Antologia.-.Nie.z.tej.ziemi.Opowiadania.z.dreszczykiem.(P2PNet.pl).pdf
(
554 KB
)
Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
NIE Z TEJ ZIEMI
OPOWIADANIA Z DRESZCZYKIEM
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA WARSZAWA 1975
Ś
LEPY TOR
Stefan Grabi
Ń
ski 1887-1936
Utalentowany nowelista, zaliczany do najwybitniejszych przedstawicieli fantastyki w literaturze
polskiej. Szczególnie du
żą
popularno
ś
ci
ą
cieszyły si
ę
jego niesamowite nowele „kolejowe”.
W poci
ą
gu osobowym zmierzaj
ą
cym pó
ź
n
ą
jesienn
ą
por
ą
do Gronia
ś
cisk był ogromny;
przedziały pozapełniane po brzegi, atmosfera parna, gor
ą
ca. Z braku miejsca zatarły si
ę
ró
ż
ni-
ce klas, siedziano i stano, gdzie si
ę
udało, prawem prastarego kaduka. Nad chaosem głów
paliły si
ę
lampy mdłym, przy
ć
mionym
ś
wiatłem, które spływało z pułapów wagonowych na
twarze znu
ż
one, profile wymi
ę
te. Dym tytoniu unosił si
ę
kwa
ś
nym wyziewem, wyci
ą
gał pod
długi, siwawy sznur w korytarzach, kł
ę
bił tumanami w czelu
ś
ciach okien. Jednostajny łomot
kół nastrajał nasennie, przytwierdzał monotonnym stukaniem drzemocie, która rozpanoszyła
si
ę
po wozach. Tak-tak-tak... Tak-tak-tak...
Tylko jeden z przedziałów klasy III, w pi
ą
tym wozie od ko
ń
ca, nie poddawał si
ę
ogó-
lnemu nastrojowi; zespół gwarny tu był, rze
ś
ki, o
ż
ywiony. Uwag
ę
podró
ż
nych opanował wy-
ł
ą
cznie mały, garbaty człowieczek w mundurze kolejarza ni
ż
szego typu, który opowiadał co
ś
z przej
ę
ciem, podkre
ś
laj
ą
c słowa gestykulacj
ą
barwn
ą
i plastyczn
ą
. Skupieni wkoło słuchacze
nie spuszczali ze
ń
oczu; niektórzy powstali z miejsc dalszych i zbli
ż
yli si
ę
do ławki
ś
rodko-
wej, by lepiej słysze
ć
; paru ciekawych wychyliło głowy przez drzwi od s
ą
siedniego przedzia-
łu.
Kolejarz mówił. W wypłowiałym
ś
wietle lampy, drgaj
ą
cej w podrzutach wozu,
poruszała si
ę
głowa jego du
ż
a, niekształtna, w wichurze siwych włosów, taktem dziwacznym.
Szeroka twarz załamana nieregularnie na linii nosa to bladła, to nabiegała purpur
ą
w rytm
krwi burzliwy: wył
ą
czna, jedyna, zaci
ę
ta twarz fanatyka. Oczy
ś
lizgaj
ą
ce si
ę
w roztargnieniu
po obecnych gorzały
ż
arem my
ś
li upartej, od lat syconej. A jednak człowiek ten miewał mo-
menty pi
ę
kne. Chwilami, zdawało si
ę
, znikał garb i szpetota rysów, a oczy nabierały szafiro-
wego blasku, pijane natchnieniem, i posta
ć
karła tchn
ę
ła szlachetnym, porywaj
ą
cym za sob
ą
zapałem. Za chwil
ę
przeobra
ż
enie gasło, rozwadniało si
ę
i w gronie słuchaczy siedział tylko
zajmuj
ą
cy, lecz potwornie brzydki narrator w kolejowej bluzie.
Profesor Ryszpans, chudy, wysoki pan w jasnopopielatym kostiumie, z monoklem w
oku, przechodz
ą
c dyskretnie przez zasłuchany przedział, nagle zatrzymał si
ę
i spojrzał uwa-
ż
nie na mówi
ą
cego. Co
ś
go zastanowiło; jaki
ś
zwrot wyrzucony z ust garbusa przykuł go na
miejscu. Oparł si
ę
łokciem o
ż
elazn
ą
sztab
ę
przegródki, zacisn
ą
ł monokl i słuchał.
— Tak, moi pa
ń
stwo — mówił kolejarz — w ostatnich czasach istotnie zag
ę
szczaj
ą
si
ę
zagadkowe zdarzenia w
ż
yciu kolejowym. Wszystko to zdaje si
ę
mie
ć
swój cel, zmierza ku
czemu
ś
, oczywi
ś
cie, z nieubłagan
ą
konsekwencj
ą
.
Zamilkł na chwil
ę
, zdmuchn
ą
ł popiół z fajeczki i zagadn
ą
ł:
— A o „wagonie
ś
miechu” nie słyszał nikt z szanownych go
ś
ci?
— Istotnie — wmieszał si
ę
profesor — czytałem przed rokiem co
ś
o tym w gazetach,
lecz pobie
ż
nie i nie przypisuj
ą
c rzeczy
ż
adnej uwagi; historia zakrawała na dziennikarsk
ą
plo-
tk
ę
.
— Gdzie tam, łaskawy panie! — zaprzeczył nami
ę
tnie kolejarz, zwracaj
ą
c si
ę
w stron
ę
nowego słuchacza. — Ładna mi plotka! Prawda oczywista, fakt stwierdzony zeznaniami nao-
cznych
ś
wiadków. Rozmawiałem z lud
ź
mi, którzy sami tym wagonem jechali. Odchorowali
jazd
ę
po tygodniu ka
ż
dy.
— Prosz
ę
opowiedzie
ć
nam dokładniej — odezwało si
ę
par
ę
głosów — ciekawa
historia!
— Nie tyle ciekawa, ile wesoła — poprawił karzeł, potrz
ą
saj
ą
c lwi
ą
sw
ą
czupryn
ą
. —
Oto krótko i w
ę
złowato wn
ę
cił si
ę
rok temu pomi
ę
dzy solidnych i powa
ż
nych towarzyszy ja-
ki
ś
krotochwilny wagon i grasował przez dwa tygodnie z gór
ą
po liniach kolejowych ku ucie-
sze i utrapieniu ludzi. Krotochwilno
ść
bowiem była podejrzanej natury i czasami wygl
ą
dała
na zło
ś
liwo
ść
. Ktokolwiek wsiadł do wozu, wpadał od razu w nader pogodny nastrój, który
niebawem przechodził w wybujał
ą
wesoło
ść
. Jakby po za
ż
yciu gazu rozweselaj
ą
cego ludzie
wybuchali
ś
miechem bez
ż
adnego powodu, trzymali si
ę
za brzuchy, gi
ę
li do ziemi w poto-
kach łez; w ko
ń
cu
ś
miech przybierał gro
ź
ny charakter paroksyzmu: pasa
ż
erowie ze łzami
demonicznej rado
ś
ci wili si
ę
w konwulsjach bez wyj
ś
cia, jak op
ę
tani rzucali si
ę
po
ś
cianach i
rechocz
ą
c jak stado bydl
ą
t, toczyli z ust pian
ę
. Co par
ę
stacji trzeba było wynosi
ć
z wozu po
kilku tych nieszcz
ęś
liwych szcz
ęś
liwców, gdy
ż
zachodziła obawa,
ż
e w przeciwnym razie po
prostu p
ę
kn
ą
od
ś
miechu.
— Jak
ż
e reagowały na to organa kolejowe? — zapytał, korzystaj
ą
c z przerwy, kr
ę
py, o
energicznym profilu in
ż
ynier Zniesławski.
— Zrazu s
ą
dzili ci panowie,
ż
e wchodzi w gr
ę
jaka
ś
zaraza psychiczna, która z jednego
go
ś
cia przenosiła si
ę
na innych. Lecz gdy podobne wypadki zacz
ę
ły si
ę
powtarza
ć
codziennie
i zawsze w tym samym wozie, wpadł jeden z lekarzy kolejowych na genialny koncept. Przy-
puszczaj
ą
c,
ż
e w wagonie tkwi gdzie
ś
lasecznik
ś
miechu, który ochrzcił napr
ę
dce imieniem
bacillus ridiculentus
lub te
ż
bacillus gelasticus primitivus
, poddał zapowietrzony wóz bez-
zwłocznej dezynfekcji.
— Cha, cha, cha! — hukn
ą
ł nad uchem niezrównanego causeura zawodowo intereso-
wany s
ą
siad, jaki
ś
lekarz z W. — Ciekaw jestem, jakiego te
ż
u
ż
ył
ś
rodka odka
ż
aj
ą
cego: lizolu
czy karbolu?
— Pomylił si
ę
szanowny pan;
ż
adnego z wymienionych. Oblano nieszcz
ę
sny wagon od
dachu po szyny specjalnym przetworem wynalezionym ad hoc przez wspomnianego doktora;
była to tak nazwana przez wynalazc
ę
:
lacrima tristis
, czyli „łza smutnego”.
— Chi, chi, chi! — krztusiła si
ę
w k
ą
cie jaka
ś
dama. — Co za złoty z pana człowiek!
Chi, chi, chi! Łezka smutnego!
— Tak, łaskawa pani — ci
ą
gn
ą
ł niewzruszony garbus — bo wkrótce po puszczeniu w
ponowny obieg uzdrowie
ń
ca kilku podró
ż
nych odebrało sobie w nim
ż
ycie wystrzałem z re-
wolweru. Takie eksperymenta mszcz
ą
si
ę
, łaskawa pani — doko
ń
czył kiwaj
ą
c smutno głow
ą
.
— Radykalizm w takich razach niezdrowy.
Na chwil
ę
zapadło milczenie.
— W par
ę
miesi
ę
cy potem — podj
ą
ł gaw
ę
d
ę
funkcjonariusz — rozeszły si
ę
po kraju
alarmuj
ą
ce pogłoski o pojawieniu si
ę
tzw. „wozu transformacyjnego” —
carrus transfor-
mans
, jak go przezwał jaki
ś
filolog, podobno jedna z ofiar nowej plagi. Pewnego dnia zauwa-
ż
ono dziwne zmiany w powierzchowno
ś
ci kilkunastu pasa
ż
erów, którzy odbywali podró
ż
w
tym samym fatalnym wozie. Oto rodzina i znajomi, oczekuj
ą
cy na dworcu, nie mogli w
ż
aden
sposób przyzna
ć
si
ę
do witaj
ą
cych ich serdecznie osobników, którzy wysiedli z poci
ą
gu. Pani
s
ę
dzina K., młoda i powabna brunetka, ze zgroz
ą
odepchn
ę
ła od siebie opasłego jegomo
ś
cia z
pot
ęż
n
ą
łysin
ą
, który utrzymywał uparcie,
ż
e jest jej m
ęż
em. — Panna W.,
ś
liczna osiemna-
stoletnia blondynka, dostała spazmów w obj
ę
ciach siwiutkiego jak goł
ą
b i podagrycznego
staruszka, który zgłosił si
ę
do niej z bukietem azalii jako „narzeczony”. Natomiast podeszła
ju
ż
w leciech pani radczyni Z. z miłym zdumieniem znalazła si
ę
u boku eleganckiego mło-
dzie
ń
ca, od
ś
wie
ż
onego cudownie o lat z gór
ą
czterdzie
ś
ci, radcy apelacyjnego i mał
ż
onka.
W mie
ś
cie na wiadomo
ść
o tym zrobił si
ę
kolosalny huczek; o niczym innym nie
mówiono, jak tylko o zagadkowych metamorfozach. Po miesi
ą
cu nowa sensacja: zaczarowani
panowie i panie powoli odzyskali pierwotny swój wygl
ą
d, wracaj
ą
c do u
ś
wi
ę
conej losem
powierzchowno
ś
ci.
— Czy i tym razem odka
ż
ano wagon? — zapytała z zad
ę
ciem jaka
ś
dama.
— Nie, łaskawa pani — zaniechano tych
ś
rodków ostro
ż
no
ś
ci. Owszem, dyrekcja oto-
czyła wóz szczególn
ą
pieczołowito
ś
ci
ą
, gdy
ż
okazało si
ę
,
ż
e kolej b
ę
dzie mogła ci
ą
gn
ąć
ze
ń
kolosalne zyski. Zacz
ę
to bi
ć
nawet specjalne bilety wst
ę
pu do cudownego wozu, tzw. bilety
transformacyjne. Popyt naturalnie był ogromny. W pierwszej linii zgłasza
ć
si
ę
zacz
ę
ły całe
kolumny staruszek, brzydkich wdów i starych panien, domagaj
ą
c si
ę
natarczywie karty jazdy.
Kandydatki dobrowolnie podbijały cen
ę
, płaciły w trój i czwórnasób, przekupywały urz
ę
dni-
ków, konduktorów, nawet tragarzy. We wozie, przed wozem i pod wozem rozgrywały si
ę
dra-
matyczne sceny, przechodz
ą
ce niekiedy w krwawe bitki. Kilka s
ę
dziwych niewiast w jednej z
utarczek wyzion
ę
ło ducha. Straszny przykład nie ostudził jednak
żą
dzy odmłodzenia; masakra
trwała w dalszym ci
ą
gu. W ko
ń
cu całej tej awanturze poło
ż
ył kres sam cudowny wóz; oto po
dwutygodniowej transformacyjnej działalno
ś
ci nagle utracił dziwn
ą
sw
ą
moc. Stacje przybra-
ły wygl
ą
d normalny; kadry roznami
ę
tnionych staruszek i starców odpłyn
ę
ły z powrotem w
zacisza domowych ognisk i zapiecków.
Zamilkł i w
ś
ród gwaru rozbudzonych głosów,
ś
miechów i dowcipów na temat poddany
przez opowie
ść
wymkn
ą
ł si
ę
chyłkiem z coupé.
Ryszpans szedł w
ś
lad za nim jak cie
ń
. Zaj
ą
ł go ten kolejarz w pocerowanej na łokciach
bluzie, wyra
ż
aj
ą
cy si
ę
poprawniej ni
ż
niejeden przeci
ę
tny inteligent; co
ś
go ci
ą
gn
ę
ło ku nie-
mu, jaki
ś
tajemniczy pr
ą
d sympatii pchał w stron
ę
oryginalnego kaleki.
Na korytarzu klasy I poło
ż
ył mu lekko r
ę
k
ę
na ramieniu:
— Przepraszam pana. Czy mog
ę
prosi
ć
o słów par
ę
rozmowy?
Garbaty u
ś
miechn
ą
ł si
ę
zadowolony.
— Owszem. Nawet wska
żę
panu miejsce, gdzie b
ę
dziemy mogli swobodnie pogada
ć
.
Wóz ten znam na wylot.
I poci
ą
gn
ą
wszy profesora za sob
ą
, skr
ę
cił w lewo, tam gdzie pierzeja przedziałów zała-
muj
ą
c si
ę
przechodziła w korytarzyk wiod
ą
cy na platform
ę
. Tu wyj
ą
tkowo nie było w tej
chwili nikogo. Kolejarz wskazał towarzyszowi
ś
cian
ę
zamykaj
ą
c
ą
ostatnie coupé.
— Widzi pan ten mały gzemsik tu w górze? To jest zamaskowany zamek; skrytka dla
dostojników kolei w wyj
ą
tkowych wypadkach. Zaraz j
ą
ogl
ą
dniemy dokładniej.
Odsun
ą
ł gzems, wydobył z kieszeni konduktorski klucz i zało
ż
ywszy w otwór, przekr
ę
-
cił. Wtedy gładko odwin
ę
ła si
ę
w gór
ę
stalowa stora, odsłaniaj
ą
c malutki, wytwornie urz
ą
dzo-
ny przedział.
— Prosz
ę
do
ś
rodka — zach
ę
cił kolejarz. Po chwili siedzieli na mi
ę
kkich, polstrowa-
nych poduszkach, odci
ę
ci od gwaru i
ś
cisku zapuszczon
ą
z powrotem stor
ą
.
Funkcjonariusz patrzył na profesora z wyrazem oczekiwania na twarzy. Ryszpans nie
spieszył z pytaniem. Zmarszczył czoło, zasadził mocniej monokl i pogr
ąż
ył si
ę
w zadum
ę
. Po
chwili zacz
ą
ł, nie patrz
ą
c na towarzysza:
— Uderzył mi
ę
kontrast mi
ę
dzy humorystyk
ą
opowiedzianych przez pana zdarze
ń
a
powa
ż
nym na
ś
wietleniem, które j
ą
poprzedziło. O ile sobie przypominam, powiedział pan,
ż
e
w ostatnich czasach zdarzaj
ą
si
ę
na kolejach zagadkowe objawy, które zdaj
ą
si
ę
zmierza
ć
ku
jakiemu
ś
celowi. Je
ś
li dobrze zrozumiałem ton słów, mówił pan na serio; miało si
ę
wra
ż
enie,
ż
e owe ukryte cele uznaje pan za wa
ż
kie, mo
ż
e nawet przełomowe...
Twarz garbusa rozja
ś
nił tajemniczy u
ś
miech:
— I nie pomylił si
ę
pan... Kontrast zniknie, je
ż
eli owe „wesołe” objawy pojmiemy jako
szyderskie wyzwanie — prowokacj
ę
, jako przygrywk
ę
do innych, gł
ę
bszych, niby prób
ę
sił
wyzwalaj
ą
cej si
ę
, nieznanej energii.
—
All right!
— odchrz
ą
kn
ą
ł profesor. —
Du sublime au ridicule il n'y a qu'un pas
.
Domy
ś
liłem si
ę
czego
ś
podobnego. Inaczej nie byłbym wszczynał dyskusji.
— Nale
ż
y pan do nielicznych wyj
ą
tków; w ogóle dot
ą
d znalazłem w poci
ą
gu tylko
siedem osób, które gł
ę
biej poj
ę
ły te historie i o
ś
wiadczyły gotowo
ść
zapuszczenia si
ę
wraz ze
mn
ą
w labirynt konsekwencji. Mo
ż
e w panu pozyskam ósmego ochotnika?
— To b
ę
dzie zale
ż
ało od stopnia i jako
ś
ci obja
ś
nie
ń
, które mi pan dłu
ż
ny.
— Oczywi
ś
cie. Po to tutaj jestem. Przede wszystkim powinien pan wiedzie
ć
,
ż
e taje-
mnicze wagony wyszły na lini
ę
wprost ze
ś
lepego toru.
— Co to ma znaczy
ć
?
— To znaczy,
ż
e przed puszczeniem ich w obieg odpoczywały czas dłu
ż
szy na
ś
lepym
torze i oddychały jego specyficzn
ą
atmosfer
ą
.
— Nie rozumiem. Przede wszystkim co to jest
ś
lepy tor?
— Uboczna, wzgardzona odro
ś
l szyn, samotne odgał
ę
zienie toru, rozci
ą
gni
ę
te na prze-
strzeni 50-100 m, bez wyj
ś
cia, bez wylotu, zamkni
ę
te sztucznym wzgórzem i ramp
ą
kresow
ą
.
Niby uschła gał
ąź
zielonego drzewa, niby kikut okaleczanej r
ę
ki...
Ze słów kolejarza płyn
ą
ł gł
ę
boki, tragiczny liryzm. Profesor patrzył na
ń
zdumiony.
— Wokół zaniedbanie. Zielska przerastaj
ą
zardzewiałe szyny; bujne, polne trawy, łobo-
da, rumian dziki i oset. Z boku odpada na poły strupieszała zwrotnica z wybitym szkłem lata-
rni, której noc
ą
nie ma komu zapali
ć
. Bo i po co? Tor to przecie
ż
zamkni
ę
ty; nie ujedziesz
nim dalej jak 100 m. Opodal na liniach wre ruch parowozów, t
ę
tni
ż
ycie, pulsuj
ą
kolejowe
arterie. Tu wiecznie cicho. Czasem zabł
ą
ka si
ę
w drodze maszyna przetokowa, czasem wto-
czy niech
ę
tnie wóz odszybowany; niekiedy wjedzie na dłu
ż
szy spoczynek zniszczony jazd
ą
wagon, zatoczy si
ę
ci
ęż
ko, leniwo i stanie niemy na całe miesi
ą
ce lub lata. W zmurszałym da-
chu ptaszek uwije gniazdko i wykarmi młode, w rozpadlinie pomostu rzuci si
ę
zielsko, wytry-
ś
nie gał
ą
zka wikliny. Nad rudaw
ą
ta
ś
m
ą
szyn pochyla zwichni
ę
te ramiona popsuty semafor i
błogosławi sm
ę
tkowi ruiny...
Głos kolejarza załamał si
ę
. Profesor odczuł jego wzruszenie; liryzm opisu zdumiał go i
przej
ą
ł zarazem. Lecz sk
ą
d ta nuta rzewno
ś
ci?
— Odczułem — podj
ą
ł po czasie — poezj
ę
ś
lepego toru, lecz nie umiem wytłumaczy
ć
sobie, jak atmosfera jego mo
ż
e wywoła
ć
wspomniane objawy.
— Z poezji owej — obja
ś
nił garbaty — wieje gł
ę
boki motyw t
ę
sknoty — t
ę
sknoty ku
niesko
ń
czonym dalom, do których dost
ę
p zamkni
ę
ty kopcem granicznym, zagwo
ż
d
ż
ony dre-
wnem rampy. Tu
ż
obok p
ę
dz
ą
poci
ą
gi, pomykaj
ą
w szeroki, pi
ę
kny
ś
wiat maszyny — tu t
ę
pa
granica trawiastego wzgórza. T
ę
s k n o t a u p o
ś
l e d z e n i a. — Czy rozumie pan? —
T
ę
sknota bez nadziei ziszcze
ń
rodzi pogard
ę
i nasyca si
ę
sob
ą
, a
ż
przero
ś
nie moc
ą
pragnie
ń
szcz
ęś
liw
ą
rzeczywisto
ść
... przywileju. Rodz
ą
si
ę
tu utajone siły, gromadz
ą
od lat nie ziszczo-
ne moce. Kto wie, czy nie wybuchn
ą
ż
ywiołem? A wtedy prze
ś
cign
ą
codzienno
ść
i spełni
ą
zadania wy
ż
sze, pi
ę
kniejsze ni
ż
rzeczywisto
ść
. S i
ę
g n
ą
p o z a n i
ą
...
— A czy mo
ż
na wiedzie
ć
, gdzie si
ę
znajduje ów tor? Przypuszczam, miał pan na my
ś
li
pewien
ś
ci
ś
le okre
ś
lony?
— Hm — u
ś
miechn
ą
ł si
ę
— to zale
ż
y. Zapewne jaki
ś
jeden był punktem wyj
ś
cia. Lecz
ś
lepych torów pełno jest wsz
ę
dzie przy ka
ż
dej stacji. Mo
ż
e by
ć
ten, mo
ż
e by
ć
ów.
— Tak, tak, ale mnie chodzi o ten, z którego wyjechały na lini
ę
owe wagony.
Garbus pokr
ę
cił niecierpliwie głow
ą
:
— Nie rozumiemy si
ę
. Kto wie, mo
ż
e tajemniczy tor da si
ę
odkry
ć
wsz
ę
dzie? Tylko go
trzeba umie
ć
odszuka
ć
, wytropi
ć
— trzeba umie
ć
wpa
ść
na
ń
, zajecha
ć
, wdro
ż
y
ć
si
ę
w jego
kolein
ę
. — Dot
ą
d udało si
ę
to jednemu.
Przerwał, wpatruj
ą
c si
ę
w profesora gł
ę
bi
ą
fiołkowo opalizuj
ą
cych oczu.
— Komu? — zapytał tamten machinalnie.
— Dró
ż
nikowi Wiórowi. Wawrzyniec Wiór, garbaty, upo
ś
ledzony przez natur
ę
dró-
ż
nik, jest dzi
ś
królem
ś
lepych torów, ich smutn
ą
, t
ę
skni
ą
c
ą
do wyzwolin dusz
ą
.
Plik z chomika:
pedros.texas
Inne pliki z tego folderu:
Antologia.-.Nie.z.tej.ziemi.Opowiadania.z.dreszczykiem.(P2PNet.pl).pdf
(554 KB)
David.Zurdo,Angel.Gutierrez.-.Ostatnia.tajemnica.Leonarda.da.Vinci.(P2PNet.pl).pdf
(1019 KB)
David.Zurdo,Angel.Gutierrez.-.Tajny.dziennik.Leonarda.da.Vinci.(P2PNet.pl).pdf
(1131 KB)
Jacek.Sobota.-.Glos.Boga.(P2PNet.pl).pdf
(1175 KB)
Jacek.Sobota.-.Padlina.(P2PNet.pl).pdf
(874 KB)
Inne foldery tego chomika:
! Believe Sezon 1 chomikuj
! Black Sails 2014 chomikuj
!!! mp3 NOWE
!!!! książki do chomika
▨ Strażnicy marzeń 2012 chomikuj
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin