Wojciech Eichelberger Przeklęte O tym wiedzieć trzeba! O tym zapominać nie wolno! Wiedza i pamięć niosš nadzieję zmiany. Sš koniecznym warunkiem poczštku zdrowienia i odnowy. Inaczej sprawcy będš nadal skwapliwie korzystać z alibi braku wiadomoci ogromu krzywdy i bólu wyrzšdzanych ofiarom. Ofiary z czasem stanš się sprawcami. wiadkowie za pozostanš niemi i lepi. Do tego dopucić nie wolno. Zbyt długo trwa zmowa milczenia wokół problemu seksualnego wykorzystywania dzieci. Zbyt wiele krzywd wyrzšdzono. Ta ksišżka pozwala poczuć i zrozumieć rozmiary spustoszeń, jakie dokonujš się w sercach i umysłach wykorzystywanych dzieci - i to - jak trudno jest im póniej uwolnić się z rujnujšcej życie klštwy wstydu, upokorzenia i niewiary. Dlatego, czytelniczki i czytelnicy, nie odkładajcie tej ksišżki! Wojciech Eichelberger Anna Maria Nowakowska przeklęte wydawnictwo zwierciadło I siostrom... Od autorki Gdybyż to wszystko było wymysłem wyobrani! Gdyby można było napisać wszystkie postacie i zdarzenia sš fikcyjne". Nie, nie sš wymysłem ani literackš fikcjš. Majš tylko inne imiona a pewne drobne szczegóły zmieniłam dla ich bezpieczeństwa. Mózuiš pełnym głosem, lecz ich oczy często pozostajš zamknięte. Oglšdajš ten wewnętrzny film, ponury jak samo piekło, zimny jak piwnica. Straszny film. Opowiadajš go scena po scenie. Często po raz pierwszy i ostatni, bo trudno wcišż od nowa odtwarzać koszmar i kręcić się za blisko krawędzi otchłani. Nie wolno milczeć o tej zbrodni tajemnej. Zbrodni przeciwko wszystkiemu, co normalne, gdzie zbrodniarz cieszy się szacunkiem a pogarda i destrukcja dosięga jego ofiarę. Mała Wstręciucha puka do drzwi Przychodziła kilka razy, zanim odważyła się nacisnšć przycisk dzwonka. Podchodziła ostrożnie, zaglšdała w zasłonięte żaluzjami okna, starajšc się nie zwracać na siebie uwagi przechodniów. Nielicznych przechodniów w bocznej uliczce na peryferiach wielkiego miasta. Stała cicha, drobna, niepewna, jak nieproszony goć. Od czasu do czasu jej filigranowym ciałem wstrzšsał dreszcz. Może z zimna a może z potwornego huku, który co chwila lał się z nieba od lšdujšcych i startujšcych odrzutowców, zmieniajšc sielskš okolicę w przedmiecia piekła. Okolicznym psom chyba nie chciało się otwierać pysków, bo wcale na niš nie szczekały. Co było, prawdę mówišc, całkiem do nich niepodobne. Bała się, że Kto z budynku zauważy jš i zapyta, czego szuka w tym miejscu. Chciała, żeby Kto z budynku zauważył jš i zaprosił do rodka. Jednoczenie. Którego dnia spadł pierwszy nieg, sprowadzajšc iluzję ciszy. Emilia stała od dobrych paru minut zamylona, zapatrzona. Drobna postać, liczšca odrzutowce wlokšce łoskot z lodowatych chmur w kolorze pleni. Który wprawiał w drżenie ogołocone drzewa i znerwicowane psy. Gdyby kto popatrzył uważnie w jej oczy, dostrzegłby (to jest możliwe) serię obrazów, jakby lekko zleżałe fotografie o pożółkłych i postrzępionych brzegach. Ale najpewniej nic by nie dostrzegł, bo niewielu jasnowidzów przechadza się po ulicy Kwiatowej w popołudnie nasišknięte lodowatociš jak gšbka. Fotografie, które wcišż oglšdała Emilia miały dwoje bohaterów: małš dziewczynkę z mysimi ogonkami, ubranš w bardzo nie lubianš sukienkę oraz starszego pana o gładko wygolonych policzkach pachnšcych mydłem rumiankowym. Sukienka dziewczynki była zielono-szara, o supe-łkowatej, nieprzyjemnej fakturze. Mama dziewczynki nazwała tę sukienkę Ciocia Rura" (ha, ha, ha) i nie chciała słyszeć na ten temat żadnych skarg. Sukienkę uszyła babcia po kursie kroju i szycia w Praktycznej Pani. Fotografia ożywa i oto mamy scenę z filmu: Gładko wygolony starszy pan prowadzi za rękę 10 dziewczynkę ubranš w Ciocię Rurę (i żadnych skargi). Idylliczny film o kochajšcym dziadku i grzecznej wnusi, ale niech was to nie zmyli, bo na końcu dziadek pożera wnusię razem z drapišcš, brzydkš sukienkš. Pożera jš oczami i szorstkimi palcami a jeszcze póniej czym bardziej bolesnym, choć gładkim i na ogół ukrytym. Dziewczynka jednego się już nauczyła: kiedy próbuje komu powiedzieć (w tych niewielu specjalnych słowach jakie zna) zawsze dowiaduje się, że jest Małš Wstręciuchš. Tak powiedziała babcia, tak powiedziała mama. Małš Wstręciuchę kocha się mniej - tego też nauczyła się dziewczynka. Emilia sięgnęła rękš do przycisku dzwonka, gdzie w głębi domu rozwrzeszczał się domofon: otwierać, nadchodzi ból i rozpacz! Na spotkanie wyszła wysoka, szczupła kobieta (dzięki ci Boże, że nie facet). Spojrzała życzliwie, ale bez umiechu, jakby wiedziała, że przyprowadzono tu nieufnš, samotnš dziewczynkę, Małš Wstręciuchę, która nie daje się zwieć umiechom dorosłych. Emilia (opakowanie na Małš Wstręciuchę) była spokojna. Zdziwiła się przelotnie, gdzie podział się ów lękliwy wstyd, który sprawił, że przez wiele tygodni odchodziła z uliczki Kwiatowej by nić samotnie swoje koszmary. Szczupła kobieta nie powiedziała czuj się jak u siebie". To nie słowa sprawiły, że Emilia poczuła 11 się jak w domu. Nie jak w swoim prawdziwym domu, tylko jak w domu z marzeń: ciepło i bezpiecznie. Dziewczynka miała kiedy także inne przezwisko: nazywała się Mała Kokietka. Mała Kokietka ubrana w Ciocię Rurę i opadajšce w zawstydzajšcych obwarzankach rajstopy. Zawstydzajšcy wstyd, zaczynajšcy się swędzeniem w głębi, w okolicy pępka, wywołujšcy na policzkach falę goršcej czerwieni. Tego popołudnia nie czuła zawstydzajšcego wstydu nawet wtedy, gdy szczupła kobieta przedstawiała jš innej (ale nie tak szczupłej). Wiedziała dobrze, po co tu przyszła i pamiętała, z jakiego bólu zrodził się taki pomysł. Emilia doniła już swoje koszmary do końca i odwiedziła w domu starców swojego dziadka, który toczył wojnę podjazdowš z Alzheimerem i sikał pod siebie w gorsze dni. Nawet jej nie poznał, więc nagle zrozumiała, że tamtego mężczyzny, pożeracza małych dziewczynek już nie ma. To ona, w swoich wspomnieniach i snach wskrzesza go (nie chcšc tego wcale), karmi go swojš pamięciš i cierpieniem. Zawstydzajšcym wstydem zaczynajšcym się falš goršcego swędzenia w głębi, w okolicach pępka. Patrzšc na pomarszczonego starca o wyblakłych, poznaczonych kataraktš oczach (starcy miewajš takie niewinne, załzawione oczy), na bezsilne dłonie, te precyzyjne niegdy narzędzia tortur, Emi- 12 lia zapłakała. Nad nim, nad sobš, nad czterdziestoma latami swojego życia, nad wstrętem, przed którym uciekła w ramiona pierwszego lepszego (byle się skryć). Zrozumiała też wtedy jak przeszłoć wplata się w teraniejszoć, tasiemcowaty upiór krzywd wychylajšcy się z każdego fragmentu rzeczywistoci. Przeszłoć, która nie przeszła. Teraniejszoć, której nie można przeżyć teraz. Przyszłoć, dla której nie ma miejsca na tym wysypisku wspomnień, więc nie nadchodzi, choć jest oczekiwana. To włanie wtedy Emilia zaczęła podchodzić (jak ranna sarna) do cichego budynku na Kwiatowej. Coraz bliżej i bliżej, mosiężny przycisk dzwonka bez żadnego napisu czy numeru za każdym razem bardziej dostępny. W bezpiecznym domu można zostać na trochę lub przychodzić codziennie. Terapia trwa długo, kilka miesięcy, czasem rok. Inne kobiety sš jak dobrze znane siostry o twarzach naznaczonych tym samym zawstydzajšcym wstydem. Każda z nich do pewnego momentu wybierała samotnoć. Swój brudny sekret chowały głęboko w zakamarkach serca i umysłu. A on tam rósł i nabrzmiewał - obce ciało plšczšce cieżki i nie pozwalajšce oddychać. Jak tam jest, w tym domu Kobiet Przeklętych, 13 ly wchodzi nowa, taka niepewna, spięta i goto-do odwrotu w każdej chwili? Jagle otaczajš jš siostrzane twarze, siostrzane : parzš i podajš zielonš herbatę. Ma moc rozgrzewania zziębniętych serc - szep-Zofia, podajšc Emilii parujšcy kubek. Sš na nim owane zajšce z niebieskimi oczami. Zajšce wie-, że Zofia mówi wyłšcznie szeptem, /tarianna też tu jest, choć nie wypowiedziała cze ani jednego słowa. Nawet szeptem. Żadnej by. Ani opinii w jakiejkolwiek sprawie. Mil-:a i zdystansowana (przynajmniej na pierwszy t oka) nie bierze udziału w babskich rozmo-:h. Jej ciało krzyczy przeraliwš chudociš irektyczki. Teresa, czarnowłosa, blada kobieta z piętnem rwonych żyłek na policzkach. Alkoholiczka, jak viada. Potrafi usmażyć pyszne naleniki z razo- mški. Potrafi miać się z siebie (od niedawna). \ Aleksandra? Taka zawsze pomocna, zaglšdajš-/v oczy: może czego potrzebujesz?". Uwielbia nować się chorymi zwierzętami. Ostatecznie mo-być także ludzie. 'ochodzš z różnych stron, ich dowiadczenia iowe, historie osobiste i przekonania różniš się. :zy je wię silniejsza niż wszystkie różnice; do dch Miejsc (nie oznaczonych żadnš tablicš, na mštrz cichych i spokojnych, o oknach zasłonię-h żaluzjami) przychodzš zazwyczaj małe dziew- 14 czynki opakowane (dla niepoznaki) w dorosłe kobiety. Młode albo dojrzałe a nawet zupełnie niemłode opakowania, próbujšce sprostać wymaganiom stawianym kobietom przez Życie. Bezskutecznie starajšce się przeżyć dorosłoć, odcinajšc się od cierpišcej dziewczynki w rodku. Znużone własnš bezskutecznociš i wyczerpane walkš z tym znużeniem. Kobiety Przeklęte - mylš o sobie, głono tego nie mówišc, ale i tak można zobaczyć to w ich oczach. Przyszły, żeby kto (jeli to w ogóle możliwe) pomógł im zdjšć klštwę i odczarować przyszłoć. Aby to mogło się stać, muszš rozliczyć się z przeszłociš, zmienić koszmarny sen w uzdrawiajšcš opowieć. 15 Zofia: .....którego imienia nie wypowiem: Kocham miasto za popiech, w którym muszę żyć, za hałas, który zagłusza mój smutek, za tysišce jasno owietlonych okien, za którymi toczy się Życie Rodzinne. Takie pisane z dużej litery, z prawdziwymi babciami, kotami i ciastem w niedzielę. Ludzie wstajš rano, pijš herbatę, patrzš sobie w oczy, całujš się na do widzenia, gwarzš z sšsiadami o pogodzie albo o drożynie w sklepach. Ani ja ani moja siostra nie przeczuwałymy, że inni ludzie wiodš inne życia. Skšd zresztš miał...
adamrex