Czasami trzeba wiedzieć, kiedy się zamknąć roz.3.docx

(32 KB) Pobierz

Postprzez Aevenien » dzisiaj, o 00:16

Wybaczcie, że tak długo, ale ta część była trochę dłuższa, a poza tym po drodze jeszcze czekał Bond ;)

Zandzie bardzo dziękuję za cudowną betę, a Donnie za pomoc :*

 

Mam nadzieję, że końcówka Was nie zawiedzie, miłego czytania!

 

 

~*~

 

Draco stał na boisku, w promieniach złocistego, październikowego słońca, wdychając zapach jesiennych liści i świeżo ściętej trawy. To był wymarzony dzień na latanie. Niebo było jasne i czyste, wiał delikatny wietrzyk i — co najlepsze — Draco trzymał w dłoni nowiutką Błyskawicę A-700. Sowa przyniosła ją podczas dzisiejszego śniadania i upuściła wprost na jego kolana. Wszyscy wpatrywali się w niego, kiedy otwierał przesyłkę. I nie bez powodu. Miotła była piękna. Długi, elegancki kasztanowy trzonek, symetryczne, perfekcyjnie wyważone witki w ogonie i błyszczące mosiężne wykończenia. Całość wypolerowana na wysoki połysk i zaczarowana tak, by sprawiała jak najmniejszy opór w powietrzu.

Tak naprawdę, miotła miała tylko jedną skazę — rachunek z napisem „zapłacone w całości przez Harry’ego Jamesa Pottera”

Nie, żeby był bardzo zaskoczony — w końcu rozmawiali o tym z Potterem. Był jednak w lekkim szoku – bo co innego o czymś mówić, a co innego to zrobić.

Denerwował się odrobinę, kiedy ją rozpakowywał, coś ściskało go w żołądku i czuł rumieńce na twarzy. Przynajmniej Pottera nie było wtedy w Wielkiej Sali, bo Draco był pewien, że nie mógłby otworzyć paczki, jeśli Gryfon by na niego patrzył.

I, oczywiście, pozostawała jeszcze kwestia tego, że Draco nawet nie wiedział, czy będzie w stanie dalej latać…

Westchnął i spojrzał w niebo. Pora się dowiedzieć.

Potrząsnął lewym ramieniem. Drżenie przez ostatnie tygodnie dużo mniej mu dokuczało. Wyglądało na to, że jego ręka wróciła do swojego sprzed-nadmiernego-przeciążenia-podczas-szlabanów stanu. W dalszym ciągu trzęsła się od czasu do czasu, ale nie tak widocznie i nie tak często jak wcześniej. Jednak Draco nie miał pojęcia, jak ramię zareaguje na gwałtowne zmiany pozycji i dodatkowe obciążenie, jakie wiązało się z lataniem. Gdyby był ze sobą szczery to przyznałby, że unika momentu, w którym mógłby się tego dowiedzieć. Wystarczająco złe było samo myślenie, że może już nigdy nie będzie latać i nie był pewien, czy będzie w stanie naprawdę to sprawdzić.

Ale w dzień taki jak ten i z miotłą taką jak ta po prostu nie mógł nie polecieć, więc nie pozostało nic innego, jak spróbować.

Przerzucił nogę przez miotłę. Mógł poczuć, jak wibruje, jak cała ta energia tylko czeka, żeby wybuchnąć. Uśmiechnął się i odbił się od ziemi.

Miotła wystrzeliła w górę tak płynnie, że Draco niemal czuł, jakby to on sam latał. Reagowała na najlżejszy dotyk, natychmiast przyśpieszając, gdy pochylił się do przodu i zwalniając proporcjonalnie do każdego milimetra, o który się prostował. To była czysta perfekcja. Zataczając pętle nad boiskiem Draco czuł, jak się rozluźnia, jak ostatnie resztki mgły rozwiewają się zupełnie i wyrwał mu się okrzyk radości, niosąc się echem po czystym, niebieskim niebie.

Nie wiedział, jak długo był w powietrzu, zatracony w słońcu, niebie i uczuciu absolutnej wolności, ale jego policzki były mocno zaróżowione, a palce zaczynały sztywnieć, kiedy usłyszał, jak ktoś go woła.

Malfoy!

Spojrzał w dół i zobaczył postać machającą do niego z boiska. Nawet z takiej odległości nie mógł nie rozpoznać czupryny czarnych włosów.

Potter kręcił się w pobliżu coraz częściej i częściej. Gdziekolwiek Draco by nie poszedł, prędzej czy później pojawiał się Potter. Mówiąc „cześć”, kiedy mijał stół Ślizgonów podczas śniadania. Zatrzymując się, żeby zamienić kilka słów w bibliotece. Nawet usiadł obok Draco na kilku lekcjach.

Nie wyglądało to tak, jakby Gryfon miał jakiś plan. Wyglądało to jakby był w pobliżu, bo tego chciał. Tak jakby mówił serio, kiedy spytał, czy Draco potrzebuje przyjaciela.

Tak jakby to było coś, czego on też chciał. A Draco nie miał najmniejszego pojęcia, jak mu odpowiedzieć. Kiedy tylko próbował, w jego myśli wkradał się zamęt. Rozwikłanie nurtujących go pytań i uczuć wydawało się niewykonalne, więc zamiast tego starał się z całych sił unikać tematu.

Inni ludzie też wydawali się zdezorientowani. Draco wiedział, że w całej szkole aż wrzało z powodu tej sytuacji. Najróżniejsze teorie zdawały się krążyć po korytarzach Hogwartu. Mówiono że to wszystko było częścią planu Draco na pomszczenie Czarnego Pana — miał się zbliżyć do Pottera, żeby spróbować go zabić. Że Draco „miał coś” na Pottera i użył tego, by zmusić go do zeznawania na jego korzyść tego lata, i że szantażuje go, żeby się z nim zaprzyjaźnił, co miałoby oczyścić imię Malfoyów. Że Potter cierpiał na powojenny zespół stresu pourazowego i specjalnie przebywa z ludźmi, którzy mogliby go skrzywdzić, podświadomie odtwarzając traumatyczne przeżycia, których doświadczył, w swego rodzaju próbie radzenia sobie ze swoim bólem.

I, oczywiście, były też pogłoski, że się pieprzą. Choć tak naprawdę, to była tylko malutka część o wiele większej sensacji. Ktoś mógłby powiedzieć, że była to nawet Sensacja, bo wszyscy zdawali się mówić tylko o jednej rzeczy — o orientacji Harry’ego Pottera.

Draco nie był pewien, jak mógł to przeoczyć, ale najwyraźniej pod koniec wakacji w „Proroku” ukazał się artykuł, w którym pytano, czy uwielbiany przez wszystkich Wybawca może być homo. Cytując „źródło bliskie młodemu bohaterowi” autor twierdził, że otrzymał informację mówiącą o tym, że Potter spędza całkiem dużo czasu w towarzystwie młodego mężczyzny (tożsamość niestety nieznana) i insynuował, że nie bez powodu Potter rozstał się ze swoją długoletnią dziewczyną i bohaterką wojenną, Ginevrą Weasley.

Jak plotka głosiła, Potter wyśledził to tajemnicze „źródło”, którym okazał się Zachariasz Smith. Kiedy Potter skonfrontował to z nim, zrobiło się gorąco. Smith wyrzucił z siebie kilka paskudnych homofonicznych oszczerstw i Potter nie był tym zbyt uszczęśliwiony. Oczywiście nikt tak naprawdę nie był świadkiem rozmowy, która doprowadziła do bójki. Zanim ktokolwiek zorientował się, co się działo, w ruch poszły już pięści i różdżki, więc nikt do końca nie wiedział, co się naprawdę wydarzyło.

Potter nie powiedział ani słowa na temat artykułu i innych plotek, nic na temat bójki ze Smithem i absolutnie nic na temat swojej orientacji. Dla większości szkoły jego milczenie oznaczało przyznanie się. Draco jednak nie był przekonany — zerwanie z dziewczyną i chęć walnięcia Smitha w twarz niekoniecznie równały się, według niego, byciu homoseksualistą. A co do „Proroka”, cóż, oni drukowali wszystko, żeby gazeta się dobrze sprzedawała i powinien o tym pamiętać.

Draco skierował się w stronę Pottera, który uśmiechnął się, kiedy Draco wylądował tuż przed nim. Gryfon trzymał swoją nowiutką Błyskawicę. Opierał się o nią, wyglądając na odprężonego i prawie szczęśliwego. Cienie pod jego oczami wskazywały coś innego, ale Draco przypuszczał, że minie jeszcze trochę czasu, zanim całkiem znikną. W każdym razie Potter najwyraźniej miał dobry humor i Draco zdał sobie sprawę, że był to przyjemny widok.

— Dobrze wyglądałeś tam na górze — rzucił Potter, kiwając głową. — Widzę, że miotła ci się podoba?

— Jak mogłaby mi się nie podobać? — odparł Draco i poczuł się zmuszony dodać:

— Zdajesz sobie sprawę, że nie gram w drużynie. Nie jestem już szukającym.

Potter skinął głową.

— Ta, słyszałem. Ich strata.

Draco poczuł jakieś wewnętrzne ciepło, słysząc te słowa i wiedząc, że Potter nie podarował mu Błyskawicy przez pomyłkę, tylko naprawdę chciał, żeby Draco ją miał i to nie dlatego, że był szukającym Ślizgonów. Zaniepokojony swoją reakcją, postarał się zignorować to uczucie i skupił się na temacie rozmowy.

— Słyszałem, że ty też nie grasz. Nie powiem, byłem zaskoczony, bo wtedy, w sklepie, sprawiałeś wrażenie, jakby bardzo ci na tym zależało.

— Tak było, ale kiedy już tu przyjechałem… — Potter wzruszył ramionami. — Wydaje mi się, że to już nie jest to miejsce, które kiedyś określałem jako dom. To już nie to samo. Stara drużyna, moja drużyna, cóż, większości z nich już tu nie ma, a dzieciaki patrzą na mnie jak na… — urwał i zmrużył oczy, patrząc na jasne, jesienne niebo. — To po prostu nie to samo.

Draco kiwnął głową. Miał podobną sytuację w Slytherinie. Tylko kilku jego znajomych wróciło i mimo to, Draco i tak pewnie nie mógłby grać. Zbyt dużo się wydarzyło, zbyt dużo zmieniło. Drużyna i Puchar Quidditcha należały teraz do następnego pokolenia uczniów.

Co nasuwało pytanie…

— Więc skoro żaden z nas nie gra, czemu kupiłeś mi miotłę?

— To, że nie gramy w drużynach nie oznacza, że nie możemy grać w quidditcha. A o wiele lepszą zabawą jest skopanie ci tyłka, kiedy wiem, że to wyrównana walka — powiedział Potter, uśmiechając się szeroko.

— Aha, rozumiem. Kupiłeś mi miotłę dla własnej przyjemności. Więc, po raz kolejny, tak naprawdę nie chodzi o mnie.

— Nie powiedziałbym tego. Chodzi o to, że to właśnie ty jesteś osobą, z którą najbardziej chcę wygrać. — Potter sięgnął do kieszeni i wyciągnął lśniący, złoty znicz. — Więc co powiesz? Mała rozgrywka szukający kontra szukający?

Draco zawahał się, ukradkiem zaciskając mocniej lewą dłoń na trzonku miotły, sprawdzając stan swojej ręki. Wcześniej wszystko było w porządku, ale tylko się wygłupiał, a quidditch z Potterem to była zupełnie inna sprawa.

Uśmiech zniknął z twarzy Gryfona, kiedy cisza się przedłużała i Draco na ten widok poczuł trudny do wyjaśnienia ucisk w klatce piersiowej. Zmuszając się do złośliwego uśmieszku wyrwał mu znicz i rzucił w powietrze.

— No to dajesz.

Latanie po okręgu boiska sprawiało mu przyjemność, ale było niczym, niczym w porównaniu do tego. Obecność rywala powodowała, że jego krew buzowała, serce waliło, a wzrok wyostrzył się tak, by mógł jednocześnie szukać migoczącego znicza i kątem oka obserwować ruchy Pottera.

Draco czuł się żywy, naprawdę żywy i to po raz pierwszy, odkąd Czarny Pan wypalił znak na jego ramieniu.

Wystrzelił wysoko w chmury, a potem zanurkował, żeby wykonać kilka leniwych ósemek nad boiskiem, wypatrując znicza. Niżej widział Pottera, który robił to samo, choć od czasu do czasu przerywał, by zrobić kilka kółek i pętli. Ciężko było powstrzymać się przed naśladowaniem go; Błyskawica naprawdę była niesamowita.

Kątem oka dostrzegł błysk złota po lewej stronie. Odwrócił głowę i, tak! To Znicz! Przechylił się i w mgnieniu oka ostro zawrócił miotłę. Zobaczył Pottera mknącego w górę, w stronę tego samego celu.

Zderzyli się w powietrzu i Draco szarpnął mocno miotłą, żeby utrzymać kurs. Tuż obok Potter tak zaciskał dłonie na miotle, że pobielały mu knykcie. Lecieli blisko siebie, zderzając się łokciami i kolanami, w pościgu za zniczem. Draco zerknął w bok i zobaczył, że Potter się uśmiecha. Gdy Gryfon zauważył jego spojrzenie roześmiał się i nawet mimo cieni pod oczami było widać, że jest szczęśliwy. Draco odpowiedział śmiechem, a wiatr poniósł ten dźwięk, gdy zanurkowali po znicza.

Znicz odskoczył w bok i zawrócił, więc zrobili to samo, nie więcej niż kilka centymetrów od siebie, przepychając się, żeby zająć lepszą pozycję. Draco napierał ostro na Pottera, kiedy poczuł kurcz, przesuwający się od jego barku aż po czubki palców. Nie było czasu, żeby zareagować, rozluźnił więc uchwyt na trzonku miotły, która wystrzeliła w bok, niemal go przy tym zrzucając. Zacisnął nogi i zdrową rękę, kiedy Błyskawica wpadła w korkociąg. Był mgliście świadomy obecności Pottera , który krzyczał coś, próbując go złapać, ale nie był w stanie zbliżyć się wystarczająco do spadającego Draco.

Boisko zbliżało się coraz szybciej. Draco szarpnął mocno miotłę i udało mu się wyprostować lot, ale było już za późno. Ziemia była zbyt blisko, a on leciał za szybko. Decydując, że woli złamać rękę niż Błyskawicę, Draco zmienił pozycję akurat, żeby przyjąć impet uderzenia na swoje lewe ramię. Uderzył w ziemię z okropnym hukiem, który wstrząsnął każdą kością w jego ciele. Palący ból przeszył jego rękę i poczuł napływającą falę mdłości.

Usłyszał zbliżające się, szybkie kroki. Czuł w ustach smak krwi i kiedy przesunął po nich językiem, zrozumiał, że musiał przygryźć sobie wargę.

Malfoy. Malfoy, jesteś cały? — Potter klęknął przy nim, przyglądając mu się badawczo, z tymi rozszerzonymi zielonymi oczami i napięciem widocznym w rysach twarzy. — Cholera, krwawisz.

— Uspokój się, Potter. Nic mi nie jest. — Żeby to udowodnić, Draco spróbował usiąść, ale zatrzymał go ostry ból przeszywający jego ramię. Zrobiło mu się na moment ciemno przed oczami. Po chwili odzyskał ostrość widzenia, ale w polu widzenia nadal latały mu mroczki.

— Ta, jasne, nic ci nie jest — mruknął Potter, delikatnie popychając Draco z powrotem na ziemię. Wymamrotał coś i Draco zauważył srebrną smugę.

Coś wydało mu się nie w porządku.

— Co robisz?

— Wołam Pomfrey.

— Potter, nie potrzebuję Pomfrey. — Draco znowu chciał się podnieść, tym razem uważając na swoje uszkodzone ramię.

Ręka Pottera zatrzymała go ponownie.

— Po prostu leż spokojnie. Będzie tu za minutę.

Draco poddał się, pozwalając, by jego głowa znalazła się z powrotem na trawie i jęknął, kiedy ogarnęła go kolejna fala mdłości.

Potter spojrzał na niego z widocznym zaniepokojeniem.

— Co tam się, do cholery, stało?

Stało się to, że Draco zapomniał się na kilka chwil. Pozwolił sobie zapomnieć o swoim ramieniu, Czarnym znaku i magicznym okaleczeniu. Pozwolił sobie zapomnieć o tym, że wszystko było teraz inaczej, że nigdy nie będzie już tamtym sobą, tym, który mógł latać ile chciał, bez drżącej ręki i upadków. Każdy kurcz przypominał mu o wszystkich błędach, jakie popełnił, o wszystkich ludziach, których skrzywdził, o tym jak bardzo był głupi, słaby i okrutny i o tym, jak niewybaczalnie się mylił. Przypominało mu to o wszystkich powodach, przez które zasłużył na chorą rękę, drwiny Smitha i uprzykrzanie życia przez Montgomery. O wszystkim, co powodowało, że zasługiwał na coś znacznie gorszego.

— Spadłem.

Potter prychnął.

— Ta, to akurat sam zauważyłem.

Potter wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, o coś zapytać i Draco po prostu wiedział, że to będzie coś, o czym absolutnie nie chciałby rozmawiać. Na szczęście, uratowało go pojawienie się pani Pomfrey. Szła żwawo, a jej kitel powiewał za nią.

Zatrzymała się gwałtownie, kiedy do nich dotarła i popatrzyła na nich obu znacząco.

— No naprawdę, wy dzieci i wasz quidditch. Czasami wydaje mi się, że powinnam mieć gabinet tutaj, na boisku. — Obdarzyła każdego z nich jeszcze jednym groźnym spojrzeniem, a potem jej mina złagodniała i uklęknęła przy Draco. — A teraz, panie Malfoy, popatrzmy co to się stało, dobrze?

Przesunęła różdżką w górę i w dół, po całej długości ciała Draco. Zatrzymała się na dłużej przy jego lewej ręce, marszcząc brwi. Draco ścisnęło coś w żołądku. Złamane kości były niczym, wiedział, że potrafiła je wyleczyć w minutę. Co z kolei oznaczało, że zainteresowanie jego lewym ramieniem nie miało nic wspólnego z upadkiem.

Podniosła się na nogi, poprawiając szaty i wyprostowała się.

— Cóż, masz złamaną rękę, ale nie będzie żadnych problemów z jej wyleczeniem. — Podała mu fiolkę. Draco rozpoznał w jasnożółtym płynie eliksir przeciwbólowy. — Wypij to. Powinno pomóc, zanim dojdziemy do skrzydła szpitalnego i cię poskładamy. — Patrzyła jak pije, a kiedy przełknął usatysfakcjonowana pokiwała głową. — Dobry chłopiec — pochwaliła go i ruszyła w stronę zamku.

— Wezmę twoją miotłę — rzucił Potter, kiwając głową w stronę leżącej na trawie Błyskawicy. — Idź z Pomfrey.

Draco był zbyt wykończony, żeby się teraz kłócić. Skinął głową i krzywiąc się dogonił szybko pielęgniarkę. Spacer do skrzydła szpitalnego nie był zbyt przyjemny, pomimo zażycia eliksiru.

Kiedy znaleźli się na miejscu, pielęgniarka kazała Draco się położyć. Znowu zbadała różdżką jego lewe ramię. Nie miała żadnego powodu, żeby to robić. Draco wiele razy w swoim życiu widział już leczenie złamanych kości i wiedział, że badanie, które przeprowadziła na boisku w zupełności powinno wystarczyć. Nic jednak nie powiedział, mając nadzieję, że jeśli on nie zacznie tego tematu, ona też tego nie zrobi. Po pięciu minutach, które wydawały się trwać godzinę, Pomfrey rzuciła zaklęcie . Draco poczuł jak zrasta mu się kość, a ból stopniowo maleje, by w końcu stać się zaledwie lekkim mrowieniem.

— Złamanie wyleczone — powiedziała.

Zacisnął i otworzył pięść, zatoczył koło ramieniem, testując wyleczoną rękę, a Pomfrey przyglądała mu się uważnie. A potem spojrzała mu w oczy i jej mina, choć wcale nie nieżyczliwa, sprawiła, że Draco ogarnęło złe przeczucie.

— Panie Malfoy, jeśli chodzi o inne uszkodzenie pańskiej ręki…

Draco spojrzał na nią ostro, mając nadzieję, że to wystarczy. Nie miał jednak tyle szczęścia.

— Czy ktoś już to oglądał? — naciskała.

Draco westchnął w duchu.

— Tak.

— I?

Wzruszył ramionami.

— I nic się nie da zrobić. Magiczne okaleczenie.

— Zasięgnął pan drugiej opinii?

— I trzeciej.

— Od uzdrowicieli, którzy byli kompetentni i… nie mieli nic przeciwko pracowania dla pańskiej rodziny?

Draco zaśmiał się gorzko, ale podziwiał ją za to, że zapytała.

— Tak. Wszyscy powiedzieli to samo.

— Jeśli magiczna kuracja nie jest możliwa, rozważał pan fizyczną rehabilitację? Czy ktoś o tym mówił?

Draco zacisnął mocno powieki. Wiedział, że chciała dobrze, ale wiedział też, jaka była rzeczywistość. Pogodził się z tym. Roztrząsanie wszystkiego sprawiało, że czuł się tylko gorzej.

— Panie Malfoy?

Otworzył oczy i spojrzał na nią.

— Nie chciałbym być niegrzeczny, ale jeśli pani skończyła, chciałbym już iść.

— Oczywiście. Ale jeśli kiedykolwiek chciałbyś porozmawiać o twoich możliwościach, proszę przyjdź do mnie.

Na twarzy Pomfrey malowało się zbyt duże zrozumienie i Draco musiał odwrócić wzrok.

— Tak zrobię, dziękuję.

Wstał z łóżka i wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Potrzebował całej swojej samokontroli, żeby nie wybiec, uciekając od fałszywej nadziei i litości widocznej w jej oczach.

 

~*~

 

Była już pora obiadu, kiedy opuścił skrzydło szpitalne, ale jedzenie było ostatnią rzeczą, o której teraz myślał. Mimo że stan jego ręki poprawiał się z każdą sekundą, czuł się kompletnie wycieńczony. Z trudem dotarł do swojego dormitorium, zdjął podarte i brudne ubrania, wciągnął na siebie spodnie od piżamy i zagrzebał się w pościeli. Był wdzięczny za ciszę panującą w pokoju — w dalszym ciągu czuł się roztrzęsiony i wiedział, że nie do końca nad sobą panuje.

Właśnie zaczął powoli odpływać w krainę snu, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

— Czego? — warknął, nawet nie podnosząc głowy z poduszki.

Po chwili ciszy ponownie rozległo się pukanie.

Draco podźwignął się do pozycji siedzącej i krzyknął niezadowolony:

— Mów czego chcesz, albo spadaj!

Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Potter. Nie miał już na sobie szat do quidditcha, ale w dalszym ciągu trzymał miotłę. Posłał Draco krzywy, niepewny uśmiech, a Draco nagle pożałował, że ma na sobie tylko spodnie od piżamy.

— Jak się tu dostałeś? — zapytał. Zsunął się z łóżka, usiłując nie czuć zażenowania, kiedy wzrok Pottera spoczął na jego nagiej klatce piersiowej.

— Spotkałem na korytarzu kilku Ślizgonów i poprosiłem, żeby mnie wpuścili.

Draco gapił się na niego z otwartymi ustami.

— I zrobili to?

Gryfon wzruszył ramionami.

Draco prychnął z pogardą. To tyle w kwestii ślizgońskiej przebiegłości i lojalności.

— Czemu zawdzięczam ten honor?

Potter zdjął Błyskawicę z ramienia i podał ją Draco.

— Przyniosłem twoją miotłę. Pomyślałem, że chciałbyś ją mieć z powrotem.

Draco nie chciał przechodzić przez cały pokój, by ją odebrać— czuł się dziwnie nagi, stojąc tam tylko w spodniach od piżamy. Miał przeczucie, że zbliżenie się do Pottera wcale mu nie pomoże — nie widział jednak innej możliwości. Podszedł więc do Gryfona i wyciągnął rękę. Kiedy Potter podał mu miotłę, ich palce otarły się o siebie i serce Draco zabiło mocniej.

— Dzięki — powiedział, zażenowany tym, że głos mu zadrżał.

Szybko podszedł do szafki za swoim łóżkiem i schował ją. Zwlekał z tym tak długo jak mógł, maksymalnie wykorzystując każdą sekundę spędzoną z dala od Pottera.

Wziął głęboki oddech, potem jeszcze jeden, ale jego serce wcale nie chciało zwolnić. Zastanawiał się chwilę nad włożeniem jakiegoś swetra, ale zrezygnował z tego — nie podda się temu uczuciu, które sprawiało, że był zdenerwowany i wytrącony z równowagi. W końcu to była jego sypialnia i właśnie chciał się położyć spać. Zresztą obaj dzielili dormitoria od jedenastego roku życia — widok innej osoby w piżamie nie był niczym nowym.

Kiedy zamknął szafkę i odwrócił się, Potter wpatrywał się w niego z determinacją wypisaną na twarzy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin