Roman Dmowski
„Kurier Poznański”, nr 418, środa, 14.09.1927; nr 420, czwartek, 15.09.1927.
Religia i polityka
W dyskusji o Kościele, narodzie i państwie.
I.
Dwa artykuły ogłoszone w zeszłym tygodniu z powodu mej rozprawki o Kościele, narodzie i państwie (Wskazania programowe Obozu Wielkiej Polski. Zeszyt V) domagają się z mej strony paru uwag i zastrzeżeń.
Oba wyszły z pod pióra znanych w kraju duchownych: pod jednym podpisany jest ks. Edward Ropp, arcybiskup metropolita mohylowski, pod drugim — ks. Jan Urban T.J.
Artykuł ks. arcybiskupa Roppa ukazał się w wileńskim „Słowie” z 6 września.
Sensacyjny i nieodpowiadający treści artykułu jego tytuł: „Antykatolickie tezy p. Dmowskiego”, jak przypuszczałem i jak się okazało z oświadczenia ks. arc. Roppa w liście do „Warszawianki”, nie pochodzi od dostojnego autora, ale jest dziełem redakcji „Słowa”. Zajmować się tedy nim nie będę.
Główny zarzut jaki mi ks. arcybiskup stawia, to ten, żem przemilczał nadprzyrodzone źródło religii katolickiej, opartej na Objawieniu Bożym, przy czym przypuszcza, że przemilczenie to jest świadome. Dodaje też, że o religii katolickiej mówić nie można przemilczając jej nadprzyrodzone źródło.
Przemilczenie istotnie jest faktem i ks. arcybiskup Ropp nie myli się przypuszczając, że jest świadome. Gdybym się go dopuścił nieświadomie, świadczyłoby to, że o tym nie pamiętam. Tak zaś źle ze mną nie jest. Czy jednak rzeczywiście o religii katolickiej mówić nie można przemilczając jej nadprzyrodzone źródło? Czy nawet pisarze duchowni zawsze je wskazują gdy o religii katolickiej mówią?...
Kładą na to źródło nacisk, gdy wykładają zasady wiary, ale nie zawsze o nim wspominają, gdy mowa o sprawach społecznych i politycznych w związku z religią. Ja zaś w swej rozprawce zasad wiary nie wykładam.
Jak na świeckiego katolika w Polsce, posiadam dość dobre wykształcenie katolickie. Pozwala mi to w życiu osobistym rozumieć, czym jest moja religia, w życiu zaś publicznym zdawać sobie jako tako sprawę z tego czym jest i czym winna być religia i Kościół w życiu narodu i państwa. Nie uważam siebie wszakże ani za powołanego, ani za przygotowanego do wykładania zasad wiary. Na to nigdy bym się nie odważył: chyba w jakichś niezwykłych warunkach, tam gdzie by nie było żadnego księdza katolickiego.
Pozwalam sobie zwrócić uwagę ks. arcybiskupa Roppa na ostatnie słowa mojej rozprawki: „Polityka jest rzeczą ziemską i punkt widzenia polityczny jest ziemski, doczesny. Ale – i z tego punktu widzenia religia w życiu narodów jest najważniejszym dobrem, które dla żadnego celu nie może być poświęcone”.
Rozprawka moja jest polityczna. I dlatego punkt widzenia w niej jest ściśle ziemski, doczesny. I celem moim jest wykazać, że i z tego punktu widzenia religia w życiu narodów jest dobrem najwyższym.
Napisałem moją rzecz nie tylko dla mocnych katolików, na których ma wpływ duchowieństwo, ale dla tych Polaków, na których duchowieństwo wpływu nie ma, dla niepraktykujących i nawet niewierzących. Gdy chodzi o wierzących i praktykujących katolików to mógłbym sprawę pozostawić duchowieństwu, któreby to lepiej ode mnie zrobiło: chyba żeby moim celem było zdanie egzaminu, wykazanie, że sam jestem katolikiem bez zarzutu. To wszakże nie jest sprawa publiczna.
Jeżeli w dziedzinie publicznej zrobiłem i mogę zrobić coś dla katolicyzmu, to właśnie w dziedzinie, do której ksiądz na ogół nie ma dostępu, przez oddziaływanie na ludzi religijnie obojętnych lub niewierzących.
Nie mam zdolności na misjonarza, moja siła nie tkwi w wykładzie zasad wiary, na jaki mógłbym się zdobyć, ale w przemawianiu do ludzi argumentami politycznymi, ziemskimi, doczesnymi. I sądzę, że w tym com o Kościele, narodzie i państwie zapisał niejeden ksiądz nawet może znaleźć spostrzeżenia i myśli, które mu się w jego pracy duchownej przydadzą.
Zdaje się, żem w tych krótkich słowach zrozumiale wytłumaczył, dlaczego nie pisałem o religii, jako o Objawieniu Bożym.
Proszę mi wybaczyć, że poruszę nieco lżejszy moment w tej sprawie. Gdybym, pisząc swoją rzecz, wziął za punkt wyjścia nadprzyrodzone źródło religii o na tym oparł swą argumentację, znalazłoby się wielu takich, któryby dla sparaliżowania jej wpływu powiedzieli: „Autorowi widocznie siły przyrodzone i argumenty z dziedziny przyrodzonej w jego polityce nie dopisują, skoro się ucieka do nadprzyrodzonych”. I znaleźliby się może między nimi ludzie, którzy ks. arcybiskupowi Roppowi są znacznie bliżsi niż mi, jak ośmielam się sądzić z pewnych faktów naszego publicznego życia.
Ks. arcybiskup Ropp wskazuje, że z mego stanowiska walka Kościoła z masonerią jest walką równego z równym i że przy takim stanowisku Kościół musiałby być pokonany. Ja dodam, że tak dalej idąc, można by nawet dowodzić, że to jest walka nierówna, że masoneria jest większą siła od Kościoła, można by się powoływać na triumf Reformacji, na odpadanie licznych żywiołów od religii i Kościoła w ciągu ostatnich dwóch blisko stuleci, wreszcie na fakt, że ludzie związani jednocześnie z Kościołem i z masonerią (bo i tak bywa) zawsze służą masonerii przeciw Kościołowi, a nie Kościołowi przeciw masonerii.
Tolko dowodzenie to byłoby niesłuszne, i nie tylko dlatego, że religia nasza wychodzi ze źródła nadprzyrodzonego.
Nie można przecież powiedzieć, że dla Kościoła posiadającego siłę opartą na Objawieniu Bożym, obojętne jest, w jakim duchu działają siły czysto ziemskie, czy idą z nim, czy przeciw niemu. Jest to wielka mądrość Kościoła, że to nigdy dla niego obojętnym nie było i że stara się zawsze na te siły oddziaływać, nie wyrzekając się środków ziemskich, doczesnych. Dziś między innymi, istnieje dla tego celu znakomicie zorganizowana dyplomacja Stolicy Apostolskiej.
Nie mogę też podążyć za myślą ks. arcybiskupa Roppa, gdy zaprzecza memu twierdzeniu, że „upadek narodów katolickich pociągnąłby za sobą upadek roli i wpływów Kościoła katolickiego”, ani gdy przeprowadza różnicę między narodem a społeczeństwem.
Ja rozumiem, że w dzisiejszym okresie dziejów w świecie naszej cywilizacji społeczeństwo posiada postać narodu, że społeczeństwo tam, gdzie jest istotnie organiczną całością, opartą na mocnych podstawach tradycyjnych — jest narodem. Upadek i rozkład narodu prowadzi za sobą rozkład społeczny, a co za tym idzie, moralny i nawet religijny. Gdy upadają narody czyli społeczeństwa katolickie, zmniejsza się strefa ludzka podlegająca Kościołowi, zatem rola jego i wpływ upada. Nie powiedziałem — upada Kościół: dwa tysiące blisko lat świadczą, że rola i wpływ Kościoła podnosi się i upada w rozmaitych okresach dziejowych, ale Kościół trwa, choć jednocześnie wielkie instytucje, wielkie państwa giną.
Były czasy, że Kościół dyktował traktaty między państwami; tymczasem przed ośmiu laty odbył się światowy kongres pokoju, na którym były reprezentowane rozmaite Guatemale, ale przedstawiciela Kościoła nie było i wpływ Kościoła się nie uwydatnił. Dlaczego? Dlatego, że kongres ten odbył się w dobie względnego upadku narodów katolickich, w dobie górowania w świecie narodów protestanckich i górowania masonerii w polityce krajów katolickich.
Zdaje mi się, że tym przykładem należycie zilustrowałem moje twierdzenie.
Jest mi przykro, żem, pisząc o Kościele, naraził się na zarzuty duchownego, piastującego w tym Kościele tak wysoką godność, i tym przykrzej, że nie jestem zdolny uznać tych zarzutów za słuszne.
2
bzbij