Stanisław Kętrzyński
„Tęcza”, nr 6, Czerwiec 1935, str. 49-52.
OBŁUDNY REFORMATOR SPOŁECZNY
Kraj położony u nasady przesmyku, łączącego dwie części Ameryki nigdy nie cieszył się zbyt dobrą sławą, a obecnie cieszy się opinią najgorszą, jaką sobie można wyobrazić. Meksyk w oczach człowieka kulturalnego uchodził przed wojną za kraj operetkowych rewolucji. Jeśli kto szukał określenia na bezmyślne bijatyki, nieporządek i awantury mówił bez wahania — meksykańskie metody. Lecz operetkowy nastrój przemienił się w krwawą masakrę, nie wyzwalając się zupełnie z akcesoriów farsy. To połączenie bezmyślnej operetki z krwawym męczeństwem sprawia szczególnie ponure i straszne wrażenie. Trzeba boleć, jeśli krew ludzka płynie w imię wielkich i ważnych ideałów, lecz można tu jeszcze znaleźć usprawiedliwienie w celach, ku jakim się dąży. Gdy jednak tysiące ludzi ginie, gdy słupy wzdłuż plantu kolejowego są obwieszone wisielcami, gdy ze wszystkich stron kraju wyziera terror i prześladowanie dla jakiejś filmowej maskarady, dla zaspokojenia ambicji jakiegoś awanturnika, który chce małpować rewolucję tak jakby sie bawił ołowianymi żołnierzami — ohyda takiego widowiska przekracza każde okrucieństwo.
W Meksyku dzisiejszym wszystko ma znamiona karykatury. Generał Calles i jego rząd opiera się na dwóch czynnikach: na faworyzowanej, do niezwykłej miary armii i na rzekomych reformach społecznych.
Calles przeprowadza reformy społeczne, mające za zadanie wyrównać przedział pomiędzy bogaczami i biednymi. A więc oficjalnie walka z ustrojem wielkokapitalistycznym. Lecz owej walce — cóż za paradoks — przewodzi najbogatszy człowiek z całego Meksyku — Calles. On jest właścicielem najbogatszej cukrowni meksykańskiej El Mante, która jest warta 10 milionów pesos, do niego należy hacjenda Santa Barbara (2 miliony pesos), oraz hacjenda Soledat de la Mola [1½ miliona pesos); jest ponadto głównym akcjonariuszem w trzech wielkich koncernach i tow. akcyjnych F.Y.V., Perealo i Aznear. Dzisiejszy Meksyk oficjalny walczy z kapitalizmem, co mu nie przeszkadza zresztą siedzieć w kieszeni kapitalistów nowojorskich, którzy patrzą na owe hasła meksykańskich awanturników, jak na nieszkodliwą zabawę.
Nieszkodliwą dla nich, lecz jakże okrutną dla samego Meksyku. Bankierzy amerykańscy wiedzą, że radykalizm społeczny Callesa jest tylko trickiem propagandowym, który mu zjednuje biedaka, i jest niepoważny. Jedyną rzeczą poważną w Meksyku jest nienawiść do religii, datująca się od bardzo dawna. Jest to rzecz zrozumiała, religia hamuje samowolę. W kraju zaś, gdzie samowola, wiecznie zmienna, ciągle zaskakująca jest panującą zasadą, wszelki hamulec staje się niepożądany.
Meksyk ma 15 milionów mieszkańców, z czego 90% to katolicy. Katolicyzm tutejszy posiada dawne tradycje, jest głęboko zakorzeniony i zrósł się z psychiką tutejszego człowieka. Zatarg władz z Kościołem miał różne przyczyny, wybuchł jednak na dobre w r. 1914 z okazji konfiskaty dóbr kościelnych. Ówczesnemu prezydentowi Carrauza potrzebne były pieniądze, miał zobowiązania wobec swoich ludzi. Niewiele myśląc, przeforsował ustawę, która za jednym zamachem zagarnęła dobra kościelne: kościołów, kaplic, szpitali, szkół za 10 milionów meksykańskich dolarów.
Następny etap walki zaznaczył się bardzo ostrymi ustawami, wydanymi w r. 1917, a skierowanymi przeciwko klerowi. Księża obcej narodowości mieli opuścić Meksyk natychmiast, a wobec miejscowych zastosowano szereg rygorów i szykan. Śluby cywilne stały się obowiązkowe, a przy pogrzebach mógł asystować tylko urzędnik cywilny. Meksyk jest jednak krajem nieobliczalnym. W r. 1918 podniosły się w nim zamieszki i awantury polityczne, tak że krewką soldateskę musiała poskramiać dopiero interwencja z zewnątrz: armia amerykańska. Ta Interwencja zagraniczna uspokoiła również apetyty antyklerykalne.
Mniej więcej do r. 1926 panował jaki taki spokój. Lecz w marcu tego roku prezydent Calles nadał zawieszonym czasowo ustawom natychmiastową moc obowiązującą. Z 4000 księży meksykańskich 1000 księży obcokrajowców musiało raptownie kraj opuścić. Reszcie zaś kleru zakazano niemal zupełnie wykonywania obowiązków kapłańskich. Tych, którzy mimo zakazów pracowali więziono i zabijano. Zaczęła się martyrologia. Ten stan trwa do dziś. Calles wydał rozporządzenie, żeby poszczególne stany ściśle określały liczbę pracujących w ich granicach księży. W rozmaitej mierze zastosowano się do tego życzenia. Niektóre stany ustanowiły jednego księdza na 20.000 mieszkańców, inne jednego na 50.000, jeszcze inne na 100.000!!! Były zaś takie, które w ogóle zakazały księżom pracy. Praca jednak nie została przerwana.
Arcybiskup Leopoldo Ruiz y Flores, apostolski delegat dla Meksyku opowiada o warunkach tej pracy w wywiadzie udzielonym dziennikarzowi amerykańskiemu R. L. Martinowi (z wywiadu tego zaczerpnąłem wiele szczegółów do niniejszego artykułu).
„W moim na przykład mieście — mówi arcybiskup — w stanowym mieście Morelia nie wyznaczono w roku 1926 na 48.000 mieszkańców ani jednego księdza. Wówczas uciekliśmy się do bardzo prostego sposobu. Na każdej ulicy wybierało się jedną dziewczynę, której obowiązkiem było codziennie obchodzić wszystkie domy w jej rewirze i zapytywać, czy niema dzieci do chrztu, umierających do ostatniego namaszczenia, czy nie pragnie się kto wyspowiadać, albo przyjąć Najświętszy Sakrament. 0 tym, gdzie się ksiądz ukrywa wiedziała tylko owa dziewczynka. A w nocy ksiądz, przebrany za dozorcę, odwiedzał ludzi według sporządzonej listy.”
Podobnych sposobów imają się na terenie całego Meksyku. Dzieje się tak mimo szeroko rozwiniętego systemu szpiegowskiego, mimo licznych dekonspiracji, uwięzień i morderstw. Co pewien czas przepływa nad Meksykiem fala wzmocnionych prześladowań, a wówczas zawisają na szubienicach, na latarniach i słupach katolicy (patrz ilustracje), więzienia zapełniają się, niektórym tylko księżom udaje się ukryć na kilka tygodni na terenie Stanów Zjednoczonych. Aż przeminie nasilenie prześladowań. Później znowu wracają. Arcybiskup Ruiz y Flores trzy razy musiał uchodzić z kraju. Obecnie osiadł pod San Antonio w Stanie Texas (U. S. A.) na samej granicy Meksyku, skąd kieruje dopływem kleru na teren całego Meksyku. Praca wre w całej pełni, „...dowiedziałem się w zeszłym tygodniu — słowa wywiadu — że w jednym tylko mieście, któremu nie przeznaczono oficjalnie żadnego księdza, pracuje potajemnie 83 kapłanów, w jednym tylko dniu przyjęło tam 30.000 ludzi Komunię.”
Po chwilowym osłabieniu prześladowań w r. 1929 w okresie rządów Portes Gila, już w następnym roku podjęto je odnowa w jeszcze większej sile za sprawą przede wszystkim gubernatora Vera Cruz, Tejedy. Zamiarem rządu meksykańskiego jest zupełne wyplenienie religii.
W ostatnich tygodniach rozesłał rząd do wszystkich urzędników następujący kwestionariusz o bardzo przejrzystych celach. Pytania, dotyczące religii brzmią: a) Jaką religię wyznaje pan? — b) W jakich praktykach religijnych bierze pan udział? — c) Czy uznawał pan przed 20 rokiem życia praktyki i dogmaty religijne? — d) Czy wyzwolił się pan po 20 roku życia z wszelkiego wyznania religijnego? — e) Do jakich stowarzyszeń, czy grup religijnych należał pan dotychczas? — f) Czy należy pan do jakiego tajnego stowarzyszenia? — do jakiego? — h) Ile ma pan dzieci w wieku szkolnym? — i) Proszę podać miejscowość i nazwę szkoły, do której chodzą? — j) Czy jest pan bliskim krewnym jakiegoś duchownego? jeżeli tak, proszę podać nazwisko i zaznaczyć stopień pokrewieństwa. — k) Jeżeli nie wyznaje pan żadnej religii, proszę podać w krótkości swoje zasady postępowania moralnego.
Drugi „meksykański pomysł” dotyczy księży. Wysunięto hasło: Księża powinni zniknąć z Meksyku! Aby to przeprowadzić, gubernator stanu Colina wydał następujące dwa paragrafy: „I. Jedynie księża zatwierdzeni przez prawo będą mogli sprawować swój urząd w stanie i to wówczas tylko gdy spełnią warunki wymagane przez ustawę, Ceremonie każdego wyznania odbywać się będą jedynie w stolicy stanu i to w miejscach dozwolonych, które stale pozostawać będą pod kontrolą władzy. II. Księża będą musieli udowodnić swój urząd kapłański przed władzami gminnymi i zarejestrować swą nominację w gminie, gdzie otrzymają papiery poświadczające, Będą oni musieli być cywilnie żonaci, mieć przynajmniej 50 lat, i płacić podatek tak, jak ludzie posiadający zawód.”
Lecz wszelkie, najostrzejsze nawet rozporządzenia spełzną na niczym. Jak wskazują wiadomości, nadchodzące z Meksyku i jego pogranicza — nurt życia religijnego bije tam silnie i potężnie.
---------
Czy w świetle powyższego, można się dziwić, że bolszewicki rzezimieszek, Żyd, Lew Trocki, właśnie w Meksyku szukał schronienia przed zemstą innego bolszewickiego rzezimieszka Józefa Stalina?
3
bzbij