Szmagier Krzysztof - 07 zgłoś się cz. 17 - Morderc a działa nocą(1).pdf

(1617 KB) Pobierz
1041603523.001.png
07 zgłoś się
Kolekcja książek
o poruczniku Borewiczu
Krzysztof Szmagier
Morderca działa nocą
W szpitalnym hallu wisiały sylwestrowe dekoracje. Borewicz spacerował przed
wejściem. Pielęgniarka, na którą czekał, wyszła bocznymi drzwiami. Była to długonoga
blondynka z dużym temperamentem, o czym przekonał się kilka dni wcześniej. Miała nie
więcej niż dwadzieścia parę lat.
-
Hej - ucieszyła się na jego widok.
-
Nie powtórzyli ci, że dzwoniłem trzy razy?
-
Na dyżurach nie wołają do telefonu - odparła zdawkowo.
-
Poszłabyś ze mną na sylwestra?
-
Staruszku - roześmiała się lekceważąco. - Miałam ochotę wyjąć cię tej starej, ale
to było raz i puknąłeś mnie. Ja się na panią policjantową nie nadaję. Poza tym jestem już
umówiona. - Pomachała mu ręką na pożegnanie. - Bye, bye, baw się dobrze.
Sławek zbaraniał. Patrzył za odchodzącą dziewczyną bez słowa. Wreszcie rozejrzał
się z rezygnacją i podszedł do budki telefonicznej. Wykręcił numer wydziału.
-
Cześć, Borewicz. Powiedz Rutowiczowi, że będzie miał wolnego tego sylwestra.
Wezmę dyżur.
- O - usłyszał dziewczęcy głos. - Pan nie na balu? Myślałam, że będzie kolejka do
białego tanga.
-
Zosiu - powiedział z wymówką - daj spokój. Po prostu jestem dobrym kolegą.
-
Tralala. Wystawiła pana jakaś lala.
- A już panią polubiłem - mruknął z żalem Borewicz. - Zna pani taki dowcip, jak
facet rano po sylwestrze śpi w klozecie? Budzi go sprzątaczka nogą. Facet patrzy na
damski but i zrozpaczony mruczy: „Kurwa, znowu białe tango".
-
Fe, panie poruczniku.
-
Za tango czy za kurwa?
-
Za jedno i za drugie.
Borewicz odwiesił słuchawkę i wolnym krokiem ruszył w stronę przystanku. Kiedy
dochodził do Trasy W-Z, pielęgniarka pomachała mu, wsiadając do czekającego na nią
samochodu.
Był późny wieczór. Wyczuwało się sylwestrowy nastrój. Na ulicy stali sprzedawcy
kolorowych balonów.
Czarna wołga zatrzymała się na chwilę przy krawężniku. Z wozu wysiadła Krystyna
Barcz. Samochód szybko włączył się w potok jadących pojazdów. Twarz kierowcy
zginęła w mroku.
Dziewczyna rozejrzała się i ruszyła w stronę przystanku. Szczupła, z jasną puszystą
fryzurą, ubrana z pewną seksowną ekstrawagancją, odróżniała się od ludzi czekających
na autobus. Stała zniecierpliwiona. Autobus nie nadjeżdżał, robiło się coraz zimniej.
Bezlistne drzewa szarpał wiatr. Otuliła się krótką kurteczką, pod spodem miała głęboko
rozpiętą bluzkę.
Osiedle Za Lasem usytuowane było na obrzeżach miasta. W dali widniały światła
wieżowców. Nowe bloki oddzielał od głównej ulicy szeroki pas lasu, przez który
prowadziło kilka wydeptanych ścieżek. Dopiero po kilkuset metrach zaczynały się
pierwsze domy nowego osiedla.
Rudzielec otulił się szczelnie płaszczem, wykrzywił i z trudem utrzymując
równowagę, spojrzał na idącego z tyłu kompana.
-
W tym gaju? - zapytał, wskazując lasek skórzaną teczką.
Idący za nim, jeszcze bardziej pijany, rozłożył ręce w bezradnym geście.
- A cóż nam zostało - mruknął, ledwie opanowując pijacką czkawkę. - W tym roku
nawet pogoda pijakom sprzyja - skonstatował. Zatrzymał się i spojrzał na Rudzielca. -
Naprawdę nie masz ani kopiejki? - zapytał.
-
Suchy - stwierdził zapytany. Popatrzył na las i nagle się uśmiechnął. - Chciałbym,
żeby mnie kiedyś pochowali w lesie, a nie pod jakaś płytą między umarlakami. Bałbym
się leżeć na cmentarzu - stwierdził poważnie.
Kompan popukał się w czoło.
- Za co ta płyta? I kto ci ją położy? Rudy, opanuj się. Mamy pół litra, a ty o
śmierci.
-
Mamy tylko pół litra - stwierdził sentencjonalnie Rudzielec. - Pół litra na dwóch
to narodowe pojęcie zera.
-
Nie bądź taki patriota. Narodowe - mruknął z niezadowoleniem.
-
A gdzie leżą twoi starzy?
Rudzielec wzruszył ramionami.
- Ojca nie miałem. A matkę nie wiem, gdzie pochowali - powiedział z żalem. - Nie
wiem... - wzruszył ramionami. - A szkoda. Chodź - powiedział nagle ostro,
niezadowolony z własnego rozczulenia.
-
Pamiętasz ją?
- Raz, gdy byłem chory, czytała mi takie opowieści o Matce Boskiej, z kalendarza,
niby na każdy miesiąc.
-
Zapamiętałeś co?
- Na wiosnę. Jak wredni ludzie potopili w stawie małe kocięta. Kotka przyszła...
Nie ma dzieci. Zaczęła chodzić nad stawem i płakała. Wtedy Matka Boska... to na każdej
wierzbie zrobiła bazie, czyli, rozumiesz, kotki, jak mówią na wsi.
-
A pamiętasz Zośkę Katafalk?
-
No, do tej pory jej nie znaleźli.
-
A pozwolisz pytanie. Dlaczego ją właściwie tak nazywali?
-
Dwóch facetów na niej zmarło. Jak się rozeszło, to przez rok klienta nie mogła
podłapać. Nie mówmy o babach - dodał z niechęcią. W ogóle cała ta rozmowa go
rozkleiła.
Obaj, kołysząc się, szli między karłowatymi drzewami. Ścieżka biegła skosem przez
drewniany mostek nad niewielkim rowem melioracyjnym. Po kilkuset metrach, już przez
wertepy zawalone resztkami gruzu, dochodziła do asfaltowej jezdni stanowiącej
obwodnicę osiedla. Odcinek drogi prowadzący przez las tonął w całkowitej ciemności.
Autobus nadjechał od strony miasta, zatoczył koło na pętli i stanął na przystanku.
Wysiadło kilkanaście osób. Barcz otuliła się kurteczką i weszła do stojącej obok budki
telefonicznej. Ludzie szybko zniknęli w ciemności na drodze wiodącej przez las.
Dziewczyna wykręciła numer, ale chyba nie uzyskała połączenia, bo po chwili ze
zniecierpliwieniem odwiesiła słuchawkę. Miała zamiar spróbować jeszcze raz, ale
rozmyśliła się i wyszła z budki. Schowała monetę do przegródki w portfelu. Miała przy
sobie sporą kwotę. Szybko ruszyła drogą między drzewami.
Po chwili obejrzała się za siebie i zniknęła w mroku.
W tym momencie trzasnęły drzwi i autobus ruszył w stronę miasta. Omiatając
reflektorami teren, wyłowił na krótką chwilę stojącą przy ażurowej osłonie ciemną
postać. Ktoś obserwował przystanek, sam nie chcąc być widzianym.
Barcz przeszła przez mostek i przyspieszyła kroku. Kiedy ucichły jej kroki na
deskach kładki, w ciszy zmąconej jedynie dalekim szumem miasta wyraźnie rozległ się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin