Andrzej Szczypiorski - Wyspa Czterech Łotrow.pdf

(425 KB) Pobierz
1092875039.001.png
I
W wigilię świętego Mateusza roku 1588 statek korsarski „Emma” szedł pod wszystkimi żaglami
kursem na Cartagenę, gdzie kapitan Matthews zamierzał wyładować skrzynię ze skarbami. Na
wysokości Tobago „Emma” osiadła na mieliźnie. W wiele lat potem znaleziono szczątki statku, a na
nim szkielety całej ― jak się zdawało ― załogi. Ale minęło znów lat siedemdziesiąt i oto na
bezludnej wysepce, oddalonej trzydzieści mil morskich od owej złowieszczej mielizny ― wyprawa
hiszpańska odkryła obozowisko, w którym odnaleziono szkielety czterech ludzi, a przy nich
prymitywną mapę, sporządzoną na skrawku żaglowego płótna.
Rysunek zdawał się świadczyć, że zawiera szyfrowaną informację, gdzie złożono bezcenny skarb
korsarza Matthewsa. Usiłowania Hiszpanów, zmierzające do odnalezienia skrzy- ni― nie przyniosły
powodzenia.
Tajemnicza mapka, którą nazwano testamentem z Wyspy Czterech Łotrów, powędrowała do
Europy, a jej ślad zaginął potem wśród splątanych ścieżek handlarzy antykami, sztychami i mapami
dawnych epok. Skarb budził przez czas jakiś emocje poszukiwaczy przygód, zorganizowano nawet
kilka nieudanych wypraw w XIX wieku, ale nieznajomość miejsca ukrycia skrzyni i brak owej
unikalnej mapy sprawiły, że w końcu Wyspa Czterech Łotrów przeszła do legend, opowiadanych
przez starych żeglarzy,..
II
Idąc Floriańską przypomniała sobie nagle, że zostawiła parasolkę u stryja. Dzień był chmurny,
duszny, zbierało się na burzę. Wróciła więc, wyrzucając sobie nieuwagę. Była nieco
«zdenerwowana, dochodziła już dwunasta, a miała tego dnia wiele drobnych, lecz kłopotliwych
spraw do załatwienia. Wchodząc do ocienionej, mrocznej bramy natknęła się na wysokiego
mężczyznę w popielatym garniturze, białej koszuli bez krawata, i jasnych, niemal białych
półbucikach. Spojrzał na nią czujnie i wyszedł na ulicę. Wbiegła po schodach na pierwsze piętro.
Drzwi da mieszkania były uchylone. Nagle doznała niemiłego wrażenia, że stało sig
«oś złego. Pchnęła drzwi, które lekko skrzypnęły. Długi, mroczny korytarz. Cisza.
― Stryju! ― powiedziała. Nie odezwał się. Przed kwadransem, kiedy wychodziła od niego,
siedział w fotelu w swoim malutkim, zagraconym pokoju.
― Stryju! ― powtórzyła głośniej. Serce zaczęło jej bić gwałtownie.
Przeszła wzdłuż korytarza, ku uchylonym drzwiom pokoju.
Stary siedział w fotelu. Twarz miał zwróconą w stronę okna, skąd sączyło się światło, scedzone
przez chmury. Wokół pomarszczonej, pożółkłej szyi człowieka zaciśnięta była nylonowa pończocha.
Obok fotela, na dywanie, leżała książka, która zsunęła się z kolan. Stary człowiek ma szeroko
otwarte, zdumione oczy.
Jego twarz wyraża napięcie. Więcej napięcia niż lęku. I to już było wszystko.
III
― Niech pani siada. Teraz zaczniemy od początku.
Usiadła na niewygodnym krześle. Pokój był mały, umeblowany brzydko i banalnie. Biurko, trzy
krzesła, szafa zaopatrzona w kłódkę, regał, przy oknie na małym stoliczku ― maszyna do pisania.
Szyby były zakurzone, ściekał po nich deszcz cienkimi strużkami. Oficer milicji w randze porucznika
miał ociężałą postać, tęgą twarz i zmęczone spojrzenie. Wyglądał na pięćdziesiąt lat i chyba nie
uprawiał porannej gimnastyki. W pokoju unosił się zapach dymu i niedopałków. Po-pielniczka na
biurku była pełna. W szklance zostało trochę słabej, wystygłej herbaty.
― Więc pani nazywa się Zawadowska. Imię Ewa.
― Tak ― odparła ― Ewa Zawadowska.
― Rodzice?
― Nie żyją. Ojciec był nauczycielem historii i łaciny. Matka też pracowała w szkolnictwie.
― Zamordowany był pani stryjem?
― Tak jest. Po śmierci rodziców przez jakiś czas mieszkałam u stryja.
― Wychowywał panią?
― Nie. Kiedy matka umarła, miałam już osiemnaście lat. Ojciec zmarł
dawno temu.
Skinął głową. Wydobył z szuflady paczkę papierosów marki sport.
― Pali pani?
Dziękuję ― odparła i wydobyła z torebki carmeny. Podsunęła mu paczkę.
Nie. Wolę sporty. Kiedy zmi;-r.:am, od razu kaszlę.
Podał jej płonącą zapałkę, potem sam zapalił, zaciągnął się głęboko i natychmiast chwycił go
kaszel.
― To pogoda ― powiedział.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Ona była bardzo ładną, młodą kobietą. Miała
skupioną, łagodną twarz o pięknych, ciemnych oczach w urzekającej oprawie. Te ciemne oczy,
ciemne rzęsy i brwi harmonizowały z jasnozłota- wym odcieniem włosów. Figurę miała smukłą,
długie nogi, piękne ramiona. Wydawała się wiotka. Ubrana była spokojnie, elegancko.
On był tęgawy, jakby nieco opuchnięty, twarz miał szarą, oczy szare, włosy szare.
Tak ― powiedział ― więc teraz jest pani całkiem sama...
Mój Boże, panie poruczniku. Mam dwadzieścia pięć lat, zawód...
― Pani lubiła swego stryja?
Tak. To jest właściwe słowo. Bardzo go lubiłam.
Znów milczeli chwilę.
Pytanie, na które może pani oczywiście nie odpowiedzieć. Ma pani kogoś bliskiego?
Skinęła głową.
― Kto?
Adam Morawski. Studiował razem ze mną na Akademii.
― Narzeczony?
Może pan to tak nazwać...
Uśmiechnął się kwaśno.
Zgoda ― rzekł. ― Pani, oczywiście rozumie, że będę musiał
poszperać także koło pani. Antoni Zawadowski żył samotnie. Żadnych przyjaciół, żadnych
kontaktów. Tylko pani i garstka starych dziadków ze środowiska antykwariuszy. No, trzeba będzie
szukać.
― Co pan podejrzewa?
Wzruszył ramionami.
Ja, proszę pani, zbieram teraz szczegóły. Same drobiazgi. Nie jestem od podejrzeń, tylko od
żmudnej roboty.
Otworzył szufladę, wydobył z wolna plik papierów, przerzucił je.
Więc pani zeznała, że właściwie nic nie zginęło. Pieniądze, kosztowności?
Potrząsnęła głową.
Stryj, jak większość starszych ludzi, odkładał na PKO. Gotówki w domu nie trzymał. Książeczkę
PKO miałam u siebie na przechowaniu.
Pani mieszka w Nowej Hucie, prawda?
― Tak jest.
― Często odwiedzała pani stryja?
Ostatnio coraz częściej. Chorował trochę. Musiałam go doglądać.
Ostatniej nocy spałam u niego, w pokoiku obok.
― Pani dobrze znała zbiory stryja?
Bardzo dobrze. Nic godnego uwagi nie zginęło. Zresztą nie było tam rzeczy godnych uwagi.
Zgoda. Niech pani dokładnie opisze tego faceta, który wychodził z bramy...
Już to przecież zrobiłam. Do protokołu.
― Wiem. Alę jeszcze raz.
Był wysoki, dobrze zbudowany. Około trzydziestu lat. Ubrany w popielaty garnitur i bardzo jasne
buty. Chyba zamszowe. Bez krawata.
― Włosy, oczy, nos?
Widziałam go przez chwilę, raczej w cieniu. Włosy? Chyba szatyn.
― Poznałaby go pani?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin