KOLONIA Autor - Philip K. Dick HTML : Artrus Major Lawrence Hall pochylił się nad mikroskopem i ustawił ostrość. - Ciekawe - mruknął. - Prawda? Jesteśmy tu od trzech tygodni i do tej pory nie natrafiliśmy na szkodliwe formy życia. - Porucznik Friendly ostrożnie przysiadł na krawędzi stołu. - Co to za miejsce? Ani zarazków chorobotwórczych, ani wszy, much, szczurów czy... - Whiskey ani burdeli. - Hall wyprostował się. - Co za miejsce. Byłem pewien, że ta mieszanina pokaże coś zbliżonego do terrańskiej Eberthella typhi. Albo marsjańskiej pleśni. - Co dziwniejsze, cała planeta nie stanowi żadnego zagrożenia. Wiesz, zastanawiam się, czy to aby nie jest Raj, z którego wypadli nasi przodkowie. - Z którego zostali wypchnięci. Hall podszedł do okna i wyjrzał. Musiał przyznać, że rozciągał się za nim piękny widok. Lasy i wzgórza, usiane kwiatami i pnączami dzikiego wina, zbocza, wodospady, drzewa owocowe, rozległe pola kwiatów, jeziora. Nie szczędzono wysiłków, aby nie zmącić naturalnej harmonii lotnej Planety - jakim to mianem pół roku wcześniej określiła ją pierwsza sonda badawcza. Hall westchnął. - Co za miejsce. Chciałbym kiedyś tutaj wrócić. - W zestawieniu z nią Terra wypada raczej blado. - Friendly wyciągnął papierosy, po czym znów je odłożył. - Wiesz, to miejsce wywiera na mnie dziwny wpływ. Przestałem palić. Przypuszczam, że wynika to z jego wyglądu. Jest takie... takie cholernie czyste. Nieskalane. Po prostu nie czuję się na siłach, aby palić lub śmiecić. Wolałbym uniknąć statusu wycieczkowicza. - I tacy niebawem tu zawitają - powiedział Hall. Wrócił do mikroskopu. - Przebadam jeszcze kilka hodowli bakteryjnych. Może znajdę jakiś niebezpieczny czynnik. - Próbuj dalej. - Porucznik Friendly zeskoczył ze stołu. - Przy najbliższej okazji powiesz mi, czy ci się poszczęściło. W Sali nr 1 odbywa się jakaś duża konferencja. Są prawie gotowi, aby dać W.E. pozwolenie na przysłanie pierwszej tury kolonistów. - Wycieczkowicze! Friendly uśmiechnął się krzywo. - Obawiam się, że tak. Trzasnęły drzwi. Na korytarzu zabrzmiał odgłos cichnących kroków porucznika. W laboratorium nie pozostał nikt prócz Halla. Siedział przez chwilę pogrążony w myślach. Następnie usunął szkiełko z podstawy mikroskopu, wybrał inne i podniósł je do światła, aby odczytać oznaczenie. W laboratorium było ciepło i spokojnie. Słońce wpadało przez okna, tworząc na podłodze rozległą jasną plamę. Drzewa na zewnątrz kołysały się lekko poruszane wiatrem. Odczuł senność. - Właśnie, wycieczkowicze - mruknął z pretensją. Włożył pod mikroskop kolejne szkiełko. - Tylko czyhają na to, aby dobrać się do drzew i kwiatów, napluć do jezior i wypalić trawę. I to bez ryzyka zarażenia się najpospolitszym wirusem grypy... Raptem słowa uwięzły mu w gardle... Stało się tak, gdyż dwa okulary mikroskopu znienacka zacisnęły się na jego tchawicy i zaczęły go dusić. Hall szarpnął się, lecz stalowe kolce wpiły się w jego szyję niczym kleszcze. Skoczył z miejsca, zrzucając mikroskop na podłogę. Urządzenie podpełzło w jego kierunku, usiłując chwycić go za nogę. Strącił je stopą i wyciągnął pistolet. Mikroskop wycofał się w popłochu, jadąc na swoich chropowatych pokrętłach. Hall nacisnął spust. Urządzenie zniknęło w obłoku metalowych cząsteczek. - Dobry Boże! - Rozdygotany Hall usiadł, ocierając twarz. - Co za...?- Pomasował obolałe gardło. - Co za cholera! Sala obrad była wypełniona po brzegi. Stawił się każdy oficer stacjonujący na Błękitnej Planecie. Komandor Stella Morrison postukała w mapę końcem cienkiego, plastikowego wskaźnika. - Ten podłużny, płaski teren stanowi idealne miejsce do budowy miasta. Jest położony blisko wody, a warunki klimatyczne są dostatecznie zróżnicowane, aby zapewnić osadnikom temat do rozmowy przez dłuższy czas. Mamy tu bogate złoża mineralne. Koloniści mogą założyć własne przedsiębiorstwa. Nie będą musieli niczego sprowadzać. W tym miejscu znajduje się największy na planecie las. Jeśli starczy im rozsądku, pozostawią go w spokoju, lecz jeśli zapragną zrobić z niego gazety, to już nie nasze zmartwienie. Potoczyła wzrokiem po milczących uczestnikach narady. - Spójrzmy na to z realistycznego punktu widzenia. Niektórzy z was utrzymują, że nie powinniśmy udzielić zgody Władzom Emigracyjnym, niech pozostawi planetę nam, jako azyl. Pragnę tego nie mniej niż wy, ale narobilibyśmy sobie przez to kłopotów. To nie nasza planeta. Mamy tu tylko zadanie do spełnienia. Kiedy to nastąpi, przenosimy się gdzie indziej. A ten moment już prawie nadszedł, więc lepiej dajcie sobie spokój. Pozostało nam jedynie wysłać stosowny sygnał i zabrać się do pakowania. - Czy z laboratorium dostarczono już raport dotyczący bakterii? - zapytał zastępca komandora Wood. - Do ich wykrycia przywiązujemy, naturalnie, ogromną wagę. Jednakże ostatnio doszły mnie słuchy, że niczego nie znaleziono. Myślę, że nie pozostaje nam nic innego, jak skontaktować się z W.E. Niech przyślą po nas statek i sprowadzą pierwszą turę osadników. Nie ma powodu, aby... - Urwała. Przez salę przetoczyła się fala szeptów. Wszystkie głowy zwróciły się ku drzwiom. Komandor Morrison zmarszczyła brwi. - Majorze Hall, pozwoli pan sobie przypomnieć, że jeżeli rada obraduje, nie wolno przeszkadzać! Hall stał chwiejnie w drzwiach, przytrzymując się klamki. Potoczył po obecnych błędnym wzrokiem. Wreszcie spojrzenie jego zaszklonych oczu padło na siedzącego w połowie sali porucznika Friendly'ego. - Chodź tutaj - rozkazał chrapliwie. - Ja? - Friendly wcisnął się głębiej w krzesło. - Majorze, co to ma znaczyć? - wtrącił ze złością Wood. -Jest pan pijany czy...? - Zauważył pistolet w ręku Halla. - Czy coś nie tak, majorze? Zaalarmowany porucznik Friendly wstał i chwycił Halla za ramię. - Co jest? Co się stało? - Chodź do laboratorium. - Znalazłeś coś? - Porucznik lustrował stężałą twarz przyjaciela. - O co chodzi? - Chodź. - Hall ruszył korytarzem z Friendlym depczącym mu po piętach. Pchnął drzwi do laboratorium i powoli wszedł do środka. - O co chodzi? - powtórzył Friendly. - Mój mikroskop. - Twój mikroskop? Co z nim? - Friendly wyminął Halla i zajrzał do laboratorium. - Nie widzę go. - Bo go nie ma. - Jak to nie ma? A gdzie się podział? - Zniszczyłem go. - Zniszczyłeś? - Friendly rzucił mu szybkie spojrzenie. - Nie rozumiem. Dlaczego to zrobiłeś? Hall otwierał i zamykał usta, nie mogąc wydusić ani słowa. - Dobrze się czujesz? - zapytał z troską Friendly. Następnie schylił się i wyciągnął spod biurka czarne, plastikowe pudełko. - Czy to jakiś kawał? Z pudełka wyjął mikroskop Halla. - Jak to zniszczyłeś go? Przecież leży tu jak wół, na zwykłym miejscu. A teraz mów, co jest grane. Zauważyłeś coś? Jakiś rodzaj bakterii? Zabójczy? Trujący? Hall powoli zbliżył się do mikroskopu. Rzeczywiście, jak gdyby nigdy nic spoczywał w swoim futerale. Nad jednym z pokręteł widniała niewielka rysa. Zacisk był nieznacznie wygięty. Ostrożnie dotknął go palcem. Pięć minut temu ten mikroskop usiłował go zabić. Wiedział też, że rozniósł go na kawałki strzałem z pistoletu. - Jesteś pewien, że nie przydałby ci się test psychiatryczny? - zapytał z niepokojem Friendly. - Według mnie wyglądasz posttraumatycznie, albo i gorzej. - Być może masz rację - mruknął Hall. Maszyna szumiała jednostajnie, porządkując dane. Wreszcie jej światełka zmieniły kolor z czerwonego na zielony. - No i? - zapytał Hall. Poważne zakłócenia. Poziom przekracza dziesięć. - Czy to niebezpieczna strefa? - Owszem. Już osiem zalicza się do niebezpiecznej strefy. Dziesięć to niezwykły wynik, szczególnie dla osoby z pańskim wskaźnikiem. Pańska norma nie powinna przekroczyć czterech. Hall ze zmęczeniem pokiwał głową. - Wiem. - Gdyby podał mi pan więcej danych... Hall zacisnął zęby. - Nie mogę nic więcej powiedzieć. - Zatajanie informacji podczas testu jest nielegalne - odrzekła z irytacją maszyna. - Czyniąc to, celowo wypacza pan moją diagnozę. Hall wstał. - Nic więcej nie powiem. Czy stwierdzasz wysoki stopień rozchwiania emocjonalnego? - Stwierdzam wysoki stopień psychicznej dezorganizacji. Jednakże z czego to wynika bądź co oznacza, nie potrafię powiedzieć. - Dzięki. - Hall wyłączył maszynę i udał się do swojej kwatery. Szumiało mu w głowie. Czyżby tracił zmysły? Przecież strzelał do czegoś z pistoletu. Powietrze w laboratorium było gęste od dryfujących metalowych cząsteczek, zwłaszcza w pobliżu miejsca eksplozji. Jednak sytuacja była dalece nieprawdopodobna. Ożywający mikroskop, który nastaje na jego życie! Niemniej jednak Friendly wyciągnął go z futerału w nie naruszonym stanie. Ale jakim cudem urządzenie zdołało wrócić na swoje miejsce? Zdjął mundur i wszedł pod prysznic. Puścił na siebie strumień ciepłej wody i pogrążył się w myślach. Badanie wykazało, że równowaga jego umysłu została poważnie naruszona, to jednakże mogło być wynikiem, a nie przyczyną całego zdarzenia. Próbował opowiedzieć Friendly'emu, co się stało, ale prędko dał temu spokój. Kto uwierzyłby w podobną historię? Zakręcił wodę i sięgnął po wiszący na haczyku ręcznik. Ręcznik owinął się wokół nadgarstka mężczyzny i rzucił nim o ścianę. Szorstka tkanina przywarła do jego nosa i ust. Walczył zaciekle, usiłując się wyzwolić. Wreszcie ręcznik dał za wygraną. Poślizgnąwszy się na podłodze, Hall upadł i uderzył głową o ścianę. Gwiazdy zatańczyły mu przed oczami; następnie poczuł dotkliwy ból. Przysiadł na wypełnionym ciepłą wodą brodziku i spojrzał na wieszak. Ręcznik tkwił tam bez ruchu wraz z pozostałymi. Trzy identyczne wisiały jeden obok drugiego w nienagannym porządku. Czyżby mu się przyśniło? Wstał chwiejnie i potarł głowę. Przezornie omijając wieszak, wyślizgnął się z łazienki i wszedł do pokoju. Wyciągnął...
minnesota