Białecka J. - Czarny leksykon. Seryjni mordercy.pdf

(1179 KB) Pobierz
JOANNA BIAŁECKA
Czarny leksykon
Od wydawcy
„Czarny Leksykon to autorski, a więc i subiektywny, także w sposobie prezentowania, wybór sylwetek
przestępców i ich kryminalnych czynów. Zbeletryzowana encyklopedia zbrodni sprzed stu lat i całkiem współ-
czesnych, zbrodni udowodnionych i do dziś okrytych mgłą tajemnicy — wszystkich jednak, niestety, auten-
tycznych.
Galeria kalekich charakterów i spaczonych osobowości, galeria przestępców i ich wpływ na losy
normalnych ludzi, często nawet całych społeczności. Praca policji, służb kryminalnych, rola przypadku w
wykryciu morderstw — wszystko to składa się na treść haseł niniejszego Leksykonu. Lektura ta prowadzi w
mroczne zakamarki dusz i serc, ukazuje działania haniebne, ohydne.
Gorzka to prawda, ale tacy również bywają ludzie.
Wampiry grasują nocą
John Reginald Halliday CHRISTIE
Dnia 24 marca 1953 roku nowy lokator mieszkania na parterze w domu nr 10 przy Rillington Place
(obecnie Rustyn Close) w Londynie, przybysz z Jamajki, z powodów sobie tylko wiadomych zabrał się do
opukiwania ścian w kuchni. Wkrótce zastanowił go odgłos wskazujący, że za jedną z nich jest pusta przestrzeń.
Odchylił róg tapety, stwierdzając, że papier pokrywa niewielki kredens. Ponieważ w drzwiach tajemniczego
mebla znajdowała się pokaźnych rozmiarów dziura, podekscytowany Jamajczyk, zaopatrzony w latarkę, zajrzał
do wnętrza. Ujrzał nagie plecy kobiety.
Sprowadzono policję, która wydobyła z kredensu trzy ciała kobiece. Jedne zwłoki były nagie, ubrane tylko
w biustonosz i pas do pończoch; pozostałe zawinięte były w koce i obwiązane przewodem elektrycznym. Odór
był bardzo nikły, gdyż mała wilgotność powietrza powstrzymywała rozkład.
Policjanci rozpoczęli przeszukiwanie całego domu. Wkrótce zwróciły ich uwagę nierówno ułożone deski
podłogi w salonie tegoż parterowego mieszkania. Oderwano podłogę, ujawniając czwarte ciało, również zawi-
nięte w koc. Następnie przekopano maleńki ogródek na tyłach domu, wydobywając dwa dalsze szkielety. Przy
okazji stwierdzono, że ludzka kość udowa służyła do podpierania furtki.
Mieszkanie na parterze zajmowane było uprzednio przez niejakiego pana Christie, który wyprowadził się
20 marca, na cztery dni przed znalezieniem zwłok, nie zostawiając adresu.
Podczas gdy rozesłano listy gończe za Christiem, policja przypomniała sobie, że w 1949 roku w tym
samym domu znaleziono zwłoki pani Evans i jej maleńkiej córeczki. Obie zostały uduszone, a za zabicie ich
powieszono pana Evansa... Obecnie wydało się prawdopodobne, że tamte zabójstwa również były dziełem
mordercy sześciu kobiet, którym przypuszczalnie był John Regi- nald Halliday Christie.
31 marca konstabl Ledger rozpoznał Christiego we włóczędze, błąkającym się wokół Putney Bridge w Lon-
dynie. W tym czasie sprawa nabrała już dużego rozgłosu, gazety zamieszczały zdjęcia Johna Christie oraz
rozważały z upodobaniem, czy zdąży on popełnić następną zbrodnię, zanim zostanie ujęty.
Jak widać, nie zdążył. Już podczas pierwszego przesłuchania przyznał się do zabicia czterech kobiet, któ-
rych ciała znaleziono wewnątrz domu, nieco później — również do dwóch poprzednich zabójstw, a wreszcie
nawet do zabójstwa pani Evans, choć ta sprawa nadal pozostaje niejasna.
Zgodnie z wersją podaną przez sprawcę, swą żonę, której zwłoki znajdowały się w kredensie, udusił poń-
czochą, chcąc skrócić jej cierpienia. Pani Christie miała bowiem nagle dostać konwulsji, mąż zaś... „nie mógł na
to patrzeć. Pozostałe ofiary znalezione w domu — Rita Nelson lat 25 (była w szóstym miesiącu ciąży),
Kathleen Maloney, lat 26 oraz Hectorina McLennan, lat 26 — były prostytutkami, które Christie udusił, jak
twierdził, podczas kłótni o pieniądze. Szkielety znalezione w ogrodzie należały do Austriaczki Ruth Fuerst,
również prostytutki, którą Christie miał udusić pod
czas stosunku oraz do Muriel Eady, jego koleżanki z pracy.
We krwi trzech kobiet, których zwłoki znalezione zostały w domu, wykryto obecność tlenku węgla (nie
dotyczyło to pani Christie). Sprawca wyjaśnił wreszcie, że było to wynikiem stosowanej przezeń, dość skom-
plikowanej metody doprowadzania kobiet do nieprzytomności: zaprosiwszy do domu, odurzał je alkoholem, po
czym namawiał, by usiadły w fotelu, w pobliżu którego instalował przewód doprowadzający gaz. Gdy kobiety
traciły przytomność w wyniku zatrucia gazem. Christie dusił je, a następnie gwałcił. Ponieważ kobiety były
prostytutkami, trudno przypuścić, by broniły się przed stosunkiem. Uważa się, że Christie był impotentem i
mógł odbyć stosunek wyłącznie z nieprzytomną kobietą. O jego kłopotach w tej dziedzinie świadczy
przezwisko, jakie nadała mu w młodości pewna dziewczyna: „Christie — Nic z tego.
John Reginald Halliday Christie stanął przed Głównym Sądem Kryminalnym w poniedziałek 22 czerwca
1953 roku. Podczas śledztwa dokładnie zbadano jego dotychczasowe życie, a informacje te ujawniono na pro-
cesie. Oto one:
55-letni w chwili aresztowania, Christie urodził się w kwietniu 1898 roku w małym miasteczku w hrabstwie
Yorkshire. Jego ojciec był człowiekiem surowym, a swym siedmiorgu dzieciom nigdy nie okazywał ser-
deczności. Christie, od dziecka słabowity, krótkowzroczny i introwertyczny, był przez ojca szczególnie żle trak-
towany. Już w tamtych czasach miewał kłopoty z policją z powodu drobnych kradzieży.
W wieku 15 lat rozpoczął pracę. Nie warto wymieniać licznych instytucji, w których pracował. Wyrzucano
go bowiem zawsze, na ogół już po kilku miesiącach, za drobne kradzieże. Po jednym z takich incydentów ojciec
wygnał go z domu.
Christie był hipochondrykiem, rozkoszującym się o- powiadaniem o swych chorobach i nawet jego przy-
znanie się do winy, które zachowało się w aktach, zaczyna się szczegółowym opisem słabego zdrowia. W chwili
zdenerwowania tracił głos. Gdy na przykład pokłócił się z żoną i ta wyprowadziła się, nie mógł wydobyć z
siebie głosu przez trzy miesiące.
Ożenił się w roku 1920. Dzieci nie miał. Twierdził, że przez ostatnie dwa lata przez zamordowaniem żony
nie żył z nią, co stanowiłoby dowód na prawdziwość teorii o jego impotencji i nerwicy seksualnej jako podłożu
zabójstw.
Wydaje się, że Christie, jeśli chodzi o sprawy zdrowotne, był jednym z pechowców, którzy nawet na prostej
drodze potrafią złamać nogę... Prześladowały go też różne wypadki, w których odnosił większe lub mniejsze
obrażenia.
Z początkiem II wojny światowej Christie wstąpił do Wojennych Rezerwowych Oddziałów Policji i tam dał
się poznać jako służbista, któremu wyraźną przyjemność sprawiało okazywanie swej władzy i bezlitosne
karanie winnych najdrobniejszych nawet wykroczeń. W tym czasie zamieszkał wraz z żoną pod numerem 10 na
Rillington Place. Jego żona bardzo często odwiedzała swą rodzinę w Sheffield i pierwsze zabójstwo Christie- go
miało miejsce pod jej nieobecność. Sprowadził mianowicie do domu prostytutkę Ruth Fuerst i najpraw-
dopodobniej przekonał ją, by poddała się „kuracji na katar. Kazał jej pochylić głowę nad słoikiem, który miał
zawierać leczniczy balsam, przykrył jej głowę ręcznikiem, a następnie wsunął niezauważalnie pod ręcznik
przewód gazowy. Zalecał przy tym, by wdychała głęboko, gdyż tylko takie postępowanie zapewnia całkowite
wyleczenie. Możliwe, że za pierwszym razem chciał tylko doprowadzić dziewczynę do utraty przy
tomności, by móc odbyć z nią stosunek, a na zabicie zdecydował się dopiero później. Dość, że zwłoki ukrył
najpierw pod podłogą w salonie, po czym w nocy wyniósł je do ogrodu i zakopał.
W grudniu 1943 Christie został zwolniony z policji i podjął pracę w fabryce sprzętu radiowego. Tam za-
przyjaźnił się z Muriel Eady, która często odwiedzała państwa Christie na Rillington Place. Pewnego razu
przyszła, gdy pani Christie była w Sheffield. Na domiar złego skarżyła się na silny katar. Wkrótce wylądowała
obok Ruth Fuerst, zakopana w maleńkim ogródku.
W 1949 roku miało miejsce zabójstwo pani Evans i jej maleńkiej córeczki. Christie twierdził, że kobieta,
nieszczęśliwa w pożyciu małżeńskim, prosiła go o pomoc w popełnieniu samobójstwa, co też uczynił, dusząc ją
przy pomocy pończochy. Poinformował następnie
o tym męża zamordowanej, który prawdopodobnie zabił wtedy córkę. Możliwe, że nie popełniono zatem
pomyłki sądowej skazując pana Evansa na śmierć, zwłaszcza, że nie jest pewne, czy Christie rzeczywiście brał
udział w tych morderstwach.
W grudniu 1952 roku miało miejsce zabójstwo żony Christiego. Motyw tego czynu nie jest jasny, lecz wy-
daje się prawdopodobne, że Christie chciał sobie w ten sposób zapewnić spokój i samotność, by móc zabijać
następne kobiety. Jedno jest pewne — kolejne zabójstwo miało miejsce już po kilku tygodniach. Rite Nelson
widziano po raz ostatni żywą 2 stycznia 1953 roku. Jej ciało jako drugie znalazło się w kredensie. Christie
twierdził, że dziewczyna zaczepiła go na ulicy i zażądała pieniędzy, a wreszcie siłą dostała się do jego domu i
wywołała bójkę. Bardziej jednak jest prawdopodobne, że przyszła zaproszona przez swego mordercę.
Następną ofiarę, Kathleen Maloney, widziano po raz ostatni 12 stycznia. Trzeba przyznać, że Christie,
pozby
wszy się żony, nie tracił czasu, wyszukując swe ofiary. Utrzymywał, że także i to zabójstwo było wynikiem
szamotaniny.
Nie mając pieniędzy, Christie sprzedał meble i o- brączkę swej żony. Napisał również do banku w Shef-
field, gdzie złożone były oszczędności pani Christie i fałszując jej podpis, zażądał przesłania całej sumy do Lon-
dynu. Przed Bożym Narodzeniem natomiast wysłał kartkę z życzeniami do siostry żony, twierdząc, że pisze
zamiast niej, ponieważ cierpi ona na silne bóle reumatyczne w palcach i nie może utrzymać pióra.
W lutym Christie poznał dwoje ludzi, kobietę i mężczyznę, którzy podobno skarżyli się mu, że nie mają
gdzie mieszkać. Przyjął ich do siebie na kilka dni, po czym opuścili jego mieszkanie, a wkrótce kobieta po-
wróciła sama. Była to Hectorina McLennan, ostatnia ofiara Christiego. Zabójstwo miało miejsce około 1 marca.
Następnie wyprowadził się z Rillington Place, nie płacąc nawet zaległego komornego i — jak twierdził —
włóczył się po Londynie, cierpiąc na utratę pamięci. Istotnie, gdy go aresztowano, był nieogolony, obdarty i bez
grosza.
Obrona utrzymywała, że Christie jest niepoczytalny. Poddany został kilkakrotnie badaniom
psychiatrycznym, w wyniku których stwierdzono jednak, że w pełni odpowiada za swe czyny. Został więc
skazany na śmierć. Wyrok wykonano 15 lipca 1953 roku.
Nie ma wątpliwości, że od chwili zamordowania żony, której obecność stanowiła poważną przeszkodę w
zaspokajaniu potrzeb seksualnych, był on opanowany jedną myślą. Kierował nim wewnętrzny przymus, i byłby
z całą pewnością zabijał nadal, gdyby tylko miał okazję, ponieważ był to jedyny sposób zaspokojenia popędu. I
tak na przykład pewna kobieta, która często widywała Christiego w kawiarni w pobliżu jego domu, opowiadała,
że dwukrotnie zapraszał ją do siebie, by poddała
się „leczeniu kataru. Na szczęście dla niej, za każdym
0 razem wizytę u Christiego uniemożliwiały jakieś przypadkowe okoliczności...
Z drugiej jednak strony pośpiech, z jakim Christie wybierał kolejne ofiary po śmierci żony, wskazuje wy-
raźnie, że zdawał sobie sprawę, jak mało czasu ma do dyspozycji, zanim rodzina żony z Sheffield zainteresuje
się jej stanem (należy pamiętać, że bardzo często ich odwiedzała). Nie zakopywał już zwłok w ogrodzie, mając
świadomość tego, że w kredensie zostaną szybko odkryte. Następnie, gdy uznał, że nie powinien dłużej
pozostawać w domu, uciekł. Wydaje się, że przez W tygodnie żył opanowany jedną myślą — skorzystać jak
najwięcej, póki nikt się nim nie zainteresuje...
Martin DUMOLLARD
Młodo owdowiała, bezdzietna córka robotnika, Marie Pichon, nie miała po śmierci męża środków do życia.
Została służącą w domu zamożnych mieszczan pod Lyonem, lecz czy to wynagrodzenie było za niskie, czy też
chlebodawczyni zbyt wymagająca, dość że kobieta nosiła się z zamiarem szukania innej posady. Dlatego też
uznała zapewne za niezwykle szczęśliwy zbieg okoliczności fakt, że na moście w dzielnicy Guillotiere zawarła
znajomość z sympatycznym wieśniakiem, odzianym w niebieski kombinezon roboczy. Nowy znajomy nie tylko
sprawiał wrażenie człowieka solidnego, ale i w pierwszych zdaniach zdradził pani Pichon, że poszukuje właśnie
— na polecenie swego chlebodawcy, właściciela zamku w Montluel, gdzie jest ogrodnikiem — wykwa-
lifikowanej pokojówki. Jak zapewniał, pracy będzie ma
ło (na zamku aż roi się od pokojówek), a wynagrodzenie — wręcz królewskie. Marie Pichon zdecydowała się
bez wahania, nie chcąc przegapić tak wspaniałej okazji. W towarzystwie nowego znajomego, człowieka mniej
więcej 45-letniego, zwalistej budowy, o prostym i ujmującym sposobie bycia, udała się do domu swego,do-
tychczasowego chlebodawcy, spakowała pośpiesznie kuferek i wyruszyła na baśniowy zamek. Zaledwie godzi-
na upłynęła od ich spotkania na moście, a Marie Pichon i zamkowy ogrodnik wsiadali już do pociągu na dworcu
Genve.
O zmierzchu dotarli do Montluel. Ogrodnik okazał się rozmownym i opiekuńczym towarzyszem podróży,
a gdy wysiedli z pociągu, natychmiast odebrał jej kuferek, nie pozwalając, by sama dźwigała taki ciężar. Popro-
wadził ją drogą przez pola, tłumacząc, że tędy jest znacznie bliżej. W pewnym momencie postawił kuferek w
polu a gdy Marie Pichon chciała go zabrać, wyjaśnił, że znajdują się na terenach zamkowych, skąd nikt nie
odważy się nic ukraść i że on sam przyniesie jej rzeczy z pola następnego dnia. Kobieta zaczęła wtedy po-
dejrzewać, że nie wszystko, co opowiedział jej sympatyczny ogrodnik, jest prawdą, a po kilku minutach zu-
pełnie już straciła do niego zaufanie. Oto, idąc, jak twierdził, ciągle w kierunku zamku, po raz drugi przeszli
przez tory kolejowe... Wokół nie było żywej duszy i panowały ciemności, gdy kobieta powiedziała swemu
towarzyszowi, że przejrzała jego oszustwa i nie ma zamiaru iść dalej. Na to „ogrodnik odwrócił się ku niej,
mówiąc:
— Jesteśmy na miejscu... — po czym usiłował zarzucić jej na szyję pętlę ze sznura. Cofnęła się
gwałtownie. Wtedy on rzucił się na nią.
Marie Pichon miała szczęście. W panice, biegnąc na oślep w zupełnych ciemnościach, zdołała uciec. Natra-
fiła wreszcie na jakąś ścieżkę, która zaprowadziła ją
do wioski o nazwie Balan. Drżąc i szlochając ze strachu i wyczerpania, zapukała do drzwi pierwszej z brzegu
chałupy. Pozwolono jej spędzić tam noc, a gdy opowiedziała, co się jej przydarzyło, uczynny gospodarz poszedł
z nią rano na posterunek policji.
Jeszcze tego samego dnia, tym razem przed południem i w towarzystwie policjantów, Marie Pichon wy-
ruszyła tą samą drogą od stacji kolejowej. Zdołała nawet odtworzyć drogę, jaką szła poprzedniego wieczoru, ale
we wskazanym przez nią miejscu nie było ani śladu pozostawionego tam wczoraj kuferka z całym jej do-
bytkiem. Tegoż dnia, 27 maja 1861 roku, wszczęto śledztwo.
Policja dysponowała wprawdzie opisem sprawcy, ale szukanie go trwałoby pewnie długo, jako że mieszkał
dość daleko od Montluel. Policjantom dopomogły jednakże plotki, których pilnie wysłuchiwali, a które mówiły
o dziwnych skłonnościach rolnika z dystryktu Da- gneux, niejakiego Martina Dumollarda.
Plotek nie wolno było lekceważyć. Policjanci udali się natychmiast do domu Dumollarda, a ujrzawszy go,
zrozumieli, że oto znaleźli poszukiwanego człowieka. Na pierwszy rzut oka doskonale odpowiadał opisowi
podanemu przez Marie Pichon.
Zarówno Dumollardowi, jak i jego żonie, cichej kobiecinie o posępnym wyrazie twarzy, zadano obowiąz-
kowe pytanie: jak przebiegał wieczór 26 maja? I oto już podczas pierwszej rozmowy, która nie była nawet
formalnym przesłuchaniem, okazało się, że zeznania Dumollarda i jego żony znacznie się różnią. Oboje
wprawdzie usiłowali udowodnić, że Dumollard posiada alibi na ten właśnie wieczór, nie uzgodnili jednakże
wcześniej, na czym ma ono polegać. Zostali aresztowani i przewiezieni do Trvoux.
W jednym z pomieszczeń komisariatu policji miała miejsce wstrząsająca scena. Dumollarda wprowadzono
Zgłoś jeśli naruszono regulamin