Shit Happens Everyday - Zoe.docx

(148 KB) Pobierz

1. Shit Happens Everyday ... ( 2008 )

 

The Beatles - Obladi Oblada

 

Spojrzałem na niewielki sklepik z płytami, o najgłupszej, najbardziej trywialnej oraz pedalskiej do potęgi nazwie - MUZYCZNY ZAKĄTEK. Kreatywność właściciela podniosła mi chorobliwie niskie ciśnienie … znowu.

 

Wkroczyłem do środka - spóźniony tradycyjnie o półtorej godziny - i mocno trzasnąłem drzwiami, które zagłuszyły dzwoneczek, dyndający komicznie na wysłużonym sznurku.

 

Wsłuchany w „Ob-La-Di, Ob-La-Da” Beatlesów, przemierzyłem wolnym tempem ścieżkę między płytowymi regałami, za nic w świecie nie chcąc kaleczyć uszu pompowanym przez głośniki gównem. Nową, tandeciarską muzą dla masowego bezguścia, od której jedyną ucieczką było posiadanie własnego odtwarzacza mp3.

 

Że też kurwa, musiałem pracować w takim miejscu!

 

Jedynym tego plusem były skoki ciśnienia - co zalecał lekarz oraz brak stresu. Chociaż sprzedaż opakowanego w kolorowy plastik chłamu bywała stresująca, wywołując konflikt sumienia, nerwicę, zgagę i tym podobne …

 

Mam 30 lat i wciąż odwalam robotę, którą odwalałem jako licealista. Żałosne? Wiem. Patetyczne? Także wiem. Słabe, daremne, prostackie, głupie, pożałowania godne i śmiechu warte. Ale będąc mną, zrozumielibyście.

 

Jestem typem faceta, który plułby jadem po ludziach tylko za to, że im lepiej wyszło. Jak na nieudacznika przystało, niczego w życiu nie osiągnąłem, pławiąc się we własnym cynizmie i naszpikowanej ironią niezależności. Pieprzyć system, pieprzyć wyścig szczurów, pieprzyć ambicje! Owa młodzieńcza dewiza, zapewniła mi miejsce na szaruteńkim końcu społecznej drabiny bytów, nieco wyżej od zboczeńców, kryminalistów i bezdomnych.

 

Stanowię niemalże muzealny okaz zgorzkniałego skurwiela, którego jedynym atutem jest to, że zna się na muzyce. Prawdopodobnie za kilkadziesiąt lat będę groził laską waszym dzieciom i dzwonił na Policję tylko po to, by zrobić na złość sąsiadom. Zostanę dupkiem do kwadratu.

 

Przynajmniej świadom jestem swoich wad.

 

*****

 

Rzuciłem plecak na ladę i postawiłem wodę na kawę. Słuchawki zamierzałem ściągnąć jedynie z konieczności obsłużenia jakiejś wypudrowanej smarkuli, tudzież szpanującego gnojka.

 

Nie cierpię plagi dzieciaków, które godzinami snują się po sklepie wybierając i wybierając, jakby nie wiedzieli kurwa, czego chcą. Grzebią pomiędzy płytami i testują jedną za drugą, doprowadzając mnie do białej gorączki. Techno dla troglodytów, czy piszczący pop dla zboczeńców? Czasami wystylizowany na gota pierdolec, któremu metal kojarzy się z czarnym eye linerem i kolczykiem w nochalu, truje mi dupę w poszukiwaniu pseudo rockowego gówna. Pojebańcy !

 

Z udawaną obojętnością rozejrzałem się po potencjalnych klientach, mimo że najchętniej skwasiłbym się, wkurwił dla zasady lub rechotał wrednie, wyszydzając ich pitolony gust.

 

- Cześć Zack.

 

Głos Rony’ego obił się o moje uszy, z denerwującym brzękiem.

 

Uprzedzając pytanie - tak, niestety to naprawdę moje imię i tak, moja stara nie potrafiła wymyślić niczego lepszego, ze skiszonym maryhą mózgiem.

 

- Cześć R O N Y.

 

Odparłem złośliwie, jak zwykle przeciągając litery jego imienia. Smarkaty gnojek pracował na tej samej zmianie sprawiając, iż czułem się zdecydowanie gorzej, niż zwykle. Młody, przystojny, wyluzowany, z całą gamą perspektyw pod tyłkiem, boleśnie przypominał o własnych, zmarnowanych szansach.

 

Tyrał w „Muzycznym Zadupiu” ostatnie pół roku, do rozpoczęcia semestru na jednym z najlepszym uniwerków, oblężonym przez pociechy nadętych burżujów. Nie myślcie sobie jednak, że jakiś z niego geniusz. Co to, to nie. Przepustkę do elitarnego koryta załatwił mu stary „stałej” dziewczyny, z której swoją drogą także numerek, że pożal się Boże.

 

- Dick dowie się kiedyś, o twoim spóźnialstwie.

 

Gnojek zagroził myśląc, że mnie to rozbawi. Jak bym kiedykolwiek przejmował się szefem?

 

Czy można brać na poważnie faceta, którego imię w tłumaczeniu brzmi po prostu „Kutas”? Nie sądzę.

 

Poza tym, przychodziłem na jedenastą trzydzieści od jakichś siedmiu lat i jeszcze nie wyjebał mnie za to na zbity pysk.

 

- Mam spierdalać?

 

Rony wiedział przynajmniej, jakim szyfrem dekodować moje ekspresywne miny.

 

- Sorry Zack, nie chciałem wnerwić cię tak Z RANA. Już sobie idę … zresztą, Sara zaraz  przyjdzie …

- Wow, serio? Ależ mnie gościu zaskoczyłeś!

 

Skwasiłem się, pokazując mu dobrze wyćwiczonego fakasa. Cholerna panienka przychodziła do sklepu każdego pieprzonego dnia, wywołując depresję czarnymi ciuchami, bladym obliczem i tępym feminizmem.

 

Gdyby Rony nie miał innych wad, nie trawiłbym go już za samo bytowanie z owym, wystylizowanym „na metalówę” czupiradłem. Na szczęście miał jedną zaletę ... na tyle sporą, by utrzymywać moją tolerancję powyżej minimalnego progu. Dobrze robił laskę.

 

Tak, tak … od czasu do czasu, po godzinach zabawiamy się za spuszczonymi żaluzjami. To właściwie - poza samogwałtem  - jedyna forma seksu, jaką uprawiam.

 

Żal.

 

- Tym razem, bądźcie łaskawi rżnąć się ciszej. Wczoraj jakaś starucha mało pawia nie puściła, słysząc jęki tej pindy.

 

Ostrzegłem Rony’ego dosadnie. Ostatecznie byłem jego przełożonym i musiałem wymagać zachowania spokoju oraz przestrzegania przepisów BHP w miejscu pracy. Poza tym, także miałem dosyć słuchania treli miłosnych, odstawianych w mikrusowym pomieszczeniu dla personelu. Jakby nie mogli pierdolić się w domu!

 

*****

 

Cztery godziny, pięciu klientów, pięć szmirowatych CD i trochę gotówki później, odkurzałem płyty ukochanych zespołów, zepchniętych w najciemniejszy kąt z klasycznym rockiem. Co za kurewskie chamstwo!

 

Oprócz tego, słuchałem jak paskudna laska Rony’ego jęczy w składziku na detergenty, posuwana jego nędznym fiutem. Okay, może i nie mam wielkiego szczęścia w miłości: czytaj -> nie pieprzyłem się od wieków, ale mój penis jest przynajmniej większy od średniej krajowej.

 

Nic więc dziwnego, że chłopak inwestował w sprawność ust. Tak skurczoną kuśką, nie wiele można było zdziałać, by zatrzymać przy sobie partnera.

 

- Co słychać?

 

Pytanie Davida usłyszałem zbyt późno, by schować się za ladą. Spojrzałem nań z krzywym uśmiechem, wciskając w kieszeń szmatę do kurzów.

 

- Czego?

- Ktoś cię już chwalił, za świetne podejście do klientów? Może rzuć tę ciulatą robotę w cholerę i zacznij dawać wykłady z marketingu.

 

David Smith – chodzący ideał. Przystojny, inteligentny i bogaty. Spełniał trzy podstawowe wymogi, by zostać samcem roku.

 

Jedyna osoba na świecie, potrafiąca pluć jadem niemalże tak dobrze, jak ja. Pewnie dlatego jest moim najlepszym i faktycznie jedynym kumplem.

 

- Mam robotę, więc się sprężaj.

 

Odparłem, puszczając mimo uszu jego pogardliwe parsknięcie.

 

- Ty i ja w Rococo Moon, taksówka przyjedzie o dwudziestej trzydzieści.

- Ty i drzwi.

 

Nie cierpię władczego tonu Davida. Czasami wydaje mu się, że jest pępkiem świata, a wszystkie rozumy pozjadał już w niemowlęctwie. I pomyśleć, że tego typu dupki biorą się z rozbitych rodzin, ojców alkoholików i matek feministek. Jakim cudem udało mu się nabrać poczucia własnej wartości, skoro w dzieciństwie praktycznie mieszkał w przyczepie? To enigma większa, niż podejrzenie lądowania UFO w Roswell!

 

- Zack … Zacky ... Zackyyyyy! Nie bądź głupi. Bez mojego towarzystwa, nie powąchasz nawet progu tego klubu.

- Może mam lepsze rzeczy do roboty, od wąchania progu klubu dla zadufanych w sobie palantów?

- Na przykład?

 

Zapytał w wyczekującej pozą, opierając idealny tyłek, w idealnych spodniach, o moją zakichaną ladę.

 

- A tak, zapomniałem!

 

Teatralnie uderzył się w czoło, przez co praktycznie chuj mnie strzelił

 

– Musisz dać żreć spasionemu kotu i zdążyć zamówić pizze na obiad. Iść po zapas piwa do garażu i zwalić się na kanapę, by nie przegapić teleturnieju. Potem może -  w ramach rozrywki - zajarasz skręta na dachu i pójdziesz spać, niczym stary luj na fotel ... nie muszę chyba dodawać, że w samotności?

 

Uśmiechnął się promiennie, jak zwykle zadowolony z siebie.

 

- Spierdalaj.

- Na wszystko masz jedną odpowiedź.

- Spie … Odjebaj się ?

- Na własny koszt chcę cię zabrać do jednego z modniejszych klubów w mieście, a ty każesz mi spierdalać. Wiedziałem, że jesteś nienormalny, ale za niedługo nadasz się już tylko do pokoju bez klamek.

 

Po co Bóg stworzył przyjaciół?

 

- Załatwię ci pannę.

 

David zdecydowanie uwielbia mnie upokarzać. Jakoś dowiedział się, że jedyną kobietą, która ostatnio na mnie leci, jest przepasiona sąsiadka z naprzeciwka - Pani Papino, myśląca iż dokarmiając mego kocura załatwi sobie randkę.

 

Jaką trzeba być idiotką, by próbować dotrzeć do serca faceta przez żołądek jego kota !!!???

 

- Dzięki, nie stać mnie.

- Nie bądź takim desperatem. Za darmo też się z tobą prześpią, ale musisz to odpowiednio rozegrać.

- Nie mam ochoty.

 

Burknąłem, ostentacyjnie spoglądając na zegarek. Jakoś nie czułem potrzeby informowania najlepszego kumpla, że chętniej przespałbym się z facetem. Ostatnio miałem wzmożony napad biseksualnej paranoi.

 

- Postawisz takiej drinka, uśmiechniesz DOGOLONĄ facjatę, sypniesz parę komplementów i cizia twoja.

- No tak, przecież to takie proste. Jak mogłem wcześniej na to nie wpaść?

- Bez sarkazmu.

- Dobrze ci się mówi panie: Jestem zajebisty kolo, ze złotą kartą kredytową.

- Więc ty musisz być: Jestem zajebisty kolo z …

 

No i David uroczo się zaciął. No właśnie, z czym? Z brakiem inicjatywy? Ze spasionym, zapchlonym kotem? Z zapuszczonym szeregowcem, który porwałoby najsłabsze tornado? A może z zarobkami rocznymi, dorównującymi jednej jego wypłacie?

 

- Zgódź się.

- Czemu, tak ci na tym zależy?

- Bo robisz się nie do wytrzymania i potrzebujesz poruchać.

- I dlatego chcesz mnie nasłać, jak wściekłego psa na sukę?

- Dokładnie.

 

Pytałem już, po co Bóg stworzył przyjaciół ?

 

*****

 

Opierałem się tyłem o ladę, podczas gdy Rony majstrował przy moim rozporku.

 

Klęczał z zadziornym uśmieszkiem na twarzy, jakby wyświadczał mi nie wiadomo jaką przysługę.

 

Łeb dał bym sobie uciąć, że cały dzień ślinił się na myśl o kontakcie z moim penisem. Czekał tylko na odpowiedni znak z mojej strony – zatrzaśnięcie drzwi i spuszczenie żaluzji dziesięć minut przed zamknięciem.

 

Spoglądał w górę oblizując wargi, a jego dłoń masowała wybrzuszenie w moich spodniach.

 

Nie potrzebowałem wiele stymulacji, aby się podniecić. Chłopak był młody, utalentowany i na samą myśl o spuszczeniu się w jego wilgotne gardło, twardniałem.

 

Widziałem, że chce coś powiedzieć zaciskając dłonie na nabrzmiałym krwią trzonie, ale ugryzł się w język.

 

Bardzo dobrze.

 

Nie miałem ochoty na dyskusje w takiej chwili, a już w szczególności na dyskusje z facetem. Kazałem mu więc milczeć, abym mógł wyobrażać sobie, że obciąga mi panienka.

 

To wersja oficjalna, Rony nie musiał znać prawdy …

 

Gdy zaczął lizać zaczerwienioną żołądź, przeszły mnie pierwsze, silniejsze dreszcze. Zacisnąłem dłonie na ladzie, wypychając biodra do przodu.

 

Mój oddech przyspieszył i cicho jęknąłem, gdy pełne wargi chłopaka zamknęły się na wilgotnym członku.

 

Pieścił go ustami i językiem, masując jednocześnie posuwistym ruchem dłoni. Coraz szybciej i szybciej …

 

Chwyciłem go za włosy, zmuszając do przyjęcia członka głębiej, co opanował już niemal doskonale. Niemniej, równie dobrze wychodziło mu droczenie się ze mną.

 

Wycofywał głowę, bądź lekko charatał mnie zębami, by ostatecznie przytrzymać penisa mocno u nasady i pochłonąć całą, pozostałą część.

 

Żar wilgotnych, ciasnych ust był doprawdy niesamowity.

 

Poruszałem szybko biodrami, czując lekki uścisk palców na jądrach. Rony masował je delikatnie w spoconej dłoni, wysyłając mnie pomiędzy chmurki w siódmym niebie.

 

W tym momencie targały mną już spazmy przyjemności. Zagryzłem dolną wargę pewien, że lada moment dojdę.

 

Wzmocniłem uścisk na włosach smarkacza i posuwałem kształtne usta, aż do wytrysku ... jednej z naprawdę nielicznych przyjemności w życiu.

 

_____________________________________________________________________________

 

2. Shit Happens Everyday

Do domu wróciłem swą dumą i chwałą - zabytkowym pickup’em z 1975 roku, dzięki któremu cieszę się specyficznym zainteresowaniem.

 

Po pierwsze - pali tak, że z odległości trzech metrów od rury wydechowej można się spokojnie zaczadzić. Po drugie – zdobią go rdzawe zacieki i wyblakłe, kwiatopodobne wzory na masce, będące pozostałością wspaniałej, aczkolwiek minionej ery hippisowskiej. Po trzecie – silnik na chodzie wydaje dźwięk przywodzące na myśl ryk legendarnego Moby Dicka.

 

Kocham ten samochód, gdyż  wiąże się z nim krwawa historia rozjechania naćpanego hippisa z chicagowskiej komuny dzieci kwiatów, który na szczęście okazał się być samotnym łazęgą.

 

Matka zawsze opowiada o makabrycznym incydencie z dumą, co każe mi przypuszczać, iż feralnego dnia ona siedziała za kierownicą, po spożyciu sporej ilości grzybków odlotków.

 

Prawdopodobnie wtedy zostałem poczęty … niestety, nie wiadomo z kim.

 

Wnioskując po ówczesnych realiach, ojcem musiał być wysoki, zawszony hippis, któremu po halucynogenach moja rodzicielka jawiła się niczym apetyczna sarna. Bardzo prawdopodobne, że właśnie po nim odziedziczyłem miłość do Beatlesów i nowoczesnego brzemienia lat 60-70, o genetycznie zaszczepionym lamerstwie nie zapominając.

 

Swojego czasu ukulałem nawet tekst, którym powitałbym domniemanego ojca po latach rozłąki.

 

„Tatku, jestem takim samym dupkiem, jak ty. Możesz być kurwa z siebie dumny.”

 

*****

Zaparkowałem na podjeździe, od razu dostrzegając spasionego kocura, który uwielbiał na moich oczach posuwać laski-przybłędy.

 

Nie wiem na co lecą tutejsze kocice, ale włochata łajza z pewnością nie należy do słodkich pluszaczków, rozsiewających wokół woń czystego futra. Generalnie jest całkiem odwrotnie … z niewiadomych przyczyn, ten kot wali gorzej od bezdomnego psa.

 

Powinien aportować i przynosić gazetę za to, że nie pozbawiłem go nędznych jąderek.

 

Zamiast zafundować sobie potulnego kastrata, znoszę odór, kocią erotomanię i szczanie po ścianach. W dodatku skurczybyk drapie mnie, puszcza bąki i na każdym kroku udowadnia, że rucha częściej niż ja.

 

Jedyną formą zemsty było nazwanie go Wackiem. Małym, włochatym, śmierdzącym Wacusiem.

 

*****

 

- Dzień dobry

 

Dobiegł mnie radosny pisk pani Papino, stanowiącej najmniej dorodny i w zasadzie jedyny okaz mej fanki.

 

Wyobraźcie sobie uczłowieczoną świnię, w zbyt ciasnych rybaczkach, pastelowym topie oraz butach na cieniutkiej szpilce, która lada moment mogła trzasnąć pod ogromnym ciężarem.

Tleniony efekt bombardowania ludzi feministycznymi banałami, jakoby kobieta powinna kochać siebie i swoje ciało, nawet gdy waży więcej od hodowanego wzorowo wieprza.

 

Panienka pokroju Emily Papino, naszpikowana tego typu farmazonami zaczyna wierzyć, iż inni pokochają jej tłuste ponad miarę cielsko tylko dlatego, że ona sama je kocha i ma nieuleczalną słabość do czekoladowych babeczek.

 

Gdzie poczucie dobrego smaku i samokrytycyzm? Nikt nie chce oglądać fałd, wyciekających z upiętych na siłę gaci, ani pulchnej masy, która przy bliższych oględzinach okazuje się być twarzą.

 

Nie jestem fanem wygłodzonych wieszaków, ale skrajność w przeciwną stronę również mnie odpycha. Ostatecznie człowiek powinien jeść po to aby żyć, a nie żyć po to aby jeść.

 

- Ten twój samochód Zack, to już chyba trzeba wymienić.

 

No proszę, kilka razy odpowiedziałem na okropny uśmiech babsztyla i już jesteśmy na ty.

 

- Twój zbyt ciasny top także, ewidentnie pruje się z lewej strony.

 

Odparłem z drwiną, podziwiając nagłe pąsowienie jej policzków. Miałem nadzieję, iż wkrótce odczepi się na dobre.

 

Bez wątpienia, w odstręczaniu ludzi jestem niezaprzeczalnym mistrzem.

 

- Oj faktycznie trochę się pruje. Nie zauważyłam!

 

Jak to kurwa, „oj faktycznie”?. Zamiast odwrócić się na skatowanej szpilce, uśmiechnęła spasioną gębę, kładąc przed Wackiem miskę kociego żarcia.

 

- Nie masz nic przeciwko dokarmianiu kociaczka?

- Nie.

- Pomyślałam, że pewnie nie masz czasu by fundować mu regularne posiłki. Tak późno wracasz.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin