Kres Feliks W._Ksiega Calosci_03_Grombelardzka legenda.rtf

(4597 KB) Pobierz

 

Feliks W. Kres

 

Grombelardzka legenda

 

Księga Całci

tom 3


Jej Dostojność N.R.M.Werena

Pierwsza Namiestniczka

Najwyższego Sędziego Trybunału Imperialnego

w Grombie

 

Wasza Dostojność!

Najpierw proszę o przebaczenie, iż nie stawiam się przed Waszą Dostojnością osobiście. Uczynię to tak szybko, jak tylko będzie możliwe, teraz jednak, złony dolegliwościami włciwymi wiekowi podeszłemu, w żaden sposób nie mogę ruszyć do Waszej Dostojności, albowiem naraziłbym Jej oczy na widok naprawdę przykry. Nie skarżę się, przeciwnie, bo tylko usprawiedliwiam. Wiem, jak ważny jest dla Waszej Dostojności czas, spieszę więc przekazać owoce zleconej mi pracy, licząc, że osoba skromnego rzemieślnika nie jest tu najważniejsza.

Wasza Dostojność, zgodnie z odebranym rozkazem nie szczędziłem trudu i wysiłku, by zebrać jak najwięcej wiadomości, dotyczących życia wiadomej Osoby. Niech mi będzie wolno nieskromnie zapewnić, że w ciągu zaledwie dwóch lat - bo tylko tyle Wasza Dostojność przydzieliła mi czasu - nikt nie zdołby dowiedzieć się więcej, a przecież moim obowiązkiem było jeszcze staranne spisanie wszystkich zebranych historii. Ogromną większość tego czasu pochłonęły liczne podróże, szczególnie podróż do Dartanu, choć nie ukrywam, iż ta część zadania była dla mnie najprzyjemniejsza. Ciężkie Góry - Wasza Dostojność to przyzna - nie są miejscem, które można by jakkolwiek przyrównać do dartańskiej Złotej Rollayny. Lecz nie mogę czuć się pokrzywdzony i nie śmiałbym narzekać, albowiem dla skromnego kronikarza zlecone przez Cesarskąrkę zadanie samo jest już dostatecznym wyróżnieniem, a nie sposób przecież zapomnieć także o Jej wielkiej hojności. Teraz pozostaje mi już tylko prosić o przebaczenie, że ośmielam się załączyć do swego dzieła tak krótki i oszczędny w słowach list. Nie ważem się rozciągać go na wiele stronic, wiedząc, jak cenny jest czas Pierwszej Namiestniczki Sędziego Trybunału. Setki zapisanych kart, które poły przed Waszą Dostojnościąj posłaniec, niech przemówią w mojej obronnie.

Na sam koniec pozwalam sobie dodać staranne i rzetelne wyliczenie wszystkich kosztów, których nie pokryła wypłacona mi przez skarbnika Waszej Dostojności zaliczka.

Z nadzieją, że Wasza Dostojność nie zapomni o uczciwym i pilnym rzemieślniku, gdyby jeszcze kiedyś zechciała zlecić podobną do tej pracę, kreś się z największym szacunkiem, dziękując za niezwykłe wyróżnienie

 

C.Zerizes - kronikarz


KSIĘGA PIERWSZA

 

SERCE GÓR

 

 

PRAWO SĘW

(CZYN WOJOWNIKA)

 

 

1.

 

Izby oficerów garnizonu znajdowały się na piętrze; wiodły do nich strome, wiecznie pogrążone w mroku schody. Nadsetnik sforsował je i pokonał krótki korytarz. Wnętrze budynku mocno przywodziło na myśl armektański zajazd z pokojami gościnnymi. Od pewnego czasu setnicy i podsetnicy Legii Grombelardzkiej w Badorze żyli sobie dosyć wygodnie; każdy miałasną izdebkę - wielka rzadkość w innych garnizonach. Znalazłszy włciwe drzwi, komendant otworzył je bez żadnej zapowiedzi. Oślepiło go, wciąż mocne, pomimo wieczoru, światło dzienne, wpadające przez szeroko otwarte okno. Półnaga dziewczyna, wsparta rękami o framugę, obejrzała się przez ramię, mając chyba na języku jakieś ostre słówko. Lecz ujrzawszy przybyłego, odwróciła się i wyprostowała z nieudawanym szacunkiem. Z szacunkiem - prawie goła...

Przez długą chwilę patrzył, nic nie mówiąc. Nie potrafił postępować z... kimś takim. Niepotrzebnie wchodził na gó, należo posł dyżurnego legionistę. Ba, lecz kiedy włnie chciał wejść. Miał zamiar rozporządzić wolnym czasem podkomendnej i chciał pokazać, że nie jest to rutynowy obyczaj. Ale w wojsku nie było miejsca na takie grzeczności. Zresztą, choćby i nawet...

Poirytowany, uświadomił sobie z całą jasnością, że sytuacja jest niezręczna i krępująca tylko dla niego. Ta tutaj, armektańska łuczniczka, po prostu czekała na rozkazy. Chyba nawet nie wiedziała - a na pewno nie pamiętała - że jest rozebrana.

- Przyjdziesz do mnie. Zaraz. Ubrana - podkreślił z naciskiem, rozzłoszczony nie na żarty, bo wina była tylko i wyłącznie po jego stronie; po słbie, we własnej kwaterze, miała prawo chodzić w stroju najzupełniej dowolnym. - Dość mam widoku tych waszych gołych cycków. To jest wojsko, miejski garnizon w Badorze, w Grombelardzie. W Grombelardzie! Czy dotarło to do ciebie, Armektanko?

Odwrócił się i wyszedł, hałasując buciorami na schodach. Nie zdąża nawet potwierdzić przyjęcia rozkazu. Wykrzywiła się ze złcią, tupnęła i pokazała pustym drzwiom język.

Była równie wściekła, jak komendant Argen.

Tak, to była prawda, niestety: znalazła się w Grombelardzie. Armektańska swoboda nie pasowa do tego wstrętnego, ponurego i dżystego kraju; zresztą nie pasowała do żadnej prowincji imperium. Czasem silono się na nią w Dartanie, lecz kaprysy dartańskich magnatów także pasowały do gór Grombelardu niczym... pięść do nosa. Dzicz! Tu była zwykła dzicz! W Armekcie oficer po słbie chętnie pił piwo lub wino w towarzystwie prostych żnierzy i potrafił jakoś zachować autorytet. Tutaj rzecz zupełnie nie do pomyślenia. Miała stale paradować w mundurowej tunice, sypiać w strasznej nocnej koszuli (a jakże, dostała ją z przydziału!), a może i udawać, że nigdy nie chodzi za potrzebą, bo to pewnie oficerom nie wypada!

Nie myślała, że będzie tak ciężko.

Przysłano ją na czele dziesięciu łuczniczek, by szkoliły Grombelardczyków w posługiwaniu się łukiem; była to broń rzadko tutaj używana i niepopularna. Nie wiadomo, kto wymyślił, by posł same dziewczyny - dość że był to pomysł chory; eh! głupi! Wydumano zapewne, że kobiety - prawie całkiem nieobecne w Legii Grombelardzkiej - zawstydzą miejscowych wojaków i skłonią do zaciekłej rywalizacji. I faktycznie, dwie już zaczęły tyć (komendant jeszcze o tym nie wiedział...). Szczytna misja armektańskich łuczniczek miała się zakończyć blamażem i kompletną kompromitacją. Nadsetnik Argen od początku nie taił obaw. „Przysłano mi was tutaj do pomocy, ale czuję, że bę miałopot” - powiedział na powitanie. I dodał jeszcze: „Pilnuj się, podsetniczko, i pilnuj swoich podkomendnych. Znam Armekt, to zupełnie inny kraj niż Grombelard”. I miał rację. Ale jednak nie myślała, że będzie aż tak ciężko.

Siedząc na łóżku, nerwowo obgryzała paznokcie. Nagle przypomniała sobie rozkaz komendanta i zerwała się na równe nogi. „Przyjdź zaraz” - powiedział. U Argena „zaraz” oznaczało: zaraz.

Mundurową spódnicę miała na szczęście na sobie, koszula leża na łóżku, ale przeszywanica gdzieś się zapodziała; znalazła tylko kolczugę i wciągnęła ją wprost na koszulę. Oficerska tunika wisiała na kołku wbitym w ścianę i pospieszne, nieostrożne szarpnięcie wyrwało w niej sporą dziurę. Buty były na miejscu. Pas z mieczem dopinała już na schodach, klamra stawiała opór, ale w końcu dała się zapiąć. Żnierze na dziedzińcu chyba nie zauważali obrzydliwej mżawki, za to z wielką ciekawością spoglądali na biegną podsetniczkę (zapewne powinna kroczyć z godnością i dostojnie). Wpadła do budynku komendantury i wycelowała palec w wartownika.

- Melduj mnie u komendanta, już!

Zatrzymała się w sali odpraw. Żnierz zniknął za drzwiami sąsiedniej izby i natychmiast wrócił. Chwilę później znalazła się w izbie Argena. Tkwił przy oknie, z rękami załonymi za plecy. Musiał widzieć jej szarżę przez dziedziniec.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin