobny błąd w koncentracji
może zaprzepaścić lata pracy.
Zerknęłam na niego ukradkiem spod powiek, które ciągle jeszcze
piekły po odbywanej regularnie porannej wizycie w salonie piękno­
ści. Nakładanie henny na rzęsy było koniecznością, ponieważ przy
każdym wybuchu wesołości łzawiły mi oczy. Na początku kariery
Willa jego czujny i wierny sekretarz Mannochie był zmuszony po­
dejść do mnie w trakcie któregoś spotkania z wyborcami i szepnąć
dyskretnie: „Pani S., tory kolejowe", co znaczyło, że rozmazał mi się
tusz. Nie pozostało mi wówczas nic innego, jak tylko zbyć wszystko
śmiechem, przemknąć czym prędzej do najbliższego lustra i błyska­
wicznie poprawić makijaż. Z biegiem czasu coraz bardziej spalałam
się wewnętrznie z powodu codziennego przypominania o moich
fizycznych niedoskonałościach - a lustro rejestrowało każdy man­
kament. Cóż to za udręka, że trzeba uciekać się do forteli, lecz
utrzymanie ciała w dobrej formie to konieczność, zwłaszcza kiedy
dziewczyna... s z c z e g ó l n i e kiedy kobieta liczy sobie lat czter­
dzieści i trochę ponad.
Ubrana w połyskliwe, blade błękity Nora pojawiła się na scenie,
a jej małżonek spytał z niepokojem:
- Cóż się stało mojej małej ptaszynie?
Will dotknął mojej dłoni, lewej, tej, na której nosiłam ślubną ob­
rączkę oraz skromny pierścionek z perłą, który razem wybraliśmy.
Perła była niewielka, ponieważ od niedawna zaręczona, promienie­
j ą c a miłością i nadzieją na wspólne szczęście i wzajemną harmonię,
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin