Wyzwanie2.docx

(358 KB) Pobierz

Wyzwanie2.jpg


 

 

Wyzwanie

 

 

RedHatMeg

 

 

 

 

 

 

 

 

Polska Baza Fanfiction

 

 


Spis treści

 

I              3

II              7

III              17

IV              23

V              32

VI              36

VII              43


I

Wszystko zaczęło się pewnego letniego popołudnia. Merlin chodził po lesie i zbierał zioła dla Gajusza. Koszyk w jego ręku był już wypełniony różnymi roślinami, z których medyk niebawem miał zrobić potrzebne ludziom w Camelocie lekarstwa, więc chłopak poważnie rozważał powrót do zamku, zważywszy na to, że czekało go tam sporo pracy. Spojrzał jeszcze na swoje zbiory, aby sprawdzić, czy o niczym nie zapomniał. Po dwóch godzinach spędzonych na łące nie chciał usłyszeć od Gajusza, że nie przyniósł mięty albo ruty. Ale nie – wyglądało na to, że z każdego zioła zebrał dość, aby leczyć wielodzietną rodzinę przez miesiąc.

Dlatego Merlin skierował się w stronę zamku. Błękitne niebo pokryte było delikatnymi smugami białych chmur. Po lesie rozchodziły się odgłosy ptaków, kiedy stopy służącego powoli kroczyły po porośniętej trawą ziemi. Ponieważ znajdował się bardzo daleko od domu (kiedy zbierasz zioła, nie zawsze wiesz, gdzie kierują cię nogi), postanowił obrać drogę na skróty, wiodącą przez tę cześć lasu, w której znajdowało się znajome jezioro. I pewnie gdyby postąpił inaczej, nie zobaczyłby tego, co zobaczył.

Zbliżając się do jeziora, najpierw usłyszał czyjś szloch, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu przyprawiał go o dreszcze. Zaintrygowany ruszył szybciej w tę stronę. Gdy wreszcie dotarł na miejsce, ujrzał odzianą na biało kobietę o białych włosach, która prała w wodzie jakieś ubrania. Kiedy Merlin przyjrzał im się bardziej, zdał sobie sprawę z tego, że były one zakrwawione, co zrazu go zaskoczyło, ale potem wszystko stało się dla niego jasne – ona płakała za tym, do kogo należało to odzienie. Kobieta pochylała się nad ubraniami i szlochała, najwyraźniej nieświadoma tego, że oprócz niej był nad jeziorem ktoś jeszcze. Merlin nie widział jej twarzy, lecz był pewien, że to niewiasta w średnim wieku, prawdopodobnie nawet rówieśniczka jego matki.

Nagle praczka odwróciła się do niego i Merlin mógł ujrzeć jej przekrwione i szkliste od łez oczy. Jej twarz była zwyczajna, choć długi płacz sprawił, że jej policzki były rumiane i pokryte strugami słonych strumieni. Jednym sprawnym ruchem wyciągnęła z wody ubrania i położyła je obok siebie, tak że Merlin ich nie widział, ale skojarzył, że musiały należeć do mężczyzny, co więcej – odnosił wrażenie, że miał podobną, czerwoną koszulę. Kobieta milczała, toteż chłopak odezwał się pierwszy:

Czy to był twój syn?

Nie – odpowiedziała cicho i posłała mu smutny uśmiech. Potem zakryła twarz rękami i znów zaczęła płakać. – Biedny, biedny chłopiec. Zginąć tak młodo…

Chłopak przyglądał się jej przez dłuższy czas. Miał wrażenie, ze powinien coś zrobić albo chociaż powiedzieć, jednakże nie wiedział co. Spojrzał w stronę ścieżki, która prowadziła w stronę zamku.

Przepraszam. Chyba muszę już iść.

Merlin cofnął się o kilka kroków i skierował w stronę zamku. Nie wiedział dlaczego, ale jego nogi przyśpieszyły nieco kroku, jakby chciały za wszelką cenę uciec jak najdalej od praczki. Poskutkowało to tym, że w Camelocie był w jakieś pięć minut i nawet od razu po pozostawieniu ziół w pracowni Gajusza, natknął się na Artura. Książę zaś wyznaczył mu kolejną listę obowiązków.

Potem jeszcze kilka razy Merlin myślał o zajściu w lesie. W końcu nie co dzień spotyka się nad jeziorem białowłose kobiety piorące zakrwawione ubrania. Po jakimś czasie zaczął żałować, że nie próbował jej pocieszyć albo dopytać się bardziej o to, co zaszło. Tamta praczka wydawała się być bardzo zrozpaczona. Musiała płakać nieprzerywanie przez wiele godzin. A Merlin był z natury współczujący. Wspomnienie tego zdarzenia nie dawało mu spokoju. A że do tego nie spotkał tego dnia Gwen, nie mógł się z nią tym podzielić.

Wszyscy w Camelocie krzątali się po korytarzach i dopieszczali ostatnie szczegóły, bowiem następnego dnia miał się odbyć wielki bankiet z okazji urodzin Morgany. Udział Merlina w przygotowaniach polegał na praniu stroju, w którym Artur miał wystąpić na uroczystości; i na pomocy w wybraniu prezentu dla Morgany. Prawdę mówiąc, Merlin – tak jak większość ludzi na zamku – był bardzo przejęty bankietem i nie mógł się go doczekać.

Wieczorem, kiedy Merlin siedział przy stole i jadł zupę, a Gajusz krzątał się jeszcze po pracowni i porządkował na półkach różne mikstury, chłopak postanowił opowiedzieć swojemu opiekunami o tym, co zaszło w lesie. Kładąc łyżkę obok talerza z zupą, podniósł wzrok na medyka i zaczął:

Wiesz, Gajuszu, dzisiaj przydarzyło mi się coś dziwnego.

Gajusz odwrócił się tylko do niego, ale zaraz wrócił do pracy.

Tak? Cóż takiego?

Kiedy skończyłem zbierać dla ciebie zioła w lesie, zauważyłem pewną kobietę. Była ubrana na biało i do tego jeszcze miała białe włosy. Prała w jeziorze zakrwawione ubrania i cały czas płakała.

Gajusz zamarł. Przez chwilę nie ruszył się nawet o milimetr, ale potem powoli odwrócił się do swojego podopiecznego i Merlin mógł się teraz przyjrzeć wyrazowi głębokiego przerażenia na jego starej twarzy. Jednocześnie Gajusz spoglądał na niego jakby z niedowierzaniem. Czarownik czekał na to, co powie.

Błagam – odezwał się w końcu Gajusz, tak cicho, jakby się bał, że ktoś ich podsłucha. – Powiedz mi, że to tylko żart.

Nie, ja naprawdę ją widziałem – odparł Merlin, wzruszając ramionami. Zachowanie jego wuja niepokoiło go coraz bardziej.

Niedobrze – wyszeptał Gajusz, spuszczając wzrok i siadając przy stole. – Bardzo niedobrze. – powtórzył i spojrzał znów na Merlina. – Wiesz, co oznacza to, że ją zobaczyłeś? To była banshee.

Banshee? – spytał Merlin.

To zjawa, która zwiastuje śmierć – wyjaśnił starzec. – Ma czerwone od płaczu oczy. Często można też usłyszeć jej zawodzenie. Jeśli je słyszysz, oznacza to rychły zgon twój albo kogoś z twojej rodziny. Jeśli ją zobaczysz, z całą pewnością umrzesz właśnie ty.

Oczy Merlina się rozszerzyły. Po chwili oparł łokcie na stole i złapał się za głowę. Poczuł uderzenie chłodu, jakby właśnie usłyszał wyrok śmierci. Gajusz jednak mówił dalej.

Zdarza się, że wojownicy przed bitwą widzą ją, piorącą w jeziorze albo rzece zakrwawione ubrania tych, których przeznaczeniem jest zginąć. Powiedz mi, chłopcze, czy rozpoznałeś któreś z pranych przez nią rzeczy?

Merlin podniósł wzrok na swojego opiekuna, potem jednak spojrzał w dół i pogrążył się w zadumie. Zamknął oczy, aby przywołać obraz banshee, opłukującej w jeziorze pokrytą czerwonymi plamami odzież. Przez chwilę milczał, aż w końcu otworzył oczy i, podnosząc się z krzesła, popatrzył na Gajusza wzrokiem pełnym rozpaczy i lęku.

Ona prała moją koszulę – powiedział drżącym głosem.

Gajusz wytrzeszczył oczy. A potem wstał, podszedł do chłopaka i przytulił go mocno. Gładził plecy podopiecznego, z trudem powstrzymując łzy.

Ale nie rozumiem – zaczął Merlin. – Przecież smok powiedział, że moim przeznaczeniem jest doprowadzić Artura do wielkości. A teraz słyszę, że mam niebawem umrzeć. To nie trzyma się kupy.

Gajusz przestał obejmować siostrzeńca i popatrzył mu w oczy.

Rzeczywiście dziwne. Sam nie rozumiem, jak coś takiego jest możliwe.

Może jest jakiś sposób na umknięcie banshee – powiedział Merlin.

Jedyne co na ten temat słyszałem to to, że jeśli zabroni jej się lamentować, to można opóźnić zgon, ale nie znam przypadku, w którym ktoś, komu się ukazała, uniknął swego losu. Jednak poszukam jeszcze w źródłach. Jeśli nic nie znajdę, będziemy musieli pójść do smoka.

Merlin przełknął ślinę. Od kiedy dowiedział się, że smok pomagał mu tylko po to, aby zostać uwolnionym, chodził do gada tylko w wyjątkowych okolicznościach, kiedy już wszystkie inne sposoby zawiodły. Za każdym razem, kiedy mag schodził do jego jamy, czuł się niedobrze. Z drugiej strony myśl o tym, że niebawem zginie i to najprawdopodobniej w walce, napawała go niepokojem. Nie chciał umierać. Miał tyle do zrobienia, chciał jeszcze tyle dokonać… Przecież nie mógł tak po prostu umrzeć. Przeznaczenie jego i Artura jeszcze się nie wypełniło.

Musimy działać ostrożnie, chłopcze – odezwał się znów Gajusz. – Na razie uważaj na siebie. Staraj się trzymać z dala od miejsc i zajęć, które mogłyby przynieść ci śmierć, nawet jeśli prawdopodobieństwo jest bardzo małe.

Ma się rozumieć.

Dobrze by było też, aby ktoś jeszcze wiedział o tym, co zaszło. Może powiedz Arturowi.

A on uzna to za głupią wymówkę, aby wymigać się od pracy – odrzekł Merlin. – Zwłaszcza, że jutro jest ten bankiet, na który wszyscy czekali. On mi rzadko wierzy, a już w takich okolicznościach…

Rzeczywiście, niezbyt mądry pomysł. To może Gwen?

Już lepiej, aczkolwiek ona też może mi nie uwierzyć.

Wiesz, Merlinie, jest już i tak bardzo późno. Połóż się i przemyśl to jeszcze dokładnie.

Merlin tylko pożegnał się z Gajuszem i poszedł do swojego pokoju. Jednak ściągając z siebie ubranie i szykując się do snu, wiedział, że go tej nocy nie zazna; że to będzie długa noc, wypełniona myślami o śmierci. Ale nie wiedział, że jego spotkanie z banshee było dopiero początkiem serii dziwnych wypadków, które miały nadejść.


II

Kiedy Merlin obudził się następnego ranka, leżał przez dłuższy czas w swoim łóżku, gorąco pragnąc, aby zdarzenia poprzedniego dnia były tylko snem. Jednak wiedział, że to niemożliwe, że rzeczywiście spotkał wczoraj banshee, która prała w jeziorze jego zakrwawioną koszulę. Jak mógł wstać z łóżka i wypełniać swoje obowiązku, będąc jednocześnie świadomym tego, że jego koniec jest już bliski? Czy ktokolwiek na świecie byłby do tego zdolny?

Ale zaraz pomyślał, że przecież nie jest aż tak źle. W końcu co jest silniejsze: starożytne proroctwa, które przepowiedziały mu wspaniałą przyszłość u boku króla Artura, czy też byle zjawa z lasu? A z tego, co Merlin wiedział, Artur jeszcze nie zasiadł na tronie i nie zjednoczył całego Albionu. Jest jeszcze nadzieja. Merlin nie powinien upadać na duchu. Dopóki nie upewni się, że nie da się nic zrobić, nie zamierzał się poddawać.

Tak więc wziął się w garść, wstał z łóżka, przebrał się i wyszedł do Gajusza. Przy śniadaniu nie rozmawiali o tym, co się wczoraj stało, ale to wcale nie znaczyło, że rozmowa im się kleiła. Wymienili tylko kilka słów, co pewien czas jeden z nich chciał rozpocząć konwersację na jakiś lekki, niezobowiązujący temat, ale byli zbyt zdenerwowani i zajęci własnymi, ponurymi myślami, aby pociągnąć rozmowę dalej. W końcu Merlin skończył jeść, podziękował i poszedł do pracy, zostawiając Gajusza samego.

Przechodząc korytarzem do komnaty Artura, natknął się na Gwen, która niosła w rękach wielki wazon białych róż.

To na bankiet? – zapytał, jakby nigdy nic. Gwen zatrzymała się i wysunęła głowę zza wazonu, aby na niego spojrzeć.

Tak – odparła i uśmiechnęła się. – Sala bankietowa będzie gotowa po południu. Będziesz na przyjęciu?

No jasne. Ktoś musi przecież obsługiwać Artura – oświadczył. Uśmiechnął się nawet w swoim stylu, ale temu uśmiechowi czegoś brakowało. – A ty?

Ma się rozumieć, że będę. Lady Morgana mnie potrzebuje. Ale wracajmy do pracy. Ten wazon się sam nie zaniesie, a Artur znów cię okrzyczy za spóźnianie się.

Racja. Do widzenia, Gwen.

Pomachał jej na do widzenia i ruszył w swoją stronę. Od razu kiedy wszedł do komnaty Artura, książę rzucił w niego butami, które Merlinowi udało się złapać. Pierwszym zadaniem Merlina tego dnia było wyczyścić obuwie Artura na nadchodzący bankiet. Tak więc chłopak usiadł na podłodze i zabrał się do roboty, podczas gdy Artur otworzył swoją szafę i zaczął się głośno zastanawiać nad tym, co powinien na siebie włożyć. Co chwila wyciągał z szafy jakąś szatę i przyglądał się jej uważnie, po czym odkładał ją na miejsce.

Merlin w ciszy zajmował się butami Artura, jednak jego myśli wciąż oscylowały wokół banshee. W gruncie rzeczy trudno było o tym nie myśleć. A jeśli banshee mówiła prawdę? Ile w takim razie czasu mu pozostało? Miesiąc? Tydzień? A może miał zginąć dzisiaj? Ta niepewność była równie przerażająca jak perspektywa śmierci.

Dopiero krzyk Artura wyrwał go z rozmyślań.

Merlinie? Merlinie. MERLINIE!

Merlin podniósł wzrok.

Tak, panie?

Pytałem cię, co sądzisz o tym stroju – powiedział Artur i wystawił przed siebie odświętną, błękitną szatę.

Ładny – odpowiedział krótko Merlin, uśmiechając się lekko, i powrócił do pracy.

A więc odpada – oznajmił Artur i zaczął szukać dalej. Po chwili wyciągnął kolejną szatę. – A ten?

Merlin jednak nie dosłyszał, pochłonięty znów myślami nad przeznaczeniem. Artur westchnął głęboko, podszedł do swojego sługi i pstryknął mu palcami przed nosem. Merlin mrugnął oczami, po czym spojrzał na Artura ze zdziwieniem.

Nie wiem, czy jesteś tak upośledzony, że musisz skupiać całą uwagę na jednym zadaniu, czy też może myślisz o jakichś głupotach, ale jak twój pan zadaje ci pytanie masz na nie odpowiadać.

Przepraszam – odparł Merlin. – Jestem trochę rozkojarzony.

To lepiej weź się w garść, zanim rozpocznie się bankiet. Jeśli z powodu rozkojarzenia wylejesz wino na Morganę, spędzisz całą noc w dybach. Zrozumiano?

Tak, panie.

To teraz wracaj do pracy i powiedz mi, co sądzisz o tym ubraniu.

Myślę, że twój uroczysty, czerwony strój powinien pasować, panie – oświadczył Merlin, nawet nie ściągając wzroku z butów.

Artur tylko kiwną głową ze zrozumieniem, dochodząc do wniosku, że Merlin ma rację.

* * *

Bankiet rozpoczął się bardzo dobrze. Na urodziny Morgany zostali zaproszeni przedstawiciele najznamienitszych rodów królestwa oraz najdzielniejsi rycerze. Sama solenizantka była tego dnia ubrana w przepiękną atłasową suknię o szafirowym kolorze, wyszywaną złotymi nićmi, i witała swoich gości szerokim uśmiechem. Reszta uczestników również wyglądała imponująco w swoich uroczystych szatach, a Merlin cieszył się, że tym razem Artur nie kazał mu ubrać oficjalnego stroju służących Camelotu, bo jeśli Merlin miał zginąć tego dnia, to lepiej nie w głupawym kapeluszu z piórkiem.

Co nie znaczyło, że chłopak był tego wieczora spokojny. Starał się skupić na pracy – nalewał gościom wino, wskazywał miejsca i przynosił różne rzeczy, jeśli czegoś potrzebowali. Jednak kiedy na chwilę przystawał, czekając na kolejny rozkaz, jego myśli znów wracały do banshee. Gajusz chyba to zauważył i czekał na odpowiedni moment, aby odejść od stołu i powiedzieć coś siostrzeńcowi. Na razie obaj nie mogli pójść na stronę, dopóki nie pojawi się reszta gości a Uther nie wygłosił mowy, rozpoczynając bankiet. Na oko brakowało jeszcze trzechczterech osób, więc Merlin czekał.

Obok niego stanęła Gwen, uśmiechnięta jak zawsze. Pochyliła głowę w jego stronę i szepnęła:

Coś taki ponury dzisiaj? Rozchmurz się!

Dźgnęła go delikatnie łokciem, wyrywając przyjaciela z rozmyślań o śmierci. Spojrzał na nią ze zmieszaniem, co sprawiło, że twarz dziewczyny przybrała zatroskany wyraz.

Ach, Gwen… – odpowiedział po chwili, zakłopotany. Zaraz potem westchnął głęboko. – Przepraszam. Od wczoraj jestem trochę zdenerwowany.

Dlaczego? – Popatrzyła na niego z jeszcze większym niepokojem.

To… skomplikowane – odparł, uśmiechając się nerwowo.

Choć wcześniej Gajusz stwierdził, że dobrze byłoby powiedzieć Gwen o banshee, Merlin nie był pewien, czy to właściwe posunięcie.

Ale zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, usłyszał nagle coś dziwnego. Mimo że sala tętniła życiem, do jego uszu doszedł odgłos cichego szlochu, trochę podobnego do tego, który usłyszał poprzedniego dnia. Dochodził jakby z korytarza. Był przeciągły, przypominał zawodzenie wilka, ale był bardziej przepełniony rozpaczą i melodyjny. Merlin poczuł jak jego całym ciałem owładnął emanujący z wnętrza chłód i paraliż. Nagle chłopak stał się głuchy na wrzawę w sali bankietowej i słyszał jedynie ten potworny szloch i nadzwyczaj głośne bicie własnego serca.

Tymczasem stojąca obok niego Gwen przyglądała mu się z niepokojem. Oddychał głęboko, niespokojnie, spoglądał przed siebie szeroko otwartymi oczyma, pełnymi potwornego przerażenia.

Merlinie? – zaczęła, odwracając się do niego całym ciałem. – Merlinie, co się stało?

Nie odpowiedział. Oparł się tylko o ścianę i dalej łapał głębokie hausty powietrza. Melodyjny szloch nadal rozbrzmiewał w jego uszach, wywołując w nim ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin