KILKA SLOW PAWLA POPIELA.doc

(59 KB) Pobierz
PAMIĘTNIKI



PAMIĘTNIKI (1807—1892)

Paweł Popiel

 

 

KILKA SŁÓW PAWŁA POPIELA

Z POWODU ARTYKUŁU P. JÓZEFA SZUJSKIEGO

W FELIETONIE DZIENNIKA HASŁO

Z DNIA 9 LISTOPADA ZAMIESZCZONEGO,

KRAKÓW 1866, DNIA 10 LUTEGO

 

 

 

 

Wiedziałem, że p. Szujski napisał korespondencję do Hasła z powodu listu mego z dnia 25 października r.z., wszakże świetne to pismo zbyt późno dostało się w moje ręce; żałuję mocno, bo nie lubię zostawać w odpowiedzi dłużnym. Odpowiadać dzisiaj i poruszać kwestie odnoszące się do przeszłości, kiedy; obecność tak pełna życia, nadziei i tak zajmująca, jest mi nie na rękę; a jednak odpowiedzieć muszę, bo kwestie dotknięte i w moim liście, i w uwagach p. Szujskiego są tak ważne i tak głęboko sięgają w życie społeczności naszej, że rozjaśnione być muszą. Z niektórych wyrazów pisma p. Szujskiego wnoszę, że solidarnie robi odpowiedzialnym za moje opinie adresata. Odpowiedzialność za każde słowo, które wyrzeknę, za każdą zasadę, którą postawię, za każdy kierunek, który wskażę, zwykłem brać na siebie, a pod żadną, jakkolwiek szanowną, nie zakrywać się powagę. Zdanie, które objawiam mówiąc do drugiego, choćbym przypuszczał, że je dzieli, do żadnej nie obowiązuje go solidarności; jakoż w danym przypadku ta strona szczególniej jest podniesiona, raz przez wyraźne oświadczenie w końcu listu, że nie wiem, czy księciu będzie miłym; drugi raz przez tę okoliczność, że list nie był mu wprzódy udzielony prywatnie.

Rozprawę z takim przeciwnikiem jak pan Szujski z swobodnym witam sercem, taka tylko może być użyteczna, wyjaśnić kwestie, oświecać przekonania. Innej prowadzić bym nie mógł, bo każda rozprawa publiczna jest dla mnie rzeczą sumienia, a dlatego przystępuję od razu do rzeczy, ograniczając ile możności pole dyskusji, którą p. Szujski z wielkim urokiem talentu pisarskiego, wyobraźni i gorącego uczucia rozrzucił po całym obwodzie, może dlatego, ażeby go było trudniej pochwycić. Przede wszystkim, ponieważ umiał uszanować szczere przekonanie, niech raczy tutaj przyjąć wyrażenie mojego osobistego szacunku. Po takim oświadczeniu z ust, które nigdy nie skłamały, pozwoli, że w dyskusji nie zawsze może oszczędzę Jego przekonania i sympatie.

Korespondent z Hasła godnym naśladowania przykładem przytoczył najważniejsze ustępy mojego listu, wszakże streszczając jego osnowę mówi w końcu: (in cauda venenum) że kraj organizację, swoją ma przyjąć na podstawie porozumienia się z rządem tych nielicznych obywateli, którzy ostatni ruch obecnie głośno potępiają, którzy rządowi dadzą nieznane bliżej przeciw rewolucji gwarancje, otrzymując w zamian od niego pełnomocnictwo powrócenia kraju w kluby ułożonego przez nich systemu i porządku. Na to streszczenie autor listu się nie godzi, ani ktokolwiek list przeczytał. Tak streszcza i tak dodaje duch stronnictwa, który czyta pomiędzy drukowanymi wierszami, a czyta to, co chce, podkładając swoje własne myśli na odpowiedzialność autora, aby to tym łatwiej potępić. Rzekłby kto, że żądałem oddania kilku obywatelom jakiejś władzy dyskrecjonalnej, policyjno-administracyjnej, kiedy właśnie dążnością całego pisma było zaprowadzenie samorządu na najszerszych posadach. Nie przeto więc powagi krajowe miały się porozumiewać z rządem, aby kraj w kluby ujmować, ale po to, aby, wzbudziwszy jego zaufanie, wyjednać jak najobszerniejsze swobody. Nie zrozumiał przeto myśli mojej, nie chcę powiedzieć zrozumieć nie chciał, ale o to mniejsza, nie to jest punkt główny, który nas rozdziela.

Odgarnąwszy liczne zarzuty, domysły i oskarżenia, którymi zasypał p. Szujski przeciwnika, o co mu właściwie idzie, kiedy powtarzając główne pisma mojego twierdzenia, ustawnie powtarza: zgoda; idzie mu o to, czego ja nie chcę. Dlatego list by się podobał, gdybym nie powiedział z naciskiem, że opinia krajowa po takim srogim doświadczeniu powinna odtrącić ludzi, którzy tylu nieszczęść byli przyczyną, a potępić raz na zawsze spisek. List by się podobał, ale by też nie miał żadnej wartości, bo wszystko, czego pragniemy dla kraju i na co pomiędzy nami zgoda, zdobyte, a szczególniej utrzymane być tylko może pod tym warunkiem.

Różnica pomiędzy mną a p. Szujskim w tym, że rozumie albo rozumieć zdaje się, iż wypadki roku 1863, dziś zwane nieszczęśliwymi, były nieuniknione, że odpowiedzialność za nie na nikogo nie spada albo spada na tych, którzy je chcieli powstrzymać, a ja twierdzę, że były przygotowane z góry, obmyślane przez ludzi lekkomyślnych, fanatyków poświęcających wszystko dla swego ideału, a będących prócz tego narzędziem rewolucji europejskiej. I dlatego, mimo poświęcenia i szlachetności osobistej niektórych indywiduów, uważam za potrzebne, za konieczne, oświecać pod tym względem sumienie narodowe, choć wiem, jaką za to odbiera się nagrodę. Strasznym cierpieniem przyciśnieni, winniśmy wspólnie usiłować, wspólnie się miłować, nawzajem sobie wybaczać, ale to usposobienie, wzniosłe w poezji, w polityce nie wystarczy, winniśmy przeto korzystać z doświadczenia przeszłości, bo temu tylko gorzkie doświadczenie posłuży, który uzna, że na nie zarobił. Zwrot w siebie jest tu koniecznie potrzebny, do tego zwrotu opinię krajową namawiam, bo sam jeden od powrotu podobnych nieszczęść zachować społeczność może. Nikt dziś o rewolucji nie myśli, prawda, nikt też nie posądzi o knowanie i dążenie na jej korzyść, ale idzie o to, aby zbawienne dzisiejszego dnia roboty nie były zniszczone przez ludzi, co sami powołaliby siebie na zbawców ojczyzny. Dopokąd by ludzie, co wywołali ruch 1863 r. i są odpowiedzialni za jego następności, mogli być uważani jako bohaterowie dobrze zasłużeni ojczyźnie, dopóty szereg katastrof prowadzących nas do przepaści zamknięty nie będzie. Po co zatem czynić margrabiego Wielopolskiego odpowiedzialnym za wypadki 1863 r. Mówiąc poważnie o bardzo poważnych sprawach, nie należy nam wzajemnie w błąd się wprowadzać. Czy margrabia wyrzekł albo słowo o rozcięciu wrzodu — obojętne. Wrzód był, a przygotowany z dala umiejętnie, konsekwentnie, musiał pęknąć albo być rozciętym. Na co się to przyda, takie zaprzeczanie faktów historycznych. Alboż krajowi inaczej jak prawdą służyć można, choćby z niej nieprzyjaciele korzystali? Do czego więc dziś miotanie się na człowieka, który mógł mieć wady i popełniać błędy, ale który zaprawdę zasłużył na to, aby go kraj ocenił, kiedy go już obcy ocenili.

Margrabiego Wielopolskiego nazywać targowiczantnem, rzecz nierycerska. Nazwa ta, różnorodnie stosowana, zużyła się. Znakomity pisarz i zasłużony miłośnik ojczyzny nazywał ruch 1863 r. Targowicą z dołu. W każdym razie wiedzieć należy, co jest Targowica. Jest to użycie pomocy obcej do zniszczenia prawnego porządku w domu. Inaczej Margrabia, potrafił użyć obcej panującej przewagi, aby w domu stan prawny postępowy zaprowadzić; kto tego nie widzi, to albo widzieć nie chce, albo do spraw publicznych nie ma poglądu. Widział to spisek, ale odtrącił, bo nie chciał wolnego postępu i zdobywania, ale rewolucji; widzą to i wszyscy Rosjanie polityczni i dlatego mają taką do Margrabiego, niechęć. Jeżeli korespondent do Hasła twierdzi, że przyczyną powstania był pobór równie nieludzki, jak niepolityczny, to jakże wytłumaczyć opozycję spisku przeciwko wszelkim instytucjom wywołanym przez Margrabiego i dwukrotny przeciwko jego osobie zamach. Mówi korespondent, że wszyscy powinniśmy uczynić aksjomatem naszego politycznego życia, iż wszystkie nieszczęścia ostatniej chwili sprowadził zamach społeczny, pochodzący od niego. Niech Bóg broni narodu od tego nieszczęścia, aby aksjomatem jego politycznego życia miał stać się błąd i musiałbym nie mieć ani języka w ustach, ani pióra w ręku, aby nie protestować przeciwko takiemu politycznemu, historycznemu i moralnemu bluźnierstwu. Jakiż to zamach społeczny; czy rozcięcie kwestii włościańskiej, czy samorząd administracyjny, czy prawo o wychowaniu, czy równouprawnienie Żydów, czy wezwanie do rady stanu, urzędów, a nawet do swego boku właśnie ludzi pośredniego obozu.

Zwracam więc korespondenta z wycieczek, w których goni za utworami własnej wyobraźni, bo nie mówiłem ani o baśniach, które biurokracja szerzy, ani o przestarzałych pretensjach tłu­kących się po wstecznych mózgownicach, ani o występowaniu przeciwko naszemu społe­czeń­stwu, którego warunki, jak się to niżej pokaże, znam równie dobrze jak on; wszystko to bowiem bałamuci tylko zamiast oświecać, a pytam, czy wszystkich nieszczęść od lat już kilkunastu nie był przyczyną spisek przerywający periodycznie roboty tych ludzi, co są zdrowiem i sumieniem narodu.

Wkrada się do szkoły, chwyta chłopię ledwo młodzieńczych lat dochodzące, zatruwa jego serce, nadyma pychą, pozbawia indywidualności robiąc cudzym narzędziem; cały ustrój moralny już tam zamglony, tak, że w tym promyku cnoty od zbrodni często rozeznać, nie może. Choroba wgryza się aż do kości narodów niesprawiedliwie uciemiężonych, tym niebezpieczniejsza, że ją zaprawia jad spisku ogólnego rewolucyjnego i zwykle na narzędzie używa. Tak właśnie stało się w roku 1863. Nadludzkie, ćwierćwiekowe, kosztem zdrowia i majątku usiłowania na drodze organicznej wielkiego obywatela i miłośnika kraju zniszczył od razu. Znajduje się człowiek, który genialnym podskokiem chwyta w chwili największego niebezpieczeństwa społeczność nad przepaścią i na drodze prawnego ustroju ze wszystkimi warunkami, jakie położenie dozwalało, sadowi społeczność na podstawie, na której mogła sobie szeroką wyrobić przyszłość. Znowu spisek z bezprzykładną wściekłością stawa naprzeciwko niemu i powala, śmiem powiedzieć, olbrzyma, bo w historii znam mało przykładów walki podobnej jak ta, którą stoczył margrabia Wielopolski, chcąc społeczność polską ratować. Nad tym się sumienie krajowe nie dość zastanawia, raz, że ulega pewnym uprzedzeniom, po wtóre, że prawdy te rzadko kiedy były wypowiedziane. Czy ludzie, sprawcy tyła złego, byli pełni miłości i kochali, jak się wyraża korespondent, nie wchodzę. O pojedynczych indywiduach staram się zawsze sądzić sprawiedliwie i łagodnie, wiem, że rzecz ludzka błądzić i dlatego nikogo poszczególnie ani potępiam, ani ścigam; ale zasady, ale kierunek, ale uprzedzenia, ale pycha, ale stronnictwo nie mogą być dość surowo osądzone i potępione; dlatego powtarzam: opinia krajowa powinna potępić spisek jako zasługę, jedyny sposób, aby jeżeli nie położyć mu końca, przynajmniej osłabić jego siłę.

Bez potrzeby więc broni p. Szujski społeczności naszej przeciwko moim jakoby zarzutom, kiedy powiedziałem najwyraźniej, że przeważa w niej niezmierna większość zdrowych żywiołów. Jakoż pokazało się to na sejmie, na którym cała prawna reprezentacja kraju poszła instynktowo tą właśnie drogą, której pragnęliśmy, nie dlatego, żeśmy jej pragnęli, ale dlatego, że żywioły krajowe zostawione same sobie, kierowane miłością dobra publicznego, nie parte przestrachem sztucznej opinii, trafiły na drogę zdrową, rozumną, polityczną i już zdobyły dla kraju stanowisko w monarchii. Tak zawsze będzie w Polsce, ile razy naród zostawiony własnym instynktom posługiwać się zechce ludźmi, którzy stanowiskiem, zasługą i znajomością rzeczy przodkować mu winni. Niemniej dlatego, powtarzam, zastęp ludzi połączonych jednymi zasadami na niewzruszonej podstawie, koniecznie potrzebny, bez tego kierunku stałego nigdy nie będzie, a więc nie będzie właściwie polityki, bo sercem, uczuciem w chwilach krytycznych prowadzić się nie można, na morzu zaś politycznym chwile spokoju są krótkotrwałe, a nie wiadomo, skąd wiatr zawieje. Dziś nawet byłoby do życzenia, aby się wybitniej odrysowały dążności. Takiego zorganizowania żywiołów krajowych pewne stronnictwo dopuścić nie chce i dlatego każdy zawiązek jego roztrąca i wszystko zrobi, aby ludzi z silnym przekonaniem odosobnić. Czy zdrowa opinia krajowa taką taktykę przyjmie, nie wiem; w każdym razie ja jej się nie ulęknę, podobnie jak mnie nie zastraszy nadmiar trochę już zużytych zarzutów, którymi korespondent z Hasła usiłuje mnie zasypać, a które, przesiane na rzeszocie zdrowego rozsądku, okażą się nie ziarnem, ale plewą, co chwilowo pogląd zaciemnić może, a wnet z wiatrem opada.

Wymowna, lepiej powiem poetyczna, filipika korespondenta przeciwko ludziom wstecznym, kastowym, śledziennym chybia celu, bo tych ludzi, a przynajmniej tego stronnictwa, nie ma.

O arystokracji nikt nie marzy, chyba tylko pewien rodzaj demokratów; każdy człowiek polityczny przyjmuje zmiany konieczne w formach ustroju społecznego, każdy się nimi cieszy; różnica zachodzi w tym, że jedni zwykłym błędem ludzkości biorą środek za cel, drudzy tej pomyłki unikać umieją. Dla tych ostatnich była rewolucja środkiem, nie celem: rewolucja rozbiła dawne społeczne formy już przeżyte, aby ludzkość wydobyta z nich przyoblekła nowe, na zewnątrz odmienne, co do istoty odpowiednie koniecznym wymogom społeczeństwa, którego esencja nigdy się nie zmienia. Kto tu więc postępowy, czy ten, który przewiduje i wskazuje jak nowe kształty organiczne ludzkość sobie wyrabia i wyrabiać musi, czy ten, dla którego rok 1789 jest początkiem i końcem politycznego rozumu i który z pojęć, ż zawiści, z antagonizmu, które ten rok przyniósł, wydobyć się nie umiał. Klasy średnie nadto mało miały u nas i praktycznej, i teoretycznej nauki, aby wyjść z tej negacji; owionął je więc istotnie ten duch miarkowany miłością kraju. Tak było we Francji, czemu by nie było u nas, boć dopiero dni czerwcowe 1848 r. wyleczyły klasy średnie francuskie z tej choroby. Niepotrzebnie do tej kategorii zalicza się p. Szujski, godzien innego miejsca i przekonany jestem, że je znajdzie, byle się potrafił otrząsnąć z pewnych uprzedzeń albo więzów przeszłości. Wówczas uzna, że straszna konieczność nie sprowadza na społeczeństwo nieszczęścia, ale, że los swój same wyrabiają, że spisek, broń zwykła narodów ujarzmionych, żadnemu nie usłużył, a niejeden potrącił w przepaść moralną, z której wydobyć się trudno, że społeczności powinny karać moralnym potępieniem wszelkie polityczne błędy, co on ostracyzmem nazywa; że społeczności europejskie szukają formy organicznej, odpowiedniej koniecznym potrzebom człowieczeństwa, bo w atomizmie rewolucyjnym zostać nie mogą; że rewolucji przeto jako ideału stawiać niepodobna, bo to prosty młot, który roztrącił dawno zużytą formę społeczną.

Niech kto chce pada na kolana przed tym młotem, ja wolę zastanowić się nad tym spiżowym posągiem, co jeszcze nieotarty, niewypiłowany, przegląda z pękniętej formy, którego w całości nie ujrzę, ale którego świetność odgadnąć mogę. Tą formą organiczną społeczeństwa nie może, zdaje się, być co innego jak rodzina przywrócona do właściwych warunków i gmina sięgająca do coraz wyższego ustroju państwa. Czy zaś na jego szczycie będzie król, cesarz albo prezydent,) obojętne; zależy to od przeszłości, żywiołów składowych, praw nabytych. Wskazałem, jako ogniwo pośrednie, i doradzałbym sędziego pokoju, wyznaczonego przez koronę, co musiało szczególniej obrazić, kiedy te słowa podkreślone. Tak jest, przez koronę, bo sądownictwo jest zawsze atrybucją władzy najwyższej. Najwolniejsze i politycznie najwytrawniejsze narody tego trzymają się porządku, tym więc potrzebniejszy naszej na drodze porządku początkującej społeczności.

Te tylko uwagi w odpowiedzi korespondenta podniosłem, które odnoszą się do zasad ogólnych. Cokolwiek odniosło się do osoby, pomijam; opinia krajowa ma obecnie czym innym się zatrudniać. Nie bez bólu przyszło mi dziś w taką zanurzać się przeszłość, kiedy teraźniejszość tak się świetnie objawia, odwróćmy się przeto od tych przepaści spisku i nieszczęścia, które w końcu razem potępiamy, a chodźmy, jak powiada mistrz włoski, przypatrzeć się, jak świecą gwiazdy.



Strona 3 z 4

Zgłoś jeśli naruszono regulamin