o. Augustyn Pelanowski_inne.doc

(424 KB) Pobierz

INNE :

 

Granice dobra i zła  …

O sensie chorego życia  …

Wszystko zaczyna się od przebaczenia  …

Kochaj szczęśliwie  …

Spotkanie inne niż wszystkie

I Niedziela Adwentu C

II Niedziela Adwentu C

III Niedziela Adwentu C

IV Niedziela Adwentu C

Lek na lęk  …GN 51/2007

Punkt krytyczny  … GN 48/2009

Stań się ogniem  … GN 50/2009

Jasna strona księżyca  … GN 51/2009

Deszcz łez  … GN 49/2009

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Granice dobra i zła

Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Człowiek, który nie respektuje zakazu, a więc nie szanuje prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie.

 

Jednym z najtrudniejszych dla ludzkości doświadczeń wyłaniających się z grzechu pierworodnego jest homoseksualizm. Bo jest on zaprzeczeniem ojcostwa: mężczyzna przestaje w nim być ojcem, staje się hybrydą moralną. Homoseksualizm jest zamachem na świat różnic, czyli na świat Boga, w którym kobieta jest kobietą, a mężczyzna mężczyzną.

Każdy, kto nawiedza Kaplicę Syk-styńską, ma okazję zobaczyć fresk Michaia Anioia przedstawiający stworzenie Adama. W geście wyciągniętych dioni i ledwie się dotykających palców Boga i Adama jest tyle wolności zdumiewającej i przerażającej! Bóg powołując z niebytu Adama, dotyka go zaledwie i obydwie ręce tworzą coś w rodzaju klucza i zamka. Con clave! Jakże kluczowym, otwierającym istnieniem jest OJCIEC!

 

MIESZANIE GRANIC

Bóg stwarzając świat, oddziela! jedną rzeczywistość od drugiej, szatan miesza granice. Dla niego nie ma pici, nie ma granic moralności, nie ma ciemności i światła, dobro jest ziem, a grzech cnotą, mężczyzna może być kobietą, a związek małżeński mogą tworzyć dwaj mężczyźni, dzieci nie muszą być niewinne, a Chrystus jest też Sai Babą albo Kriszną. Nie ma dla niego prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie i prawdą, i kłamstwem - dlatego można siedzieć, według niego, w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele, wyszukiwać czakrany i przyjmować Komunię Świętą. Orgie seksualne, zboczenia, wszelkie łamanie praw naturalnych mają w sobie za cel sprzeciwienie się Bogu. Wszystko w natchnieniu Lucyfera musi być odwrócone: współżycie analne, świętość użyta w sposób skalany lub świętokradzki, miłość musi być nienawiścią, a cierpienie rozkoszą, wieczność zaś piekłem.

 

BIBLIJNE PRZESTROGI

Nasza cywilizacja cofa się do świata pogańskiego, do tej samej ciemności, która deformowaia świat Kananejczyków czczących Asztarte czy Baala albo Molocha - religie te były nasycone zboczonymi, orgiastycznymi rytuałami, rzucaniem niemowląt w ogień i prostytucją sakralną. Religia była zboczeniem zapewne dającym się w dużym stopniu wyjaśnić nie tylko psychiczną regresją analno-sadystyczną mającą związek z wykluczeniem roli ojca z rodziny, ale też ukrytą ingerencją Lucyfera! Przypomnijmy, że mieszkańcy Sodomy, chcieli aniołów potraktować jak kobiety, a mieszkańcy Gibea, nie pragnęli gwałtu kobiety, tylko jej męża, lewity! Ka-naan był po prostu światem zboczonym, nie mniej niż nasz świat, który coraz częściej na swoich ulicach ma procesje gejów i lesbijek i coraz rzadziej procesje Bożego Ciała; za normalne uważa się „małżeństwo" między gejami i lesbijkami i takie związki się promuje i chroni, natomiast robi się wszystko, by ułatwić rozwód w związkach heteroseksualnych.

 

POZORY DEMOKRACJI

Są ludzie, którzy cierpią i szukają uwolnienia z grzechu homoseksualnego i są tacy, którzy się obnoszą ze swoim zboczeniem, jak z cnotą, bo skapitulowali w walce ze swoją deformacją. Może jeszcze bardziej perfidne jest to, że istnieją siiy polityczne, które

manipulują tymi ludźmi, próbując uratować choçby resztki władzy politycznej. Żenujący jest ten lament medialny, który pod pozorami demokracji, pragnie wymusić na społeczeństwie faworyzowanie kultury gejowskiej. Pamiętamy Sodomę i los zboczeńców, którzy rzucili się na bliźniaczych aniołów i pamiętamy, że w tych dniach, kiedy Katrina zniszczyła Nowy Orlean, czyniąc z niej latrynę, taka sama procesja ubóstwianego odbytu miała odbyć się właśnie w tym mieście, które było znanym z Voodoo, portem narkotykowym i siedliskiem rozpasania seksualnego.

 

UTOŻSAMIENIE Z GRZECHEM

Czy więc wszyscy homoseksualiści będą potępieni? Paweł pisze do chrześcijan w liście do Koryntian: „Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy ani rozwieźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. A takimi byli niektórzy z was. Lecz zostaliście obmyci, uświęceni i usprawiedliwieni w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa" (1 Kor 6, 9-11). Byli więc chrześcijanie, którzy wydobyli się z sideł homoseksualizmu.

Na pewno coś o tej mocy odkupienia mogliby powiedzieć ludzie z grupy „Odwaga", zajmującej się odzyskiwaniem mężczyzn i kobiet ze szponów homoseksualizmu. Ale ten sam tekst mówi, że ci, którzy nie żałują swojego postępowania i utożsamili się tym grzechem oraz uważają go za coś normalnego, nie odziedziczą Królestwa Bożego, gdyż jest on nie tylko grzechem, ale też współdziałaniem z siłami ciemności w odwracaniu porządku Boga.

 

DOTYK WOLNOŚCI

Stojąc pod sklepieniem Sykstyny, natrafiamy wzrokiem na fresk przedstawiający kuszenie Ewy. Obydwie ręce - Ewy i szatana - również są wyciągnięte, ale nie jest to już dotyk wolności, jest w tym uścisku jakieś wężowe splecenie i ręka Ewy jest odwrócona, jest zaprzeczeniem wyciągniętej dłoni Adama z fresku przedstawiającego stworzenie.

Grzech jest zaprzeczeniem stworzenia, odwróceniem, czymś gorszym niż regres. Kolory obydwu fresków wydają się byç jednakowo żywe, ale odwrócona ręka Ewy odwraca sens stworzenia. Stając na pierwszym planie, Ewa staje w miejscu Adama, wypierając go w cień drzewa. Jest w tym zapowiedź wykluczenia ojcostwa, jakiego jesteśmy świadkami w obecnych czasach. Bez kogoś, do kogo się mówi „ojcze", obraz Boga zostaje w naszym świecie mocno zamazany.

Człowiek, który nie respektuje zakazu, a więc nie szanuje prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie. Tworzy połączenia nowych form i gatunków. Bluźnierczo zajmuje miejsce Stwórcy. Słowo „hybryda" (gr. hybris), oznacza przemoc, nieumiarkowanie, nadużycie, niegodziwość, urąganie. Hybris jest więc buntem przeciw Boskiemu działaniu, sprzeciwianiem się, które wprowadza chaos. Wykluczenie ojcostwa z naszego świata jest jak czytanie Biblii na opak.

 

BĘDZIECIE JAK BOGOWIE

Nasza cywilizacja intronizowaia artretyczną owcę Dolly i zdetronizowała Baranka Bożego, ale nie przyniosło to spodziewanego Nowego Wspaniałego Świata. Używanie rzeczy niezgodnie z ich przeznaczeniem, tworzenie „małżeństw" homoseksualnych, genetyczne mutacje roślin, klonowanie zwierząt i ludzi, grozi o wiele poważniejszymi skutkami niż przejazd na czerwonym świetle, który też jest przekroczeniem granicy. Wykluczenie obrazu ojcowskiego z losu ludzkiego stało się zamachem na prawo Boga, a nawet na samego Boga.                            *  *  *

O sensie chorego życia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Łk 5,18-20

„Wtem jacyś mężczyźni niosąc na łożu czlowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc w żaden sposób go przenieść z powodu tłumu, weszli na płaski dach i przez powałę spuścili go na sam środek, przed Jezusa. On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, odpuszczone Ci są twoje grzechy”.

 

Nas też paraliżuje strach, paraliżuje nas przerażenie, wstyd, nieprzebaczenie, nawet miłość. Ten człowiek był cały sparaliżowany, bez szansy dojścia do Oblicza Bożego! Bez wiary. Byli jednak czterej, którzy doprowadzili go, mimo jego bezsiły, wprost do Jezusa. Tych czterech to na pewno przyjaciele, którzy się za ciebie modlą i niosą ciebie, chociaż ty sam siebie już znieść nie możesz.

 

Obrazowy sens tego wydarzenia nasuwa na pamięć przenoszenie Arki Przymierza, największej świętości Izraela. Miała ona cztery pierścienie służące do przenoszenia. Może to tylko przypadek, że akurat tego sparaliżowanego przenosiło czterech ludzi, ale być może jest to wskazówka, by w najbardziej osłabionym człowieku dostrzec Przybytek Boga – Arkę Obecności.

 

Nie ma istnień nieważnych, istnień przypadkowych, nie ma ludzi, którzy w oczach Boga byliby nieważni i nie ma takiego człowieka, który nie mógłby liczyć na miłosierdzie i odpuszczenie grzechów, jak ten sparaliżowany.

 

W decydującym momencie Jezus mówi, że jego grzechy są odpuszczone, więc zapewne jego paraliż miał związek z jego winami. Grzech bowiem sprawia, że tracimy odwagę stawania przed Bogiem, tracimy wiarę w to, że Bóg w nas jeszcze wierzy! Tracimy śmiałość w modlitwie i tak bardzo się go wstydzimy. Oskarżają nas nasze przewinienia, tak że sami siebie odtrącamy od Oblicza. Wtedy muszą się znaleźć ludzie, którzy nam przypomną, że jesteśmy godni miłości Boga, ponieważ On tak chciał. Przypomną nam o powołaniu do świętości. Odtworzą w nas podobieństwo do Arki i potraktują jak Arkę: zaniosą w swoich modlitwach przed Oblicze!

 

Mamy na świecie ludzi, którzy chcą żeby wszyscy byli zdrowi, idealni, piękni, udani, perfekcyjni, a tych starych, cuchnących jak Łazarz, zniedołężniałych, trudnych do zniesienia należałoby sprzątnąć jak śmiecie. Czy więc życie człowieka chorego nie ma sensu? Oto Stephen Hawking, sparaliżowany naukowiec poruszający się na wózku inwalidzkim, jest najwybitniejszym współczesnym fizykiem. Fiodor Dostojewski chorował na epilepsję. Blaise Pascal całe życie miał chroniczne bóle głowy. Van Gogh cierpiał na chorobę psychiczną. Jak wiadomo Beethoven był przygłuchy, na kilka lat przed śmiercią zupełnie ogłuchł. Wielki impresjonista Toulouse-Lautrec był karłem i kaleką. Właściwie dzięki temu, że miał złamane dwie nogi w udach rozpoczął swoją epopeję malowania. Ich cierpienie nie przekreślało wartości ich istnienia, wręcz przeciwnie podkreślało ją. Zapewne w dużym stopniu rozwinęło ich geniusz. Są ludzie, którzy uważają, że karmienie chorych staruszków, albo podtrzymywanie przy życiu niedorozwiniętych dzieci lub chorych psychicznie jest marnotrawstwem. W naszym świecie mamy wiele absurdów.

Wszystko zaczyna się od przebaczenia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Przebaczenie nie może być zapomnieniem, unikaniem, obwinianiem, odłożeniem pojednania ad calendas graecas lub zdeformowane kulturalnym ceremoniałem, zadowalającym się wyrzuceniem z siebie jak granatu słowa „Przepraszam!”.

Bóg nie chce od nas niczego i niczego od nas nie przyjmie, nawet największego wyrzeczenia i daru, dopóki nie będziemy pojednani. Nawet umrzeć nie możemy, dopóki nie będziemy mogli wszystkim powiedzieć, że ich kochamy. Co się stanie, jeśli nie pogodzimy się z żoną, mężem, teściową, sąsiadem, bliźnim, na którego będziemy chcieli patrzeć jedynie jak na przeciwnika? Przeciwnik, jak mówi Ewangelia, odda nas sędziemu, ten dozorcy, dozorca wsadzi do więzienia, aż oddamy ostatni grosz, ostatni dług. W naszym języku świetnie się to przekłada: być winnym, to być zadłużonym finansowo, ale też mieć winę moralną. Historyjka z uwięzieniem jest zaś aluzją do nieprzebaczenia, gdyż w języku greckim zarówno „uwalniać” (z więzienia) jak i „przebaczać” (odpuścić winy lub grzechy) można określić tym samym słowem: „afesis”. Nieprzebaczenie jest szczególnym uwięzieniem, zamyka przede wszystkim nieprzebaczającego w postawie osamotnienia i lęku przed popadnięciem w ten sam grzech, którego nie chce on przebaczyć bliźniemu. Lęka się osądu sumienia, boi się poczucia winy bardziej niż samego grzechu. Bardziej boi się czuć winnym, niż nim rzeczywiście być, dlatego pilnuje siebie i pilnuje na każdym kroku innych, zachowuje się jak dozorca. Jest to męcząca postawa nieustannej podejrzliwości, aktywnej zwykle w tej dziedzinie, w której pozostało owrzodziałe nieprzebaczenie. Więzienie to sytuacja zamknięcia się w sobie, izolacja i autyzm duchowy. Ludzie skrywający w sobie nieprzebaczenie nie są otwarci, są zamknięci. Często są także zniewoleni grzechami nałogowymi, które mogłyby ich uczyć miłosierdzia, bo ciągle muszą o miłosierdzie wobec siebie prosić, a to otwiera. Dokąd taki stan będzie trwał? Dopóki nie oddadzą ostatniego grosza. Metafora o oddawaniu ostatniego grosza dotyczy właśnie tych zniewoleń, które dotąd się powtarzają, dopóki człowiek nie poczuje, że mu przebaczono ZA DARMO i nie musi płacić za wino miłosierdzia Boga i mleko Jego sprawiedliwości. Jeśli człowiek, choć otrzymał rozgrzeszenie i przebaczenie Chrystusa, sam nie może sobie darować grzechu, nie będzie też zdolny przebaczać za darmo swoim winowajcom.

 

 

 

 

 

Kochaj szczęśliwie

Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Ciągle szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Kogoś kto będzie zaspokajał wszystkie nasze pragnienia. Taki ktoś nie istnieje. Żaden człowiek nie jest bogiem, za to Bóg potrafi być naprawdę ludzki.

Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Miłość jest jedna, ale ma tysiąc naśladowczyń. Tak samo mają na imię, ale zupełnie co innego sobą prezentują. Bardzo wielu ludzi uważa, że to, co obsesyjnie przeżywa, jest miłością. Tak naprawdę tkwią w depresjogennym układzie prowadzącym do rozpaczy. W szaleństwie zabójczej dla nich deformacji uczuciowej.

Marcin to 30-letni przystojny mężczyzna. Ciągle popada w kłopoty i nie radzi sobie z życiem. Smutek, lęk i niepewność siebie bardzo udanie maskuje poczuciem humoru. Niby dorosły, ale za nic na świecie nie chce stracić dziecięcej beztroski ani matczynej opieki.

 

Jesteś sensem mojego życia

 

Kiedy Teresa poznaje go u przyjaciół, od razu czuje, że coś ją do niego ciągnie. Rozmawiają bardzo długo – ze szczerością dziecka zwierza się jej z najskrytszych myśli, życiowych powikłań. Jest spod znaku Wodnika, jak i ona, i tak jak ona kocha śpiew operowy. Słucha go jak zaczarowana, jej oczy chłoną jego szczupłą postać: mężczyzny, któremu nie wyszło po prostu dlatego, że nie miał wsparcia. Nagle załamuje mu się głos. I co najgorsze – wyznaje w zaufaniu – ma problemy z pracą. Raz go wyrzucono i ten mechanizm powtarza się od kilku lat. To już szósta firma, z której odchodzi niesłusznie i niesprawiedliwie oskarżony przez szefa. Milknie na chwile. Tak samo było w jego domu – ojczym wyrzucił go na ulicę, za kradzież, której tak naprawdę nie było. Był jeszcze chłopcem, ale nikt nie zareagował, kiedy wziął kilkadziesiąt tabletek z szafki swojej matki. Teresa słucha i czuje, jak serce rozgrzewa jej krew do wrzenia. Kocha go. Wie już, że zrobi wszystko, żeby mu pomóc. Nigdy go nie opuści. On patrzy na nią pełnymi źrenicami i mówi: „Zaufałem ci. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. Zawsze tęskniłem za kimś, komu mógłbym cały się powierzyć, przy kim mógłbym zasnąć bez lęku. Teraz wiem, że Ty jesteś taką osobą. Jesteś sensem mojego życia”.

 

Wytrzymam, choćby nie wiem co

 

Po kilku tygodniach okazuje się, że Marcin jest też uzależniony od alkoholu. Do Teresy to nie dociera: z tym też sobie poradzi. Zamieszkują razem. Kilka pierwszych dni to pokaz matczynej wręcz troski o biednego Marcina. Kupuje mu nawet szczoteczkę do zębów. Teresa zapomina o sobie, dziecku (sama wychowuje córkę), w pracy bez przerwy myśli o Marcinie, ciągle spogląda na wyświetlacz komórki. Dostaje SMS-y pełne słodkich słów. Marcin może sobie na to pozwolić – Teresa kupuje mu karty na „doładowanie” komórki. Jest na każde jego skinienie. Bywa, że z jego ust padają straszne wyzwiska, ale ona to rozumie, miał ciężkie życie. Po miesiącu Marcin po raz pierwszy nie wraca na noc. Potem znów. Po raz pierwszy ją uderza, krzyczy na córkę, upija się, trafia do aresztu. Wychodzi na wolność, ale nie wraca do Teresy. Ona nie może o nim zapomnieć. „Namierza go” u jakiejś starszej od niego kobiety. Puka do odrapanych drzwi. Rozmawiają w progu. Ze środka dobiegają śmiechy, ktoś woła go po imieniu. Nikomu nie pozwoliłaby tak się potraktować, ale jemu wybacza. Chociaż czuje się jak szmata. Osuwa się pod drzwiami i niemal godzinę siedzi jak suka, na wycieraczce. Mija kilka tygodni, Teresa ciągle czeka. Nie może bez niego żyć, nie może spać, myśleć o niczym. Schudła, dużo pali, godzinami gapi się w telewizor. Kiedy dziecko jest w szkole, rozpacz powala ją na podłogę, wije się z tęsknoty i bólu. Myśli, żeby ze sobą skończyć. Ktoś puka. Marcin. Rzuca mu się w ramiona. On przeprasza. Znowu razem siedzą w kuchni, on opowiada. Jest taki biedny. Płaczą oboje, teraz już będzie dobrze. Dwa tygodnie spokoju. Ale Marcina znowu nie ma od dwóch nocy. Teresa wie, że musi go odzyskać. Może tym razem to jej wina, bo ciągle się narzuca, jest zazdrosna, sprawdza go.

 

Nie mogę cię stracić

 

Ostatnio chodził taki wycofany, musiała czymś go zranić. Robi solidny rachunek sumienia, znowu śle SMS-y, przeprasza, prosi, błaga. Sama nie chce być odrzucona i nie chce, by on poczuł się odrzucony. Chce tylko się nim opiekować. Dlaczego znowu kogoś traci? Jest noc, jest sama, dziecko śpi przytulone do zimnej ściany. Płacze. Nie ma już siły. Może powinna porzucić tego człowieka. Wzbiera w niej wściekłość i bezsilność – chciałaby się od niego uwolnić i mieć odwagę powiedzieć: „Odejdź z mojego życia”, gdyby jutro zapukał do drzwi. Tak jest przez wiele nocy. Pewnego ranka on znowu puka do drzwi. Znowu są w kuchni, on znowu opowiada. Piją kawę i palą papierosy – jeden za drugim. Ma długi, i to potężne. Na karcie Teresy jest debet, ale jutro pożyczy od rodziców. Albo od brata, albo... ukradnie. Słucha go z uwagą, ale czuje, że już tylko udaje, że kocha. Czuje się jak kompozytor, przed którym jakiś amator udaje artystę operowego. Tak naprawdę go nienawidzi. Nie ma jednak siły powiedzieć mu, co naprawdę o nim myśli. Przecież mówiła, że nigdy go nie opuści, że kocha go bardziej niż siebie, że zawsze może na nią liczyć. Czuje, że wpadła w sidła własnych pragnień. Już wie, że on musi odejść, bo to ją zabija, niszczy, jest gorsze niż cholera, dżuma, niż AIDS... A on patrzy jej prosto w oczy i mówi, że to miłość. Hm, ma rację, przecież go kocha, nie może tak po prostu go „skasować”, jak numer w komórce. Całuje go w czoło i przytula do piersi.

 

Głód serca

 

Każdy wie jak ważne jest nasze wzrastanie w poczuciu bezpieczeństwa. Ale nikt też nie ma wątpliwości, co do powszechnego dziś kryzysu rodziny. Więzi rodzinne są nazbyt często naznaczone albo odtrąceniem, albo zaborczością. Te dwie skrajności rodzą w nas głód serca wymuszający poszukiwanie kogoś, kto przedłuży nam nazbyt bliskie więzi z matką lub ojcem, albo kogoś kto uzupełni ich deficyt. Jeśli wchodzimy w dorosłość z takim głodem w sercu, możemy wprawdzie sprawiać wrażenie ludzi wolnych i zrównoważonych emocjonalnie, ale w duchu przeżywamy rozpaczliwą potrzebę przeżywania niezaspokajalnej, ciągłej bliskości. To taki rodzaj więzi, która zatraca granice osobowości, sprawia, że zaczynamy żyć nie swoim życiem. Albo domagamy się, by ktoś przejął odpowiedzialność za nasze istnienie.

 

Kiedy miłość staje się bożkiem

 

Innymi słowy podstawą uzależnienia uczuciowego jest paniczny lęk przed odpowiedzialnością za własne życie. Człowiek czuje się bardzo samotny, pragnie

„zawiesić” na kimś swoje istnienie. Albo kogoś zawłaszczyć, aż do zatarcia granic osobistej integralności. Prowadzi to do przecenienia miłości, uczynienia z uczucia boga. Nie Bóg jest wtedy miłością, ale miłość staje się bożkiem. Takie więzi charakteryzują się zachłannością, domaganiem się absolutnego poświęcenia, paroksystyczną obawą przed odejściem.

To wszystko wydaje się być wielką miłością. A jest tylko niezdolnością do miłości prawdziwej. Nierealne oczekiwania rodzą ogromny lęk przed odtrąceniem i tworzą przestrzeń dla niepohamowanej agresji i złości w wypadku ich niespełnienia. Źródła takiego uczucia tkwią w niespełnionej, albo źle spełnionej, miłości rodziców.

 

Jak się uwolnić

 

Pozwól sobie na złość i wykorzystaj ją do uwolnienia od kogoś, kto stał się dla ciebie sidłem, pasożytem uczuciowym. Przyjrzyj się swoim skrupułom, które nakazują ci opiekować się kimś takim. Może on tylko udaje biednego i godnego litości? Nie wierz swoim wyrzutom sumienia. A może to Ty jesteś kimś, kto nieustannie uzależnia – miej odwagę sobie to wyznać. Każdy kryzys emocjonalny jest szansą na wyzwolenie się z cyklu nieustannych uzależnień, uwolnieniem od wyniszczającej relacji. Kiedy więc jest z tobą już bardzo źle i odkrywasz, że więź z kimś po prostu cię zabija – jest to najlepszy moment, by zyskać siłę do uwolnienia.

 

Bałwochwalcze ubóstwienie

 

Ludzie rosną w przekonaniu, że ich życie powinno być pasmem zwycięstw, idealnych relacji, sukcesów, a o tragediach powinni dowiadywać się z wiadomości telewizyjnych. Że inni są po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby, no i że wszystko co najlepsze należy się nam. To wizja obłędna i niebezpieczna. Im bardziej wyidealizowane mamy oczekiwania, tym rozpaczliwiej znosimy to, co jest realnością naszego losu.

 

Wyzwalające słowa Mistrza

 

Dlatego Jezus mówi tak trudne słowa: Kto nie niesie swojego krzyża, kto nie wyrzeka się wszystkiego, kto kocha matkę i ojca bardziej niż Mnie, kto za wszelką cenę chce być całe życie dzieckiem, które inni pieszczą, nie nadaje się do królestwa Bożego [dosłownie brzmi to tak: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mat 10,37-38) ]. Pozornie słowa te wydają się nas krzywdzić – pozbawiać ukochanych osób, uniemożliwiać miłość, zabraniać bliskich związków. Pozornie, bo Jezus po prostu odziera nas ze złudzeń, mówiąc przede wszystkim o takich właśnie – chorych – więziach z drugim człowiekiem.

 

Bóg nie chce chorych więzi

 

Bóg nie chce, żeby nasze życie okazało się ciernistym rozczarowaniem, na skutek z gruntu fałszywego ubóstwienia człowieka opartego na ułudzie życia bez cierpienia. Nie chodzi więc o odrzucenie ukochanych osób, ale o to, aby się nimi – ani ich – nie zniewalać. Nikt bowiem, żaden człowiek, nie uwolni cię od dźwigania krzyża – twojego istnienia. Na nikogo swojego ciężaru nie przerzucisz! „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca, matki...”. Dlaczego tak radykalne i paradoksalne są żądania Jezusa!? Bo większość z nas od drugiego człowieka – męża, kochanka, przyjaciela, żony, przyjaciółki, dziecka, rodzica, ukochanej osoby – oczekuje zaspokojeń wręcz boskich. I to jest początek rozwodów, odtrąceń, rozczarowań, porzuceń. Istnieje w nas bałwochwalcze i dlatego błędne przekonanie, że jest gdzieś ktoś, ten jeden jedyny, kto wypełni pustkę, da szczęście i spełni wszystkie nasze oczekiwania. Nikt oprócz Boga nie jest w stanie zaspokoić tych pragnień. Trudno w to uwierzyć, dlatego uparcie szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Im usilniejsze poszukiwanie, tym dramatyczniejsza nasza historia. Im więcej krzyża w naszym życiu, tym silniejsza ucieczka w ideały, w kogoś, kto miałby od krzyża nas wybawić. Ale to krzyż ma wybawić ciebie od złudzeń, a nie złudzenia od krzyża! Nie istnieje idealny, superczuły, troskliwy człowiek, który zawsze i we wszystkim będzie cię zaspokajał. Jak powiedziałem, zwykle takie poszukiwania mają swoje źródło w domu, gdy nasza rodzina była „Golgotą”, a uczucia ciągle krzyżowane. Doświadczenie wielu osób potwierdza tę prawdę, że największe skłonności do idealizacji człowieka w tej dziedzinie mają osoby, które boleśnie przeżywały rozłączenie z rodziną, lub były z nią za bardzo związane.

 

Miłość chodzi zwykłymi drogami

 

Taką fałszywą i wyidealizowaną miłość trzeba mieć w nienawiści. O to chodziło Jezusowi – by się nie oszukiwać. Miłość chodzi po zwykłej drodze, a nie po Drodze Mlecznej! Właśnie taką deformację miłości potrzeba naprawdę mieć w nienawiści. Wszyscy jesteśmy naznaczeni grzechem i wszystkie nasze władze duchowe i psychiczne są grzechem napiętnowane. A to znaczy, że nasze wyobrażenie o miłości też jest zdeformowane grzechem i dlatego nigdy nie potrafimy od razu kochać bezgrzesznie i czysto. Możemy nauczyć się kochać właściwie, ale taka nauka uda się tylko wtedy, kiedy za nauczyciela weźmiemy sobie Prawdziwą Miłość, czyli Jezusa Chrystusa i jeśli będziemy cierpliwi i czyści. Żaden człowiek nie jest bogiem, natomiast Bóg potrafi być naprawdę ludzki.

 

Tylko prawda wyzwala

 

Miej więc odwagę spojrzenia prawdzie w oczy, napisano przecież najświętszymi słowami o tobie i Bogu: „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka. Jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi – tak Pan sam go prowadził, nie było z nim boga obcego” (Pwt 32,10-12).

 

 

Spotkanie inne niż wszystkie

o. Augustyn Pelanowski

 

Nasze życie to bezkształtna glina, którą dopiero mamy uformować. Na podobieństwo Boga. Nigdy nie jest za późno, by zacząć. By porzucić fikcyjne strategie na lepsze życie, skoro ich owocem są wciąż nowe rozczarowania.

 

Życie to odkrywanie sensu w bezsensie, wartości w kompleksach, mądrości w pozornym bezładzie, kosmosu w chaosie, złota w błocie, piękna w prochu ziemi. Masz na to kilkadziesiąt lat. Jeśli ci się uda – Twoja wieczność będzie szczęśliwa. Ale jeśli nic nie uczynisz przez te dane ci przez Boga kilkadziesiąt lat, Twoja wieczność będzie taka, jak życie doczesne: smutna, bezsensowna, pełna rozpaczy.

 

Daj sobie wycisk

 

Pamiętam, kiedy jeszcze chodziłem do liceum plastycznego, na lekcjach rzeźby, nauczyciel każdemu z nas wydzielał kawał bezkształtnej, brudnej, lepkiej, czerwonawej gliny. Rzucał ją na metalowy statyw i zostawiał nas samych na trzy godziny lekcyjne. W tym czasie mieliśmy przenieść na tę kupę gliny kształt modelu – idealnej rzeźby, o doskonałej formie, tak pięknej, że chciało się na nią patrzeć bez przerwy, ze wzruszeniem Pigmaliona. Byli tacy, którzy się wygłupiali na lekcjach, byli tacy, którzy rezygnowali, uważając, że to dla nich za trudne, byli tacy, którzy się pocili i nagniatali brudnymi palcami kształty, wyciskając je z opornego materiału ze złością, i byli tacy, którzy mieli chęć do pracy. Z lepszym lub gorszym skutkiem w ciągu trzech godzin udawało im się wydłubać jakieś podobieństwo. Często wracam do tego wspomnienia, bo pamiętam nasze reakcje. Ci, którzy zmarnowali czas, kłamali, wykręcali się, że to za trudne, że są przeziębieni, że mają kłopoty w domu, że glina za zimna, że chore stawy, gościec i takie tam głodne kawałki. Ci zawsze mieli jakieś pretensje do nauczyciela i za plecami wulgarnie się o nim wyrażali. Kochali go ci, którzy wykonali pracę. Kochali go i nie musieli mu się podlizywać, bo znali swoją wartość w jego oczach. Jego radość z naszej pracy udzielała się nam. Myślę, że podobnie jest z naszym życiem – to bezkształtna glina, którą mamy przez kilkadziesiąt lat ukształtować na podobieństwo Boga. Ale nie zostajemy z tym sami! To wcale nie takie niewykonalne, wiara czyni cuda. Na początku zawsze jest bezsensownie, a przynajmniej tak wszystko wygląda. Nie myśl jednak, że podobieństwo do Jego piękna zobaczysz w lustrze! Takie podobieństwo można wycisnąć tylko w sumieniu, w duszy. Upodabniamy się do Boga nie w salonie piękności, tylko w konfesjonale, i nie przeglądając czasopisma z modą, tylko czytając Biblię. A na pewno wtedy, gdy dajemy sobie rekolekcyjny wycisk! Kiedy Bóg stwarzał świat, też pierwszego dnia nic nie zapowiadało, że niedługo pojawi się stworzenie tak bardzo skomplikowane i piękne duchowo, jak człowiek. Na początku była ciemność i było światło, i nic więcej. Początek życia jest bardzo prosty: ciemność zwątpienia w sens wszystkiego i światło wiary, że życie nabierze w końcu sensu. Od twojego wyboru zależy wszystko.

 

Spotkanie, które leczy

 

„Gdy Jezus przeprawił się łodzią z powrotem na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. A pewna kobieta od 12 lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim iwyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości” (Mk 5,21–34).

 

Przemiana jest dziełem spotkania z Jezusem i takiej przemiany na pewno możesz doznać na rekolekcjach. To przyjście Boga do twojego życia. Dbamy o ciało, dbamy o intelekt, dbamy o to, by nasza rodzina była wspaniała, ale nawet przy najlepszych chęciach i najcudowniejszym ojcu i matce nie możemy ominąć grzechu. Nikt nie jest rezerwatem niepokalanego istnienia, nikogo nie ominął grzech pierworodny! Nawet przy najlepszych układach nie jesteś w stanie uniknąć zepsucia, korupcji duchowej, która jakieś 30 tys. lat temu, a może 60, dotknęła człowieka współczesnego, odrywając go od Stwórcy. Jezus jest w drodze do córeczki Jaira, ale nagle z tyłu, uczepia się go jakaś kobieta, która od 12 lat cierpi na krwotok. Jezus nazywa ją córką, a ona w tym samym momencie doznaje uzdrowienia. Słowo „córka” było chyba kluczem do jej uzdrowienia. Charakterystyczna jest też przemiana pojęć. Jair mówi o córeczce, ludzie, którzy donieśli o śmierci, nazwali ją już mniej ciepło – córka. Jezus nazywa ją najpierw dzieckiem, w końcu dziewczynką, jakby dystansował związek z ojcem. Cóż za tą metamorfozą się ukrywa? Po uzdrowieniu wchodzi do domu Jaira i na oczach rodziców – tych najlepszych rodziców, jakich można sobie wyobrazić – ujmuje jej dłoń i mówi: Talitha kum! Po uzdrowienie swojej córeczki przyszedł tylko ojciec, ale zauważmy, że gdy Jezus wskrzeszał dziewczynkę, poprosił nie tylko ojca, lecz także matkę. Oto rekolekcje, które trwały może godzinę, może dwie! Niezauważalne deformacje uczuciowe zaważyły na życiu tego dziecka. Fikcyjne strategie Grzech potrafi wślizgnąć się nawet tam, gdzie wykluczyliśmy istnienie wszystkich bakterii i wirusów. Być może miałaś najlepszą rodzinę i najlepszego ojca, ale już widzisz, że życie mimo najlepszych warunków nie oszczędziło ci zranień. Naprawdę potrzebne ci są rekolekcje! Być może i ty jesteś „córeczką swojego tatusia”, ciągle poszukującą w mężczyznach przedłużenia opiekuńczej i nadtroskliwej czułości, jaką otrzymywałaś od swego ojca. Wyobraźmy sobie cudownego tatusia, który jest lekarzem i ma swoją córeczkę. Nosi ją na rękach, trzyma pod kloszem swego podziwu, ciągle mówi, jaki jest z niej dumny. Córka nawet rywalizuje z matką, pragnąc, by ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin