Wrota nocy 1.docx

(226 KB) Pobierz

Prolog.

 

Biegła. Pośród kołyszących się drzew pędziła przed siebie co sił w nogach, mijając mogiły. Lekki wiaterek chłostał jej delikatną twarzyczkę. Miała nieco zaróżowione policzki, które wspaniale współgrały z jasną karnacją i czerwonymi ustami. Sznurówki od czarnych butów rozwiązały się podczas biegu i swobodnie powiewały. W ręku trzymała dwie czerwone róże, których kolce raniły ją w delikatną dłoń. Dziewczyna odwróciła się, by spojrzeć, czy coś, co za nią biegło wciąż usiłuje ją dogonić i podąża jej śladem. Zatrzymała się obok nagrobka dysząc i rozejrzała się wokoło. Ujrzała tylko ciemne korony drzew i przechodnia pałętającego się z psem przez ciemny cmentarz. Każdy szelest budził niepokój, a każdy nawet najmniejszy odgłos przyprawiał o lekkie dreszcze. Nie dostrzegła niczego, co mogłoby ją zaskoczyć, więc ruszyła wolnym krokiem w stronę grobu rodziców, by złożyć kwiaty...

 

Rozdział 1

 

„Nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów.

A jej najcichsze dźwięki słychać nawet podczas wichury…”

 

              Słońce chyliło się ku zachodowi zostawiając po sobie tylko pomarańczowe smugi na niebie. Księżyc powoli wschodził nad horyzontem przebijając się przez kłębiaste chmury. Ostatnie promienie przebijały się przez małe okna biblioteki, oświetlając ponure miejsce, gdzie na zakurzonych półkach leżały książki o przeróżnej tematyce. Były opowieści dla najmłodszych, przygodowe, romanse, historyczne, aż po kryminały i czasopisma popularno naukowe. Każdy mógł znaleźć to czego szukał, jednak wchodząc do tego miejsca odczuwało się dziwne wrażenie. Ciemne zasłony, małe okno, ściany pokryte jedynie warstwą czarnych kamieni, które z daleka układały się w mozaikę. Niewielkie pomieszczenia wydzielone według tematyki książek nie wyglądały zachęcająco. Wręcz przeciwnie. W bibliotece nigdy nie było tłoczno. Rzadko kiedy można było spotkać większą grupę osób. Wszyscy bali się przychodzić do tego miejsca nie tylko na atmosferę jaka tam panowała, lecz również z powodu właścicielki biblioteki, panny Arabelli Corontin. Była to starsza kobieta, gdzieś około pięćdziesiątki, zawsze ubrana w ciemną wełnianą tunikę, stare podziurawione pantofle i czerwony kapelusz, który w ogóle nie współgrał z resztą jej ubioru. Często przesiadywała za biurkiem kartkując jakieś książki lub wykonując po prostu swoją pracę. Nie zbijała po przez to fortuny, ale dawało jej to pewną satysfakcję.

 

***

 

„Dla niektórych fascynująca jest myśl, że wokół nas jest

świat, którego my nie jesteśmy w stanie zobaczyć.”

 

              Drzwi biblioteki zaskrzypiały, a małe zardzewiałe dzwoneczki zadzwoniły , kiedy to młoda dziewczyna pociągnęła za klamkę. Bibliotekarka podniosła wzrok i wychyliła się zza biurka śledząc wzrokiem ruchy nieznajomej. Dziewczyna niepewnie stawiała kroki udając się wzdłuż wąskiego korytarzyka i zmierzając do działu z horrorami. Podłoga skrzypiała pod nią coraz to głośniej ,gdy przechodziła w ciężkich butach obok obrazów, które pokryte były pajęczyną i kurzem. Rozejrzała się ostrożnie wokoło i przeczesała delikatną dłonią czarny kosmyk włosów opadający jej na oczy. Jej niesamowite oczy zabłyszczały, kiedy to promienie słońca padały jej na twarz. Miała na sobie czarny płaszcz z kapturem, który nasunęła na głowę. Długi karmazynowy szalik wlókł się za nią powoli uwalniając się z jej szyi. Dziewczyna podeszła bliżej starszej kobiety i próbując otworzyć usta, by powiedzieć choć jedno słowo, coś pociągnęło ją w głąb. Gorączkowy napływ paniki burzył się w jej głowie. Serce zamarło jej w piersiach przez moment. Czuła tylko zimny dotyk czyjejś dłoni na swoich ustach. Oczy miała mocno zaciśnięte, bo nie chciała zobaczyć tego, co ją ciągło w głąb regałów. Próbowała wyswobodzić się z silnego zacisku napastnika, lecz każda jej próba była nieudolna. Walczyła ze strachem i tak naprawdę nie wiedziała jeszcze z czym. Istota zatrzymała się, a wraz z nią jej zdobycz pogrążona w  lęku i niepewności. Nieznajoma postać oddaliła się w pewnym momencie, a dziewczyna upadła na ziemię i załkała błagalnie. Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą postać młodego mężczyzny, który pochylił się nad nią. Dotknął opuszkami palców jej delikatnej dłoni i zniknął…

- Juliette Catherine Collins! – wrzasnęła rozwścieczona kobieta po czterdziestce chrapliwym głosem. Wtedy to Juliette otworzyła oczy i spostrzegła, że wszystko, co widziała było snem. Przetarła twarz i poczuła, że serce wali jej jak młotem. – Julie!

- Już idę! – opowiedziała dziewczyna zbiegając boso po marmurowych schodach i narzuconym na siebie czarnym kardiganie. Oczy miała znużone, a resztki wczorajszego makijażu rozmazały się po całej twarzy.

- Czekam na ciebie już jakiś czas! Jeżeli cię woła, to masz natychmiast przyjść. Nie obchodzi mnie, że śpisz o tej porze. Mieszkasz pod moim dachem, więc pamiętaj o zasadach, jakie cię obowiązują! – syknęła i spiorunowała wzrokiem Juliette. W ręku trzymała różowe sandałki, a jej platynowe włosy opadły na czoło.

- Nie mam zamiaru być na każde twoje zawołanie! – rzuciła Juliette odrzucając długie niedbale ułożone włosy. Stała na pierwszym schodzie opierając się o kutą barierkę i zerkała na otyłą farbowaną blondynkę, która poprawiała właśnie obcisłą spódniczkę mini w takim samym kolorze, co sandałki. Nie wyglądała dobrze z krótkimi nóżkami, (które były niemalże odkryte)będąc ‘puszystą’ dziewczyną. Juliette zachichotała pod nosem zupełnie ignorując słowa, które kierowała do niej ciotka. Kiedy krótkonoga ‘seksbomba’ dostrzegła dziewczynę, wyszła pospiesznie z sąsiedniego pokoju, potykając się o próg.

- Jak śmiesz! – wrzasnęła kobieta i uderzyła Juliette w ramię, a dziewczyna zdenerwowała się zaskoczona.

- Słucham? Nie masz prawa mnie bić, ani znęcać się nade mną! – odpowiedziała o pół tonu wyżej niż zwykle Juliette skacząc z pięściami do ciotki oraz do jej córki.

- Nie wstyd ci? Co ty sobie wyobrażasz, wariatko?! Ja pozwę ciebie o znęcanie się nad nami! – pisnęła blondynka chowając się za swoją matką i grożąc palcem, eksponując przy tym idealnie zrobiony manicure.

- Nazwij mnie jeszcze raz wariatką, a moja pięść wyląduje na twojej twarzy! – ryknęła Juliette przez zaciśnięte zęby schodząc ze stopnia.

- Poczekaj, niech tylko wrócimy z naszego spotkania stowarzyszenia pań w rękawiczkach! Jeszcze się policzymy! Zamknę cię w tym twoim strychu i już nigdy nie ujrzysz promieni słonecznych! Victorio, idziemy! – wrzasnęła posyłając groźne spojrzenia Juliette i chwytając córkę za rękę.

- Weź się może przebierz, wariatko. Halloween dopiero będzie – rzekła Victoria z wielką ironią skierowując się do drzwi.

- No to się doigrałaś… - powiedziała Julie doskakując do dziewczyny, ale nie robiąc jej przy tym żadnej krzywdy. Ta zaczęła piszczeć i w podskokach, od których prawie trząsł się cały dom wybiegła na dwór. – Będę się ubierać jak zechcę. Nie mam zamiaru paradować po mieście w lesbijskich ubraniach lub promując się na dziwkę – obwieściła wychodząc schodami na górę.

- Wracaj tu! Juliette! Jesteś taka sama jak twoja chora matka! – ryknęła zaczerwieniona ze złości. Juliette cofnęła się po słowach, które usłyszała i posłała groźne spojrzenie swojej ciotce.

- Nie masz prawa o niej mówić!

- Nie pozwalaj sobie takim tonem. Masz szczęście, że wychodzimy. Kiedy wrócą porozmawiamy sobie o twoich nocnych wędrówkach i o tej rozmowie – trzasnęła za sobą drzwiami i wyszła opuszczając dom.

- Niebawem wyniosę się stąd i będę mieć święty spokój! – krzyknęła udając się do swojego pokoju, który znajdował się na poddaszu, na takowym strychu. Otworzyła drzwi, które ledwo trzymały się na zawiasach i rzuciła się na łóżko. Jej pokój nie był urządzony jak normalny. Przy ścianie znajdowało się niewielkie łóżko, obok szafka. Było tam tylko jedno małe okno, a w pomieszczeniu zawsze panował półmrok. Żarówka dawno się spaliła, więc Juliette używała świec zapachowych, bo uważała je za bardziej wyszukane, ekologiczne no i wprawiały w niezły klimat. Pokój był mały, a jednocześnie przytulny, choć nie przypominał wymarzonego miejsca, lecz dla niej był wystarczający.

Wzięła z szafki obok iPoda, którego dostała od brata i założyła słuchawki na uszy zagłębiając się w muzyce, by zapomnieć chociaż na moment.

              Leżała bez ruchu z zamkniętymi oczami wsłuchując się w mocne brzmienia gitar elektrycznych i perkusji. Przez chwilę zapomniała o otaczającym ją świecie. Udało się chociaż na moment odbiec od rzeczywistości. Chwilę po tym przypomniał się jej sen. Zastanawiała się nad nim dość długo, analizując każde zdarzenie. O dziwo zapamiętała każdy szczegół, nawet ten najmniejszy, o którym normalny człowiek na pewno zapomniałby. Ale ona nie była normalna. Większość osób miało ją za świruskę i sądziło, że zwariowała. Otóż mylili się. Juliette była normalną osobą, po za jej charakterystycznym wyglądem. Miała czarne włosy, jednakże nie farbowała ich. Była naturalną brunetką i to w dodatku śliczną. Jej jasna karnacja świetnie harmonizowała z kolorem włosów i krwisto czerwonymi ustami. Zawsze nosiła sznurowane ciężkie buty, gotyckie rękawiczki na rękach. Lubiła często zakładać długie kardigany. Wszystko jednak było w ciemnych barwach, ponieważ tylko w takich czuła się dobrze. Nie zważała na opinie innych, po prostu żyła własnym życiem.

 

***

              Po długich rozmyśleniach wyjęła błyskawicznie słuchawki z uszu i sięgnęła po telefon komórkowy, który leżał zawsze obok szafki nocnej na regale z książkami. Wyszukała w spisie kontaktów numer i zaczęła dzwonić. Po trzech sygnałach odezwała się osoba o męskim, poważnym i przyjemnym głosie:

- Juliette? Cześć, mała! Cieszę się, że dzwonisz! – powiedział radośnie wykrzykując do telefonu. Na twarzy Julie pojawił się lekki uśmiech niczym nieuchwytny motyl.

- Tylko nie mała! – rzekła śmiejąc się. – Co słychać, braciszku?

- Wszystko w jak najlepszym porządku. Niedługo się zobaczymy. Przyjadę do ciebie w dzień twoich urodzin. Mam dla ciebie świetny prezent – odpowiedział entuzjastycznie.

- Zupełnie zapomniałam o tych całych urodzinach… Nie mogę się doczekać, kiedy wpadniesz. Ostatnio miewam spięcia z ciotką i Victorią. Och, mam nadzieję, że niedługo życie z nimi się zakończy… - westchnęła głośno.

- Już niedługo. Coś się stało dziś? – zapytał.

- Nie, w sumie to nic... Wspomniała dziś o mamie…

- Ej, Juliette. Nie słuchaj tej suki. Nie obchodzi mnie to, że jest naszą jedyną rodziną, ale nie ma prawa nawet o niej wspominać – odparł z nutą powagi w głosie. – Będę musiał już niestety. Kończyć…

- Josh?

- Tak, Juliette?

- Trzymaj się, stary – odpowiedziała i rozłączyła się.

 

 

Rozdział 2

 

              Juliette znów długo rozmyślała nad jej snem. Od tamtej nocy nie pamiętała innych po za tym, którego znała z doskonałymi szczegółami i detalami. Zainteresowało ją to miejsce, a szczególnie postać napastnika oraz młodego mężczyzny. Zastanawiała się również kim była owa dziewczyna? Czy przedstawiała ją samą wędrującą po mrocznej bibliotece w poszukiwaniu książek, dzięki którym mogłaby zgłębić swoją wiedzę o horrorach i ciemnych rytuałach? Przecież uwielbiała przesiadywać w bibliotekach samotnie czytając różnego rodzaju bestsellery, które przerodziło się z czasem w nałogowe poszerzanie wiadomości o historiach siejących postrach i grozę. Nikt nie znał odpowiedzi na te pytania. Nawet ona sama nie potrafiła odpowiedzieć sobie, dlaczego przyśniło się jej coś takiego, co zwróciło jej uwagę aż tak i będzie rozmyślać o tym przez dłuższy czas.

Na dworze padał ulewny deszcz stukając kroplami w niewielkie okna spływając później po metalowej drabince, która zamocowana była na dworze, zaraz pod oknem Julie. Zrobiło się jakby szaro i ponuro. Juliette zaświeciła więc zapachowe świece dodając posępnemu miejscu cudowny klimat.

 

My music hits me so hard makes me say oh I hate ya

 

Zdezorientowana i rozkojarzona przetarła oczy, zsuwając się z wygodnego, choć lekko zniszczonego fotela. Związała niedbale kruczoczarne włosy czerwoną koronkową wstążką i lekko stąpając po miękkim dywanie podeszła do czarnej starej szafy. Otworzyła ją powoli, (co skutkowało okropnym skrzypieniem) i wyjęła ogromny futerał. Zamknęła drzwiczki i zatargała potężny pokrowiec na łóżko, który zajął prawie całe miejsce. Otworzyła go i wyjęła wspaniałą ultramarynową gitarę akustyczną. Futerał zrzuciła niemalże na podłogę, a niebieskie cudeńko wzięła do ręki. Przejechała palcami po metalowych strunach wprawiając je w lekkie drżenie, wydając piękny dźwięk. Rozprostowała palce, a następnie ułożyła je na gryfie i zaczęła grać. Grała niesamowicie, a niezwykła muzyka rozniosła się po całym pokoju fantastycznie harmonizując z zapachem świeczek unoszącym się w powietrzu. Przerwała jednak, gdy usłyszała czyjeś kroki, a raczej odgłos butów stukających o posadzkę. Błyskawicznie, ale i z przesadną ostrożnością odstawiła gitarę. Usiadła po turecku na łóżku czekając na reakcję zbliżającej się osoby. Nie oczekiwała długo, bo postać zbliż szyła się już do drzwi, (które wyglądały jak zaraz miałyby spaść z zawiasów) zaczęła pukać.

- Juliette, chcę wejść! – powiedział głos. Julie od razu rozpoznała ten jakże piskliwy i drażniący głosik. Była to Victoria, jej niemiła i znienawidzona kuzynka, z którą musiała dzielić niektóre części domu.

- A dokładniej? – zapytała Juliette z lekka ironią kartkując książkę, którą zdążyła zabrać z małego regału, znajdującego się obok okna. Victoria zaczęła ruszać klamką i dobijać się z pięściami. Szybko można było ją wyprowadzić z równowagi, choć Julie niczego tak naprawdę nie zrobiła, by mogło ją rozzłościć.

- Hej, spokojnie, bo zaraz uszkodzisz na dobre te drzwi! Daj sobie na wstrzymanie, kuzyneczko – rzuciła sarkastycznie uśmiechając się do siebie. – Czego chcesz? –

- Wpuść mnie! – wrzeszczała wydając z siebie dziwne odgłosy.

- Odpowiadaj na pytania, bo inaczej cię tutaj nie wpuszczę – Juliette miała niezły ubaw żartując z Victorii, która miała więcej pudru na twarzy niż oleju w głowie. Zaśmiała się chytrze, a następnie przekręciła klucz i otworzyła drzwi, ponieważ była ciekawa wyrazu twarzy kuzynki. Miała nadzieję, że na ta pulchna twarz zamieni się w czerwonego buraka, który emanuje złością i idiotyzmem. Uwaga, bo można się zarazić!

- A jednak mnie wpuściłaś – wymamrotała ze sztucznym uśmiechem stojąc w progu i spoglądając niechętnie na Juliette, która miała na sobie sznurowane martensy, długą bluzkę do kolan z logiem zabawnych zombie, a jej rękę zdobił mały karwasz. Cóż, a jednak Victoria nie musiała zamieniać się w wielkiego buraka…

- Nie wpuściłam cię. Stoisz tylko w progu – mruknęła z zabawnym uśmieszkiem. Uwielbiała się z nią droczyć i denerwować ją.

- Niech ci będzie… Nie widziałaś mojej nowej niebieskiej sukienki z dużą kokardą i falbanami? – spytała Victoria wciąż lustrując postać Juliette.

- Tą turkusową, z wielką kokardą na środku i subtelnym dekoltem? – powiedziała Julie z przesadnym akcentem.

- Tak – odpowiedziała.

- No to nie, nie widziałam jej.

- Przyznaj się! To ty ją zabrałaś! Zazdrościsz mi urody, stylu i wszystkiego. Popatrz tylko na siebie. Wyglądasz jak… jak wiedźma! Jak brzydka, niepotrzebna nikomu istota! – rzuciła ostro machając ręką przed jej nosem i tupiąc nogą. Chciała powiedzieć coś sensownego, a jednocześnie chamskiego, ale stać ją było tylko na takie określenia.

- Czyżby? To miło z twojej strony… Nie mam ci czego zazdrościć. Akurat w odróżnieniu do ciebie nie stosuję półtora kilograma podkładu, nie ubieram się jak szmata w… szmaty i mieszczę się z rozmiar dziesięć razy mniejszy niż twój. Popatrz tylko na siebie… - rzekła z lekką pogardą, chwyciła ją za rękę i zamykając dziewczynie drzwi sprzed nosa puściła ją.

- Poczekaj, niech tylko matka się o tym dowie, złodziejko! – ryknęła uderzając pięścią i szarpiąc ponownie klamką.

- Nazwij mnie jeszcze raz tak, a pożałujesz, że to powiedziałaś. Twoja ohydna suknia leży w salonie, ale chyba skurczyła się nieco w praniu, bo jest o cztery rozmiary za mała… - oznajmiła Julie donośnym głosem.

- Jest nowa! – warknęła Victoria i zbiegła po schodach na dół, a kiedy stąpała po zimnych marmurowych schodach cały dom aż drżał.

              W tym domu zawsze rodziły się jakieś kłótnie, choć nie zamieszkiwało go wiele domowników. Była tylko ciotka Juliette, Francesca Redson i jej rozpieszczona siedemnastoletnia córka Victoria, pokojówka, Ursula oraz kot Theodor. No i Juliette, osamotniona Juliette Collins, którą Francesca zawsze pomiatała, gdyż przydzielono jej Julie do opieki, kiedy to rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Niedługo są moje urodziny i wszystko się zmieni, pomyślała Juliette wzdychając do siebie. Wzięła gitarę w dłoń i usiadła na fotelu. Znów coś przerwało jej grę. Chwyciła za gryf i zmarszczyła lekko brwi nasłuchując. Coś stukało w szybę okna. Juliette odstawiła gitarę, okręciła się na pięcie i podeszła ostrożnie trzymając się ciemnej zasłony. Znów coś, a raczej ktoś zastukał. Za oknem pojawiła się postać dziewczyny, odzianej płaszczem przeciwdeszczowym. Juliette uśmiechnęła się do siebie mimowolnie i natychmiastowo otworzyła okno wpuszczając dziewczynę i deszcz do środka. Ta z trudem weszła, a Julie zamknęła pospiesznie okno.

- Cornelia? wymamrotała Juliette wytrzeszczając oczy na przyjaciółkę ze zdziwienia. – Co ty tutaj robisz? Przecież spotykamy się dopiero jutro.

- Tak, wiem. Tyle, że zorientowałam się, kiedy doszłam do twojej furtki. Zupełnie pomyliły mi się dni. A w dodatku pokłóciłam się z Maxem… - wysapała ściągając mokrą pelerynę.

- Dobrze, że weszłaś tędy… - powiedziała Juliette zerkając na przyjaciółkę. Usiadły razem na łóżku, a Julie schowała gitarę do futerału.

- Tak, wiem. Ostatnim razem nie było wesoło, kiedy wkradliśmy się z Maxem do domu. Masz przerąbane z tą ciotką. Podziwiam cię, że jeszcze tutaj wytrzymujesz… - obwieściła Cornelia przewracając oczami.

- Och, daj spokój. Na szczęście Josh obiecał, że będę mogła się wynieść stąd w końcu. Oby tylko to nastąpiło wkrótce… - westchnęła głośno lustrując postać Corneli. Wyglądała dość atrakcyjnie, jak na dziewczynę, która ubierała się podobnie jak Juliette. Jej szyję zdobił naszyjnik ze srebrnym krzyżykiem, taki sam jaki miała Julie. Kupiły sobie takie same, będąc na wycieczce po Anglii dwa lata temu. Różniły się jednak kolorem włosów. Corneli były długie i krwisto czerwone, a Juliette kruczoczarne. Twarz miała niezwykle bladą, ale usta były muśnięte czerwoną szminką.

- To wspaniale. W końcu użyjesz wolności i swobody – uśmiechnęła się Cornelia ukazując rząd białych zębów.

- No tak… - mruknęła. – A co się stało pomiędzy tobą a Maxem? – spytała zaciekawiona spoglądając.

- Ostatnio wciąż się kłócimy o jakieś drobiazgi. Nie możemy dojść do porozumienia. Szkoda gadać… - westchnęła spuszczając głowę w dół. Przez chwilę milczała. – Nie chcę o tym mówić.

- W porządku, rozumiem – poklepała przyjaciółkę po ramieniu, a następnie uśmiechnęła się do niej od ucha do ucha. Nie chciała i tak zaczynać tematu o Max’ie, bo kiedyś razem tworzyli parę, ale to była wielka pomyłka. Kamień spadł jej z serca, gdy Cornelia powiedziała, że nie chce o tym rozmawiać. Ulżyło jej, choć tamte wydarzenia są już odległą przeszłością.

- Dobra, Juliette… słuchaj, bo Max napisał mi wiadomość i chyba muszę już pójść. Przepraszam… - zerkała na wyświetlacz telefonu czytając smsa. Juliette trochę zrzedła mina, ale uśmiechnęła się delikatnie. – Chce się spotkać, więc pójdę.

- Tak, pewnie. Idź i baw się dobrze. Mam nadzieję, że wszystko sobie wyjaśnicie i będzie już tylko lepiej. Max to porządny facet – powiedziała unosząc kąciki ust.

- Na pewno? Bo mogę z tobą zostać i pooglądać jakieś filmy… W sumie miałyśmy zrobić to jutro, jak zawsze, ale dzisiaj też, czemu nie – zaproponowała.

- Nie, no co ty. Max pewnie czeka, więc biegnij. Chyba przestało padać, więc korzystaj póki czas. Zabieraj pelerynę i schodź. Jutro się spotkamy, ja przygotuję jakieś filmy i postaram się o ugodę z ciotką, choć to nie będzie łatwe. Wiedziała, że wyszłam ostatnio w nocy na cmentarz… - mruknęła bawiąc się kosmykiem włosów, który uwolnił się ze splotu wstążki.

- To w porządku. Pogadaj jakoś z tą jędzowatą ciotką i dojdź z nią do porozumienia. Powodzenia życzę i dzięki, Jul – uściskała przyjaciółkę, wzięła pelerynę i otworzyła okno. Z zejściem było o wiele trudniej, gdyż z pokoju Julie na dół było dość wysoko. Na dworze już nie padało, chociaż wciąż na niebie kłębiły się chmury. Było zimno, a w powietrzu unosiła się lekka mgła. Cornelia zeszła po drabince bardzo ostrożnie i powoli, a Juliette zamknęła okno oraz jeszcze na pożegnanie pomachała jej. Zasunęła zasłony i zgasiła świeczki palące się w różnych częściach pomieszczenia. Rozejrzała się po pokoju, wyjęła klucz z zamku drzwi, otworzyła je i wyszła zamykając. Zbiegła po zimnych schodach trzymając się barierki. Zmierzała właśnie do kuchni, by coś przekąsić, jednak ku jej zdziwieniu w progu salonu, który znajdował się obok kuchni stała Francesca z założonymi rękami. Wyglądała jakby zaraz miała eksplodować, co nie wróżyło nic dobrego, a na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek od kwaśnej miny. Miała na sobie eleganckie spodnie i granatową marynarkę. Była nawet u fryzjera, bo odrosty znikły z jej głowy, ale kolor wciąż był ohydny, jak poprzednio. Juliette nieśmiało przeszła obok niej bez słowa licząc na to, że nie będzie musiała z nią rozmawiać. Jednak wiedziała, że tego nie uniknie…

- Już wróciłyśmy – oznajmiła Francesca bardzo poważnie nie zmieniając wyrazu twarzy, ani pozycji. Stała nieruchomo wlepiając wzrok w postać Julie.

- Zauważyłam, kiedy to Victoria przyszła do mnie oskarżając mnie o kradzież – odpowiedziała niechętnie wchodząc do kuchni.

- Oskarżając cie o kradzież? Co ty w ogóle pleciesz?! Nie zaczynaj znowu, Juliette! – wykrzyknęła wymachując ręką i udając się do kuchni za dziewczyną, która otwierała właśnie butelkę soku pomarańczowego. – Nie życzę sobie, byś zwracała się w taki sposób do mojej córki! Za dużo sobie pozwalasz, kłamczucho!

- Ona też nie jest bez winy. Nawet nie wiesz, jak było – rzekła, a potem upiła kilka łyków napoju.

- Tak? Czyżby… O tym, że wykręciłaś jej rękę to niby od kogo wiem? – oburzyła się Francesca wyrywając butelkę z rąk Juliette. – Słuchaj, jak do ciebie mówię!

- Co takiego? Nic jej nie zrobiłam w tę ‘idealną’, tłustą rękę! – krzyknęła. - Hej, oddaj mi sok! – rzuciła posyłając piorunujące spojrzenia. W tym momencie dzwonek zadzwonił do drzwi. Juliette poszła otworzyć, a Francesca uderzyła mocno pięścią w blat stołu, który aż zadrżał.

- Ja jeszcze nie skończyłam! Wracaj tu! – warknęła i rzuciła szklaną butelkę o podłogę, która rozbiła się z ogromnym hukiem na malutkie, kryształowe kawałeczki. Juliette w tym czasie otworzyła drzwi, zza których wyłoniła się pewna postać…

 

Rozdział 3

 

My shadow' s the only one that walks beside me

My shallow heart' s the only thing that's beating

Sometimes I wish someone out there will find me

 

              Dziewczyna otworzyła usta ze zdziwienia, kiedy to ujrzała w progu postawnego, wysokiego i jakże przystojnego bruneta o ciemnych bursztynowych oczach, który patrząc na Juliette uśmiechał się pogodnie ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. W ręku trzymał zapalonego papierosa co chwilę zaciągając się nim. Miał na sobie czarne dżinsowe spodnie, granatową koszulkę polo i lekką skórzaną kurtkę. Wszystko nieziemsko współgrało ze sobą, dając wspaniałe połączenie.

- Josh! – krzyknęła uradowana rzucając się mu na szyję, by go uściskać. Była tak rozradowana, jak nigdy dotąd. Oczy błyszczały jej ze szczęścia i entuzjazmu, a radość przepełniała jej czarne serce.

- Hej, buntowniczko! – powiedział, zgasił papierosa i uścisnął siostrę czule. Wszedł do środka, gdzie na pierwszy rzut oka spiorunowała go wzrokiem ciotka, Francesca. Z lekką niechęcią uśmiechnął się do niej, ale ona tylko uniosła dumnie głowę ku górze, machnęła ręką i udała się w stronę ogromnego salonu.

- A jej co się stało? Aż tak źle? – zaśmiał się Josh lekko zdziwiony. Miał ze sobą tylko jedną małą walizkę, którą przytaszczył do środka i ulokował ją w korytarzu.

- Jak widać… Posprzeczałyśmy się znów. Mam ją gdzieś – wyszeptała. – I jej chore zasady. Nawet Corneli nie pozwala do mnie zaglądać… - westchnęła, a Josh zmarszczył lekko brwi udając się za nią.

- To zrozumiałe. Nic się nie zmieniała od czasu mojej ostatniej wizyty… - dodał.

- Miałeś przyjechać dopiero za tydzień. Co się stało? Nie, żebym się nie cieszyła, ale zaskoczyłeś mnie. Jestem w lekkim szoku. Dawno cię nie widziałam, a tutaj to można paranoi dostać – zaśmiała się podekscytowana nie wiedząc od czego zacząć. – Tak w ogóle to trochę się zmieniłeś, co?

- Dostałem ‘przepustkę’ wcześniej, więc przyjechałem jak najszybciej się dało. Ty też się zmieniłaś. Wydoroślałaś, choć stylu nie zmieniłaś. Wciąż kreujesz się na Gotkę? – zachichotał zerkając na jej ciemne ciuchy.

- Josh, proszę cię… Nie kreuję się na Gotkę. Po prostu lubię się tak ubierać, ale typową Gotką nie jestem – pokiwała przecząco głową i przygryzła wargę, a potem uniosła kąciki ust. Udali się schodami na górę do pokoju Juliette. Otworzyła drzwi i zaprosiła go do środka.

- Twój pokój nic się nie zmienił. Nawet masz te same zasłony, co dawniej – podszedł do okna dotykając ciężkich firan. – A tam, co to jest? – spytał wskazując przez okno na drabinkę. Juliette podeszła do niego i zaśmiała się.

- To moje tajne przejście – roześmiała się. – Jest na razie okej, dopóki jędzowata ciotka nie zauważy jej. Zawarłam pakt z naszym ogrodnikiem, więc na jakiś czas mam spokój.

- Moja krew – uśmiechnął się Josh i usiadł na łóżku. Zdjął skórzaną kurtkę i zawiesił ją na fotelu. – To opowiadaj, co słychać? Dzwoniłaś do mnie bardzo często, ale może coś pominęłaś?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin