Passionate Thirst Rozdział 17-19.pdf

(103 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 17
Las Vegas, obecnie
Czekałam niemal do południa, słońce kręgiem złota na błękicie przejrzystego nieba. Gdy
wybierałam broń, która miałam nadzieję pomoże mi raz na zawsze pozbyć się Dru Bensona,
poczułam się absurdalnie, jakbym wkroczyła w realia starego westernu. Południe. Tylko jeden
wybór: wyjść i stanąć twarzą w twarz z diabłem, z głową uniesioną wysoko.
Wybrałam prostą broń. Smukłe, srebrne kołki, które wolałam, dwa w związane włosy, po jednym w
specjalnie wykonane pokrowce przy każdym bucie. Butelka wody święconej wokół szyi. To nie
wystarczyło by go zabić, ale wylana prosto w twarz, mogła go oślepić, być może go spowolnić.
Teraz mogłam mieć tylko nadzieję, że Temptation miała rację, że Dru miał kryjówkę gdzieś w
piwnicach Lipstyx oraz że zdążę dotrzeć do niego zanim on będzie gotowy do ataku.
Podróż do Lipstyx nie zajęła mi dużo czasu. Ponownie zaparkowałam kilka bloków dalej. Nie było
powodu by ujawniać moją obecność poprzez pozostawienie samochodu na parkingu. Dotarłam do
drzwi klubu, które jak się okazało były zamknięte. Nic dziwnego. W końcu Lipstyx było klubem
nocnym.
Szłam dalej, utrzymując pewne tempo. Byłam zwyczajną dziewczyną na przechadzce. A jeśli ta
przechadzka prowadziła mnie wokół budynku, co z tego? Wielkie sprawy się tu ostatnio działy.
Jasne, że mogłam się trochę pogapić. Gdy szłam wyjęłam z tylniej kieszeni parę lateksowych
rękawiczek i założyłam je na dłonie. Nie było sensu pozostawiać za sobą więcej śladów niż to było
konieczne.
Dostrzegłam moją szansę w połowie drogi wokół klubu. Tylnie drzwi były zamknięte, ale tuż za
nimi było okno. Przypominało ten typ, który spotyka się w akademikach. Prawdopodobnie okno do
łazienki, pomyślałam. Było delikatnie uchylone. Nie tylko to, było tuż nad pojemnikiem na śmieci.
Szybko rzuciłam okiem na obie strony, po czym wskoczyłam na kosz.
Powiedzieć, że było trochę ciasno byłoby niedopowiedzeniem. Po drugiej stronie nie było zbyt
dużo rzeczy, które mogłyby zamortyzować mój upadek. Skończyłam w pozycji wiszącej, trzymając
się krawędzi parapetu, która boleśnie wpijała się w moje dłonie. Puściłam parapet i opadłam, czując
delikatny ból w kostkach, który ustąpił po minucie czy dwóch.
Udało mi się. Byłam w środku.
W nocy, Lipstyx stawał się kolorowy i seksowny. W ciągu dnia, wyglądał po prostu pusto i bez
życia. Powietrze cuchnęło potem i rozlanym alkoholem. Podłoga była brudna, jakby ekipa
sprzątająca miała swoją pracę dopiero przed sobą. Obeszłam ją, ale nie wykryłam niczego, co
mogłoby być ukrytym przejściem. Przez chwilę stałam nieruchomo, decydując się, gdzie ruszyć.
Następnie, pod wpływem impulsu, zamknęłam oczy i zaczęłam się powoli obracać. Robiłam tak, aż
mój instynkt powiedział mi, by się zatrzymać.
Gdy otworzyłam oczy, patrzyłam na bar.
Podeszłam do niego, przebiegając palcami po jego powierzchni, po czym weszłam za niego. Na
podłodze leżała gumowa mata, ułatwiająca pracę barmanowi i tym samym pochłaniająca nagłe
wycieki. To było prawdziwie obrzydliwe, ale nachyliłam się i podwinęłam gumę. Pod nią znalazłam
to, czego szukałam: prostokątną klapę w kształcie drzwi. Było w niej metalowe kółko. Chwyciłam
je i pociągnęłam. Drzwi się uniosły, na bezgłośnych zawiasach, ujawniając pół tuzina drewnianych
schodów. Całkowicie otworzyłam klapę i tak ją pozostawiłam, nie było sensu odcinać sobie jedynej
drogi ucieczki. Następnie zapalając latarkę, zaczęłam schodzić po stopniach.
Pod Lipstyx był jeden pokój, równie ogromny jak klub nad nim. Światło z mojej latarki błyskało
przede mną, ale nie zaszłam daleko zanim nie zdałam sobie sprawy, że go nie potrzebuję. Delikatna
poświata oświetlała pomieszczenie. Nie mogłam zlokalizować jej źródła, ale byłam za nią
wdzięczna. Dzięki niej miałam obie ręce wolne. Wrzuciłam latarkę do torby i ruszyłam przed
siebie. Z każdym krokiem rosło we mnie uczucie nierzeczywistości.
Chyba sobie żartujesz, pomyślałam.
To wyglądało jak scenografia z filmu, na której każda rzecz pochodziła z innego miejsca. Pajęczyny
grube sznury zwisały z sufitu. Tuziny żelaznych żyrandoli. Doszłam do końca pokoju. W rogu stał
instrument. Brakowało jedynie Upiora z Opery. Żadna wampirza kryjówka nie wyglądała jak ta,
pomyślałam.
Właśnie starałam się zdecydować na kogo byłam bardziej wkurzona, na Temptation czy na siebie,
gdy poczułam jak włoski na moim karku stają dęba pod wpływem uczucia zimna. Szybko
obróciłam się. Mimo śmieszności wystroju, coś tu było. Ktoś był. Po prostu go jeszcze nie
znalazłam. Skąd pochodziło zimno?
Zaczęłam iść drogą, którą przyszłam, wyjmując jeden z kołków z włosów. W dalekim kącie,
naprzeciw instrumentu, znalazłam to, czego szukałam. Trumna wykonana z ciemnego,
wypolerowanego drewna. Po prostu styl Dru Bensona. Teraz pozostawało mi tylko modlić się by
był on w środku.
Wykonałam jeszcze jeden krok i patrzyłam przerażona, jak wieko zaczęło bezgłośnie się unosić.
Zdążyłam westchnąć, gdy przykrywa zatrzymała się i Dru Benson usiadł, jego głowa obróciła się w
moją stronę, ciemne oczy szukały moich. Zamarłam.
- Zawsze chciałem to zrobić – powiedział tonem, który sugerował, że wyznawał sekret, który
chciałabym poznać. Wtedy się zaśmiał, a jego głos rozniósł się echem po pokoju. Jeśli wcześniej
nie chciałabym go zabić, z pewnością chciałam to zrobić teraz – Och, jakbym chciał, żebyś widziała
swoją minę, Candace. Jest całkowicie bezcenna.
Wciąż chichocząc, wydostał się z trumny – Z pewnością muszę ci to przyznać – powiedział –
Dostarczałaś nam niezłej zabawy przez ostatnie kilka dni. Właściwie, nie pamiętam kiedy tak
bardzo się uśmialiśmy.
- My? – powtórzyłam – Nie przypuszczam byś miał ochotę to wyjaśnić.
Jego uśmiech był pozytywnie uwodzicielski. Jego oczy świeciły nie świętą radością. Zrobił krok w
moją stronę. Wykonałam dwa do tyłu.
- Oczywiście, że mam ochotę – powiedział – Nie sądzisz chyba, że przeszliśmy przez to wszystko,
abyś teraz pozostała z niewiedzą, czyż nie? To nie sprawiłoby nam żadnej przyjemności. Chcemy
byś przed końcem wszystkiego się dowiedziała.
- I znowu liczba mnoga – powiedziałam. Domyśliłam się, ze nie musiałam go prosić by wyjaśnił
mi, co miał na myśli poprzez „koniec”. To była wystarczająco jasne.
Skrzywił się, jakby zirytowany, że go popędzałam, i nagle poczułam chłód. Patrzyłam prosto na
niego, na jego przystojną, kuszącą twarz. W ogóle się nie ruszył. Ale nagle było mi tak zimno, że
zaczęły mnie boleć kość. Okropne podejrzenie zaczęło się rozwijać w mojej podświadomości.
- Twoja mina się zmieniła – Zaobserwował Dru – Ale ty zawsze byłaś szybka. Mówiłem tak, od
samego początku. Ale nie wystarczająco szybka, prawda Candace?
Wtedy nadszedł atak, całkowicie bez ostrzeżenia. W jednej chwili, Dru stał przede mną. Dru i tylko
Dru. W następnej, postać pojawiła się znikąd, stojąc za nim, jakby dosłownie powstała z otchłani
piekła. Ujrzałam dwie blade dłonie, które sięgają do jego szyi, by skręcić mu brutalnie kark. A
wtedy jej zęby zacisnęły się na jego szyi.
Dru Benson nie zdążył nawet wydać dźwięku. Stał w całkowitym bezruchu, najpierw jego wyraz
twarzy, a następnie odpłynął kolor z jego twarzy aż nic nie pozostało. Był pionkiem. Już nie
człowiekiem. Z całkowitą pewności już nie żył. To zdarzyło się tak szybko, że nie zdążyłabym
zainterweniować, nawet gdybym chciała.
Temptation McCoy uwolniła go i opadł na podłogę.
Nie jestem do końca pewna, co wtedy zrobiłam. Jestem całkiem pewna, że wydałam dźwięk. Jakieś
nieartykułowane połączenie niezadowolenia i smutku. Sądziłam, że byłam taka sprytna, taka silna.
Ale źle to zinterpretowałam, od samego początku. A teraz miałam okropne przeczucie, że moja siła
opadnie równie szybko. Stałam twarzą w twarz z wampirem tak silnym, że nie byłam w stanie sobie
tego wyobrazić.
Nigdy w życiu nie uda mi się wyjść cało z tego miejsca.
- Miał rację w jednej sprawie – powiedziała Temptation – Wyraz twojej twarzy naprawdę jest
bezcenny.
- Ty – powiedziałam, w końcu odzyskując mowę – To byłaś tym, od samego początku.
- Cóż, to oczywiste – powiedziała Temptation – Choć to brzmi odrobinę żałośnie, biorąc pod
uwagę, jak długo zajęło ci zrozumienie tego. Nie tylko musiałaś zobaczyć mnie i Dru, by dostrzec,
że on był sługą, potrzebowałaś wskazówek by tu trafić. Mam na myśli, gdybym nie narysowała ci
mapy do jego kryjówki…
Wtedy poczułam przypływ czerwonej złości. Bawiła się mną. Mąciła mi w głowie. Rzecz, której
nienawidziłam najbardziej, ponieważ bałam się jej, nawet bardziej niż śmierci.
- Pieprz się, kamienna suko. Zabawiłaś się mną, a teraz za to zapłacisz. Jak to brzmi dla ciebie?
- Jak ostatnia desperacka wypowiedź – powiedziała Temptation – Ale w porządku. Oznacza to, że
znasz prawdę.
- A niby jaką?
- Och, skarbie – powiedziała słodkim, południowym akcentem – Naprawdę nie chcesz, bym
powiedziała to na głos.
Wtedy skoczyłam, dłoń była już przede mną z srebrnym kołkiem, nawet gdy moja druga dłoń
sięgała po drugi. Odsunęła się jednym płynnym ruchem, unosząc rękę by mnie uderzyć. Trawiła
prosto w moją twarz, odrzucając mnie. Poczułam jak krew wypływa z mojego nosa. Nie miałam
czasu jej wytrzeć. Zamiast tego ugięłam kolana, gdy zaczęłyśmy się okrążać ruchem starym jak
czas. Dwoje rywali. Kot i mysz.
- Chyba nie uważasz, że naprawdę możesz mnie zranić tą bronią? – Temptation zapytała.
- Czemu nie? – odpowiedziałam – Srebro to srebro. Silny wampir to wciąż wampir. Matematyka
jest po mojej stronie.
- Ale najpierw musisz go we mnie dźgnąć, czyż nie złotko? – powiedziała – Nigdy nie dostaniesz
tej szansy. Nie zbliżysz się nawet. Pogódź się z tym, Candace. Jestem dla ciebie za kobieca.
Zauważyłam jej ruch w samą porę. Udałam ruch w prawo, po czym obróciłam się, nie dość szybko.
Poczułam jak jej palce chwytają moje włosy i ciągną. Mocno pociągnęła do tyłu, na tyle, że
poczułam napięcie w karku. Gwiazdy pojawiły się przed moimi oczami. Jęknęłam z bólu i furii,
próbując ją uderzyć ręką, ale napotykałam tylko puste powietrze.
Równie szybko jak mnie złapała, Temptation puściła uchwyt. Odwróciłam się do niej i obie
cofnęłyśmy się, z poza zasięgu. Dyszałam. Ona nawet nie oddychała szybciej, ale tego mogłam się
spodziewać, biorąc pod uwagę, że w ogóle nie oddychała.
Nagle się do mnie uśmiechnęła, odsłaniając idealne, białe zęby – Wiesz – powiedziała, tonem
niemal rozmownym – Chyba sprawi mi przyjemność picie twojej krwi. Może cię nawet zatrzymam
przez pewien czas. Skoro nie mam Dru, będę potrzebowała nowego sługi.
Tym razem lód zmroził moje serce. Taka egzystencja byłaby niczym spełnienie mojego najgorszego
koszmaru.
- Za żadne skarby. Sama się zabiję, zanim pozwolę ci to zrobić.
- Chyba spróbujesz.
Ruszyła do przodu, tak szybko i zwinnie, że wydawała się być cieniem. A ja reagował, robiąc coś
przeciwnego, niż chciało moje ciało. Skoczyłam na spotkanie z nią, tnąc srebrnym kołkiem.
Poczułam jak broń trafiła. Usłyszałam dźwięk, którego nigdy nie zapomnę. Wydawał się przeszyć
moją czaszkę niczym sopel lodu.
I wtedy była na mnie. Jej waga na moich plecach. Natychmiast obróciłam się i zrobiłam cztery
chwiejne kroki w tył, aż uderzyłam nią w ścianę. Temptation się trzymała. Ponownie wykonałam
uderzenie, nawet gdy poczułam, jak wgryza się w moją szyję.
Moje ciało zadrżało. Temptation wydała dźwięk niczym dzikie zwierzę, oszalały i głodny pies.
Czarne punkty tańczyły przed moimi oczami, nie mogłam złapać oddechu. Uniosłam rękę i
zaatakowałam w tył, czując jak kołek trafia w cel.
Z krzykiem furii i bólu, Temptation uwolniła moje gardło. Chwiejnie wykonałam dwa kroki do
przodu, zanim moje kolana odmówiły współpracy i opadłam ciężko na podłogę. Zmusiłam się by
się odwrócić.
Temptation McCoy nie była już taka piękna. Nie ugodziłam jej nożem na tyle mocno by zginęła, ale
zraniłam ją tam, gdzie najbardziej bolało. Dwa razy w twarz. Pierwszy cios – długie cięcie. Skóra
po tej stronie już zrobiła się czarna, odrywając się. Odór gnijącego mięsa wypełnił powietrze.
Drugie uderzenie – desperacki cios trafił ją dokładnie pod okiem.
- Ty brudna mała dziwko – krzyknęła – Spójrz co zrobiłaś. Wyrwę ci za to serce. Będziesz błagała
mnie o śmierć, nim ona nadejdzie.
Wtedy odrzuciła głowę i krzyknęła, wydając nieludzki dźwięk. Jej ciało zaczęło drżeć. Jej dłonie
zwinęły się w szpony. Jej zniszczona twarz nie miała w sobie już nic z człowieczeństwa, choć dalej
były w niej oczy kobiety.
- Będziesz moja, rozumiesz mnie? – zawyła. Dźwięk jej głosu zdawał się pochłaniać powietrze
wokół mnie, nie pozostawiając nic do oddychania – Wszystko, co posiadasz, wszystko czym jesteś,
będzie moje. Zabiorę twoje sekrety, będę karmić się twoim umysłem. Dosłownie pożrę cię żywcem.
Nie miałam wystarczająco dużo energii by marnować ją na odpowiedź, całą siłę musiałam skupić
by choćby stanąć na nogi. Byłam zdeterminowana by nie poddać się bez walki. No dalej,
pomyślałam. Prosto na mnie, ty nieludzka suko.
Ponownie krzyknęła, dźwięk pełen furii i wykonała moje niewypowiedziane polecenie. Sama z
krzykiem na ustach, uniosłam się na spotkanie z nią, z kołkami skierowanymi prosto w Temptation.
Zniknęła.
Nie było jej, jakby nigdy nie istniała. Nie !, pomyślałam nagle. Nie, nie, nie! Obróciłam się, z
rękoma wystawionymi jak najdalej. Nic. Nic . Wtedy nagle zdałam sobie sprawę, gdzie musi być.
Zatrzymałam się, opuszczając ręce i spojrzałam w górę.
Temptation McCoy wisiała nade mną niczym wielkie, zniszczony anioł, istota upadła. Wielkie,
skórzane skrzydła wyrastały z jej pleców. Jej twarz byłą poczerniała i wykrzywiona. A wokół niej,
parując z niej niczym jakaś piekielny wyziew, było największe zimno, jakie kiedykolwiek znałam.
Czułam jak wnika w moje ciało, jakby miało stało postać, odrętwiając moje kończyny. Odrętwiając
mój umysł. Gdzieś w mojej głowie, głos krzyczał do mnie bym się ruszyła, do przodu lub do tyłu,
nie ważne, byle z dala od niej.
Pozostałam tam, gdzie byłam.
Moc Temptation, moc wystarczająca by sprawić, że myślałam, że to Dru jest wampirem, nie
Temptation, trzymała mnie teraz w miejscu równie efektywnie, jak gwóźdź spajał drewno.
- Widzisz jak bezsilna jesteś? – postać, która była Temptation McCoy zapytała drażniącym głosem
– A myślałaś, że jesteś taka bystra, taka specjalna, ze swoim wbudowanym wampirzym radarem.
Oszukałam cię od chwili, w której cię zobaczyłam, Candace Steele, a ty nigdy tego nie zauważyłaś.
A Dru był idealnym narzędziem. Wypełnił wszystkie twoje fantazje, twoje obawy.
Zbliżyła się odrobinę, wciąż piękne oczy w zniszczonej twarzy wpatrywały się prosto we mnie.
- Nie masz pojęcia czym jestem – jej głos był tym razem spokojny. I wiedziałam, że obie znałyśmy
prawdę – Rodzaj siły, jaką mogę na tobie wypróbować, mogę sprawić, że przestaniesz oddychać za
pomocą jednego słowa. Mogę sprawić, że popełnisz samobójstwo, albo zabijesz kogoś innego,
Candace. To jest obietnica. Od tej chwili, jesteś moja.
Wtedy to poczułam. Myśl, nadzieja, modlitwa, próbowała się we mnie wzbić. Jedyne miejsce, do
którego nie dotarła Temptation McCoy, z prostego powodu – nie przyszło jej do głowy go szukać.
Sama bym tego nie szukała, gdyby jej słowa mi o tym nie przypomniały.
Ash , pomyślałam.
Nie mogłam należeć do Temptation, nigdy nie będę, z prostego powodu – już do kogoś należałam.
Należałam do Asha, tak jak on do mnie. Temptation mogła pozbawić mnie wszystkiego, ale tego nie
mogła mi zabrać. Już to oddałam z własnej woli. Nie mogła zabrać mi mojej miłości.
Ash, pomyślałam ponownie. I wtedy znów, Ash. Trzy razy, niczym zaklęcie, urok. Kocham cię.
Nigdy nie przestałam. Teraz to wiem. Przykro mi, ze tego nie wiesz.
Myślałam, że ból i zdrada wykrwawiły tą miłość z mojego serca. Nieprawda. Jedynie ją odsunęły w
głąb mojego umysłu. Strach ją tam utrzymywał, aż w chwili potrzeby, uniosła się, niczym feniks z
popiołów. Kochałam Asha. Wierzyłam, że on kochał mnie. Temptation mogła mnie kontrolować,
ale nigdy nie będzie władać moim sercem. Ta wiedza mnie nie ocali. Nic na ziemi nie było w stanie
tego teraz zrobić. Ale przynajmniej znałam prawdę. Wbrew wszystkiemu, kochałam i byłam
kochana.
Patrzyłam, jak Temptation pokonuje ostatnią dzielącą nas odległość. Nie kłopotała się nawet by
zabrać mi moje srebrne kołki z dłoni. Po co? Nie byłam już dla niej groźna. Zbliżyła się, otworzyła
usta, które nie były już ludzkie i zlizała krew z mojej twarzy. Nie mogłam nawet wzdrygnąć się.
- Twoja krew jest słodka, Candace – powiedziała – jak wisienka na torcie. Będę się nią cieszyć
bardzo, bardzo długo.
- Candace – wydawało mi się, że usłyszałam głos. Głos, który kochałam. Który poznawałam. Ash.
Teraz mogłam go zobaczyć, tuż za Temptation. Mogłam pomyśleć, że śniłam o nim, moja wielka
potrzeba, by go ponownie zobaczyć, gdyby nie reakcja Temptation. Ujrzałam jak jej ciało zamiera,
oczy rozszerzają się. Odwróciła się, sycząc niczym zwierzę w klatce.
- Cofnij się – wysyczała – Ona jest moja.
- Nie – usłyszałam głos Asha, czysty niczym dzwon tym razem. I nagle poczułam jak ciepło we
mnie uderza z tym jednym wyrazem, głos Asha wyzwolił mnie spod wpływu Temptation.
Uniosłam lewą dłoń, zbliżyłam się i wbiłam kołek we właściwe miejsce. Wbiłam go po samą
rękojeść. Temptation zawyła. Inny wampir odszedłby w ciągu sekundy, ale miałam rację, co do
jednej rzeczy. Temptation McCoy była silna. Zachwiała się, opadła na kolano i nagle ponownie
wyglądała ludzko. Łzy płynęły po jej znów pięknej twarzy.
- Dlaczego? – zapytała, patrząc na Asha – Jesteś jednym z nas. Nie rozumiem.
- Popełniłaś błąd – powiedział Ash niemal miłym głosem – Próbowałaś zabrać coś, co nie należało
do ciebie. Ona już jest moja.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin