Andrews V.C. - Perła we mgle.pdf

(1203 KB) Pobierz
1157571106.001.png
Andrews V. C.
Landry 02
Perła we mgle
Ruby już od roku mieszka w rezydencji Dumasów, ciągle jeszcze nie wierząc, że zdobyła miłość
ojca, którego do tej pory nie znała. Jednak w nowej rodzinie szczęście jest równie nieuchwytne,
jak mgła nad rozlewiskami. Dziewczyna musi cały czas uważać na podstępnego wroga - swoją
macochę, Daphne, która nie potrafi się pogodzić z pochodzeniem pasierbicy. Wysiłki Ruby, by
nawiązać kontakt z siostrą, Gisselle, rozbijają się o mur złośliwości i okrucieństwa. Czy
ekskluzywna szkoła dla panienek z dobrego domu, wybrana przez ojca, okaże się szansą na
1157571106.002.png
szczęście?
Prolog
Drogi Paulu,
do ostatniej chwili zwlekałam z napisaniem tego listu, przede wszystkim dlatego, że aż do tej pory
nie byłam pewna, czy zrobię to, o co prosił mój ojciec, to znaczy czy zechcę uczęszczać wraz z
moją bliźniaczką Gisselle do prywatnej szkoły dla dziewcząt w Baton Rouge. Choć mu to
obiecałam, na samą myśl o tym ogarniało mnie przerażenie.
Przeglądałam informator tej szkoły, nazywa się Greenwood. Rzeczywiście wygląda pięknie, jest to
potężny budynek, w którym mieszczą się klasy, aula, sala gimnastyczna, a nawet kryty basen.
Oprócz tego są tam jeszcze trzy budynki internatowe, w których mieszkają dziewczęta, przed
każdym rosną wierzby i dęby; dodaj jeszcze staw obrośnięty hiacyntami; piękne zalesione tereny,
na których rosną czerwone dęby i hikory; ziemny kort tenisowy i boiska do gry w piłkę; no, po
prostu wszystko, czego dusza zapragnie. Jestem przekonana, że poziomem i opinią o niebo
przewyższa moją dotychczasową szkołę w Nowym Orleanie.
Do Greenwood uczęszczają wyłącznie najbogatsze dziewczęta z najlepszych kreolskich rodzin z
Luizjany. Nie żywię żadnych uprzedzeń wobec bogatych ludzi pochodzących z szacownych rodów,
ale wiem, że wszystkie dziewczęta, z którymi przyjdzie mi mieszkać, zostały wychowane tak samo
jak Gisselle. Myślą podobnie jak ona, tak samo się ubierają i zachowują, co sprawi, że z
pewnością poczuję się wśród nich intruzem.
Ojciec ogromnie we mnie wierzy. Sądzi, że przezwyciężę wszelkie trudności i z pewnością
dorównam, o ile ich nie przewyższę, snobkom, z którymi tam się zetknę. Tak jest przekonany o
wielkości mojego talentu malarskiego, iż uważa, że zostanie on natychmiast dostrzeżony, a
nauczyciele oraz dyrekcja zrobią wszystko, co w ich mocy, by go rozwinąć, tak by później na nich
spłynął cały splendor. Wiem, że w ten sposób chce mi pomóc pokonać wątpliwości i obawy.
Niezależnie jednak od tego, co sądzę o pójściu do tej szkoły, uważam, że to chyba najlepsze, co
mogę teraz zrobić, bo dzięki temu przynajmniej znajdę się z dala od mojej macochy.
Kiedy podczas swej wizyty pytałeś, czy sytuacja się poprawiła, powiedziałam ci, że tak, lecz nie
wyznałam ci całej prawdy. Ta zaś wyglądała tak, że omal mnie nie umieszczono, skazując na
zapomnienie, w szpitalu psychiatrycznym, tym samym, gdzie przebywa biedny wujek Jean, brat
ojca. Macocha wraz z dyrektorem szpitala uknuli spisek, zmierzający do tego, by mnie tam
zatrzymać. Dzięki pomocy bardzo miłego, niestety poważnie chorego młodzieńca imieniem Lyle,
uciekłam i wróciłam do domu. Opowiedziałam ojcu, co się stało, po czym on i Daphne straszliwie
się pokłócili. Gdy burza nieco ucichła, zwrócił się do mnie z propozycją wysłania mnie wraz z
Gisselle do Greenwood, tej prywatnej szkoły. Wiedziałam, jak ogromnie zależy mu na tym, byśmy
zniknęły Daphne z oczu i widziałam, jak bardzo ona cieszy się, że wyjedziemy.
I tak oto znalazłam się na rozdrożu. Z jednej strony lękam się Greenwood i tego, co mnie tam
czeka, ale z drugiej ogarnia mnie radość, że wyrwę się z tego ostatnio tak mrocznego i
przerażającego domu. Nie chcę opuszczać ojca. W
ciągu tych kilku miesięcy strasznie postarzał. W jego kasztanowatych włosach pojawiły się siwe
pasma, nie trzyma się już tak prosto ani nie porusza tak energicznie, jak po moim przyjeździe.
Mam wrażenie, jakbym go porzucała, ale skoro pragnie, byśmy razem z Gisselle uczęszczały do tej
prywatnej szkoły, postaram się sprawić mu tę radość, a przez to ulżyć i rozładować napięcie.
Gisselle ani przez chwilę nie przestaje wyrzekać i jęczeć. Nieustannie grozi, że nie pojedzie do
Greenwood. Skarży się, użala nad swoim losem kaleki w wózku, bez przerwy posyła wszystkich na
drugi koniec domu, żeby jej coś przynosili albo zaspokajali najmniejsze zachcianki. Ani razu nie
usłyszałam z jej ust, że winę za wypadek ponosi ona sama i Martin, bo palili trawkę. Nie, winny
jest niesprawiedliwy świat. Wiem, że do Greenwood nie chce jechać wyłącznie dlatego, ponieważ
boi się, że nikt nie zgodzi się tam spełniać na każde skinienie
wszystkich jej zachcianek. I przed wypadkiem była rozpuszczona, ale tamto to błahostka w
porównaniu z tym, jak teraz się zachowuje. W tej sytuacji trudno mi jej współczuć.
Powiedziałam jej wszystko, co wiem o naszym pochodzeniu, ale ona nadal nie chce przyjąć do
wiadomości faktu, że nasza matka była Cajuńką. Oczywiście, godzi się bez zastrzeżeń z tym, co jej
opowiadam o dziaduniu Jacku: jak wykorzystał ciążę matki, by ubić targu z dziadkiem Dumasem i
sprzedał Gisselle Dumasom. Powiedziałam Gisselle, że równie dobrze to ona mogła zostać na
rozlewiskach, a ja mogłam być wychowana w Nowym Orleanie. Na samą myśl o tym Gisselle
przechodzą ciarki i na jakiś czas przestaje narzekać; ale i tak potrafi mi nieźle zalać sadła za
skórę i nieraz żałuję, że uciekłam z rozlewisk.
Oczywiście, często wspominam rozlewiska i piękne chwile, jakie tam przeżywaliśmy, dopóki nie
odeszła babunia Catherine, a my dwoje nie poznaliśmy prawdy o naszym pochodzeniu. Ten, kto
powiedział, że niewiedza uszczęśliwia, miał świętą rację, zwłaszcza w odniesieniu do mojej i
twojej sytuacji. Wiem, że tobie trudniej przyszło się z tym pogodzić. Ty, może bardziej niż ja,
musiałeś żyć w kłamstwie i zdradzie, ale ja jednego już zdołałam się nauczyć, mianowicie tego, że
jeśli chcemy, by życie przyniosło nam choć odrobinę radości, musimy wybaczać i zapominać.
Tak, żałuję, że jesteśmy przyrodnim rodzeństwem; najchętniej wróciłabym do Ciebie i razem
zbudowalibyśmy nasze wspólne życie na rozlewiskach, gdzie zostawiłam swoje serce, ale nie taką
ścieżkę wyznaczyło nam przeznaczenie.
Chcę, byśmy na zawsze pozostali przyjaciółmi, a także bratem i siostrą. Teraz, kiedy i Gisselle Cię
poznała, ona również tego pragnie. Ilekroć dostaję od Ciebie list, nalega, bym go czytała na głos,
a jeśli wspomnisz o niej choćby słówkiem lub przekażesz dla niej pozdrowienia, cała się rozjaśnia.
Choć z Gisselle nigdy nie wiadomo, może to przelotny kaprys.
Przepadam za Twoimi listami, chociaż zawsze gdy je otrzymuję, na chwilę ogarnia mnie smutek.
Przymykam oczy i słyszę granie cykad albo pohukiwanie sowy. Czasem nawet wydaje mi się, że
czuję zapach potraw, przygotowywanych przez babunię Catherine. Wczoraj Nina podała na lunch
duszone langusty, dokładnie takie, jakie robiła kiedyś babunia: przy-rumienione na maśle,
posypane świeżą cebulką. Oczywiście, ledwo Gisselle usłyszała, że to cajuńskie danie, nie chciała
ich wziąć do ust. Nina puściła do mnie oko i obie zaśmiewałyśmy się w duchu, bo widziałyśmy, że
przed chwilą zajadała się nimi, aż jej się uszy trzęsły.
Tak czy owak obiecuję, że napiszę do Ciebie, kiedy tylko zaaklimatyzuję się w Greenwood i może
już wkrótce, o ile będziesz mógł, przyjedziesz nas odwiedzić. A przynajmniej dowiesz się, gdzie
pisać.
Spragniona jestem wieści z rozlewisk, zwłaszcza plotek o starych przyjaciółkach babuni. Ale
przede wszystkim spragniona jestem wieści o Tobie. Nie ukrywam również, że jakaś część mnie
chciałaby dowiedzieć się, co słychać u dziadunia Jacka. Choć trudno mi myśleć o nim, nie
przypominając sobie tych strasznych rzeczy, które uczynił. Dziś to pewnie tylko żałosny starzec.
Tyle smutnych rzeczy tak szybko wydarzyło się w naszym życiu. Może... może już wypiliśmy cały
kielich goryczy i nieszczęść, tak że od tej pory nasze życie będzie się składać tylko z samych
dobrych i radosnych chwil? Czy tylko głuptas może tak marzyć?
Widzę, jak się do mnie uśmiechasz, jak błyszczą Twoje drogie, błękitne oczy.
Noc jest dziś bardzo ciepła. Wieczorny wietrzyk przynosi zapach świeżego bambusa, gardenii i
kamelii. Przy takiej pogodzie jak teraz, człowiek ma wrażenie, że głos niesie się bardzo, bardzo
daleko. Siedząc przy oknie słyszę dudnienie tramwaju na St. Charles Avenue. W jakimś domu ktoś
gra na trąbce. Jej dźwięk jest taki smutny, a zarazem tak urokliwy.
A teraz na balustradzie górnego tarasu przysiadł gołąb i zawodzi swoją smutną melodię. Babunia
mawiała, że ilekroć usłyszę wieczorem gołębia muszę życzyć komuś czegoś dobrego, i to jak
najszybciej, bo inaczej żałosna pieśń ptaka ściągnie nieszczęście na człowieka, którego kocham.
Dzisiejsza noc jest stworzona do marzeń i życzeń. Jedno z nich będzie dotyczyło Ciebie.
Wyjdź na dwór i przywołaj znad moczarów jastrzębia błot-niaka. A potem wypowiedz życzenie
pomyślności dla mnie.
Jak zawsze kochająca Ruby
Pierwszy dzień
Stuk, stuk: pukanie dzięcioła przebudziło mnie z niespokojnego snu. Większość nocy czuwałam,
kręcąc się na łóżku, nie mogąc zasnąć z niepokoju. Cały czas zastanawiałam się, co mnie jutro czeka.
Wreszcie zmęczenie wzięło górę i zapadłam w świat pełen dziwacznych snów, aż w końcu po raz
kolejny wrócił do mnie znajomy koszmar. Płynęłam czółnem przez mokradła. Woda barwą
przypominała mocną herbatę. Nie miałam wiosła. Nurt niósł mnie w nieznane, w ciemność pełną
hiszpańskiego mchu, który falował w lekkich podmuchach wiatru, przez co krajobraz stawał się
jeszcze bardziej niesamowity. Nad powierzchnią wody przemykały zielone węże, sunąc za czółnem.
Z
ciemności podejrzliwie przypatrywały mi się lśniące oczy sowy, a ja coraz głębiej zanurzałam się w
bagna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin