Knaak Richard A. - Smocze Królestwo 04 - Mroczny rumak.odt

(248 KB) Pobierz
Richard A Knaak

Richard A Knaak

 

Mroczny rumak

 

Przełożyła Maria Gębicka-Frąc

 

Tytuł oryginału Shadow Steed

 

Wersja angielska 1990

 

Wersja polska 2001

I

 

- Przywołasz dla mnie demona.

Słowa te paliły umysł Drayfitta. Stale prześladowało go mrożące krew w żyłach oblicze monarchy. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że król mówił poważnie.  Był pozbawionym poczucia humoru, zgorzkniałym człowiekiem. W ciągu dziewięciu lat, jakie upłynęły od czasu jego straszliwego okaleczenia, przyswoił sobie wszystkie te cechy, którymi niegdyś pogardzał. Pałac odzwierciedlał tę przemianę; niegdyś jasna i wyniosła budowla stała się mroczną, na pozór nie zamieszkaną skorupą.

Mimo wszystko był jego panem, człowiekiem, który reprezentował wszystko to, czemu Drayfitt ponad stulecie wcześniej złożył przysięgę wierności. Dlatego wychudły, sędziwy mężczyzna tylko skłonił się i powiedział:

- Wola twoja, królu Melicardzie.

„Ach, Ishmirze, Ishmirze - pomyślał niewesoło. - Czemuś nie zaczekał na zakończenie mojego szkolenia, tylko pospieszyłeś na wojnę, by polec wraz z innymi Smoczymi Mistrzami? Czemuś w ogóle zaczął mnie uczyć?”

Tylko komnata leżąca głęboko w podziemiach pałacu nadawała się do wykonania zleconego zadania. Pieczęć na drzwiach należała do Renneka II, prapradziada Melicarda, człowieka znanego z upodobania do ciemnych sprawek. Wnętrze zostało wysprzątane, więc Drayfitt mógł bez przeszkód wyryć linie bariery w podłodze. Większą część pomieszczenia zajmowała klatka, nie żelazna jednak, a magiczna. Drayfitt nie był pewien, jakie wymiary może mieć demon. Opierał się więc głównie na domysłach, choć miał do pomocy księgę, którą Quorin odnalazł dla króla. Z drugiej strony, nie przeżyłby większości swoich rówieśników, gdyby działał na ślepo i bez namysłu.  W pokoju panował mrok, który bezskutecznie starała się rozproszyć samotna pochodnia. Jeszcze mniejsze szansę miały dwie świece, ledwie dające światło niezbędne do czytania. Migotliwa pochodnia wywoływała własne demony, tańczące cienie, które witały rodzące się zaklęcia radosnymi podrygami. Drayfitt wolałby oświetlić to miejsce, choćby tylko dla uspokojenia własnych nerwów, lecz król Melicard postanowił przyglądać się odprawianiu czarów, a ciemność zawsze poprzedzała i podążała za królem wszędzie.  Jego pan i władca opętany był obsesyjnym pragnieniem zniszczenia Smoczych Królów i im podobnych.

- Jak długo jeszcze? - Głos Melicarda drżał z oczekiwania, przez co król przypominał dziecko, które nie może się doczekać ulubionego cukierka.

Drayfitt podniósł głowę. Nie odwrócił się do swego władcy, tylko wbił oczy we

wzór

na podłodze.

- Jestem gotów, wasza wysokość.

Głos Quorina, doradcy króla, przeciął myśli maga niczym dobrze naostrzony nóż.  Od dwóch lat, od zgonu starego Hazara Azrana, ostatniego człowieka piastującego godność pierwszego ministra, Mai Quorin pełnił w Talaku funkcję będącą jego odpowiednikiem. Król nigdy nie mianował następcy, choć Quorin robił prawie wszystko, co leżało w gestii pierwszego ministra. Drayfitt nie cierpiał doradcy. Był to niski, podobny do kota mężczyzna, który pierwszy doniósł Melicardowi, że w mieście jest mag - i to zaprzysiężony królowi. Jeśli istniała sprawiedliwość, to pierwszy wezwany demon powinien zażądać ofiary w postaci doradcy, jeśli oczywiście jego żołądek ścierpiałby tak paskudny, nieapetyczny kęs.

- - Zacząłem się zastanawiać, Drayfitt, czy wkładasz w to serce. Twoja lojalność była... chłodna.

- - Jeśli chcesz zająć moje miejsce, doradco Quorinie, ustąpię ci go z radością.  Nie chciałbym stawać na przeszkodzie komuś, kto najwyraźniej bardziej wprawny jest w czarach ode mnie.

Quorin, zawsze chętny do powiedzenia ostatniego słowa, chciał odpowiedzieć, ale Melicard nie dopuścił go do głosu.

- Niech Drayfitt robi swoje. Najważniejszy jest rezultat.  Król popierał Drayfitta - na razie. Starzec zastanawiał się, jak długo będzie mógł liczyć na poparcie, jeśli nie uda mu się spełnić zachcianki suzerena. Byłby szczęśliwy, zachowując głowę, nie mówiąc o spokojnym, prostym urzędzie szambelana. Teraz najpewniej to ostatnie utraci, niezależnie od tego, czy odniesie sukces. Dlaczego marnować człowieka o jego mocy na pomniejszym stanowisku, nawet jeśli było ono spełnieniem jego marzeń?

„Dość mrzonek o tym, co utracone!” - skarcił się w myślach. Nadeszła pora wezwania demona, nawet jeśli miałby być tak słaby, by tylko wytargać Quorina za wypieszczone wąsy.

Ani król, ani jego doradca nie zdawali sobie sprawy, jak w rzeczywistości prosty jest akt wezwania. Kiedyś kusiło go, żeby im powiedzieć, zobaczyć niedowierzanie w ich oczach, ale brat zdążył nauczyć go przynajmniej tego, że tajemnice czarów są najcenniejszą rzeczą maga. Aby zachować swoją pozycję i zrównoważyć wpływy ludzi typu Quorina, Drayfitt wynosił się nad innych jak tylko było to możliwe. Byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie tragizm sytuacji. Istniało ryzyko, że powodzenie sprowadzi śmierć na nich wszystkich.

Bariera mogła nie powstrzymać demona... jakiegokolwiek wzywał.  Wznosząc rękę w teatralnym geście, który wyćwiczył do perfekcji, Drayfitt dotknął oczyma wyobraźni pól mocy.

Wezwanie było igraszką, ale przeżycie spotkania z tym, co wpadnie w sidła, było czymś zupełnie innym.

- Duch Drazeree! - wybuchnął Quorin z gwałtownie rosnącym strachem.  Drayfitt uśmiechnąłby się, gdyby usłyszał okrzyk, ale jego umysł wędrował już wzdłuż więzi, którą utworzył. Istniała tylko więź - nie było ani komnaty, ani króla, ani nawet jego ciała. Był niewidzialny, nie... pozbawiony postaci. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżył i ogarnęło go niepomierne zdumienie. Mało brakowało, a okazałoby się fatalne w skutkach, gdyż podtrzymując zaklęciem magiczną więź niemalże doprowadził do zerwania tej, która wiązała go z doczesną powloką. Kiedy uświadomił sobie błąd, natychmiast go naprawił. Lekcja opanowana... w ostatniej chwili, pomyślał.  Pasmo światła, mentalny wizerunek więzi, znikało w błyszczącym rozdarciu w tkaninie rzeczywistości. Czarodziej wiedział, że król i doradca widzą rozdarcie, dla nich będące oznaką spełnienia czaru. Przesuwał się coraz dalej wzdłuż więzi. Miał nadzieję, że jeśli spotka go niepowodzenie, Melicard zrozumie, że starał się ze wszystkich sił i udowodnił swoją lojalność.

Coś zimnego i niewyobrażalnie starego drasnęło zewnętrzne skraje jego poszukującego umysłu. „Odwieczny” nie było właściwym słowem na opisanie takiego bytu.

Drayfitta ogarnęło pragnienie przerwania aktu wezwania, ale zwalczył je, rozumiejąc, że było ono dziełem usidlonego stworzenia. Przyszło mu na myśl porówanie z rybakiem, który złapał w sieć protoplastę wszystkich potworów morskich. To, co pochwycił, było potężne i zdecydowanie niechętne dać się na silę sprowadzić do świata ludzi. I gotowe z nim walczyć wszelką dostępną mu bronią.

Niektórzy zmagaliby się z demonem tutaj, w tym miejscu bez nazwy, ale Drayfitt wiedział, że może zapanować nad swoją ofiarą tylko wtedy, gdy wyrwie ją z jej fizycznych i duchowych płaszczyzn. Ziemia, której istnienie splatało się z polami mocy i życiem Drayfitta, była jego kotwicą.

Gdy zaczął się cofać w kierunku swojego ciała, zdumiała go łatwość, z jaką demon pozwalał się ciągnąć. Stawiał opór dużo słabszy niż się spodziewał, niemal jakby własna więź łączyła go ze światem ludzi, więź, której nie mógł się oprzeć. Niepokoiło go, co też wiąże istotę zrodzoną tam ze śmiertelną płaszczyzną. Nasunęła mu się na myśl o pułapce, ale odprawił ją po chwili. Z zastawianiem pułapki wiązało się ryzyko; im bliżej byli domeny Drayfitta, tym demon miał większe kłopoty z uwolnieniem się.  Czarodziej wyczuwał narastającą frustrację stworzenia. Walczyło z nim - bez chwili przerwy - ale jak ktoś zmuszony do walki na wielu frontach. Sędziwy mag wiedział, że gdyby spotkali się na równych prawach, obaj z nietkniętymi umiejętnościami, sprawiłby swojemu przeciwnikowi nie większy kłopot niż natrętna mucha. Tutaj bitwa rozstrzygała się na jego korzyść.

Powrót zdawał się trwać nieskończenie długo, o wiele dłużej niż wędrówka w tamtą stronę. Więź rozciągnęła się w sposób wręcz niewyobrażalny i przez chwilę Drayfitt miał niesamowite wrażenie, że część demona zdołała się uwolnić.

Mimo to ściągnął swoją ofiarę. Ciało i umysł zaczęły się jednoczyć. Inne rzeczy

-

dźwięki, naciski, zapachy - upomniały się o jego uwagę.

- - Znów się poruszył!

- - Widzisz, Quorinie? Mówiłem ci, że nie zawiedzie. Drayfitt jest mi wierny.  - - Wybacz, panie. Stoimy tu i czekamy już ponad trzy godziny. Powiedziałeś, że nie ośmieli się umrzeć i jak zwykle miałeś rację.

Głosy kołatały się gdzieś daleko, dobiegały jakby z drugiego końca długiej i wąskiej rury... a jednak rozmówcy z pewnością stali w pobliżu. Drayfitt dał sobie chwilę na uporządkowanie myśli, a potem, stając przodem do stworzonej przez siebie magicznej klatki, otworzył oczy.

Pierwsze spojrzenie przyniosło rozczarowanie. Zobaczył rozdarcie na środku

pustej

przestrzeni i pustą klatkę. Wokół niego tańczyły cienie, między nimi dwa

wydłużone, rzucane

przez jego towarzyszy. Cienie króla i doradcy piętrzyły się ponad jego głową,

podczas gdy

jego jakby pełzał po podłodze i wspinał się na ścianę. Większa część wzoru,

który wyrysował

na podłodze, była pogrążona w ciemności.

- I co? - zapytał Quorin.

Więź nadal istniała, ale już nie sięgała poza rozdarcie, tylko wiła się po podłodze magicznej klatki i niknęła w jej najbardziej mrocznych partiach. Rozdarcie już się zamykało.

Drayfitt, skonfundowany, przez kilka sekund spoglądał w pustą przestrzeń. Udało mu się, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Dlaczego zatem nie miał nic, co mógłby im pokazać?

Wtedy zauważył różnicę między chybotliwymi tancerzami na ścianach komnaty i spokojem atramentowej czerni w obrębie bariery. Cienie nie poruszały się, choć powinny, i nawet jakby nabrały głębi. Drayfitta opadło denerwujące wrażenie, że jeśli będzie zbyt długo spoglądać w te cienie, to w nie wpadnie i już nigdy nie przestanie spadać.  - Drayfltt? - Dotychczasowa wiara króla przerodziła się w niepewność zabarwioną narastającym gniewem. Jeszcze nie zauważył różnicy w cieniach.  Wymizerowany czarodziej powoli podniósł się, ruchem ręki dając znać, że należy zachować ciszę. Jedną nieznaczącą myślą zerwał więź. Jeśli się pomylił i w klatce nie było demona, Melicard dobierze mu się do skóry.

Podchodząc bliżej - choć nie na tyle, by przypadkowo przekroczyć barierę - Drayfltt obejrzał magiczną klatkę z metodyczną drobiazgowością, która wprawiła w zniecierpliwienie króla i doradcę. Kiedy zobaczył, że cienie się skręcają, wiedział, że mu się udało.

W pułapce coś było.

- - Nie rób ze mnie durnia - szepnął wyzywająco. - Wiem, że tam jesteś. Pokaż się, ale nie próbuj żadnych sztuczek! Ta klatka kryje niespodzianki wymyślone specjalnie dla twojego rodzaju, demonie!

- - Co robisz? - zapytał Quorin, robiąc krok do przodu. Nadal uważał, że Drayfitt zawiódł i że odgrywa przedstawienie w nadziei na uratowanie głowy.  - - Zostań na swoim miejscu! - rozkazał Drayfitt, nie oglądając się za siebie.

Doradca zamarł, oszołomiony siłą jego głosu.

Kierując uwagę z powrotem na barierę, sędziwy mag powtórzył polecenie, tym razem tak głośno, żeby usłyszeli również jego towarzysze.  - Rzekłem, pokaż się! Bądź mi posłuszny!

Machnął ręką w powietrzu, manipulując liniami mocy w celu osiągnięcia zamierzonego rezultatu. Nie spotkało go rozczarowanie.

Demon zawył! Odgłos był tak przeraźliwy, że Drayfitt został wyrwany ze stanu koncentracji.

Quorin zaklął i odskoczył do tyłu. Czy Melicard też był wstrząśnięty, czarodziej nie potrafił powiedzieć. Nawet odporność króla ma swoje granice. Kiedy dzwonienie w uszach ucichło, Drayfitt zastanowił się, czy wszyscy w pałacu - wszyscy w Talaku - słyszeli wycie torturowanego demona. Niemal pożałował tego, co zrobił... ale musiał mu pokazać, kto tu jest panem. Tak było napisane.

Początkowo nie zwrócił uwagi, że ciemność skupiła się, a nawet zgęstniała, jeśli coś takiego było możliwe. Dopiero gdy można było rozpoznać kończyny - cztery nogi - musiał przyznać, że osiągnął pożądany wynik. Demon podporządkował się jego woli.  Trzej mężczyźni jak zahipnotyzowani przyglądali się zachodzącej na ich oczach transformacji. Zapominając o wcześniejszych wątpliwościach, król i doradca zbliżyli się do Drayfitta stojącego na skraju bariery i patrzyli, jak nad nogami pojawia się tułów, jak z jednego końca wyrasta długi, potężny kark, a z drugiego - lśniący, czarny ogon.  Rumak! Widmowy rumak! Gdy głowa zwieńczyła szyję, Drayfitt skorygował pierwotny osąd. Bardziej był to cień wielkiego konia. Ciało i kończyny przesuwały się płynnie, gdy demon się poruszył, a tułów... Mag miał nieprzyjemne uczucie, że może wpaść w demona i spadać do końca czasu. Pragnąc pozbyć się tego wrażenia, odwrócił głowę i popatrzył w twarz króla.

Nieświadom nerwowego spojrzenia maga, oszpecony król zachichotał na widok swej nowej zdobyczy.

- Wyświadczyłeś mi cudowną przysługę, Drayfitcie! To więcej, niż prosiłem! Mam swojego demona!

Płynnym, szybkim ruchem ogromna głowa ciemnego rumaka obróciła się w stronę ludzi. Widoczne stały się błękitne jak lód oczy. Drayfitt odpowiedział więźniowi spojrzeniem.

Zadrżał, ale nie tak bardzo jak wówczas, gdy demon arogancko wykrzyknął:

- Śmiertelni głupcy! Smarkacze! Jak śmiecie sprowadzać mnie do tego świata! Nie zdajecie sobie sprawy z zamętu, jaki powodujecie?  Drayfitt usłyszał szmer szybko wciąganego oddechu i natychmiast poznał, że Melicarda dzieli chwila od wpadnięcia w jeden z ataków złości. Nie chcąc, żeby król uczynił coś niemądrego - coś, co w konsekwencji mogłoby uwolnić demona - zawołał:

- Milcz, potworze! Nie masz tu żadnych praw! Za sprawą czarów, jakie odprawiłem, stałeś się moim sługą i wypełniać będziesz moje polecenia!  Czarny rumak ryknął szyderczym śmiechem.

- - Nie jestem ani trochę demonem, którego szukałeś, mały śmiertelniku!  Pochwyciłeś mnie, gdyż moja więź z tym światem jest silniejsza niż więź każdego innego mieszkańca Pustki! - Głowa naparła na niewidzialną ścianę klatki, ślepia próbowały wypalić oczy Drayfitta. - Zwę się Czarnym Koniem, magu! Zastanów się, z pewnością bowiem imię to nie jest ci obce!

- - O czym on mówi? - ośmielił się szepnąć Quorin. Przyciskał rękę do piersi, jakby przytrzymując wyrywające się serce.

W nikłym świetle pochodni nikt nie zauważył, że twarz Drayfitta przybrała barwę popiołu. On znał imię Czarnego Konia i podejrzewał, że król także o nim słyszał.  Wciąż żywe były legendy, niektóre ledwie sprzed dziesięciu lat, o demonicznym ogierze, stworzeniu, do którego dawnych towarzyszy zaliczał się wiedzmin Cabe Bedlam, legendarny Gryf i najbardziej przerażający z nich wszystkich, enigmatyczny, przeklęty nieśmiertelny zwący się Simonem.

- Czarny Koń! - wykrztusił wreszcie zduszonym szeptem mag.  Demoniczny rumak poderwał kopyta, na pozór gotów przebić powałę komnaty. Z żalem i gniewem powtórzył:

- - Tak! Czarny Koń! Wypędzony z własnego wyboru w Pustkę! Uczyniłem to w nadziei na uchronienie tej śmiertelnej płaszczyzny przed koszmarem, jakim groził jej mój przyjaciel, który jest również moim największym wrogiem! W nadziei na uchronienie tego świata przed najgorszą zmorą!

- - Ucisz go, Drayfitt! Nie chcę słuchać tych bredni! - Głos zdradzał, że Melicard jest na skraju utraty panowania nad sobą. Czarodziej znał ten stan aż nazbyt dobrze i obawiał się go prawie tak bardzo jak tego, co miotało się w obrębie bariery.  - - Bredni? Gdybyż tylko były to brednie! - Czarny Koń przesunął się i teraz mierzył króla swym nieludzkim wzrokiem. - Nie słyszałeś? Nie potrafisz zrozumieć?  Wzywając mnie, przyciągnąłeś i jego, byłem bowiem jego więzieniem. Teraz wędruje swobodnie i bez przeszkód sprawi zło, które tak bardzo umiłował!  - - Kto? - wykrztusił Drayfitt, nie bacząc na narastającą wściekłość swego suzerena.

- Kogóż to przypadkiem uwolniłem? - Już podczas przygotowań obawiał się, że niechcący wypuści jakiegoś demona na Smocze Cesarstwo.

Czarny Koń odwrócił masywną głowę z powrotem ku magowi. Co dziwne, jego lodowate spojrzenie i niesamowity stentorowy głos zdradzały głęboki smutek.  - Najbardziej tragiczną istotę, jaką znałem! Przyjaciela, który oddałby za was życie i wcielonego diabła, który bez większego namysłu zabrałby wasze dusze. Demona i bohatera, a jednak tego samego człowieka. - Po chwili wahania widmowy koń cicho dokończył: - Wiedźmina Cienia!

II

„Jakże inne od Gordag-Ai. Takie ogromne!”

Erini Suun-Ai wyglądała przez okno kolasy, nie zwracając uwagi na zmartwione miny swoich dwóch dam dworu. Lekki wiatr rozwiewał jej długie złociste loki i chłodził bladą, delikatną skórę. Erini wystawiała na jego pieszczoty owalną twarz o nieskazitelnych rysach.

W rozkoszowaniu się chłodem przeszkadzała jej tylko sukienka, szeroka, barwna i zwiewna, wydymająca się w podmuchach i poszerzająca jej smukłą sylwetkę. Erini zdjęłaby ją z przyjemnością.

Dworki szeptały między sobą, nie skąpiąc krytycznych uwag. Nie zależało im na obejrzeniu swego nowego domu, wielkiego, przytłaczającego miasta-państwa Talak.  Tylko obowiązek wobec ich pani zmusił je do wyjazdu. Księżniczki, zwłaszcza te, których przeznaczeniem było zostać królowymi, nie podróżowały samotnie. Mężczyźni - stangret i konna eskorta - się nie liczyli. Majętna niewiasta wysokiego rodu musiała wojażować z towarzyszkami albo, w najgorszym wypadku, ze służbą. Takie były obyczaje w Gordag-Ai, w krainie niegdyś władanej przez Spiżowego Smoka.  Erini nie rozmyślała o sprawach związanych z dawną ojczyzną. Jej nowym domem, jej królestwem był Talak, z masywnymi zigguratami i niezliczonymi dumnymi proporcami łopoczącymi na wietrze. Tutaj, po stosownym okresie konkurów, poślubi króla Melicarda I i przyjmie na siebie obowiązki małżonki i monarchini. Przyszłość kryła w sobie ogromne możliwości i Erini zastanawiała się, co ją czeka. Nie wszystko musiało być przyjemne.

Powóz podskoczył i księżniczka upadła na siedzenie. Jej towarzyszki zapiszczały dystyngowanie, oburzone na wyboisty gościniec. Erini skrzywiła się, słysząc ich komentarze.

Reprezentowały jej ojca, który ze zmarłym prawie przed osiemnastu laty, nieszczęsnym królem Rennekiem IV uzgodnił jej zamążpójście. Melicard, wówczas młody chłopiec, ledwie zdążył wkroczyć w wiek męski, ona zaś była dopiero niemowlęciem. Erini spotkała Melicarda tylko raz, gdy miała może pięć lat, i wątpiła, czy wywarła na nim korzystne wrażenie.

Wszystkie pasażerki powozu zaniepokojone były z jednego powodu. Po Smoczym Cesarstwie krążyło mnóstwo plotek dotyczących natury Melicarda. Niektórzy zwali go fanatycznym tyranem, choć jego poddani nie wyrażali się o nim w podobny sposób.  Wieść niosła, że król zadaje się z nekromantami i jest zimnym, bezdusznym władcą.  Najbardaiej rozpowszechnione były pogłoski o jego odrażającej powierzchowności.  - - Ma tylko jedną prawdziwą rękę - szepnęła w drodze Galea, śmielsza z dworek.

-

Powiadają, że sam ją sobie odrąbał, żeby paradować ze sztuczną, wyciętą z elfiego drewna.

- - Ma upodobanie do najgorszych aspektów czarów - powiedziała innym razem Magda, kobieta raczej mało urodziwa, ale odznaczająca się silnym charakterem. - Powiadają, że demon ukradł mu twarz, dlatego król musi zawsze ukrywać się w cieniu!  Po wymianie uwag dworki popatrywały jedna na drugą z minami jednoznacznie mówiącymi: „Biedna księżniczka Erini!” Nie wiadomo, jak to się działo, ale wbrew różnicom w wyglądzie niekiedy przypominały bliźniaczki.

Księżniczka nie wiedziała, jak traktować te pogłoski. Poinformowano ją, że Melicard nosił rękę wyrzeźbioną z rzadkiego elfiego drewna. Wiedziała też, że został kaleką prawie dziesięć lat wcześniej, w następstwie bliżej nie wyjaśnionej katastrofy. Nawet magiczne uzdrawianie ma swoje granice i okoliczności wypadku uniemożliwiły naprawienie wyrządzonych szkód. Erini wiedziała, że ma poślubić kalekiego i najpewniej okropnego człowieka, ale wspomnienie podziwu, z jakim spoglądała na wysokiego, przystojnego chłopca, połączone z poczuciem obowiązku wobec rodziców, złożyły się na determinację mającą niewiele sobie równych.

Co wcale nie oznaczało, że się nie zastanawiała i nie martwiła.  Wróciwszy do okna, popatrzyła uważnie na potężne mury. Były ogromne, lecz butne zigguraty stojące w ich obrębie sięgały jeszcze wyżej. Mury te mogły stawić opór każdemu normalnemu najeźdźcy. Talak jednakże zawsze leżał w cieniu Gór Tyber, siedziby prawdziwego pana miasta, zmarłego i nie opłakanego Złotego Smoka, cesarza Smoczych Królów. Mury stanowiły niewielki problem dla smoków, czy to w przyrodzonych im postaciach czy też w ludzkich, które przybierały dużo częściej.  „Wszystko tak bardzo się zmieniło”. Erini już jako małe dziecko rozumiała, że choć władać będzie u boku Melicarda, Złoty Smok w każdej chwili może przypomnieć o swoich prawach do miasta. Obecnie Smoczy Królowie nie byli zorganizowani. Nie było dziedzica, który zająłby miejsce Smoczego Cesarza - choć krążyły pogłoski o panu Lasu Dagora daleko na południu - i tym sposobem Talak, po raz pierwszy w dziejach, cieszył się prawdziwą niezależnością.

Zagrzmiały majestatyczne fanfary, przyprawiając Erini o drżenie. Powóz nie zatrzymał się, co znaczyło, że brama została otwarta i mogą bez przeszkód wjechać do miasta.

Po bokach traktu zgromadziły się rzędy miejscowych, rolników i mieszkańców podgrodzia.

Jedni stawili się w odświętnych strojach, inni wyglądali tak, jakby przyszli prosto z pola.

Wznosili radosne okrzyki, ale tego się spodziewała. Doradcy Melicarda musieli zaaranżować takie przedstawienie. Erini miała pewną wprawę w odgadywaniu prawdziwych emocji i w brudnych, zmęczonych twarzach witających ją ludzi dostrzegała szczerą nadzieję, niekłamaną akceptację. Chcieli mieć królową i z radością witali odmianę.  Plotki o Melicardzie stale dopominały się o jej uwagę. Przepędziła je z myśli i pomachała ręką do ludzi.

W tej chwili kolasa minęła bramę Talaku. Niepokojące plotki na dobre popadły w zapomnienie, gdy Erini zaczęła napawać oczy widokiem cudów miasta.  Jechali przez dzielnicę targową. Jaskrawe stragany i stłoczone wózki konkurowały z wystawnymi budynkami, w większości małymi, wielopoziomowymi zigguratami, wiernymi kopiami kolosów piętrzących się nad miastem. Wydawało się, że mieszczą głównie gospody i szynki - ich lokalizacja w pobliżu bramy była sprytnym posunięciem, gdyż miała na celu usidlenie nieostrożnego podróżnego. Przybysz tylko dlatego, że było to wygodne, mógł zakończyć interesy tutaj, ograniczając się do paru zakupów na targowisku i wydaniu reszty pieniędzy w gospodach. W obrębie murów trzepotało jeszcze więcej sztandarów, w większości z patriotycznym symbolem dziewięciu ostatnich lat w dziejach Talaku: mieczem skrzyżowanym ze stylizowaną smoczą głową. Było to ostrzeżenie Melicarda skierowane do pozostałych smoczych klanów, łącznie z klanami Srebrnego Smoka, z którego domeną miasto teraz sąsiadowało.

W powozie rozlegały się „ochy” i „achy”. Galea i Magda wreszcie uległy narastającej ciekawości i zapomniały, że nie chciały tu przyjeżdżać. Erini uśmiechnęła się lekko i powróciła do oglądania swego nowego królestwa.

Z roztargnieniem zauważyła, że w Talaku ubierano się nieco inaczej, bardziej kolorowo niż w jej rodzinnych stronach; sądząc z wyglądu, stroje musiały być wygodniejsze od obszernej sukni, którą miała na sobie. Dawało się też zauważyć upodobanie do stylu wojskowego, co potwierdzało pogłoskę, że Melicard nadal powiększa armię.  Żołnierze piechoty zasalutowali elegancko, gdy ich mijała, podobni jeden do drugiego jak rząd jaj w żelaznych skorupach. Ich precyzja sprawiła jej przyjemność, choć miała nadzieję, że nie zajdzie potrzeba egzaminowania w polu ich bojowej sprawności. „Najlepsze są te armie, które nie muszą walczyć” - rzekł kiedyś jej ojciec.

Kolasa jechała przez miasto. Zajazdy, oberże i stragany ustąpiły bardziej statecznym zabudowaniom, najwyraźniej siedzibom klas wyższych, kupców albo niższych urzędników.

Tutaj też był targ, ale okolica była spokojniejsza w porównaniu z dzielnicami zamieszkałymi przez ludzi pośledniejszego stanu. Erini stwierdziła, że widok jest przyjemny, lecz raczej brak w nim prawdziwego życia. Tutaj noszono przede wszystkim nieprzeniknione maski polityków. Wiedziała, że poczynając od tego miejsca, rzeczywistość będzie lekko wypaczona.

Podświadomie wyprostowała i usztywniła plecy, a jej uśmiech zrobił się pusty.  Nadszedł czas na odegranie roli, do której została przygotowana, mimo że jeszcze nie spotkała swojego narzeczonego. Obcując z dworzanami niższego szczebla, księżniczka musiała przywdziewać maskę siły. Lojalność tych ludzi będzie zależała od wiary w jej moc.  Moc. Palce jej zadrżały, ale zdołała nad nimi zapanować. Podniecona i zaniepokojona przybyciem do Talaku, niemal zapomniała o zachowaniu ostrożności. Zerknęła na dworki.

Magda i Galea patrzyły na pałac, zdumione ogromem największej budowli w mieście, i nie zwróciły uwagi na jej mimowolne odruchy. Księżniczka odetchnęła głęboko i spróbowała ochłonąć. Nie śmiała zwierzyć się im ze swojego problemu.  A jak będzie z Melicardem?

Nim kolasa dotarła do pałacu królewskiego, czuła się przygotowana. Ucichł zamęt w jej zmęczonej głowie. Teraz myślała tylko o wywarciu odpowiedniego wrażenia, gdy Melicard zejdzie jej na spotkanie do stóp pałacowych schodów, jak było w zwyczaju.

- Czy ci ludzie nie mają pojęcia o etykiecie? - parsknęła Magda pogardliwie. - Królewskie schody są prawie puste. Cała arystokracja powinna wyjść na powitanie nowej królowej.

Erini, która nerwowo wygładzała sukienkę, podniosła głowę. Odsunęła zasłonę i zobaczyła to, czego zdenerwowana nie zauważyła wcześniej. To prawda. Nie więcej niż kilku ludzi czekało na jej przybycie i nawet z daleka było widać, że żaden nie pasuje do opisu Melicarda.

Stangret zatrzymał konie. Lokaj zeskoczył z kozła i otworzył drzwi kolasy.

Księżniczka wysiadła i zobaczyła niskiego fircyka o dziwnych oczach, który

skojarzył się jej

z oswojoną panterą zakupioną kiedyś przez jej matkę od handlarza z Zuu. Prawie

od razu

poczuła do niego antypatię mimo uśmiechu, jakim ją obdarzył. To mógł być tylko

doradca

Melicarda, Mai Quorin, człowiek, którego najwyraźniej zżerała ambicja. Co on

tutaj robił

zamiast Melicarda?

- Wasza wysokość.

Księżniczka niechętnie wyciągnęła rękę, a Quorin ucałował ją w sposób, który jednoznacznie kojarzył się z obwąchiwaniem upolowanej ofiary przez wygłodzonego drapieżcę.

Erini zaszczyciła go uprzejmym uśmiechem i cofnęła rękę, gdy tylko ją puścił.  „Nie zrobisz ze mnie swojej marionetki, kocurze”. Nozdrza nad wypielęgnowanymi wąsami rozdęły się na chwilę, ale doradca zachował układny wyraz twarzy.  - Czyżby Melicard był niezdrów? Miałam nadzieję, że wyjdzie mi na spotkanie. - Postarała się, żeby jej słowa wyprane były z emocji.  Quorin przygładził kaftan. W paradnym szarym wojskowym mundurze wyglądał jak parodia jakiegoś wielkiego generała. Erini liczyła na to, że w rzeczywistości nie jest dowódcą sił królewskich.

- - Jego wysokość prosi o wybaczenie, księżniczko, i o pobłażliwość. Ufam, że zostałaś poinformowana co do niuansów jego powierzchowności.  - - Mam nadzieję, że mój narzeczony nie będzie się przede mną ukrywać.

Doradca posiał jej lekki uśmiech.

- - Dopóki nie dotarły do nas wieści, że osiągnęłaś ustalony przez swego ojca wiek zamążpójścia, Melicard nie pamiętał o umowie. Proszę, pani, nie uważaj tego za obrazę, ale jak sama stwierdzisz, król jeszcze nie pogodził się z myślą o ożenku. Jego stan fizyczny...  uszczerbki na urodzie... tylko powiększają problem. Stara się widywać jak najmniej ludzi.

- - Rozumiem dużo więcej niż myślisz, doradco. Zaprowadzisz mnie do króla Melicarda, natychmiast. Nie będę od niego stronić z powodu jego dawnego nieszczęścia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin