Eriksson Kjell - Księżniczka Burundi.pdf

(894 KB) Pobierz
KJELL ERIKSSON
KSIĘŻNICZKA
BURUNDI
Przekład ELŻBIETA FRĄTCZAK-NOWOTNY
Tytuł oryginału Prinsessan av Burundi
988903758.001.png
1
Talerzyk zadrżał i uderzył o szklankę. Mleko się rozlało – biały kwiat na ceracie.
A mamy tak mało mleka – przeszło jej przez myśl. Szybko podniosła szklankę, starta
ściereczką mleko.
– Kiedy tata wróci?
Odwróciła się. W drzwiach stał Justus.
– Nie wiem – powiedziała, wrzucając ściereczkę do zlewu.
– Co jest na kolację?
Stał oparty o futrynę, w ręku trzymał książkę. Zaznaczył palcem miejsce, w którym
skończył czytać. Chciała spytać, co to za książka, ale nagle przyszło jej coś do głowy.
Podeszła do okna.
– Zrazy – odpowiedziała nieobecnym głosem.
Powiodła wzrokiem po parkingu. Śnieg znów zaczął padać.
Może dostał pracę? Wiedziała, że rozmawiał z Mickem. Na pewno potrzebują ludzi do
odśnieżania. Ostatnio śnieg padał niemal codziennie. A John nie ma lęku wysokości.
Uśmiechnęła się, wspominając, jak kiedyś wspiął się po rynnie na jej balkon. Było to
co prawda tylko pierwsze piętro, ale mimo wszystko. Gdyby spadł, złamałby kark. Jak jego
ojciec, pomyślała i uśmiech zniknął z jej twarzy.
Pamiętała, że była na niego wściekła, a on tylko się roześmiał. A potem objął ją i
uścisnął tak mocno, że aż się zdziwiła. Kto by pomyślał, że w jego wątłym ciele było tyle siły.
Potem często wracała do tego zdarzenia, opowiadając z niejaką dumą o jego zapale. To
było ich pierwsze wspólne wspomnienie.
Śnieg. Mały traktor z pługiem przejechał przed domem, zrzucając kolejne hałdy na już
przysypane ciężkim śniegiem krzaki przy szczycie parkingu. Za kierownicą siedział Harry.
Rozpoznała jego czerwoną czapkę, wyraźnie widoczną z kabiny.
To właśnie Harry pierwszy zaczął zatrudniać Justusa. Załatwił mu pracę w czasie
wakacji, kiedy chłopak nie mógł niczego znaleźć. Justus kosił trawniki, zbierał śmieci, pielił
chwasty. Narzekał, ale był dumny jak paw, kiedy dostał swoją pierwszą wypłatę.
Berit śledziła wzrokiem traktor. Śnieg padał nieprzerwanie. Reflektor na dachu kabiny
rozsiewał czerwono-żółte światło. Powoli nad budynkami i parkingiem zapadał zmrok.
Światło omiatało budynki wokół dziedzińca. Harry nie przerywał odśnieżania. Ciekawe, ile
godzin pracował przez te ostatnie kilka dni?
– Z tego śniegu będą Kanary – rzucił niedawno zadowolony, kiedy przypadkiem
wpadli na siebie na podwórku.
Oparł się wtedy na łopacie i spytał, co u Justusa. Zawsze o niego pytał.
Odwróciła się od okna, żeby przekazać synowi pozdrowienia, ale Justus zdążył już
zniknąć.
– Co robisz? – zawołała w głąb mieszkania.
– Nic – odkrzyknął jej.
Berit domyślała się, że syn siedzi przed komputerem. Od sierpnia, kiedy John któregoś
dnia przyszedł do domu z wielkim pudłem pod pachą, Justus każdą wolną chwilę spędzał
przyklejony do monitora.
– Oczywiście, że chłopak musi mieć komputer. Nie może być gorszy od innych –
powiedział John, kiedy Berit stwierdziła, że komputer to zbędny luksus.
– Ile za niego dałeś?
– Kupiłem okazyjnie – odpowiedział. Widząc jej ponury wzrok, który znał aż za
dobrze, sięgnął pospiesznie po rachunek z El-Giganten.
Berit rozejrzała się po kuchni, usiłując znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale obiad był już
gotowy. Wróciła do okna. John obiecał, że będzie przed czwartą. Zbliżała się szósta. Zwykle
dzwonił, jeśli miał się spóźnić. Kiedy pracował w warsztacie i okazywało się, że musi zostać
po godzinach, zawsze ją uprzedzał. Niechętnie zostawał, ale Sagge zwykle prosił go o to w
taki sposób, że nie wypadało mu odmówić. Jakby te kilka godzin miało decydować o
przetrwaniu firmy.
Kiedy stracił pracę, stał się bardziej milczący. Prawdę mówiąc, nigdy nie należał do
osób szczególnie rozmownych, w przeciwieństwie do Berit, ale kiedy Sagge wręczył mu
wymówienie, stał się jeszcze bardziej małomówny.
Dopiero jesienią coś się zmieniło. Berit była przekonana, że to miało coś wspólnego z
rybami. Z nowym akwarium, o którym mówił od lat, a które teraz wreszcie stało się
rzeczywistością.
Akwarium przysparzało mu sporo pracy, a tego właśnie było mu trzeba. Przez kilka
tygodni, niemal przez cały wrzesień, ciężko pracował. Harry pomagał mu je zainstalować. A
potem on i Gunilla przybyli na jego „inaugurację”. Berit uznała pomysł za nieco dziwny, ale
przyjęcie okazało się udane.
Wpadł też ich najbliższy sąsiad, Stellan, matka Johna i jego brat, Lennart, który
wyjątkowo był trzeźwy i w dobrym humorze. Stellan, zwykle dość nieśmiały, objął ją
ramieniem i powiedział, że jest bardzo miła. John tylko się roześmiał. Ze strony Stellana nie
miał się czego obawiać. Zwykle jednak w podobnych sytuacjach bywał dość drażliwy,
szczególnie po kilku głębszych.
Harry skończył odśnieżać parking. Światełko na dachu kabiny rzucało kaskady światła
na ścieżkę prowadzącą do pralni i do osiedlowej świetlicy. Odśnieżanie. Berit miała dość
mętne pojęcie, na czym tak naprawdę polegało. Czy nadal wchodzono na dachy, tak jak
kiedyś? Z dzieciństwa pamiętała ubranych w kożuchy mężczyzn z wielkimi łopatami i
przewieszonymi przez ramię zwojami lin. Pamiętała nawet tablice ostrzegawcze, które
robotnicy ustawiali na podwórzu i od ulicy.
Może był u Lennarta? U brata Tucka, jak go nazywał. Nie lubiła, kiedy do niego
chodził. Przypominały jej się dawne czasy, kiedy Lennart szpanował udawaną pewnością
siebie. John przyglądał się temu, milcząc zawzięcie. A ona nie bardzo wiedziała, co o tym
wszystkim sądzić.
Berit miała zaledwie szesnaście lat, kiedy się poznali. Ich trójka. Najpierw poznała
Johna, a wkrótce potem także Lennarta. Bracia wydawali się nierozłączni. Lennart, z
opadającą na oczy długą ciemną grzywką, zawsze w ruchu, nieobliczalny, zawsze czymś
zajęty, rozprawiający o czymś nerwowo. I John, jasny blondyn, o wąskich ustach i łagodnym
usposobieniu, czym natychmiast ujął Berit. Blizna nad lewym okiem dziwnie kontrastowała z
jego jasną twarzą o nieco kobiecych rysach. Była pamiątką po wypadku na motorowerze.
Oczywiście brat prowadził.
Nie potrafiła zrozumieć, jak to możliwe, że John i Lennart byli rodzeństwem. Tak
różni, zarówno z wyglądu, jak i z zachowania. Kiedyś nawet spytała o to Ainę, ich matkę, ale
było to pod koniec dorocznej uczty rakowej, więc Aina zacisnęła usta i zbyła ją jakimś
żartem.
Berit szybko zrozumiała, że bracia zdobywali pieniądze na swoje utrzymanie na różne
sposoby. John co prawda pracował od czasu do czasu w warsztacie, ale miała wrażenie, że
głównie dla zachowania pozorów, przede wszystkich wobec Albina, swojego ojca.
John popełniał drobne przestępstwa nie dlatego, że był zły czy chciwy. Po prostu
zwykłe życie mu nie wystarczało, podobnie zresztą jak wielu innym w jego otoczeniu. Z
pozoru były to zwykłe dzieciaki, przystosowane do życia nastolatki, które wieczorami
włóczyły się gromadami po wschodnich dzielnicach Uppsali, dopuszczając się drobnych
kradzieży. Ktoś zwinął komuś torebkę, ktoś inny podprowadził skuter czy nawet samochód,
czasem włamywali się do piwnic albo rozbijali wystawę sklepową, jeśli akurat przyszła im na
to ochota.
Niektórzy, między innymi John i Lennart, byli stałymi członkami gangu, inni
przychodzili, a potem znikali po pół roku albo po roku.
Niektórzy uczyli się w Bolandsskolan, żeby w przyszłości zostać malarzami
pokojowymi, betoniarzami, mechanikami samochodowymi, czyli tym, kim zostawali młodzi
ludzie ze środowisk robotniczych na początku lat siedemdziesiątych. W tych kręgach
młodzież nie uczyła się dalej w liceach o profilu humanistycznym. Brakowało im chęci i
odpowiednich wyników w nauce. Byli też tacy, którzy szli do pracy od razu po podstawówce.
Większość mieszkała w domu z rodzicami, którzy na ogół byli bezradni, gdy
odkrywali, że ich dzieci ćpają, kradną czy szaleją po nocach samochodami po mieście. Mieli
własne problemy. Podczas rozmów z pracownikami socjalnymi, psychologami czy innymi
zawodowymi naprawiaczami społeczeństwa bezradnie rozkładali ręce. Nie rozumieli języka,
jakim do nich mówiono, byli skrępowani własną niemożnością, niekiedy czuli wręcz palący
wstyd.
Po szkole John zaczął pracować w warsztacie mechanicznym, przyuczał się do zawodu
spawacza. Wzywano go, kiedy było dużo zleceń, powierzając mu coraz bardziej
odpowiedzialne zadania. Szybko zdobył opinię zdolnego pracownika. Był dokładny, zbierał
pochwały, może nie od Saggego, ale jego trzej współpracownicy byli zadowoleni.
– Gdyby nie oni, nie poradziłbym sobie – zwierzył się kiedyś Berit.
Jego kontakty z kumplami z ulicy zaczęły się rozluźniać. Miał teraz regularną pracę,
był ceniony, przyzwoicie zarabiał, no i poznał Berit.
Lennart w ciągu dnia rozwoził towary ze sklepu na swoim dostawczym motorowerze,
wieczorami zaś grywał w bilard w Sivia.
John też tam bywał. Prawdę mówiąc, grał lepiej od brata, ale Lennart się tym nie
przejmował. Spędzał czas głównie piętro niżej, gdzie grano we flippera.
To właśnie tam Berit spotkała ich obu. Przyszła tam kiedyś w towarzystwie swojej
przyjaciółki. Anna-Lena kochała się w chłopaku, który był stałym bywalcem klubu.
Berit zobaczyła Johna i zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Patrzyła, jak
krąży wokół stołu z kijem w ręku, podobało jej się, jak skupia się na grze. Rzadko się
odzywał.
Miał wąskie dłonie. Przyglądała się jego rozcapierzonym palcom na zielonym suknie,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin