Koło czasu Tom 10.doc

(4950 KB) Pobierz
Rozstaje zmierzchu

 

Robert Jordan

Rozstaje zmierzchu

Cykl: Koło Czasu Tom 10

Zawiera Rozstaje zmierzchu (tom: 10.1) Wichry cienia (tom: 10.2)

 

Przełożyła Ewa Wojtczak

Tytuł oryginału Crossroads of Twilight

Wydanie oryginalne: 2002

Wydanie polskie: 2004

 

 

Spis treści:

Prolog - Błyski wzoru.              4

Rozdział 1. Czas wyruszać.              101

Rozdział 2. Dwóch kapitanów.              124

Rozdział 3. Wachlarz kolorów.              142

Rozdział 4. Opowieść o lalce.              171

Rozdział 5. Wykuwanie młota.              189

Rozdział 6. Zapach snu.              216

Rozdział 7. Kowalska łamigłówka.              234

Rozdział 8. Zawirowania koloru.              252

Rozdział 9. Pułapki.              276

Rozdział 10. Odległe światełko.              312

Rozdział 11. Rozmowa o długach.              334

Rozdział 12. Umowa.              356

Rozdział 13. Wysokie trony.              378

Rozdział 14. To, co wiedzą Mądre.              399

Rozdział 15. Zapadające ciemności.              427

Rozdział 16. Przedmiot negocjacji.              467

Rozdział 17. Sekrety.              491

Rozdział 18. Pogawędka z Siuan.              525

Rozdział 19. Niespodzianki.              550

Rozdział 20. W nocy.              582

Rozdział 21. Znak.              608

Rozdział 22. Jedna odpowiedź.              635

Rozdział 23. Ozdoby.              643

Rozdział 24. Burza narasta.              664

Rozdział 25. Kiedy zakładać klejnoty.              686

Rozdział 26. W So Habor.              700

Rozdział 27. To, co trzeba zrobić.              718

Rozdział 28. Pęczek róż.              739

Rozdział 29. Coś migocze.              771

Rozdział 30. Co potrafi Różdżka Przysiąg.              799

Epilog. Odpowiedź.              835

Glosariusz.              837

 

 

Dla Harriet.

Kiedyś, teraz i zawsze

 

 

A w dniach, kiedy ruszy Gon Czarnego i kiedy prawica się zachwieje, lewica zaś zbłądzi, zdarzy się, że ludzkość przyjdzie na Rozstaje Zmierzchu i wszystko, co jest, wszystko, co było i wszystko, co będzie, zrównoważy się na czubku miecza. I zerwą się wtedy wichry Cienia.

 

z Proroctw Smoka;

tłumaczenie dokonane prawdopodobnie

przez Jaina Charina (znanego jako Jain Farstrider),

wkrótce przed jego zniknięciem

 

 

 

Prolog - Błyski wzoru.

Rodel Ituralde nienawidził czekania, chociaż dobrze wiedział, że czekanie stanowi nieodłączną część żołnierskiej profesji. Każdy żołnierz czeka na następną bitwę, na ruch wroga, na jego pomyłkę. Ituralde obserwował zimowy las, pozostając równie nieruchomy jak drzewa, którym się przypatrywał. Słońce znajdowało się w połowie swej wspinaczki i nie dawało na razie żadnego ciepła. Z ust mężczyzny wydobywał się oddech w postaci białej pary, pokrywając szronem starannie przycięte wąsy żołnierza i czarne futro przy kapturze. Ituralde cieszył się, że jego hełm wisi na łęku siodła. Wystarczy, że pancerz nie chronił go przed zimnem, wręcz przeciwnie - przesyłał je głębiej, ku płaszczowi oraz kilku warstwom wełny, jedwabiu i lnu. Nawet siodło Strzałki wydawało się zimne, jakby białego wałacha utoczono z zamrożonego mleka. Hełm na głowie chyba zmroziłby Rodelowi mózg.

Zima przyszła do Arad Doman tego roku późno, bardzo późno, za to z całą mocą. Wprost z gorącego lata, nienaturalnie długo przeciągającego się w jesień, w niecały miesiąc przeskoczyli w samo serce zimy. Liście, które przetrwały suszę niezwykłego lata, zamarzły, zanim zdążyły zmienić kolor i błyszczały teraz w porannym słońcu niczym dziwne, pokryte lodem szmaragdy. Konie otaczających Ituralde’a dwudziestu kilku zbrojnych od czasu do czasu dreptały w wysokim po kolana śniegu. Żołnierze przejechali już spory dystans, a zanim dzień skończy się na dobre czy na złe, czekała ich jeszcze daleka droga. Na północy kłębiły się ciemne chmury. Ituralde i bez Mądrej wiedział, że przed zmrokiem temperatura znacznie spadnie. Do tej pory musieli znaleźć sobie schronienie.

- Ta zima nie jest tak ostra jak przedostatnia, prawda, mój panie? - spytał Jaalam. Wysoki młody oficer jakimś sposobem potrafił czytać Ituralde w myślach. Zawsze przemawiał cichym, lecz wyraźnym i przez to dobrze słyszalnym głosem. - Mimo to przypuszczam, iż niektórym marzy się teraz wino grzane z korzeniami. Oczywiście, nie ma na to szans. Musimy zachować wstrzemięźliwość. Sądzę jednak, że wszyscy mogą się napić herbaty. Zimnej herbaty, ma się rozumieć. A gdyby mieli kilka brzozowych witek, mogliby się obnażyć i zakosztować śnieżnej kąpieli.

- Lepiej niech na razie pozostaną w ubraniach - odparł sucho Rodel Ituralde. - Ale przy odrobinie szczęścia może rzeczywiście dostaną dziś wieczorem trochę zimnej herbaty. - Stwierdzenie wywołało chichot tego i owego. Spokojny, niegłośny chichot. Ituralde wybrał tych ludzi starannie, wiedzieli zatem, cóż znaczy hałas w nieodpowiednim momencie.

Sam chętnie by przyjął parujący kubek przyprawionego korzeniami wina lub chociaż herbaty. Od dawna jednak nikt nie przywoził do Arad Doman herbaty. Minęło sporo czasu, odkąd zagraniczni kupcy przestali się zapuszczać za granicę z Saldaeą. A kiedy nowiny z zewnętrznego świata docierały do tego kraju, okazywały się już nieświeże niczym chleb sprzed miesiąca, o ile kiedykolwiek w ogóle były czymś więcej niż tylko pogłoską. Fakt ten nie miał zresztą zbytniego znaczenia. Jeżeli Białą Wieżę naprawdę podzielono albo jeżeli mężczyzn z umiejętnością przenoszenia Mocy w istocie wezwano do Caemlyn... cóż, świat będzie się musiał obejść bez Rodela Ituralde’a, aż Arad Doman stanie się znów całością. Na razie jego kraj mu wystarczał.

Ituralde jeszcze raz przejrzał rozkazy, które wysyłał. Najszybsi jeźdźcy, jakich miał, poniosą je do każdego szlachcica lojalnego wobec Króla. Choć poróżniły ich odwieczne waśnie i stare wojny, nadal sporo ich łączyło. Na otrzymane od Wilka rozkazy wszyscy zbiorą swoje armie i wyruszą; przynajmniej póki Ituralde cieszył się królewską łaską. Nawet ukryją się w górach, czekając na jego rozkazy. Och, na pewno wielu się zirytuje, a niektórzy wręcz przeklną jego imię, będą jednak posłuszni. Wiedzieli, że Wilk wygrywa bitwy. Co więcej, wiedzieli, że wygrywa wojny. Gdy sądzili, że ich nie słyszy, nazywali go wprawdzie Małym Wilkiem, jego jednak nie obchodziło, co myślą na temat jego postury - w każdym razie nie bardzo się tym przejmował - byleby tylko jechali, dokąd im kazał i kiedy im kazał.

Niedługo ruszą do galopu i pojadą zastawić pułapkę, która na uruchomienie poczeka jeszcze dobrych parę miesięcy. Podejmował spore ryzyko. Skomplikowane projekty mogły się nie udać z mnóstwa powodów, a ten plan składał się z wielu warstw. Jeśli Ituralde nie zdoła dostarczyć przynęty, coś może zniweczyć plan, zanim na dobre zacznie działać. Albo jeżeli ktoś zignoruje jego polecenie unikania królewskich kurierów. Wszyscy wszakże znali jego racje i nawet najbardziej uparci je podzielali, chociaż niewielu decydowało się mówić o nich na głos. On sam od otrzymania ostatniego rozkazu Alsalama kręcił się jak w ukropie. Złożony papier tkwił teraz w jego rękawie, ukryty pod jasną koronką przykrywającą żelazną część rękawicy. Mieli ostatnią szansę, ostatnią, bardzo małą szansę uratować Arad Doman. Może nawet zdołają ocalić Alsalama przed nim samym, zanim Rada Kupców zdecyduje się posadzić na tronie innego kandydata. Alsalam przez dwadzieścia lat był dobrym władcą. Oby Światłość pozwoliła przedłużyć jego doskonałe rządy.

Na odgłos głośnego trzasku gdzieś na południu ręka Ituralde natychmiast opadła na rękojeść miecza. Słychać było ciche skrzypienie skóry i metalu, gdyż inni także chwycili za broń. Poza tym panowała cisza. Las był równie martwy jak zamarznięty grobowiec. To tylko jakaś gałąź złamała się gdzieś pod ciężarem śniegu. Po chwili Ituralde pozwolił sobie na odprężenie - tak samo się odprężył, gdy usłyszał nowiny o pojawieniu się Smoka Odrodzonego na niebie w Falme. Być może ten mężczyzna naprawdę był Smokiem Odrodzonym, może naprawdę ukazał się na niebie, jednak niezależnie od prawdziwości opowieści rozpaliły one Arad Doman.

Ituralde miał pewność, że potrafiłby ugasić ten ogień, jeśliby mu dano wolną rękę. I nie były to czcze przechwałki. Znał swoją wartość i wiedział, czego potrafi dokonać - w bitwie, kampanii czy całej wojnie. Jednak odkąd Rada zdecydowała, iż bezpieczniej będzie wywieźć Króla z Bandar Eban, Alsalam najwyraźniej wbił sobie do głowy, że jest wcieleniem Artura Jastrzębie Skrzydło. Od tego dnia jego podpis i pieczęć pojawiły się na dziesiątkach bitewnych rozkazów płynących z miejsca, w którym Rada go ukryła. Członkowie Rady nie chcieli zdradzić kryjówki nikomu, nawet samemu Ituralde. Każda kobieta z Rady, z którą rozmawiał, reagowała obojętnie i odpowiadała wymijająco na byle wzmiankę dotyczącą Króla. Rodel niemal uwierzył, że rzeczywiście nie znają miejsca pobytu Alsalama. Tyle że myśl ta była oczywiście śmieszna. Rada ani na moment nie spuszczała z Króla oka. Ituralde zawsze uważał, że kupieckie Domy za bardzo się we wszystko mieszają, tym razem jednak brakowało mu ich wścibstwa. Ich milczenie pozostawało tajemnicą, ponieważ żaden król, który niszczy handel, nie przetrwa zbyt długo na tronie.

Ituralde dotrzymywał złożonych przysiąg, a poza tym Alsalam był jego przyjacielem, chociaż wysłane przez niego rozkazy mogły wywołać jedynie chaos. Niestety, nie można ich było zignorować, gdyż Alsalam był Królem. Polecił Rodelowi jak najszybciej pomaszerować na północ przeciw jakiemuś wielkiemu skupisku zaprzysiężonych Smokowi, o którym dowiedział się przypuszczalnie od tajnych szpiegów, a później - dokładnie dziesięć dni później - choć nie dostrzegli do tamtej pory ani jednego zaprzysiężonego Smokowi, wysłał Rodelowi kolejny rozkaz, zgodnie z którym Wilk miał wyruszyć jak najprędzej na południe przeciw następnemu zgromadzeniu wrogów, które również nigdy się nie zmaterializowało. A Ituralde - zamiast pustoszyć ziemię, którą jego zdaniem zaprzysiężeni Smokowi już opuścili i maszerować tam, gdzie podobno obozowali - powinien skoncentrować wszystkie siły do obrony Bandar Eban przed atakami z trzech stron, gdyż mogły one zmieść miasto z powierzchni ziemi. Co gorsza, rozkazy Alsalama często docierały bezpośrednio do potężnych panów wielkich rodów. Ludzie ci mieli podążyć za Ituralde. a Król wysyłał Machira w jednym kierunku, Teacala w drugim, Rahmana zaś w jeszcze innym. Czterokrotnie dochodziło do przypadkowych potyczek, kiedy armie wpadały na siebie w nocy, ruszając na wyraźne polecenie Alsalama i spodziewając się przed sobą wroga. A przez cały ten czas rosły szeregi zaprzysiężonych Smokowi, a także ich pewność siebie. Ituralde odniósł kilka triumfów (w Solanje i Maseen, nad Jeziorem Somal i w Kandelmarze), a Lordowie Kataru nauczyli się nie sprzedawać wytworów swoich kopalni i kuźni wrogom Arad Doman, Alsalam jednakże swymi sprzecznymi poleceniami stale zaprzepaszczał jego wysiłki.

Ostatni rozkaz wydawał się wszakże odmienny. Najpierw jakiś Szary Człowiek zabił Lady Tuvę, próbując nie dopuścić, by pismo w ogóle dotarło do Ituralde’a. Tajemnicą pozostawało, dlaczego Cień miałby się bać tego właśnie rozkazu bardziej niż innych, tym niemniej również z tego powodu należało jak najszybciej wyruszać. Zanim Alsalam wyśle do Ituralde’a kolejne polecenie. Rozkaz ów otwierał też liczne możliwości, może ostatnie. Wszystko co dobre pojawiało się tutaj i dzisiaj. Trzeba było wykorzystać nawet najmniejsze szanse na sukces.

Przenikliwy krzyk sójki śnieżnej zabrzmiał w oddali raz, potem drugi i trzeci. Ituralde ułożył dłonie w miseczkę, przyłożył je do ust, po czym powtórzył trzy zgrzytliwe dźwięki. Chwilę później kudłaty, łaciaty wałach wybiegł spośród drzew. Dosiadał go jeździec w białym, ubrudzonym ziemią płaszczu. Gdyby stali nieruchomo, i człowieka, i konia byłoby równie trudno dostrzec w ośnieżonym lesie. Przybysz zatrzymał wierzchowca obok konia Ituralde. Był to krępy mężczyzna uzbrojony w jeden tylko miecz o krótkim ostrzu oraz przymocowany do siodła hak w futerale i kołczan ze strzałami.

- Wygląda na to, że wszyscy przybyli, mój panie - zagaił niezmiennie zachrypłym głosem, odrzucając kaptur z głowy. Podobno ktoś spróbował powiesić Donjela za młodu, chociaż powody tego zdarzenia zaginęły gdzieś w odległej przeszłości. Resztki krótko przyciętych włosów mężczyzny były obecnie stalowosiwe. Ciemna, skórzana łata skrywająca pusty oczodół po prawym oku stanowiła pozostałość innych młodzieńczych tarapatów. Może jednooki, lecz był najlepszym zwiadowcą, jakiego Ituralde kiedykolwiek spotkał. - Większość, w każdym razie - ciągnął. - Postawili wokół domku myśliwskiego dwa kręgi strażników, jeden wewnątrz drugiego. Widać ich na milę, ale nikt nie podejdzie dostatecznie blisko, bo go w domku usłyszą. Szlakami sprowadzili mniej osobników, niż, panie, przewidziałeś, choć mimo to nie sposób ich policzyć. Oczywiście - dodał z wymuszonym uśmiechem - i tak was znacznie liczebnie przewyższają.

Ituralde kiwnął głową. Stworzył Białą Wstęgę, a ludzie, których spotkał, przyjęli jego propozycję i wstąpili w szeregi tej jednostki. Trzy dni temu ludzie ci ślubowali Światłości na swoje dusze i nadzieję zbawienia nie wyciągać broni przeciwko drugiemu ani nie przelewać niczyjej krwi. Białej Wstęgi nie przetestowano wszak w tej wojnie i obecnie niektóre osoby zaiste w osobliwym miejscu szukały zbawienia. Na przykład ci, którzy nazywali siebie zaprzysiężonymi Smokowi. Ituralde od zawsze miał opinię ryzykanta, chociaż wcale nim nie był. Najważniejsze to wiedzieć, jakie ryzyko można bezpiecznie ponieść. Czasami też liczyła się świadomość, jak wiele można zaryzykować.

Wyciągnął z cholewy buta owiniętą w jedwab paczuszkę i wręczył ją Donjelowi.

- Jeśli w przeciągu dwóch dni nie dotrę do Coron Ford, oddaj to mojej żonie.

Zwiadowca wsunął pakunek pod płaszcz, dotknął palcami skroni, po czym zawrócił konia na zachód. Miał już wcześniej kontakty z Ituralde, zwykle w przededniu jakiejś bitwy.

Niech Światłość nie dopuści, by Tamsin musiała otwierać tę paczuszkę. Poszłaby za nim - tak mu powiedziała - nawet w śmierć.

- Jaalamie - odezwał się Ituralde - sprawdźmy, co nas czeka w domku myśliwskim Lady Osany.

Uderzył obcasami Strzałkę i ruszył, a jego ludzie podążyli za nim.

Gdy jechali, słońce osiągnęło szczyt, a później zaczęło schodzić coraz niżej, kierując się ku zachodowi. Wiszące na północy ciemne chmury przybliżyły się i zrobiło się jeszcze chłodniej. Nie słychać było żadnych dźwięków z wyjątkiem tętentu kopyt wierzchowców przedzierających się przez śnieżną skorupę. Las wydawał się pusty, jakby żołnierze byli w nim kompletnie sami. Ituralde nie dostrzegał strażników, o których wspomniał Donjel. Zwiadowca sporo chyba przesadził, twierdząc, że można ich zobaczyć z odległości mili. Rzecz jasna, strażnicy spodziewali się Ituralde. I na pewno go wypatrywali - dla pewności, że nie towarzyszy mu armia: ta zwana Białą Wstęgą czy jakakolwiek inna. Prawdopodobnie wielu z nich miało dość powodów, żeby wycelować w jego kierunku łuki i przeszyć go dziesiątkami strzał. Każdy lord może kazać swoim ludziom przysięgać na Białą Wstęgę, ale nie wszyscy przystępowali do oddziałów; niektórzy woleli zaryzykować własną drogę.

W połowie popołudnia spomiędzy drzew wyłonił się nagle tak zwany myśliwski domek Lady Osany - masa jasnych wież i zgrabnych, spiczasto zakończonych kopuł, które bardziej pasowały do któregoś z pałaców Bandar Eban. Osana polowała zawsze na mężczyzn albo na władzę, jej trofea - mimo stosunkowo młodego wieku Lady - były liczne i godne uwagi, a tutejsze „polowania” szokowały nawet mieszkańców stolicy. Domek myśliwski wyglądał teraz na opuszczony. Rozbite okna ziały niczym usta pełne wyszczerbionych zębów. Nigdzie ani śladu migoczącego światła czy jakiegokolwiek ruchu. Tym niemniej śnieg pokrywający oczyszczony teren wokół domku został mocno udeptany przez konie, a ponieważ prowadzące na główny dziedziniec ozdobne mosiężne bramy stały otworem, Ituralde wjechał, nie zwalniając. Za nim zaś cwałowali jego ludzie. Końskie kopyta stukotały na kamiennej nawierzchni, gdzie śnieg rozdeptano aż do błota.

Żaden służący nie wyszedł mu na powitanie, ale Rodel nikogo nie oczekiwał. Osana zniknęła na samym początku zamieszek, które od jakiegoś czasu targały Arad Doman niczym pies potrząsający szczurem, a cała służba szybko uciekła do innych posiadłości Lady, wybierając je w sposób mniej lub bardziej przypadkowy. W obecnych czasach pozbawieni panów służący głodowali lub przyłączali do bandytów. Bądź też do zaprzysiężonych Smokowi. Ituralde zeskoczył z konia u stóp szerokich, marmurowych schodów na końcu dziedzińca, wręczył wodze Strzałki jednemu ze swoich zbrojnych, Jaalamowi zaś polecił znalezienie schronienia dla wszystkich ludzi i zwierząt. Żołnierze przypatrywali się bacznie marmurowym balkonom i wielkim oknom, wyraźnie się bowiem obawiali, że ktoś stamtąd celuje im z kuszy między łopatki. Drzwi prowadzące do jednej ze stajni były nieznacznie uchylone, jednak mimo zimna mężczyźni woleli się rozsiąść w narożnikach dziedzińca. Tu znajdowali się blisko swoich koni i mieli na oku cały teren. W razie niebezpieczeństwa na pewno któryś dostrzeże zagrożenie.

Ituralde zdjął rękawice i wsunął je za pas, po czym wygładził koronkę i wszedł wraz z Jaalamem po schodach. Pod butami chrzęścił mu zdeptany i ponownie zmrożony śnieg. Rodel odrzucił pokusę zerkania na boki, starając się patrzeć wyłącznie przed siebie. Musiał wyglądać na absolutnie pewnego swoich racji, gdyż tylko takie postępowanie może całkowicie uspokoić jego ludzi. Zachowywał się zatem, jakby nawet nie dopuszczał myśli o ewentualności jakichkolwiek zdarzeń z wyjątkiem oczekiwanych. Pewność siebie stanowiła wszak jedyny klucz do zwycięstwa. Wtedy także przeciwnik wierzy, że potrafisz nad wszystkim zapanować. Na szczycie schodków Jaalam otworzył jedną z części wysokich, rzeźbionych drzwi, ciągnąc je za pozłacaną kołatkę w postaci koła. Ituralde, zanim wszedł do środka, musnął palcem sztuczny pieprzyk, ponieważ na tym straszliwym zimnie nie czuł, czy aksamitna gwiazdka nadal przylega do jego policzka. Dotknięcie pieprzyka poprawiło mu zresztą humor.

W ogromnym korytarzu powietrze było równie lodowate jak na zewnątrz, toteż oddechy obu mężczyzn wydobywały się z ich ust w postaci pióropuszy mgły. Nieoświetlona przestrzeń wydawała się spowita mrokiem. Podłogę pokryto kolorową mozaiką przedstawiającą myśliwych i zwierzęta, jednak w niektórych miejscach kafle były wyszczerbione, jakby ktoś wlókł po nich ciężary albo coś na nie rzucał. Oprócz pojedynczego przewróconego postumentu, na którym kiedyś być może stała duża waza lub mały posąg, pomieszczenie było puste. To, czego służba nie zabrała podczas ucieczki, dawno temu zagrabili bandyci. Przybyłych oczekiwał jeden człowiek - siwowłosy i bardziej wychudzony niż podczas ostatniego spotkania. Napierśnik mężczyzny był mocno zniszczony, a jego kolczyk był tylko małym złotym kółkiem, lecz koronka stroju pozostawała nieskazitelnie czysta, widniejący zaś obok lewego oka błyszczący, czerwony księżyc w kwadrze w lepszych czasach prezentowałby się dobrze na każdym dworze.

- Na Światłość, bądź pozdrowiony pod Białą Wstęgą, Lordzie Ituralde - zagaił uroczyście starzec, dodając lekki ukłon.

- Na Światłość, przyszedłem pod Białą Wstęgę, Lordzie Shimron - odparł uprzejmie Rodel. Shimron należał do najbardziej zaufanych doradców Alsalama. Przynajmniej póki nie dołączył do zaprzysiężonych Smokowi. Teraz pełnił wysokie stanowisko w ich radach. - Mój zbrojny to Jaalam Nishur, związany honorem z Domem Ituralde, podobnie jak wszyscy, którzy ze mną przybyli.

Przed Rodelem nie istniała Dynastia Ituralde, jednak Shimron położył rękę na sercu i powitał Jaalama ukłonem.

- To dla mnie zaszczyt. Będziesz mi towarzyszył, Lordzie Ituralde? - spytał, gdy się wyprostował.

Prowadzące do sali balowej wielkie drzwi zniknęły, chociaż Rodel z trudem mógł sobie wyobrazić bandytów wyjmujących je z zawiasów i wynoszących z budynku. Teraz wejście zwieńczone wysokim ostrym łukiem zrobiło się wystarczająco szerokie dla dziesięciu mężczyzn. Wewnątrz pozbawionego okien owalnego pokoju cień rozpraszało pół setki lamp wszelkiej możliwej wielkości i typu, chociaż ich światło docierało zaledwie do sklepionego sufitu. Po dwóch stronach ogromnego pomieszczenia, pod malowanymi ścianami stały dwie grupy mężczyzn i choć obecność Białej Wstęgi skłoniła ich do zdjęcia hełmów, cała dwusetka - lub więcej - nosiła pełne zbroje i chyba żaden z wojowników nie odłożył miecza. Po jednej stronie Ituralde dostrzegł paru równie potężnych jak Shimron domańskich lordów: Rajabiego, Wakedę, Ankaera; każdego z nich otaczał orszak pomniejszych lordów i zaprzysiężonych przedstawicieli ludu. Stały tam też małe grupki (po dwóch, trzech mężczyzn), w których nie było żadnego pana wielkiego rodu. Tak, tak, zaprzysiężeni Smokowi posiadali rady, lecz nie mieli dowódcy. Tym niemniej każdy z tych mężczyzn był swego rodzaju przywódcą, a niektórzy z nich liczyli swoich zwolenników w dziesiątkach, nieliczni w tysiącach. Żaden nie wydawał się cieszyć z uczestnictwa w spotkaniu, a ten czy ów posyłał piorunujące spojrzenia pod przeciwległą ścianę, gdzie tłoczyło się w jednej zbitej masie pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu przeszywających ich wzrokiem Tarabonian. Może wszyscy oni należeli do zaprzysiężonych Smokowi, ale między tymi dwoma narodami nie było już sympatii. Ituralde o mało się jednak nie uśmiechnął na ich widok. Nawet się nie ośmielił marzyć, że na dzisiejsze zebranie przybędzie ich choć połowa.

- Pan Rodel Ituralde oddaje się pod Białą Wstęgę. - Głos Shimrona zadźwięczał w sali. - Niech każdy poszuka w sercu siły i rozważy swoją duszę.

Na tym kończyły się formalności.

- Dlaczego Lord Ituralde oferuje Białą Wstęgę? - spytał Wakeda. Jedną ręką trzymał rękojeść długiego miecza, drugą zacisnął w pięść przy boku. Chociaż wyższy niż Ituralde, nie był mężczyzną wysokim, lecz wyniosłym niczym zasiadający na tronie król. Kiedyś kobiety uważały go za przystojnego, teraz jednak ukośna czarna przepaska skrywała jego pozbawiony oka prawy oczodół, a pieprzyk miał postać czarnej strzałki wycelowanej w grubą bliznę biegnącą od policzka do czoła. - Czy zamierza do nas dołączyć? A może żąda naszego ustąpienia? Mamy się poddać? Wszyscy wiedzą, że Wilk jest zarówno śmiały, jak i przebiegły. Ale czy jest aż tak śmiały? - Gwar podniósł się wśród mężczyzn po jego stronie pomieszczenia: niektórzy się śmiali, inni reagowali gniewem.

Ituralde spiął palce za plecami, próbując się powstrzymać przed dotknięciem rubinu w lewym uchu. Gest ten był bowiem powszechnie znany jako objaw jego zdenerwowania. Czasami zresztą muskał klejnot celowo, teraz wszakże musiał pokazać zgromadzonym spokojne oblicze. Mimo słów tego człowieka! Tak, mimo tych słów, musiał zachować spokój. W złości dochodziło do pojedynków, a Rodel nie przybył tutaj walczyć. Doskonale pamiętał, że słowa mogą stanowić bardziej śmiercionośną broń niż miecze.

- Wszyscy tu zebrani wiedzą, że na południu mamy innego wroga - zaczął mocnym głosem. - Seanchanie połknęli Tarabon. - Przebiegł wzrokiem po Tarabonianach i napotkał obojętne spojrzenia. Nigdy nie umiał odczytać twarzy przedstawicieli tej nacji. Pod tymi niedorzecznymi wąsami, które wyglądały jak włochate kły (gorszymi niż u Saldaean) i śmiesznymi welonami równie dobrze mogliby nosić maski. A marne światło lamp nie pomagało Rodelowi w odgadnięciu ich myśli. Widział ich jednakże w zbroi i potrzebował ich. - Zalali Równinę Almoth - podjął - i wyruszyli na północ. Ich zamiary są jasne. Chcą przejąć także Arad Doman. Boję się, że chcą posiąść cały świat!

- Czy Lord Ituralde pragnie wiedzieć, kogo poprzemy, jeśli najadą na nas Seanchanie? - zapytał Wakeda.

- Szczerze wierzę, że będziesz walczył o Arad Doman, Lordzie Wakeda - odparł łagodnie.

Wakeda zrobił się purpurowy wobec tej bezpośredniej zniewagi, zaś ręce jego ludzi opadły na rękojeści mieczy.

- Uchodźcy powiadomili nas, że widzieli ostatnio na równinie Aielów - wtrącił pospiesznie Shimron, obawiał się bowiem, że Wakeda może zerwać Białą Wstęgę. Żaden z zaprzysiężonych Wakedzie ludzi nie wyciągnie ostrza, póki on sam tego nie zrobi lub póki nie wyda im takiego rozkazu. - Walczą dla Smoka Odrodzonego, tak mówią raporty... Pewnie ich wysłał, może nam na pomoc. Nikt nigdy nie pokonał armii Aielów, nawet Artur Jastrzębie Skrzydło. Pamiętasz z naszej młodości Bitwę Czerwonych Śniegów, Lordzie Ituralde? Sądzę, że zgodzisz się ze mną, iż wbrew niektórym opowieściom wcale ich tam nie pokonaliśmy. Nie potrafię też uwierzyć, że Seanchanie dysponują tak licznym wojskiem, jakie my wówczas mieliśmy. Osobiście słyszałem, że ruszyli na południe, oddalając się od granicy. Nie, podejrzewam, że wkrótce usłyszymy o ich wycofaniu się z równiny i rezygnacji z pomysłu zaatakowania nas. - Nie był złym dowódcą w polu, ale bywał zbyt pedantyczny.

Ituralde uśmiechnął się. Z południa nowiny docierały szybciej niż z innych stron, Rodel bał się jednak, że będzie musiał sprowadzić Aielów, którzy gotowi pomyśleć, iż próbuje ich oszukać. Ledwie mógł uwierzyć w ich obecność na Równinie Almoth i nawet nie brał pod uwagę, że Aielowie wysłani na pomoc zaprzysiężonym Smokowi mogą się pojawić w samym Arad Doman.

- Ja również wypytałem uchodźców, a ci wspominali wprawdzie o atakach Aielów, lecz nie o ich armii. Zresztą sama obecność Aielów na równinie może spowolnić Seanchan, ale na pewno nie skłoni ich do odwrotu. Ich latające bestie zaczynają się rozglądać po naszej stronie granicy. Nie wygląda to na odwrót.

Zamaszystym gestem wyjął z rękawa papier i podniósł go, prezentując wszystkim Miecz i Rękę odciśnięte w zielono-niebieskim wosku. Jak zawsze ostatnio, użył gorącego ostrza do podważenia z jednego boku Królewskiej Pieczęci. W ten sposób odchodziła cała, więc wątpiącym mógł ją pokazać niezłamaną. A wielu wątpiło, gdy słyszeli niektóre polecenia Alsalama.

- Mam rozkazy od Króla Alsalama - oświadczył. - Muszę zewsząd, skąd zdołam, zebrać tylu ludzi, ilu mi się uda, a później jak najprędzej uderzyć na Seanchan. - Wziął głęboki wdech. Podejmował kolejne ryzyko i jeśli tym razem zawiedzie, Alsalam może zażądać jego głowy. - Proponuję rozejm. W imieniu Króla przyrzekam nie występować przeciwko wam w żaden sposób tak długo, jak Seanchanie stanowią zagrożenie dla Arad Doman, o ile zobowiążecie się do tego samego i będziecie walczyć obok mnie przeciwko wrogom, aż ich pobijemy.

Odpowiedziała mu pełna zdumienia cisza, Rajabi zaś - mężczyzna o charakterystycznej grubej, krótkiej szyi - wyglądał na wręcz ogłuszonego. Wakeda natomiast zagryzał wargę niczym zaskoczona dziewczyna.

Milczenie przerwał Shimron.

- Naprawdę można ich pobić, Lordzie Ituralde? Stawałem wobec nich... i wobec ich Aes Sedai, które ciągną za sobą na łańcuchach... na Równinie Almoth. Tak jak i ty.

Rozległy się niespokojne odgłosy szurania po podłodze, a twarze mężczyzn pociemniały w posępnym gniewie. Nikt nie lubi przypomnienia, że bywa bezradny wobec wroga, jednak wszyscy pamiętali z historii, jak potężny przeciwnik im się trafił.

- Można ich pokonać, Lordzie Shimron - zapewnił jego i pozostałych Ituralde. - Nawet gdy z ich strony zdarzają się... niespodzianki. - Takie na przykład jak wywołana sztucznie niespodziewana erupcja ziemi pod stopami albo pojawienie się zwiadowców, dosiadających stworzeń, które wyglądają na Pomiot Cienia... Tym niemniej Ituralde wypowiedział to zdanie z pełnym przekonaniem. Poza tym, dzięki znajomości potencjału wroga, człowiek jest w jakimś sensie przygotowany. Tak brzmiała jedna z podstawowych zasad działań wojennych. Sprawdzała się już na długo przed powstaniem narodu Seanchan. Ciemność pozb...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin