Astrolog obywatel.pdf

(78 KB) Pobierz
Włodzimierz H. Zylbertal, ur. 1960, absolwent wydziału
filologii, filozof, astrolog, badacz, autor wielu książek
m.in.: "Kosmiczny dar tożsamości", "Miejscem człowieka
jest Ziemia" oraz wielu publikacji prasowych.
W latach 1992-2001 wykładowca astrologii, numerologii i
ekofilozofii w Studium Edukacji Ekologicznej we
Wrocławiu. Obecnie wykładowca Studium Psychologii
Psychotronicznej w Białymstoku.
Zgłębianie tajemnic astrologii, czyli wpływu sił kosmosu
na nasze życie trwa od tysiącleci. Człowiek od zawsze
pragnął poznać przyszłość i bieg wydarzeń. W tym celu zaczął interesować się
astrologią. Mylnym jest jednak pogląd, że astrologia daje gotowe rozwiązania
problemów. Wskazuje ona raczej możliwości oraz ograniczenia w naszym życiu.
"Zwracam się z uprzejma prośbą o uważne przeczytanie tej książki. Prośbę swą
motywuje tym, iż uważam, że każdy czytelnik po tej lekturze będzie lepiej rozumiał,
czym jest astrologia i jakie może być jej miejsce w poprawie jakości życia każdego z
nas".
Autor
Fragment książki:
Skrajnie agresywne, fundamentalistyczne postawy wobec astrologii są dziś coraz
rzadsze. Ale ilekroć astrolog pojawia się w większym towarzystwie i przyzna do
swojego powołania, tylekroć doświadcza osobliwego rozdwojenia świadomości:
część zgromadzonych uzna go za sensację towarzyską i zacznie pytać „a co pan sądzi
o Baranie?” (bardziej uświadomieni podadzą datę i dokładną godzinę urodzenia),
druga część spojrzy wzrokiem, powiedzmy, dziwnym i raczej nie będzie zdradzać
ochoty do bliższej poufałości. Tym samym astrolog staje się, chcąc nie chcąc,
socjologiem-amatorem i sonduje stan świadomości społecznej z wynikiem, jaki przed
chwilą opisano.
Obecny status społeczny astrologii (i innych „nauk tajemnych”) jest cokolwiek
schizofreniczny. Oficjalna nauka, oficjalna religia, oficjalna propaganda i oficjalna
oświata - cztery najpotężniejsze matryce świadomości społecznej - astrologię
potępiają. A jednocześnie mamy, jak nigdy dotąd, zalew literatury dotyczącej
astrologii i innych dywinacji. Jednocześnie gabinety wróżb mnożą się błyskawicznie
i nic nie zapowiada zmierzchu tego procesu. Gośćmi tych gabinetów bywają wcale
nie biedni i ciemni, przesądni ludzie ale coraz częściej członkowie tych samych elit,
które wróżbiarstwo oficjalnie potępiają. Ceny tego typu usług też raczej nie są
skalkulowane dla ciemnych biedaków.
1003191443.001.png
Można tłumaczyć to modą, która minie jak każda inna. Ale można spojrzeć inaczej:
nie jak na dekadenckie i milenarystyczne zachcianki, lecz jak na element większej
całości. Całości, której symbolem jest wydana niedawno i w Polsce książka Johna
Horgana „Koniec nauki” z dramatycznym pytaniem postawionym w ostatnim zdaniu:
w co teraz wierzyć? Symbolem takim mogą być popularne i u nas książki
niemieckiego księdza Eugena Drewermana, ukazujące już nie kolejne herezje, lecz
strukturalny i permanentny właściwie kryzys instytucjonalnej religii.
Symbolem może też być coraz większe, spontaniczne zainteresowanie młodzieży ich
„kosmiczną tożsamością”, zainteresowanie - dodajmy - narastające wbrew
propagandzie szkolnej i katechetycznej. A już kto jak kto, ale astrolog symbole czytać
powinien umieć perfekcyjnie.
Coraz wyraźniej widać, że zainteresowanie astrologią nie jest wbrew przekonaniu
części luminarzy świata kultury, nauki i religii jakimiś ubocznym kosztem postępu,
lecz raczej świadectwem dokonującego się przełomu kulturowego. Przełomy takie,
jak świat światem, niewiele przejmowały się działaniami administracji, mającymi im
zapobiec. Lepszym chyba wyjściem jest przejęcie kontroli nad tym procesem, próba
zrozumienia treści jakie właśnie domagają się artykulacji, no i zadbanie, by ta
artykulacja nie odbywała się na poziomie brukowych wydawnictw i szukania tanich
sensacji.
Początkiem opanowania tego żywiołu jest niewątpliwie ustabilizowanie sytuacji
społeczno-prawnej astrologa: uznanie jego specjalności zawodowej oraz ustalenie
kryteriów weryfikacji zawodowej. Potrzebne jest poparcie czynników oficjalnych dla
placówek oświatowych podających tę szokującą dziś wiedzę w sposób odpowiednio
wyważony i krytyczny, koniecznie „z pierwszej ręki” - przez wysoko
kwalifikowanych, uznanych wykładowców, którzy, nie wyrzekając się swych
niemożliwych często do naukowego udowodnienia przekonań, nie unikają
jednocześnie dialogu ze światem nauki.
Warto życzliwie przyjrzeć się próbom usystematyzowania nowych treści nauczania w
programy. Wreszcie przydałoby się poparcie dla wszelkich prób, jakie podejmują
entuzjaści i praktycy nowej wiedzy, by znaleźć miejsce w życiu dla siebie i
wyznawanych przez siebie poglądów.
Im prędzej administracja państwa pojmie tę prawdę i stworzy warunki do rozwinięcia
kształcenia i weryfikacji w nowych dziedzinach na dobrym, standaryzowanym
wymogami resortowymi, kuratoryjnymi lub ministerialnymi poziomie, tym prędzej
skończy się zalew szarlatanów, korzystających z zagubienia i zdezorientowania
współczesnego społeczeństwa.
Jeżeli wiedza zwana dawniej „królewską” nie ma się dziś zdegenerować do poziomu
bełkotu rozmaitych wysługujących się nią bez poważniejszej znajomości przedmiotu
„zbawicieli” - musi uzyskać sankcję wiedzy przynajmniej „półoficjalnej”, tzn. nie
domagającej się jakiegoś wielkiego poparcia (za co go w dzisiejszej Polsce
udzielać?), ale przynajmniej tyle, żeby nie rzucać jej kłód pod nogi. Żeby
przedstawiciele administracji państwa nie utrudniali stworzenia jakichś norm i
standardów, którymi można by mierzyć poziom zawodowy ludzi, tytułujących się
astrologami.
Potrzeba ta jest tym pilniejsza, że już widać, jakie szkody wyrządziło lekceważenie
bioenergoterapii i zjawisk pokrewnych; zanim środowiska lekarskie zorientowały się
w wymiarze zjawiska, już iluś tam „uzdrawiaczy” odciągnęło ludzi od leczenia,
mamiąc wątpliwej jakości cudami. W tym zalewie zaginęło wielu ludzi autentycznie
utalentowanych, mogących nieść pomoc innym i nawiązać twórczy dialog z
medycyną akademicką.
Jeśli to zjawisko nie ma przenieść się „piętro wyżej” do sfery psychicznej, zanim
namnoży się samozwańczych „lekarzy duszy”, bez przygotowania i bez elementarnej
choćby etyki zawodowej - lepiej wziąć się do sprawy poważnie, nie udając, że jej nie
ma.
Postulowany status astrologa dopiero zaczyna się kształtować. Jest wprawdzie w
oficjalnym wykazie zawodów Ministerstwa Pracy pod numerem wpisu 5150201
zawód „astrolog”, ale nie czarujmy się, to nie z szacunku dla „wiedzy królewskiej”,
lecz dla łatwiejszego opodatkowania wszystkich, którzy za horoskopy pobierają
pieniądze.
Szanse na rozwinięcie pozafiskalne astrologii, np. na uznanie przez MEN jakiegoś
programu kształcenia w tym zawodzie - chwilowo są żadne. Sam taki program
napisałem i szybko mi ową „żadność” szans uświadomiono. No ale póki co, lepszy
wpis niż nic.
Bardziej istotnym niż wpisy ministerialne elementem społecznej świadomości
astrologicznej powinna być świadomość tak użyteczności, jak ograniczeń astrologii.
Tego też nie ma, co dowodnie widać choćby po klientach astrologów: stosunkowo
rzadkie są przypadki konkretnych pytań, na które horoskop potrafi odpowiedzieć,
częściej przychodzą ludzie z ciekawości lub zachęceni przez kolegów, znajomych i
przyjaciół, traktując wizytę u astrologa jako element presji towarzyskiej.
Jeśli astrolog jest profesjonalistą w swoim fachu, to oczywiście bez trudu przemieni
taką, płochą ciekawością powodowaną, wizytę w fascynującą przygodę. Ale o
szerszej społecznej recepcji astrologii mówić by tu raczej trudno.
Co astrologia umie, powie każdy jako tako obyty z jej regułami człowiek: że dobrze
opisuje psychikę, stan zdrowia, predyspozycje i talenty jednostki; że rzadko myli się
odnośnie wyboru szkoły, zawodu i środowiska życia; że jest jedną z najlepszych
znanych ludzkości technik doboru partnerów, małżeństw i wspólników; że umie
wskazać z dowolnym wyprzedzeniem czasowym charakter, a nierzadko i wydarzenia
jakiegoś okresu życia; że jest wiedzą zdolną przywrócić człowiekowi zachwianą lub
utraconą tożsamość: że to nieoceniona pomocnica psychologii i psychoterapii; że
osobisty horoskop to bezbłędny drogowskaz rozwoju duchowego. I tak dalej...
Aliści, te prawdziwe skarby astrologii wciąż są niedostrzegane, a ona sama istnieje w
szerszej świadomości od fajerwerku do fajerwerku, od jednej udanej przepowiedni do
drugiej. Pospolituje się ona w horoskopach gazetowych, w broszurach z tytułem
„Twój Znak” na okładce... i czeka na pełnię swoich praw obywatelskich.
Na zrozumienie swej odrębności i specyfiki. A to niewiele, jeśli zważyć korzyści,
jakie z Obywatelki Astrologii mogą odnieść inni Obywatele, tych prominentnych nie
wyłączając.
1003191443.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin