HP I CZARNI JEŹDŹC1(1).doc

(1291 KB) Pobierz
HP I CZARNI JEŹDŹCY

HP I CZARNI JEŹDŹCY
 
ROZDZIAŁ 1

scio me nihil scire*


    Następnego dnia Harry miał już jechać do swojego wujka (jak to dziwnie brzmi). Rano jednym machnięciem różdżki spakował wszystkie swoje rzeczy, a drugim zmniejszył kufer, po czym schował go do kieszeni. Ubrał się w czarne bojówki i tego samego koloru bluzkę z srebrnym smokiem na lewej piersi. Do tego peleryna, oczywiście czarna oraz glany okute metalem.
    Na ramionach miał jak zwykle czarne opaski, zasłaniające tatuaże. Zadowolony wyszedł z łazienki. Jako, że chłopcy jeszcze spali, on wyszedł z dormitorium i udał się do Wielkiej Sali, gdzie było już kilka osób. Usiadł obok Nicata, przy stole Ravenclawu i nalał sobie kawy.
-Dzisiaj wyjeżdżasz- Bardziej stwierdził niż zapytał Kenelas, patrząc na niego smutno. Te wakacje mieli spędzić razem w zamku Ravenoxa, ale plany się nieco popieprzyły. Vex uśmiechnął się kwaśno.
-Dzięki, że mi przypominasz- Powiedział gorzko. Nie chciał jechać do tego starego nietoperza, ale jaki miał wybór? Najwyżej ucieknie od Snapea i uda się do zamku.
    Po śniadaniu razem z Findelem i Nicatem udał się do Kwatery, żeby się pożegnać. Wszedł do pomieszczenia i usiadł na jednym z krzeseł. Findel rozsiadł się na dwóch innych, a Blue po prostu oparł się o stół. Po chwili do Kwatery weszła pozostała dwójka. Maria rzuciła się na Harryego i pocałowała go namiętnie.
-Ej gołąbki- Usłyszeli rozbawiony głos Bendarka i odkleili się od siebie. Vexatus posłał niby oburzone spojrzenie Redowi i roześmiał się, tak jak pozostali.
    Harry z ciężkim sercem się z nimi rozstawał. Najtrudniej było mu się rozstać z Viperą. Tutaj w Hogwarcie mogli się przynajmniej spotykać, choćby potajemnie, ale jednak. Natomiast teraz będą bardzo daleko od siebie. Findel i Nicat jechali do swoich rodzin, zaś Maria z Terrym mieli zamieszkać w zamku Rava razem z Raveną.
    Harry trochę im tego zazdrościł, ale i tak prędzej czy później do nich dołączy. Zaśmiał się w duchu. Chciałby zobaczyć minę nietoperza, kiedy ucieknie, bo zrobi to na pewno. Nie spędzi całych wakacji w domu Snapea, nie miał takiego zamiaru. Do tego trzydziestego czerwca miała być pełnia, czyli za niecały tydzień i to był mały problem.
    Pocałował jeszcze Marię i wyszedł z Kwatery. Pożegnał się z Hermioną i Ronem, którzy też wiedzieli, że wyjeżdża. Reszta szkoły miała myśleć, że jedzie pociągiem, ale go to nie obchodziło. Z wisielczym humorem poszedł do lochów. Musiał postarać się, żeby nie spotkać żadnego ślizgona, a tym bardziej Malfoya.
    Dzisiaj musiał skontaktować się z Raveną, bo chciał, aby ta sprawdziła jego drzewo genealogiczne. Nie chciał mieć więcej niespodzianek. Szedł powoli ciemnymi i oślizłymi korytarzami. Rozglądał się przy tym ciekawie. Lubił lochy i to bardzo. Był tu taki unikalny klimat. Zimno, ciemno. Korytarze oświetlone tylko małymi pochodniami, które i tak nie oświetlały za dużo.
    Jednak on, jako demon, widział wszystko. W końcu jego rasa była stworzona poprzez magię demonów, nazywaną też magią ciemności. Dzisiaj już nikt jej nie pamiętał i najprawdopodobniej nie istniały już żadne księgi, ale on nie zamierzał się poddawać. Postanowił sobie, że znajdzie jakąś księgę demonów, uratuje Syriusza i zabije Voldemorta.
    Uśmiechnął się w duchu i nawet jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Ta kupa łajna, która nazwała się Lordem, zapłaci mu za wszystko. Za rodziców, Cedrika, Syriusza i innych. Dotarł do osobistych kwater profesora Snapea i zapukał cicho do drzwi. Usłyszawszy ciche "proszę", wszedł do pomieszczenia.
    Nic się tu nie zmieniło odkąd był tu po raz ostatni. Może jedynie przybyło więcej tych oślizgłych składników w słojach. Snape stał na środku, ubrany jak zwykle w swoje czarne szaty. Na jego ustach jak zawsze był ironiczny uśmiech, a jego czarne oczy były zimne jak lód. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a potem profesor wyciągnął z kieszeni kartkę papieru.
    Z kawałku papieru emitowała słaba poświata, która widzą tylko doświadczeni czarodzieje. "Świstoklik" pomyślał. Snape wygiął usta w jeszcze bardziej kpiącym uśmiechu.
-Na co czekasz? Na zaproszenie? Łap ten świstoklik, bo nie zamierzam tutaj czekać cały dzień- Powiedział zimno Mistrz Eliksirów. Vex westchnął w duchu. Jak on to przeżyje? Przeklnął w duchu dyrektora i jego pomysły.
    Chwycił bez entuzjazmu papier i prawie natychmiast poczuł szarpnięcie w okolicach pępka. Nienawidził tego sposobu podróżowania. Barwy wirowały wokół i Harry zamknął oczy, bo od tego robiło mu się niedobrze. Już wolał kominki i proszek fiuu. Nagle uderzył w coś twardego stopami i o mało co, a by się przewrócił. Ustał jednak, ale zachwiał się niebezpiecznie.
    Wylądowali w dość sporych rozmiarów pomieszczeniu, zapewne salonie. Ściany były ciemno bordowe, sufit biały, a podłoga czarna. Na samym środku stał stół, otoczony miękkimi i wygodnymi fotelami. Na prawo były regały z książkami, zaś na lewo szafki z różnymi, raczej mrocznymi, ozdobami i kominek. Na wprost było duże okno, na szczęście zasłonięte pół przeźroczystą, czarną firaną. Za sobą miał drzwi z mahoniu, a koło nich był duży, stojący zegar i barek. Pod stołem i fotelami był miękki ciemno zielony dywan.
    Snape usiadł na jednym z foteli, obitych czarną skórą i wskazał mu, aby też usiadł. Harry podszedł powoli do jednego z fotela i usiadł. Podobało mu się wystrój pomieszczenia. Był taki mroczny, zupełnie pasujący do demona. Zaśmiał się w duchu, ale zaraz się opanował i spojrzał na swojego profesora.
-Słuchaj Potter, bo nie będę powtarzać...- Zaczął jak zwykle miło Snape-...Nie obchodzi mnie to, że masz wakacje. Jesteś w moim domu i masz się mnie słuchać. Trzymaj się z dala od mojego pokoju, a do gabinetu wchodź tylko, jak Ci pozwolę. Nie wchodź do lasu, bo nie mam później zamiaru Cię szukać. Teraz skrzatka zaprowadzi Cię do twojego pokoju. Będzie Ci przynosić posiłki. Róża!- Zawołał na końcu, a obok jego fotela pojawiła się skrzatka.
    Imię pasowało do niej jak ulał. Jak na skrzatkę była nawet ładna i miała niezwykle czerwone oczy i włosy. Uszy jak u nietoperza i mały, zgrabny nosek. Ubrana była w czarną, aksamitną sukieneczkę. Róża skłoniła się grzecznie i skierowała się do drzwi. Harry wstał i skinąwszy głową, ruszył za skrzatką.
    Nie chciał denerwować profesora i wszczynać kłótni, więc nie odzywał się w ogóle. Obawiał się, że jego wybuchowy charakter, z powodu pełni, mógłby doprowadzić do niezbyt szczęśliwego końca tej kłótni. Z cichym westchnieniem szedł przez ciemne korytarze. Nie było żadnych ozdób, obrazów.
    Było tu całkiem inaczej, niż w zamku Ravenoxa. Zamek był zdobiony najróżniejszymi ozdobami, a tutaj było pusto. I ciemno. Podobało mu się tutaj, ale czuł się trochę dziwnie. Jakby był w pułapce. W rzeczywistości tak było. Znów był w złotej klatce, pilnowany. Nie lubił tego. Przeklnął w duchu.
    Tymczasem doszli na miejsce. Skrzatka skłoniła się i zniknęła, zostawiając go samego przed czarnymi drzwiami. Chwycił klamkę w kształcie węża, aż uśmiechnął się. Otworzył drzwi, które nie wydały żadnego dźwięku. Wszedł do ładnego i przestronnego pokoju, który urządzony był podobnie jak salon.
    Bordowe ściany, biały sufit i czarna podłoga. Na wprost było okno i wejście na balkon, zasłonięte czarną firanką. Na lewo była szafa na ubrania i na książki. Na prawo stało łóżko z ciemno zieloną narzutą, a obok niego stał stolik nocny. Koło drzwi były półki na różne rzeczy. Koło łóżka były jeszcze jasne drzwi, zapewne prowadzące do łazienki.
    "Nie jest tak źle" pomyślał. Przecież mógł sobie tu siedzieć i czytać. Nie musiał wcale stąd wychodzić, ale będzie musiał wyjść w pełnie. Nie mógł ryzykować. A co jakby Snape akurat wszedł? Albo skrzatka? Nie, wymknie sie do lasu i będzie po kłopocie. Oczywiście nadal miał zamiar uciec. Westchnął cicho.
    Jednym machnięciem różdżki wypakował rzeczy z kufra i dał je w odpowiednie miejsca. Mógł używać magii, nawet gdyby ministerstwo ją wykryło, był przecież w domu czarodzieja. Przeciągnął się i wyszedł na balkon. Jak się od razu przekonał, dom znajdował się na odludziu. Wokół był tylko las, a w oddali nawet nie było gór. Harry nawet się z tego cieszył, bo to by mu przypominało Voldemorta.
    Co prawda w zamku Rava też był las i góry, ale tam był wolny i miał przyjaciół. Posmutniał, kiedy pomyślał ile ma czasu spędzić bez Marii. Po raz kolejny westchnął ciężko. Musi jeszcze porozmawiać z Raveną. Uśmiechnął się lekko na myśl o chrzestnej. Czasem kobieta zachowywała się jak nastolatka, ale nie przeszkadzało mu to.
    Rozejrzał sie jeszcze dookoła, rozkoszując się delikatnym, letnim powietrzem. Słońce grzało niemiłosiernie i jeśli nie chciał oślepnąć, musiał wejść z powrotem do domu. Było cholernie gorąco, ale na pokój zostało rzucone zaklęcie ochłodzenia, jak się od razu skapnął. Usiadł wygodnie na łóżku.
    Nawet podobały mu się te kolory, w których był urządzony pokój. Tylko sufit był stanowczo za jasny. Zdecydowawszy, wyciągnął różdżkę i jednym machnięciem, zmienił kolor sufitu na czarny. Uśmiechnął się zadowolony. Sprawił jeszcze, że na suficie pojawiły się gwiazdy. Zmrużył oczy. Tak, teraz było o wiele lepiej.
-"Ravena?"- Skupił się na swojej chrzestnej. Przez jakiś czas nie było odpowiedzi i nie wiedział co się stało. Zawsze Black odpowiadała, kiedy chciał z nią porozmawiać.
-"Sorka, ale byłam trochę zajęta. Co się stało?"- Odetchnął z ulgą, kiedy usłyszał w swojej głowie głos Raveny. Od razu mu ulżyło. Już się bał, że coś się stało.
-"Mam do Ciebie prośbę"- Przekazał jej i nie musiał długo czekać, na natarczywy głosik. W głosie jego chrzestnej słychać było zaciekawienie i ożywienie.
-"Jaką?"- Zapytała prawie od razu. Harry roześmiał się wesoło, prawie zapominając o tym gdzie jest. Przeciągnął się jeszcze, zanim odpowiedział.
-"Poszperaj w moim drzewku genealogicznym. Nie chce mieć więcej niespodzianek"- Przekazał jej z małym ociąganiem. Prawie widział skupioną twarz Raveny, myśląca nad prośbą.
-"Dobrze, ale zajmie mi to sporo czasu. Daj mi jakiś miesiąc"- Odpowiedziała w końcu, zniecierpliwionemu Vexowi. Uśmiechnął się z triumfem. Wiedział, że to może być pracochłonne, już nie mówiąc o dostaniu się do tych akt. Ale wiedział, że może polegać na chrzestnej.
    Położył sie na łóżku, wpatrując się w gwiazdy. Zastanawiał się nad jednym. W czasie walki ze smokami, opętanymi przez medalion, widział jaszczurkę ognistą. Teraz nie wiedział, czy mu się zdawało, czy nie. Na dodatek kilka smoków zniknęło, kiedy powiedział im na koniec, aby poleciały do domów i nikogo już nie krzywdziły. Zdecydowanie nie były to diamentowe smoki.
    Czyżby jeszcze jakieś smoki potrafiły przechodzić pomiędzy? A może wykorzystały jakąś teleportację? Nie wiedział, ale był pewien, że nie słyszał o takich smokach, nawet od Rava. Zamyślił się, patrząc na sufit. Wiatr za oknem zawiał mocniej, wyginając gałęzie i targając liście.

    W bliżej nieokreślonym miejscu, w pewnym zamku na tronie siedział Lord Voldemort i zamyślony patrzył przed siebie. Był wściekły, że nie udało mu się zapanować nad smokami, ale to była wina tego przeklętego draconita. Właśnie, skoro o nim mowa. Lord zastanawiał się nad tym co zobaczył.
    Widać było, że H'ils jest bardzo potęży i silny. Potrafił wyswobodzić swojego smoka i resztę smoków drużyny spod wpływu medalionu i to tak łatwo! Voldemort walnął pięścią w stolik, na którym trzymał rękę. Zastanowiło go tylko, że kiedy ten cholerny draconit się wyswobodził, z pomocą tego dziwnego stworzenia, widać był jego oczy. Przez sekundę, ale jednak.
    Zastanawiające było tylko, że te oczy były zielone. Dziwne było to, że to Potter nie pomieszał mu szyków, jak zawsze. Nagle coś go olśniło. Jego gadzia twarz wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu. Wziął do ręki wielką księgę Salazara i otworzył ją tam, gdzie było drzewo genealogiczne.
    Od Slytherina prowadziły dwie linie. Pierwsza do jego przodka, a druga do Serpensa. Wcześniej nie studiował drzewa tego Serpensa, ale teraz przyjrzał mu się dokładnie. Uśmiechnął się jeszcze perfidniej, kiedy zobaczył na końcu drzewka nazwisko "Harry Potter". To oznaczało, że ten szczeniak jest potomkiem Slytherina. Zaklnął wściekle, ale zaraz się uspokoił i spojrzał z kim ożenił się Serpens.
    To sprawiło, że zaśmiał się szaleńczo. Serpens Slytherin ożenił się z niejaką Dracą, obok której pisało małym maczkiem "draconit". "A więc to tak" pomyślał i uśmiechnął się mściwie. Nikt nie pomógł wtedy Potterwi uciec, to on sam uciekł. "Że też wcześniej tego nie zauważyłem. Teraz Cię mam" zaśmiał się zimno.
    Dodatkowo, obok Pottera widniało jeszcze jedno nazwisko, które sprawiło, że Lordowi zaświeciły oczy. Zaczął się śmiać, zimnym śmiechem. Księga z głośnym pacnięciem upadła na podłogę, ale on nadal się śmiał. Rachunki się wyrównają!
    Delikatny wiatr pomknął koło zamku i zawirował. Przemknął obok dużych okien i mimochodem zajrzał do ogromnego pomieszczenia. Aż zatrzymał się gwałtownie. W środku, na tronie siedział wysoki mężczyzna o gadziej twarzy i śmiał się opętańczo. Na ziemi leżała duża księga, ale wiatr nie mógł odczytać drobnego pisma.
    Wiatr zrezygnował z oglądania tego szaleńca, więc pognał dalej. Oczywiście wiedział kim on jest. Wiatr wie więcej niż ludzie. Wie doskonale, gdzie znajduje się Benden, ale czuł, że za niedługo ktoś też będzie wiedział. Wiatr pomknął do przodu, wśród ćwierkania wesołych ptaków i promieni słonecznych.
------------------------------------------------------------------
*scio me nihil scire - wiem, że nic nie wiem

ROZDZIAŁ 2
ars longa, vita brevis*


    Remus Lupin leżał w swoim pokoju na łóżku i rozmyślał, patrząc tępo w sufit. Obwiniał się o to, że nie powiedział Harryemu całej prawdy o Siliasie, ale po prostu nie chciał, żeby Harry znienawidził Ferixa. Remus doskonale wiedział, dlaczego Voldemort ich ścigał. Silias służył przez jakiś czas Gadowi, podając się za najemnika.
    Lecz robił to tylko dlatego, aby dowiedzieć się o sposobie walki Voldemorta, aby go potem łatwo pokonać. Cóż, on i reszta huncwotów nienawidziła go jeszcze bardziej, kiedy dowiedzieli się, że ten służył Lordowi, ale zmienili zdanie, kiedy zostali razem z Siliasem przesłuchiwani. Wtedy właśnie przekonali się, że auroży są tak samo okrutni jak śmierciożercy.
    Pogodzili się z Siliasem, ale nadal mu nie za bardzo ufali. Cały czas patrzyli mu na ręce, mimo iż ten ciągle ich ratował. Podczas ataku na Hogwart uchronił ich przed mantykorą, samemu zostając poważnie rannym, a mimo to oni ciągle go nienawidzili. Dopiero po ataku było przesłuchanie i to przesądziło o sprawie.
    Na dodatek Silias ciągle nosił te plakietkę, a huncwoci nie lubili ślizgonów, więc uznali go za jednego z nich. Z Wolfeną było całkiem inaczej. Ona od początku zachowywała się miło i przyjaźnie, oraz starała zapanować się nad bratem, który był bardziej agresywny i wybuchowy. Te zachowanie było spowodowane zapewne jego przeżyciami.
    Teraz Lupin czuł się trochę głupio, przypominając sobie jak śledzili Ferixa. Raz zobaczyli go na polance, jak wyżywał się na pniu, tnąc go ostrym mieczem. Wtedy zobaczyli łzy płynące z jego oczu. James i Syriusz oczywiście ucieszyli się, że mają haka na Siliasa, ale on i Lili, która była już wtedy huncwotką, poczuli litość do Ferixa.
    Nie zdawali sobie wtedy sprawy z tego, co przeżył Silias i nawet nie mogli sobie tego wyobrazić. Remus czuł teraz tylko wstyd z tamtego zachowania. Raz, kiedy Silias zabił jednego śmirciojada, który pojawił się w Hogsmead, uciekł do lasu. Oczywiście Wolfena pobiegła za nim, a huncwoci, będąc bardzo ciekawymi dlaczego Sil się tak zachował, również pobiegli.
    Wtedy usłyszeli dość ciekawą wymianę zdań między tą dwójką. Wolfena powiedziała, że to nieważne, że jest, jak to określiła, daemonium. Huncwoci nie wiedzieli co to znaczy, ale brzmiało to jak coś piekielnego. Okazało się, że mają rację. To słowo w języku łacińskim oznacza "demon".
    Tylko dlaczego Wolfena tak nazwała Sila, przecież on był draconitem. Oni, huncwoci, myśleli wtedy, że on jest naprawdę demonem, ale trudno było w to uwierzyć. Sil jednak był draconitem. Dlaczego więc ona tak go nazwała? Czyżby draconity były jakoś spokrewnione z demonami? Lupin nie wiedział, ale postanowił się tego dowiedzieć.

    Harry leżał na swoim łóżku i patrzył przez okno na las. Widok był cudny, ale okoliczności niezbyt mu pasowały. Skrzywił się. Nagle coś pyknęło, a on zerwał się z miejsca i z wyciągniętą różdżką szukał źródła dźwięku. Zobaczył tylko dość spore pudło, które znikąd pojawiło się na szafce nocnej.
    Zaskoczony podszedł do niego i otworzył je. W środku, na piasku, leżała zwinięta czarna kobra, która podniosła swój trójkątny łepek i spojrzała na niego żółtymi ślepiami. Harry uśmiechnął się szeroko na widok swojego przyjaciela. Natychmiast wyciągnął go z pudła i położył ostrożnie na pościeli.
-Wybacz, że zostawiłem Cię w zamku, ale w Hogwarcie nie był byś za bardzo bezpieczny- Odezwał się Vex ze skruchą w języku węży. Nie mógł zabrać Serpa do szkoły, bo wielu uczniów mogło się przestraszyć, albo mogli biednemu wężowi coś zrobić, a on tego nie chciał.
-Nie martw się. Smoki to całkiem mili towarzysze. Czasem zabierali mnie na przejażdżki- Odpowiedział mu wesoło Serp i zwinął się w kłębek, rozglądając się po nowym lokum. Jego rozwidlony język wysuwał się z paszczy, by zbadać otoczenie.
-Stęskniłem się za tobą- Powiedział Harry gładząc trójkątną główkę, a wąż zmrużył oczy z zadowolenia. Serp ziewnął lekko, pokazując jadowite kły i ustawił się tak, że słońce, wpadające przez okno padało prosto na niego. Tego światła było niewiele, ponieważ okno było zasłonięte czarną zasłoną, przez okno wlatywało niewiele światła, ale widać było las.
-Maria stwierdziła, że przyda Ci się towarzystwo- Odezwał się sennie Serp i powoli zapadł w sen. Harry przez chwilę jeszcze przyglądał się przyjacielowi z uśmiechem.
    Z nudy Vex chwycił pergamin i pióro. Zamoczył końcówkę w atramencie i ze znudzeniem zaczął szkicować na pergaminie swojego węża. Kiedy skończył zamrugał zdziwiony. I z małym szokiem stwierdził, że jego rysunek jest tak dokładny, że trudno by było pomylić jego węża z innym. Nie wiedział, że potrafi tak rysować.
    Uśmiechnął się pod nosem, bowiem wpadł na pewien pomysł. Usiadł przy biurku, które znajdowało się obok okna. Chwycił nowy pergamin i zaczął pisać list do sklepu w Hogsmead. Zamówił w nim nowe pióra, różne rodzaje ołówków, arkusze papierów (czyli jednym słowem blok), teczkę, jeszcze atrament czarny, zielony i czerwony. Zastanowił się przez chwilę.
    Kiedyś widział w telewizji jeden program. Po namyśle zamówił jeszcze japońskie pędzle i farbę. Chciał spróbować jak się nimi maluje. Wyjął z szufladki w biurku pieniądze i razem z listem wsadził je do woreczka, który dał swojej sowie. Wysłał woreczek przez Hedwigę i spojrzał przez okno. Chyba znalazł nowe hobby. Nie grał tutaj na skrzypcach, bo nie chciał, żeby ktoś oprócz drużyny wiedział, że potrafi grać. Tutaj mógł usłyszeć go Snape, a tego nie chciał. Doskonale wiedział, że ten wyśmiałby go.
    Natomiast rysunki bardzo łatwo było schować. Uśmiechnął się nieco szerzej. Miał małą nadzieję, że szybko przyślą mu te przybory, bo chciał zobaczyć, czy rzeczywiście potrafi tak rysować. Przypuszczał, że jutro dopiero przyślą mu paczkę, więc postanowił coś porobić, żeby nie umrzeć z nudów.
    Wybrał sobie ciekawą książkę i zaczął czytać. Ani się zorientował, a już była noc. Nie zauważył nawet, jak zmorzył go sen i usnął z głową na biurku, a książka wylądowała z cichym pacnięciem na podłodze. Rano obudziło go pukanie. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się pół przytomnie, ale kiedy zobaczył Hedwigę z dużą paczką przywiązaną do nóżek, natychmiast się ożywił.
    Otworzył okno i odwiązał paczkę, ku wielkiej uldze sowy. Harry zważył paczkę w rękach. Zdziwiony zauważył, że była o wiele za lekka jak na to co zamówił, ale pomyślał, że pewnie rzucili na to jakieś zaklęcie. Otworzył przesyłkę i zobaczył tam wszystko co zamówił. Wyciągnął wszystkie rzeczy i rozłożył je na biurku.
    Przez chwilę im się przyglądał, a potem chwycił jedną kartkę i rozejrzał się. Hedwiga wleciała do swojej klatki i zaczęła czyścić piórka. Uśmiechnął się lekko. Zdecydowawszy, zaczął szkicować śnieżną sowę. Jego czujne oko wychwytywało wszystkie szczegóły, które umieścił na rysunku.
    Rysował dość długo. Kiedy skończył z radością zauważył, że jego szkic wygląda jak prawdziwa Hedwiga. Jakby ktoś zrobił jej zdjęcie. Zadowolony z efektu schował rysunek do teczki. Przeciągnął się lekko. Strasznie niewygodnie było tutaj spać. Do tego policzek trochę go bolał, bo to właśnie na nim spał. Chwycił jeden arkusz papieru i ołówek.
    Wyszedł na balkon, obserwując wschodzące słońce. Uwielbiał ten moment, jak i ten, kiedy słońce zachodzi za horyzont. Usiadł na barierce, opierając się o ścianę. Spojrzał na las, uśmiechając się. Delikatny wiatr mknął przez teren, przynosząc świeże i orzeźwiające powietrze. Było gorąco, ale ten wiatr przynosił ukojenie. Zaczął szkicować. Nie wiedział jak on to robi, że wszystkie jego rysunki wychodzą jak żywe. Już zaczął to lubić, a narysował zaledwie dwa szkice.
    Ołówek przesuwał się delikatnie po powierzchni papieru, zostawiając ślady, takie jakie akurat chciał jego właściciel. Raz były to cienkie linie, a zaraz potem nieco grubsze. Cienie wychodziły bardzo realistycznie i nikt by nie zarzucił, że wyglądają sztucznie. Las na szkicu nabierał wyglądu i stawał sie coraz bardziej realistyczny.
    Harry aż sam się  zdziwił, że potrafi tak uchwycić piękno natury. Wiedział, że jego zmysły są wyczulone i wychwytują dużo więcej szczegółów niż normalnego człowieka. Vex uśmiechnął się delikatnie, przyglądając się swojemu rysunkowi. Był w nim zawarty ruch, realizm i wszystko to, co było potrzebne.
    Potter był zaciekawiony, czy byłby w stanie narysować coś z pamięci, bo na razie rysował to co widzi. Zmrużył oczy i zaczął szkicować. W przeciągu kilku godzin naszkicował Marię i Hermionę z niesamowitą dokładnością, przekonując samego siebie, że ma świetną pamięć. Był pewien, że gdyby porównać jego rysunki z dziewczynami, to były by niemal identyczne.
    Narysował obie dziewczyny w mundurkach szkolnych, a ich godła były idealne. Vex odetchnął cicho. Czuł spokój i opanowanie, tak jak wtedy, kiedy gra na skrzypcach, ale jednocześnie inaczej. Na skrzypcach uwalniał swoje emocje, ten instrument i ta muzyka pozwalały mu je wyrzucić z siebie. Zaś rysowanie u kaja. Nie uwalnia emocji, ale uspokaja i koi.
    Drgnął, kiedy zauważył, że słońce chowa się powoli za horyzontem. Zamrugał zdziwiony. A więc spędził tu cały dzień, a skrzatka nawet mu nie przeszkadzała. Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do pokoju. Serp spokojnie obserwował wszystko swoimi żółtymi ślepiami, a rozwidlony język wysuwał się rytmicznie z małej paszczy.
-Cześć. Ładne rysunki- Powiedział wąż, przyglądając się szkicom, które Harry położył na biurku. Były doskonale widoczne dla węża, który podniósł się nieco.
-Wiesz Serp, chyba znalazłem kolejne hobby- Powiedział uśmiechając się z radością do węża, który zasyczał zadowolony i powrócił do spania.
    Harry stwierdził, że jest naprawdę głodny. Przeciągnął się i spojrzał na biurko. Szkice położył obok talerza z kanapkami, które teraz zaczął pałaszować. Był strasznie głodny, ale co się dziwić. Cały dzień nic nie jadł, bo był zbyt pochłonięty nową umiejętnością. Był zadowolony, że znalazł nowe zajęcie.
   
    Powoli zbliżała się pełnia, a Harry się nieco denerwował. Nie było tak źle jak myślał. Snape nie zwracał na niego uwagi. Vex czasem wychodził z domu, żeby trochę pospacerować. Okazało się, że jego profesor mieszkał w trzypiętrowym domu. Był ładny i magiczny, a jednocześnie zwykły.
    W dzień pełni, Harry postanowił się wymknąć do lasu, gdzie może spokojnie przesiedzieć ten okres. Gorzej by było, gdyby Snape go przyłapał. Ravenox kiedyś mu mówił, że jak draconit przebywa w zamkniętym pomieszczeniu, to jego smocze cechy nie ujawniają się, ale wtedy pół smok odczuwa ból gorszy od cruciatusa, dlatego Harry nie zamierzał ryzykować.
    Wiedział dlaczego tak się dzieje. Pełnia dodaje draconitowi sił i uwalnia nadmiar energii, który gromadzi się w jego organizmie. Światło księżyca w pełnie daje tak jakby sygnał, żeby uwolnić energię. Kiedy nie ma tego światła, ciało nie może uwolnić nagromadzonej energii, a to jest powodem bólu, ponieważ energia zostaje tłumiona w środku. Dlatego właśnie, kiedy księżyc w czasie pełni schowany jest za chmurami, przemiana jest boleśniejsza.
    Kiedy Harry wychodził ze swojego pokoju, uprzednio uprzedzając Serpa, było już całkiem ciemno. Mu to jednak nie przeszkadzało. Wyszedł prędko z domu, a zajęło mu to trochę, bo jego pokój jest na drugim piętrze. Na dworze było nieco chłodniej niż w dzień, a na dodatek wiał wiatr, ale było to raczej przyjemne.
    Zachichotał, zmierzając do lasu, kiedy pomyślał, że Snape jeszcze nic nie wie o Serpie. "To nawet dobrze" pomyślał z zadowoleniem. Profesor jest zbyt zajęty pracą dla swoich dwóch pracodawców i jeszcze do tego eliksiry dla zakonu, munga i Pani Pomfrey. Harry nawet się z tego cieszył, bo nie miał na karku dyszącego nietoperza.
    Wszedł ostrożnie do lasu. Był to nie jego teren, a wiedział, że w tym lesie są wilki, które mogą uznać go za intruza. Nie miał się co prawda czym martwić, bo jest od nich silniejszy, ale ich jest więcej. Szedł bezszelestnie między drzewami. Nie było tu takiego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin