Nowa Era Jedi - Heretyk Mocy 1 - Ruiny Imperium - Williams Sean.pdf

(1246 KB) Pobierz
1035905646.001.png
HERETYK MOCY I
RUINY IMPERIUM
SEAN WILLIAMS, SHANE DIX
Przekład
Andrzej Syrzycki
Istnieją trzy sposoby pokonania przeciwnika. Pierwszym i najbardziej oczywistym jest odniesienie
nad nim zwycięstwa podczas zbrojnej konfrontacji. Najlepszy polega na nakłonieniu go, żeby sam
się unicestwił. Pośrednim sposobem jest zniszczenie wroga od wewnątrz. Rozumne zastosowanie
pośredniego sposobu powinno sprawić, że twoje ciosy staną się bardziej skuteczne, jeżeli później
zdecydujesz się na użycie siły. Pośredni sposób może również umożliwić ci skierowanie
nieprzyjaciela na drogę wiodącą do samozagłady.
Uueg Tching z Kitela Phardu Pięćdziesiąty czwarty Imperator Atryzji
PROLOG
Saba Sebatyne wyłoniła się z nadprzestrzeni i w tej samej sekundzie zrozumiała, że Barab Jeden
płonie. Zazwyczaj planeta ukazy wała przybyszom oblicze spowite szarymi chmurami i oświetlone
posępnym blaskiem czerwonego karła, ale wrażliwe na podczerwień oczy Barabelki widziały tylko
płomieniste piekło. Na dowód, że nieco wcześniej ktoś zadał straszliwy gwałt powierzchni planety,
w atmosferę wzbijały się kłęby czarnego dymu.
Pragnąc opanować narastające przerażenie, a może zadać kłam własnym zmysłom, Saba skierowała
X-winga ku powierzchni, żeby się lepiej przyjrzeć.
To nie może dziać się naprawdę, pomyślała. Z pewnością na planecie ktoś przeżył.
Na ekranach monitorów nie widziała jednak żadnych oznak życia. Po orbicie nie krążył ani jeden
statek, nikt też nie korzystał z systemów łączności telekomunikacyjnej. Planeta sprawiała wrażenie
wymarłej.
- Tu Saba Sebatyne - odezwała się do mikrofonu komunikatora. - Jeżeli ktokolwiek mnie słyszy,
proszę, by się zgłosił.
Słyszała tylko ciszę, przerywaną od czasu do czasu trzaskami zakłóceń i szumem.
Powoli pokręciła spłaszczoną głową, na próżno żywiąc nadzieję, że może postradała zmysły. Odkąd
Yuuzhan Vongowie zaatakowali galaktykę, zdobyli albo zniszczyli wiele planet, ale dotychczas
Barab Jeden nie zaliczał się do ich grona. Jakaś cząstka umysłu podpowiadała jej, że powinna się
była liczyć z taką możliwością, ale Saba nigdy nie dopuszczała myśli, że taki los mógłby spotkać jej
macierzystą planetę.
Postanowiła spróbować jeszcze raz. Wyłączyła i ponownie włączyła nadajnik komunikatora. Prawdę
mówiąc, straciła nadzieję, że uda się jej usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź, ale nie bardzo wiedziała,
co mogłaby zrobić innego.
- Reswa? - zapytała. Jej głos załamywał się z emocji, jakie odczuwała na myśl, że w płomienistym
piekle mogła zginąć także jej współtowarzyszka życia. To do niej przecież wracała na macierzystą
planetę. Reswa przygotowywała się do polowania na miażdżygnata shenbita, co stanowiło ważną
część ceremonii wejścia w wiek dojrzały, i zaprosiła Sabę na świadka tej uroczystości. Takie
zaproszenie uważano za wielki zaszczyt, a odmowa jego przyjęcia stanowiła straszliwą zniewagę,
zwłaszcza kiedy zapraszającą osobą był bliski członek rodziny.
Rodziny... Słowo to nigdy jeszcze nie brzmiało w uszach Saby tak pusto jak w tej chwili. Przyjaciele,
rodzina... wszyscy stracili życie. Nikt nie mógłby przeżyć w płomieniach szalejących po powierzchni
jej ojczystej planety. Im bardziej Saba zbliżała się do Baraba Jeden, tym większe ogarniało ją
przerażenie. Kosmoport Alater-ka wyglądał jak dymiący krater, rezerwaty shenbitów przemieniły się
w jeziora bulgoczącej lawy, a pomnik Shaka-ki nieubłaganie ześlizgiwał się w ocean pary...
W końcu Saba dotarła do górnych warstw atmosfery. W pewnej chwili jej X-wing zakołysał się z
burty na burtę, smagnięty fontanną gorących gazów, jakie unosiły się z dymiących zgliszcz jej
ojczyzny.
- Ona powinna była tutaj być - szepnęła do siebie.
Wiedziała, że jej słowa nie mają sensu. Nawet gdyby Reswa tu była, jej obecność niczego by nie
zmieniła...
Nagle o wszystkim zapomniała.
Coś zobaczyła.
Niską orbitę, do której dotąd nie sięgały sygnały jej skanerów, opuszczali właśnie piloci czterech
koralowych skoczków. Bez wątpienia przygotowywali się do zniknięcia za krzywizną tarczy planety.
Eskortowali ogromny statek, niepodobny do żadnego, jaki Saba kiedykolwiek oglądała. Yuuzhańską
jednostka miała kształt zbliżony do wielkiego jaja i sprawiała wrażenie tak ociężałej, jakby z
największym trudem pokonywała siłę przyciągania Baraba Jeden. Przypominała bliski eksplozji,
mocno nadmuchany balon.
Bez względu na to, czym był yuuzhański statek i eskortujące go cztery skoczki, niczego oprócz nich
Saba nie ujrzała. W obrębie systemu nie pozostały żadne inne jednostki atakującej floty, która
zniszczyła jej ojczystą planetę. Zapewne wrogowie pozostawili mały konwój w celu upewnienia się,
że nikt nie przeżył. Saba nie zareagowałaby jednak inaczej, nawet gdyby w przestworzach unosiło się
sto yuuzhańskich odpowiedników szturmowych krążowników...
Smutek w jej sercu przerodził się w niepohamowany gniew, a gniew zaowocował wściekłością.
Poczuła satysfakcję, gdy uświadomiła sobie, że jej smutek ustępuje. Wiedziała, że ustąpi niemal
zupełnie, kiedy rzuci się do walki.
Zgrzytnęła ostrymi jak brzytwy zębami, zmieniła kierunek i skierowała myśliwiec na kurs, który miał
umożliwić jej przechwycenie koralowych skoczków. Yuuzhańscy piloci, z pewnością przekonani, że
wszelki opór został dawno zdławiony, z początku jej nie dostrzegli. Zanim uświadomili sobie, że leci
ku nim, zdołała pokonać większość dzielącej ich odległości. Złamali szyk dopiero wtedy, gdy
praktycznie znalazła się pośród nich. Trzech odleciało na boki, żeby zająć dogodne pozycje do ataku,
ale czwarty znajdował się zbyt blisko podobnego do balona statku, żeby mógł pozwolić sobie na taki
manewr. Krzycząc z wściekłości, Saba posłała w jego kierunku kilka długich serii laserowych
błyskawic. Nie spodziewała się, że przeprowadzony bez przygotowania atak odniesie jakiś skutek
poza zwróceniem uwagi nieprzyjacielskich pilotów, stwierdziła jednak ze zdumieniem, że
zaatakowany skoczek zniknął w rozbłysku szkarłatnej kuli ognia. Siła eksplozji posłała we wszystkie
strony płonące okruchy korala yorik.
Eksplozja wywarła nieoczekiwany, bo oczyszczający wpływ na jej umysł. Barabelka zrozumiała, że
zniszczony skoczek musiał zostać uszkodzony podczas wcześniejszej bitwy. Po potyczce z obrońcami
planety jego dovin basal po prostu nie funkcjonował. Saba zdumiała się, że odniosła tak łatwe
zwycięstwo na samym początku walki. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że w ogóle je odniesie.
Przystąpiła do walki, oczekując... nie, pragnąc śmierci. Mieszkańcy jej macierzystej planety nie żyli,
w głębi serca uważała więc, że także powinna umrzeć.
Znalazła się w tarapatach, i to takich, z których mogła się już nie wyplątać. Piloci dwóch pozostałych
myśliwców nadlatywali od strony rufy jej maszyny, a z wyrzutni ich koralowych skoczków leciały w
jej stronę strugi płomienistej plazmy. Saba nie chciała zginąć, co potwierdziły jej odruchy. Uniknęła
losu mieszkańców swojej planety, obracając w locie swój X-wing i nurkując. Zatoczyła łuk, żeby się
znaleźć za myśliwcami napastników, niektóre strugi plazmy dotarły jednak do celu i od razu osłabiły
ochronne pola jej maszyny.
Saba nie miała czasu upewnić się, że pilot żadnego skoczka nie powtórzył jej manewru. Na znak, że
do bakburty X-winga szybko zbliża się następny nieprzyjaciel, towarzyszący jej astromechaniczny
robot typu R2 ostrzegawczo zaświergotał. Zadarła dziób maszyny, ale kiedy obok kadłuba przeleciały
ogromne kule plazmy, zakołysała się na fotelu pilota. Zmrużyła oczy. Jedna z kuł śmignęła tak blisko,
że musiała zetrzeć ze skrzydła milimetrową warstwę ochronnej powłoki.
Zaledwie Saba zdążyła podziękować robotowi za ostrzeżenie, kiedy piloci dwóch pierwszych
skoczków zawrócili, żeby przystąpić do kolejnego ataku. Zrozumiała, że tym razem tak łatwo się nie
wywinie. Jeżeli będzie się tylko ograniczała do obrony, z pewnością wcześniej czy później któryś ją
zestrzeli. Kłopot w tym, że w otwartych przestworzach nie miała wyboru. Walcząc z liczniejszym
przeciwnikiem, mogła jedynie się bronić.
Pamiętając o tym, zanurkowała i skierowała myśliwiec w stronę ogromnego statku. Zdwoiła uwagę i
ostrożnie manewrując, zbliżyła się do pękatego kadłuba. Czuła, że dovin basale wielkiej jednostki
raz po raz starają się pochłonąć ochronne pola jej X-winga, nie sprawiały jednak wrażenia tak
silnych jak dovin basale innych yuuzhańskich okrętów, z jakimi miała do czynienia podczas
wcześniejszych akcji. Bez wątpienia musiały służyć innemu celowi, ale Saba nie zdołała odgadnąć
jakiemu.
Pewna, że przynajmniej z jednej strony nic jej nie grozi, przeleciała pod spodem ogromnego kadłuba,
a potem zaczęła ścigać yuuzhańskiego pilota którego kolegę nieco wcześniej rozpyliła na atomy.
Yuuzhanin starał się ją zgubić, raptownie zmieniając kurs to w jedną, to znów w drugą stronę, ale
Barabelka powtarzała jego manewry, dopóki nie obrała za cel pokładowego dovin basala. Kiedy
celowniczy komputer jej X-winga zasygnalizował namierzenie celu, uwolniła torpedę. Miała w tym
taką wprawę, że potrafiła wyczuć, kiedy wystrzelony przez nią pocisk dotrze tam, gdzie go
skierowała. Tym razem także, przyciskając kciukiem spust wyrzutni, była pewna, że osiągnie
zamierzony skutek. Torpeda eksplodowała na kadłubie nieprzyjacielskiego myśliwca i unicestwiła
jego systemy obronne; potem Saba kilkoma seriami laserowych strzałów przemieniła i ten skoczek w
chmurę rozżarzonych okruchów korala yorik. Krzyknęła z zachwytu na widok kadłuba, którego
rozerwały na kawałki wewnętrzne eksplozje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin