Carcaterra Lorenzo - Apacze.pdf

(999 KB) Pobierz
L ORENZO C ARCATERRA
APACZE
T ŁUMACZYŁA M AŁGORZATA H ESKO -K OŁODZIŃSKA
Z YSK I S- KA W YDAWNICTWO
T YTUŁ ORYGINAŁU APACHES
Wszystkim upadłym
PODZIĘKOWANIA
Niniejsza książka nie powstałaby bez pomocy i wsparcia wielu osób. Oto zaledwie
część z nich:
Peter Gethers, który ponownie udowodnił, że jest wspaniałym redaktorem. Jak się
przekonałem w trakcie pisania książki, jest również niezwykle cierpliwy i ma nie najgorsze
poczucie humoru. Żaden pisarz nie mógłby marzyć o lepszym wydawcy i przyjacielu niż
Clare Ferraro. Chylę też czoło przed resztą moich kumpli z gangu Ballantine’a: Lindą Grey,
Alberto Vitalem, Sally Marvin (zapomnij o Big Macach) oraz Nate Penn.
Zawsze żywiłem szacunek wobec Loretty Fidel i tym razem również się nie
zawiodłem. Amy Schiffman, Rob Carlson i Carol Yumkas są świetnymi agentami i
rewelacyjnymi przyjaciółmi. Ogromne podziękowania kieruję do Jake’a Blooma i Roberta
Offera, którzy zabrali mnie ze sobą na przejażdżkę, a także do Barry’ego Kinghama za to, że
przy mnie był.
Gorąco dziękuję Jerry’emu Bruckheimerowi, Susan Lyne, Jordiemu Rosowi,
Donaldowi De Line’owi oraz Joe Rothowi za zaangażowanie, a Christy Callahan i Christian
McLaughlin za pomoc.
Jestem wdzięczny Johnowi Mannielowi za wszystko, co uczynił dla mojej rodziny.
Serdeczne podziękowania należą się też Ste-ve’owi Collurze - zobaczymy się w Toscana -
oraz Sonny’emu Grossowi, najlepszemu gliniarzowi, jaki kiedykolwiek służył w nowojorskiej
policji, i przyjacielowi na całe życie. Ja stawiam następnego Ferneta.
Dziękuję też Liz Wagner, Leah Rożen, Williamowi Diehlowi, Stanowi Pottingerowi,
panu G., bratu Anthony’emu. Hankowi Galio i Joe Lisiemu za cierpliwe wysłuchiwanie mnie
przez telefon.
Vincent, Ida i Anthony - dziękuję wam za znakomite posiłki i mile spędzone
wieczory.
Dziękuję Susan, dzięki której moje teksty czyta się lepiej, niż na to zasługują. W
zamian ma jedynie moją miłość. Nie mógłbym oczywiście zapomnieć o Kate, która bez słowa
pozwala sobie kraść najlepsze historie, i o Nicku, który mnie rozbawia.
Wszyscy oni nauczyli mnie kochać.
PROLOG
Matka jęczała! Ojciec łkał Straszny był świat, gdziem susa da Nagi, bezbronny, z
cienkim krzykit Jakbym zza chmury był diablikiem William Blake, Smutek nowi (tłum. J(
Osiemnasty lutego 1982
Carlo i Annę Santori najbardziej ze wszystkiej zostać sami.
Zaplanowali ten weekendowy wypad już pół roku po piętnastoletniej przerwie.
Żadnych dzieci, żadnych żadnej pracy, tylko muzyka, taniec i odrobina romansi Jersey.
Zostawili piętnastoletniego syna, Anthony’ego, kti zająć domem i dwunastoletnią
siostrą, Jennifer. Uważ; ci są wystarczająco duże, żeby można im było zaufać i chwilę
wytchnienia od trybów codziennej rodzicielsl Carlo zaopatrzył Anthony’ego w klucze do
domu i wskazówki: nie oddalaj się od okolicy; wychodząc, wł; i zamykaj drzwi; i nigdy nie
spuszczaj oka z Jennifei patrzył na ojca i przyrzekł przestrzegać tych trzech po
Miał jednak własne plany na ten weekend.
Zaledwie dziesięć minut po wyjeździe rodziców sprzed domu Anthony obudził
Jennifer z głębokiego snu i kazał się jej przygotować. Mieli dwie godziny, żeby złapać
autobus jadący na Manhattan i spędzić sobotę w mieście, o którym rodzice mówili, że nie
wolno mu ufać.
Anthony pragnął wyrwać się z domu niemal tak mocno, jak Carlo i Annę. Był
nastolatkiem i bardzo chciał się przekonać, jak smakuje dzień bez rodziców, bez zasad, z
kieszeniami pełnymi zaoszczędzonych pieniędzy. A to wszystko zaledwie godzinę drogi od
New Jersey. Pozostało mu jedynie namówić na to Jennifer.
Protestowała, gdy pierwszy raz opowiedział jej o planie, i ledwie zdołał ją skłonić,
żeby nie zdradziła sekretu. Jennifer obawiała się, że coś pójdzie nie tak jak trzeba, wierzyła
we wszystkie zasłyszane przerażające opowieści. Milczała jednak, obejmując mocno
pluszowego Kermita, pewna, że Anthony obroni ją i nie pozwoli, żeby stało się coś złego.
Pewna, że przy nim nic jej nie grozi.
Jennifer była wątłą dziewczynką o drobnej, upstrzonej piegami twarzy. Jak
najszybciej chciała przekroczyć granicę pomiędzy zbliżającym się okresem dojrzewania a
wczesną dorosłością. Na biały podkoszulek nałożyła dżinsową koszulę marki Gap, do tego
wciągnęła obcisłe jasne dżinsy i czerwone trampki. Czarne kosmyki włosów niemal sięgały
kącików jej oczu.
- Naprawdę powinniśmy to robić?
- Zostań w domu, jeśli się boisz - rzucił Anthony, wychodząc z jej pokoju.
- Nie boję się - odparła natychmiast Jennifer.
- No to się przygotuj - powiedział Anthony. - I nie zapomnij swoich pieniędzy.
Zeszli z pochyłego wzgórza, po lodzie, kurzu i mokrych liściach, które przyklejały się
im do butów. Jennifer schowała dłonie w kieszeniach płaszcza. Na ramiona zarzuciła plecak z
portmonetką, Kermitem i szczotką do włosów. Anthony krył twarz przed podmuchami
lodowatego wiatru, który hulał pomiędzy drzewami. Szli w milczeniu, oboje podnieceni
perspektywą zrobienia czegoś zakazanego.
Anthony przytrzymał drzwi sklepu naprzeciwko przystanku autobusowego. Gdy
Jennifer weszła do środka, chłopiec zerknął na zegarek.
- Dziesięć minut - powiedział. - Kup, czego ci potrzeba, i przyjdź do mnie na
przystanek.
Autobus odjeżdżał o jedenastej cztery.
Anthony zapłacił odliczoną sumę pieniędzy za bilety w jedną stronę. Rodzeństwo
przeszło na tył autobusu i zajęło dwa wolne miejsca cztery rzędy od starszej pary, okutanej w
puchowe płaszcze. Anthony rozpiął skórzaną kurtkę i rozsiadł się w fotelu. Gęste, czarne loki
chłopca opadały na zniszczone oparcie. Zamknął oczy, gdy autobus przejeżdżał obok
drobnych sklepików, budek z hamburgerami i komisów samochodowych, kierując się na
najszybszy pas autostrady, która wiodła ku ulicom Nowego Jorku.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę sklepy - powiedziała Jennifer. Herbata w
styropianowym kubku w jej dłoni była już całkiem zimna.
- Rozejrzymy się trochę - mruknął Anthony, wciąż nie otwierając oczu. - Zapoznamy
się z tym miastem.
- Będzie tłok?
- To Nowy Jork. - Odwrócił głowę do okna. - Tam zawsze jest tłok.
- Wrócimy do domu przed nocą?
Anthony nie odpowiedział, uśpiony monotonnym kołysaniem autobusu.
- Mam nadzieję, że wrócimy przed nocą - wyszeptała do siebie Jennifer Santori.
Autobus wjechał na górny poziom nowojorskiego dworca autobusowego, Port
Authority, o jedenastej pięćdziesiąt sześć, trzy minuty po czasie. Jennifer potrząsnęła
ramieniem brata, chcąc go obudzić.
- Od czego zaczniemy? - zapytała, zapinając kurtkę.
- Znajdziemy ubikację - odparł Anthony.
Trzymał Jennifer za rękę, gdy przedzierali się przez gęsty tłum, i wciąż powtarzał
siostrze, żeby się nigdzie nie oddalała. Żeby czekała tam, gdzie on ją zostawi.
Żeby z nikim nie rozmawiała.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin