Dyskretny urok psychoterapii - Bartłomiej Dobroczyński, Magdalena E. A. Zielińska.doc

(52 KB) Pobierz
Miesięcznik ZNAK, sierpień 2003, nr 579, str

Miesięcznik ZNAK, sierpień 2003, nr 579, str. 5-12

 

Dyskretny urok psychoterapii?

Bartłomiej Dobroczyński, Magdalena E. A. Zielińska

 

 

Nadal dość powszechnie popełnianym błędem jest wiązanie problemów psychicznych z zanikiem starożytnych cnót: męstwa, samodzielności i odwagi, a w efekcie traktowanie popularności psychoterapii oraz korzystania z pomocy psychologa jako oznaki słabości współczesnego człowieka, jego tendencji do wygodnictwa i pobłażania samemu sobie.

 

1. To, że wiek XX był wiekiem spsychologizowanym, nie ulega już dzisiaj wątpliwości. To w tym stuleciu rozwinęła się psychologia jako osobna nauka empiryczna, narodziły się jej najważniejsze prądy i kierunki, z różnorodnymi odłamami psychoanalizy i psychologii humanistycznej na czele. Ich żargon, mentalność oraz filozofia przeniknęły do kultury masowej – literatury, filmu, telewizji, kolorowych czasopism – stając się obiegową monetą komunikacji społecznej w kwestiach normy i zdrowia psychicznego. Integralną częścią składową oferty zwolenników Freuda i Junga oraz Maslowa i Rogersa była psychoterapia. Wprawdzie psychoanalitycy i psychologowie humanistyczni rozumieli ją w odmienny sposób, ale niewątpliwie oba te wpływowe nurty odpowiedzialne są za stale wzrastającą świadomość obecności psychoterapii w naszym życiu i, co ważniejsze, jej niezbędności. Są też przyczyną powstania w II połowie XX wieku lobby psychoterapeutycznego, które w postaci różnorodnych ofert leczenia i doskonalenia narzuca się współczesnemu człowiekowi. Wydaje się, że lobbing ten – widoczny na przykład w księgarniach (obfita oferta literatury psychologicznej i quasi-psychologicznej), w kolorowych dodatkach do gazet codziennych i czasopismach (np. „Wysokie Obeasy”) – jest odpowiedzialny za tworzenie swoistego zapotrzebowania na psychoterapię, a nawet ma współudział w kreowaniu zaburzeń (na przykład wzmacniana przez media moda na różnego typu uzależnienia: od pracy, seksu, Internetu, jedzenia, solarium, zakupów) czy patologizowaniu normy. Tak więc choćby zwykła reakcja fizjologiczna kobiety, czyli zespół napięcia przedmiesiączkowego do niedawna jeszcze widniała w podręcznikach diagnostycznych (DSM-III-R) jako „autodestrukcyjna osobowość i dysforyczne zaburzenia późnej fazy lutealnej”. Jest interesujące, że takiej obecności w kulturze masowej zapragnęły również bardziej naukowe kierunki psychologiczne, jak robiąca od pewnego czasu karierę psychologia ewolucyjna, która coraz częściej pojawia się w mediach, nierzadko w bardzo uproszczonej formie. Mówiąc ironicznie, człowiek jawi się według niej jako „trzeci szympans” (samce tego gatunku pochodzą z Marsa, a samice z Wenus), uwikłany w niekończące się „wojny plemników” oraz sterowany przez „samolubne geny”.

 

2. Żeby odpowiedzieć na pytanie, czy psychoterapii jest w naszym życiu (za) dużo czy (za) mało, trzeba przynajmniej szkicowo napomknąć o tym, czym ona jest. Współcześnie definiuje się ją na wiele różnych sposobów i w zależności od ujęcia teoretycznego może być równoznaczna z formą interpersonalnej perswazji, edukacji psychospołecznej, techniki behawioralnej, przewodnictwa w samorozwoju etc. Julian Aleksandrowicz twierdzi, że termin „psychoterapia” używany jest wobec tak wielu rozmaitych procedur, nieraz nie mających nic wspólnego z leczeniem, że określeniem tym nazywa się nawet „zwyczajną życzliwość i kulturę w interakcjach z drugim człowiekiem” (Zaburzenia nerwicowe, zaburzenia osobowości i zachowania dorosłych według ICD-lO , Kraków 1998, s. 205). W literaturze spotyka się również takie definicje, w których rozumie się psychoterapię jako „działania wypracowane przez świecką, racjonalną, techniczno-naukową kulturę, polegające na prowadzeniu poradnictwa, dające jednostkom i grupom poczucie ulgi i pocieszenia w sytuacjach nadzwyczajnych" (J. Cz. Czabała, Czynniki leczące w psychoterapii, Warszawa 2000, s. 15). Rzeczywiście, wiele wskazuje na to, że wyłonienie się i popularność psychoterapii związane są z rozwojem nauki oraz procesem industrializacji, a przede wszystkim z przemianami, jakim kultura Zachodu podlegała na przestrzeni minionego stulecia. Społeczeństwa przemysłowo-urbanistyczne wytworzyły psychologiczną i kulturową pustkę w zakresie naturalnych systemów pomagania i tę pustkę wypełnia w dzisiejszych czasach psychoterapia Wymienione powyżej zjawiska - dodać tu można jeszcze narodziny pracy najemnej, migracje, kryzys rodziny połączony z zerwaniem ciągłości tradycji – zrodziły alienację, samotność, specyficzne trudności, a wraz z nimi zaburzenia psychiczne, spowodowane stale rosnącą presją adaptacyjną. Jako przykłady takich „sztucznie wywołanych” patologii można wymienić masowe depresje kobiet w latach 50. w Stanach Zjednoczonych czy pojawienie się anoreksji i bulimii, których przyczyn upatruje się w presji kulturowej („kult wyglądu”). I odwrotnie – wiadomo, że wraz ze zmieniającymi się warunkami kulturowymi pewne choroby zanikają. Jeszcze ćwierć wieku temu można było zaobserwować w szpitalach psychiatrycznych niespotykany już dzisiaj „łuk histeryczny" (występujące przede wszystkim u kobiet zaburzenie, opisane w XIX wieku, polegające na wykonaniu wyprężonego mostka - przyjęciu usztywnionej, nienaturalnej pozycji, utrzymywanej nawet przez kilka godzin wbrew anatomii i prawom grawitacji, nie do „podrobienia” przez kogoś zdrowego). Wszystko zatem wskazuje na to, że mamy do czynienia z historyczną i kulturową zmiennością chorób psychicznych – co czyni kwestię diagnozy, prognozy i terapii wyzwaniem o wiele bardziej złożonym niż w przypadku bardziej stabilnie występującego zapalenia płuc czy nawet gruźlicy.

 

3. Ważnym zjawiskiem sprzyjającym popularności psychoterapii jest także sekularyzacja, a w związku z tym osłabienie wpływów religii w wielu dziedzinach życia codziennego. Z drugiej strony, wzrastająca w społeczeństwie mentalność konsumpcyjna i hedonizm sprawiają, ze obniża się „tolerancja na cierpienie” i, co za tym idzie, zmniejsza się chęć na „zaparcie się siebie i niesienie własnego krzyża”. Wiele osób, które dawniej zwróciłyby się do kapłana, dzisiaj udaje się do psychoterapeuty. Jednak to dzięki rozpowszechnieniu się wiedzy psychologicznej choroby i zaburzenia psychiczne zostały przeniesione z domeny moralnej, etycznej, a nawet metafizycznej (opętania, czary) – gdzie dawniej były niewłaściwie lokowane w domenę medyczno-psychopatologiczną. Pojawiły się więc takie korzystne zjawiska jak „doszkolenie” psychologiczno-psychiatryczne kleru, a także przestała być czymś niezwykłym sytuacja, w której sam ksiądz czy zakonnica udają się po poradę lub na długotrwałą terapię do odpowiedniego specjalisty. Z ważności oddziaływań profesjonalnych zdawali sobie sprawę nawet bardzo wybitni teolodzy, jak choćby Paul Tillich, który dostrzegał możliwość korygowania poprzez psychoterapię fałszywych postaw religijnych:

 

Męstwo bycia powstałe pod wpływem religii często jest niczym innym jak pragnieniem ograniczenia własnego bytu i umocnienia tego ograniczenia za pośrednictwem siły, jaką dysponuje religia. I nawet jeśli religia nie prowadzi do patologicznego samoumniejszania się czy nie wspiera tego bezpośrednio, może ona zmniejszyć otwarcie człowieka na rzeczywistość, nade wszystko na rzeczywistość, którą jest on sam. W ten sposób religia może chronić i podtrzymywać stan potencjalnie neurotyczny. Duszpasterz winien uświadamiać sobie te niebezpieczeństwa i sięgać po pomoc lekarza oraz psychoterapeuty (Męstwo bycia, Paryż 1983, s. 76).

 

 

4. Złożoność i różnorodność zaburzeń psychicznych oraz trudność w ich opanowaniu wymusiły powstanie wyróżnionej grupy specjalistów: psychiatrów, psychologów, psychoterapeutów zajmujących się diagnozowaniem oraz leczeniem. Od czasów rewolucji francuskiej, kiedy Pinel, legendarny psychiatra, uwolnił z łańcuchów 50 chorych psychicznie, mamy do czynienia ze stale rosnącym rozwojem wiedzy na temat psychopatologii oraz z systematycznym „odstygmatyzowywaniem” całej tej problematyki. Jednak jeszcze w latach 70. w szpitalach psychiatrycznych pacjenci upraszali lekarzy, aby na zwolnieniach nie widniały pieczątki o „psychiatrycznym” charakterze, gdyż narażało to wówczas na ostracyzm, drwiny i pogardę. Wydaje się, że z tego samego powodu wielu ludzi wymagających z całą pewnością fachowej pomocy psychoterapeutycznej rezygnowało z niej z lęku przed społecznymi konsekwencjami oraz napiętnowaniem mianem „czubka” czy „wariata”. Dzisiaj natomiast człowiek korzystający z takiej pomocy postrzegany jest często raczej jako ktoś, kto bierze odpowiedzialność za siebie we własne ręce, kto chce czegoś więcej, komu zależy na własnym życiu. Współcześnie, w wyniku edukacji oraz tego, że do różnego rodzaju trudności psychicznych (np. lęki, depresje, uzależnienia) przyznają się osoby z kręgów elity artystycznej, naukowej i politycznej, coraz większa liczba ludzi nie odczuwa już obawy przed przystąpieniem do procesu psychoterapii – i przyznaniem się do tego. Zasługę w kreowaniu takiego stanu rzeczy mają tez media wizualne, a szczególnie emitowane przez nie seriale i filmy, takie jak na przykład Rodzina Soprano, Dziennik Bridget Jones, Ally McBeal, Adrian Monk, Depresja gangstera. Ich bohaterów łączy to, że korzystają z pomocy psychoterapeutycznej lub z poradników „psychologicznej samopomocy”, a przy tym albo są osobami na wysokich stanowiskach, albo ludźmi, których trudno sobie wyobrazić jako pacjentów gabinetu psychoterapeutycznego (choćby gangsterów).

 

5. Dzisiejsza popularność psychoterapii ma także swą drugą stronę, wiążącą się z utrwaleniem w popularnym dyskursie przekonania, że jest ona nie tylko niezbędna dla kogoś, kto został uznany za chorego psychicznie, ale jest przydatna, a nawet konieczna dla kogoś "zdrowego", kto zamierza swoje życie poprawić i wzbogacić. Teza ta, różnie zresztą uzasadniana, doprowadziła do takiego rozumienia psychoterapii, w którym jawi się ona jako opłacalna, czasowa i finansowa inwestycja w siebie, podejmowana w celu samorealizacji i samoaktualizacji, udoskonalenia swoich możliwości, wreszcie – podniesienia jakości życia. Jest więc psychoterapia instrumentem umożliwiającym pełne rozwinięcie własnego potencjału – intelektualnego, emocjonalnego i motywacyjnego. Zupełnie nieprzypadkowo wpływowi animatorzy psychoterapii w latach 60. w USA określali się mianem Human Potential Movement – a więc własnie Ruchem (Rozwoju) Ludzkiego Potencjału. Od tamtych czasów w krajach Zachodu systematycznie wzrasta przekonanie o tym, że jednostka ma „prawo do szczęścia”, a przynajmniej do optymalizacji wewnętrznych i zewnętrznych warunków swojego życia. Współczesny świat stawia przed człowiekiem ogromne wymagania w zakresie kompetencji zawodowej i społecznej. Wydaje się, że tradycyjny przekaz informacji na ten temat (w skrócie: z rodziców na dzieci), nawet jeśli jest możliwy a przecież badania wykazują, że sytuacja w tym zakresie jest co najmniej niezadowalająca – zupełnie nie wystarcza, bowiem rodzice nie są w stanie pomagać dzieciom w przystosowaniu do świata, którego już czysto sami kompletnie nie rozumieją (zob. np. 1. Krzemiński, Skryta władza, „Charaktery” nr 11/1999, s. 38-40). Tradycyjny sposób informowania o tym, jak postępować w takim świecie, stracił swoją dawną siłę wychowawczą i skuteczność, a to spowodowało pojawienie się miejsca dla profesjonalistów od spraw psychologicznych i behawioralnych. Charakterystycznym znakiem zapotrzebowania na tychże specjalistów jest ogromna liczba słów, które ich określają i które pojawiły się w komunikacji społecznej na przestrzeni ostatnich parunastu lat: doradcy, konsultanci, psychoterapeuci, mentorzy, specjaliści od public relations oraz coachingu. Pracę ich czysto ocenia się w bezduszny i przystający do norm świata kapitalistycznego sposób. I tak na przykład w niektórych środowiskach amerykańskich wartość psychoanalityka „mierzy się” na podstawie różnicy w zarobkach jego pacjentów między momentem, w którym rozpoczęli psychoterapię, a czasem, kiedy ją ukończyli. Im ta różnica – liczona w tysiącach dolarów – jest większa, tym psychoanalityk jest bardziej ceniony.

 

6. W wielu jednak środowiskach – także psychoterapeutów – pojawiają się głosy ostrzegające przed pokładaniem nadmiernego zaufania w psychoterapii, domagające się poddania jej ściślejszej kontroli społecznej, a nie tylko „cechowej”. Wskazują one na pewne właściwe psychoterapii mankamenty: potencjalne sekciarstwo, nadmierną i nie zawsze pożyteczną psychologizację wielu problemów i dziedzin życia, łatwość „wdania się szarlatanerii”, wątpliwość rezultatów oddziaływań psychoterapeutycznych. Przypadki angażowania się znanych psychologów w przedsięwzięcia bardzo dwuznaczne etycznie – jak  choćby „firmowanie” reality shows typu Big Brother zwiększają nieufność wobec psychoterapii oraz każąl wątpić w czystość intencji przynajmniej niektórych jej promotorów. Innym zarzutem stawianym niekiedy terapeutom jest kwestia pewnej ideologizacji czy wręcz ureligijniania przez nich procesu leczenia. Wymienia się tutaj często psychologię transpersonalną, która chlubi się tym, że każdy z jej przedstawicieli zobowiązany jest do praktyk duchowych (najczęściej pochodzenia orientalnego). Przeciwnicy takiej „uduchowionej” psychoterapii twierdzą, iż jest ona zakamuflowanym zwalczaniem zorganizowanych religii, jednak jej zwolennicy są zdania, iż w dzisiejszych czasach, kiedy oddziaływanie tradycyjnych Kościołów uległo znacznemu osłabieniu, niezbędne uwzględnienie oraz rozwinięcie wymiaru duchowego w człowieku są często możliwe wyłącznie w eklektyczny i nieortodoksyjny sposób.

 

7. Warto na koniec sformułować parę zdań podsumowania. Mimo ze psychoterapia jest bardzo popularnym i coraz częściej wszechobecnym elementem naszego życia, nie jest prawdą, iż jest jej za dużo. Nadal dość powszechnie popełnianym błędem jest wiązanie problemów psychicznych z zanikiem starożytnych cnot: męstwa, samodzielności i odwagi, a w efekcie traktowanie popularności psychoterapii oraz korzystania z pomocy psychologa jako oznaki słabości współczesnego człowieka, jego tendencji do wygodnictwa i pobłażania samemu sobie. Równie często interpretuje się zaburzenia psychiczne jako nieuniknioną konsekwencję niewłaściwych zachowań, „amoralnosci”, „złych skłonności”, samą zaś chorobę i związane z nią cierpienie postrzega się jako swego rodzaju karę za grzechy. Zgodnie z taką jednostronną wizją jedynym właściwym remedium na chorobę psychiczną byłaby spowiedź, a następnie „wzięcie się w garść” za pomocą samodyscypliny oraz odpowiednich ćwiczeń duchowych. Jest to pewnie nieco karykaturalny i przerysowany obraz tego stanowiska, ale doskonale pokazuje on, jak bardzo od najdawniejszych czasów choroba psychiczna obciążona była odium potępienia, dezaprobaty oraz odrzucenia. Wydaje się, że przydatne jest tu dokonane przez Tillicha rozróżnienie na lęk patologiczny i egzystencjalny. I o ile ten drugi może zostać opanowany i przezwyciężony przez męstwo bycia – także z pomocą duszpasterza – o tyle lęk patologiczny wymaga koniecznie interwencji specjalisty. Wydaje się, że stwierdzenie to można bezpiecznie uogólnić na całą problematykę relacji między patologią a duchowością. Wprawdzie Paul Tillich pisze, że ani „rola lekarza, ani rola duszpasterza nie są w sposób nieodłączny związane z profesją jednego czy drugiego: duszpasterz może mieć wpływ leczniczy, a psychoterapeuta może być duszpasterzem”, to jednak zaraz dodaje, że „ról tych nie należy jednak mieszać i profesjonalni ich wykonawcy nie powinni próbować zastępować jeden drugiego. Celem każdego jest pomaganie ludziom w osiąganiu pełnej samoafirmacji, w osiąganiu męstwa bycia” (dz. cyt., s. 80).

 

BARTŁOMIE] DOBROCZYŃSKI, ur. 1958, dr psychologii. Wydał: Ciemna strona psychiki. Geneza i historia idei nieświadomości (1993), New Age (1997), Orkiestra Klubu Pomocnyeh Serc, czyli monolog-wodospad Jurka Owsiaka (1999).

 

MAGDALENA E. A. ZIELIŃSKA, ur. 1978, doktorantka w Instytucie Psychologii U], zajmuje się problematyką feministyczną, publikowała w "Charakterach".

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin