zDavid Eddings
Zostały nam tylko cudowne wspomnienia,
Które muszą zapełnić puste miejsca w naszych sercach.
W golfa radziłeś sobie całkiem przyzwoicie, w bilard byłeś diablo dobry
PROLOG
Wyjątek z rozdziału trzeciego Sporu cyrgańskiego: Spojrzenia na niedawny kryzys, opracowanego przez Wydział Historii Najnowszej Uniwersytetu Matheriońskiego
Podobne opracowanie, stanowiące dzieło wielu uczonych, w sposób nieunikniony musi przedstawiać ich odmienne punkty widzenia. I choć jako autor tej części niniejszego dzieła żywię niezwykły szacunek dla swego godnego podziwu kolegi, który tak zgrabnie ułożył poprzedni rozdział, czuję się w obowiązku poinformować czytelnika, iż odmiennie od niego interpretuję pewne niedawne wydarzenia. Stanowczo nie zgadzam się z poglądem, iż interwencja agentów kościoła Chyrellos podczas kryzysu cyrgańskiego była całkowicie bezinteresowna.
Bez wahania natomiast podpisuję się pod wyrażonym przez mego przedmówcę podziwem i uznaniem dla Zalasty ze Styricum. Nie da się przecenić zasług owego mądrego i wiernego męża stanu, niestrudzenie służącego imperium. Toteż kiedy rząd jego wysokości pojął w pełni znaczenie kryzysu cyrgańskiego, rzeczą całkowicie naturalną było, iż ministrowie zwrócili się do Zalasty o radę. Mimo jednak żywionego przez nas poważania dla owego wybitnego obywatela Styricum musimy przyznać, iż umysł Zalasty jest tak szlachetny, że czasami nie dostrzega on mniej godnych cech u innych. Niektórzy członkowie rządu jego wysokości wyrażali poważne wątpliwości, kiedy Zalasta nalegał, byśmy zwrócili się poza granice Tamuli w poszukiwaniu rozwiązania problemu, który gwałtownie narastał do rozmiaru kryzysu. Jego sugestia, iż rycerz pandionita, pan Sparhawk, najlepiej poradzi sobie z zaistniałą sytuacją, nie spodobała się bardziej konserwatywnej części Rady Cesarskiej. Choć nikt nie wątpił w wojskowy geniusz pana Sparhawka, trzeba jednak pamiętać, iż jest on członkiem jednego z zakonów rycerskich kościoła Chyrellos, a rozważni ludzie mają się na baczności, gdy konieczność zmusza ich do kontaktów z tą szczególną instytucją.
Pan Sparhawk zwrócił na siebie uwagę Zalasty w czasie drugiej wojny zemoskiej pomiędzy rycerzami kościoła Chyrellos i sługami Othy z Zemochu. Nawet Zalasta, którego mądrość jest zaiste legendarna, nie potrafił stwierdzić dokładnie, co zdarzyło się w mieście Zemoch podczas brzemiennego w skutki spotkania pana Sparhawka z Othą i zemoskim bogiem Azashem. I choć dotarły do nas mętne pogłoski, jakoby pan Sparhawk wykorzystał podczas tego spotkania starożytny talizman zwany Bhelliomem, żaden uznany autorytet naukowy nie zdołał odkryć szczegółów dotyczących owego talizmanu ani też jego właściwości. Mniejsza jednak o metody, jakimi dokonał swego zdumiewającego czynu; nie da się zaprzeczyć, iż pan Sparhawk odniósł zwycięstwo, i właśnie ów niezwykły sukces przekonał rząd jego cesarskiej wysokości, aby zwrócił się do owego pandionity o pomoc we wczesnej fazie kryzysu cyrgańskiego, mimo poważnych wątpliwości pewnych wysoce szanowanych ministrów, którzy całkiem słusznie podkreślali, iż sojusz pomiędzy cesarstwem a kościołem Chyrellos może okazać się nader niebezpieczny. Na nieszczęście łaska cesarza zwróciła się w stronę frakcji kierowanej przez ministra spraw zagranicznych Oscagne'a, i kanclerz Pondia Subat nie zdołał zapobiec podjęciu przez rząd działań mogących wiązać się z poważnym zagrożeniem imperium.
Sam minister spraw zagranicznych Oscagne wyruszył z misją do Chyrellos, stolicy eleńskiego kościoła, aby zaapelować do arcyprałata Dolmanta i prosić o pomoc pana Sparhawka. I choć nikt nie może kwestionować zdolności dyplomatycznych Oscagne'a, jego poglądy polityczne budzą poważny niepokój w pewnych kręgach. Powszechnie też wiadomo, że w przeszłości minister i kanclerz często nie zgadzali się ze sobą.
Polityczna sytuacja na kontynencie eozjańskim jest niezwykle zawikłana, nie istnieje tam bowiem centralny ośrodek władzy. Nader często kościół Chyrellos wchodzi w konflikt z panującymi monarchami odrębnych królestw eleńskich. Jako rycerz kościoła, pan Spurhawk podlegałby w normalnych okolicznościach rozkazom arcyprałata Dolmanta, jednakże sytuację komplikuje fakt, iż Sparhawk jest jednocześnie księciem małżonkiem królowej Klenii, u tym samym musi być posłuszny jej kaprysom. Tu właśnie minister spraw zagranicznych Oscagne mógł w pełni zademonstrować swój talent dyplomatyczny. Arcyprałat Dolmant natychmiast dostrzegł zbieżność interesów kościoła i imperium w tej kwestii, jednakże królowa Ehlana nie dawała się przekonać. Władczyni Elenii jest młoda i czasem jej uczucia biorą górę nad rozsądkiem. Najwyraźniej perspektywa długiego rozstania z małżonkiem nie wzbudziła w niej entuzjazmu, jednakże minister Oscagne rozwiązał ów problem jednym zręcznym posunięciem, proponując, by podróż pana Sparhawka na kontynent daresiański odbyła się pod pretekstem oficjalnej wizyty królowej Elenii na dworze cesarskim w Matherionie. Jako książę małżonek, pan Sparhawk naturalną koleją rzeczy towarzyszyłby swej żonie, co całkowicie tłumaczyłoby jego obecność. Ta propozycja ugłaskała królową, która w końcu na nią przystała.
Podróżując ze stosowną eskortą, złożoną z setki rycerzy kościoła, królowa Ehlana wsiadła na okręt i pożeglowała do portu Salesha we wschodnim Zemochu. Stamtąd orszak królewski ruszył na północ, do Basne, gdzie czekały na nich dodatkowe siły jeźdźców ze wschodniej Pelosii. Zgromadziwszy posiłki, Eleni przekroczyli granicę Astelu w zachodniej Daresii.
Relacje z podróży królowej, którymi dysponujemy, pełne są rażących nieścisłości. Wielu moich kolegów miało obiekcje i twierdziło, że jeśli przyjmiemy za dobrą monetę słowa owych Elenów, okaże się, iż mamy do czynienia z absurdem. Wszelako rozważywszy starannie tę kwestię, autor niniejszych słów może stwierdzić z całą stanowczością, iż owe pozorne rozbieżności dają się z łatwością wytłumaczyć, jeśli ci, którzy tak gwałtownie protestują, zadadzą sobie trud, aby zbadać różnice pomiędzy kalendarzem eleńskim i tamulskim. Królowa Elenii nie udawała wcale, że lotem błyskawicy pokonała cały kontynent, jak twierdzą niektórzy prześmiewcy. Tempo jej podróży było całkiem normalne, czego z łatwością można dowieść, gdyby tylko uczeni panowie zechcieli zauważyć fakt, iż eleński tydzień jest dłuższy od naszego!
W każdym razie orszak królewski dotarł do stolicy Astelu, Darsas. Tam królowa Ehlana tak bardzo oczarowała króla Alberena, iż - wedle dowcipnej relacji ambasadora Fontana - nieszczęśnik gotów był oddać jej własną koronę. Tymczasem książę Sparhawk skupił się na prawdziwym celu swojej podróży do Tamuli, gromadząc informacje na temat zjawisk, które Eleni z właściwym sobie dramatyzmem nazwali spiskiem.
W Darsas do orszaku dołączyły dwa legiony atańskich wojowników pod dowództwem Engessy, szefa garnizonu w Cenae.
Razem ruszyli w drogę do Peli leżącej na stepach środkowego Astelu, by tam spotkać się z wędrownymi Peloi. Następnie skierowali się do styrickiego miasta Sarsos w północno-wschodnim Astelu.
Tu jednak w relacjach z podróży pojawia się niepokojąca nuta. Minister spraw zagranicznych, bądź to oszukany, bądź to z własnej woli współpracując z Hienami, zameldował, że niedaleko od Sarsos orszak królewski natknął się na Cyrgaich! Ów wyraźny dowód próby oszukania rządu jego wysokości wzbudził poważne obawy nie tylko co do lojalności samego Oscagne'a, lecz także szczerości zamiarów Elenów. Jak zauważył kanclerz Subat, minister spraw zagranicznych Oscagne, choć niezwykle błyskotliwy, bywa czasami roztargniony, co często można spotkać u wysoce utalentowanych ludzi. Co więcej - dodał kanclerz - książę Sparhawk i jego towarzysze są przecież rycerzami kościoła, a kościół Chyrellos, jak powszechnie wiadomo, jest na kontynencie Eosii potęgą nie tylko duchową, ale też i polityczną. W komnatach rządu jego wysokości zalęgły się mroczne podejrzenia. Wielu wyrażało wątpliwości co do rozwagi naszego postępowania. Niektórzy posunęli się nawet do podejrzeń, że niepokoje tu, w Tamuli, mogą w istocie mieć swe korzenie w Elenii i dostarczać, jak to się zdarzyło, idealnego pretekstu do odwiedzin na kontynencie rycerzy kościoła, znanych agentów arcyprałata Dolmanta. Czy możliwe jest - pytali ministrowie - że cała ta sprawa została zaplanowana przez Dolmanta po to, by dać jego kościołowi sposobność nawrócenia przemocą całego Tamuli na wiarę w eleńskiego boga, i przez to przekazania władzy politycznej nad imperium w jego ręce? Należy dodać, iż kanclerz Subat osobiście wspomniał autorowi tych słów, iż poważnie obawia się takiej ewentualności.
W Sarsos do orszaku królowej Ehlany dołączyła Sephrenia, dawna nauczycielka pandionitów, którym udzielała instrukcji na temat sekretów Styricum, a obecnie członkini Tysiąca, rady rządzącej miastem. Oprócz niej do podróżnych przyłączył się sam Zalasta, fakt ów uspokoił nasze obawy dotyczące motywów kierujących Elenami. Niewątpliwie tylko wysiłkom Zalasty zawdzięczamy fakt, iż Tysiąc dał się przekonać, aby zaofiarować swą pomoc, mimo odwiecznych i - wedle opinii wielu - w pełni uzasadnionych podejrzeń, które wszyscy Styricy żywią wobec Elenów.
Następnie Eleni wyruszyli do Atanu, gdzie królowa Ehlana ponownie oczarowała władcę i jego małżonkę. Wyraźnie z tego widać, iż ta młoda osoba obdarzona jest nie byle jakim charakterem. Choć raport ministra spraw zagranicznych Oscagne'a, opisujący zetknięcie z domniemanymi Cyrgai, wzbudził wiele podejrzeń, nikt nie może podać w wątpliwość prawdomówności relacji z tego, co się zdarzyło potem, gdy nasi goście opuścili Atanę. Ten raport bowiem pochodzi od samego Zalasty i żaden rozsądny człowiek w rządzie nie podważałby słów pierwszego obywatela Styricum. W górach leżących na zachód od granicy Tamulu właściwego orszak ponownie został zaatakowany i Zalasta potwierdził informację, iż napastnicy nie byli ludźmi.
W ciągu ostatniego roku w górach Atanu wielokrotnie widywano straszliwe potwory, choć sceptycy lekceważyli dochodzące stamtąd meldunki, twierdząc, iż chodzi jedynie o kolejne złudzenia wywoływane przez tych, którzy zamierzają doprowadzić do rozpadu rządu jego cesarskiej wysokości. Te ułudy ogrów, wampirów, wilkołaków i Świetlistych terroryzowały prostych mieszkańców Tamuli od kilkunastu lat, toteż widząc górskie monstra, uczeni doszli do wniosku, iż pozostaje tylko jedno rozwiązanie: sprawdzić samemu. Zalasta zapewnia nas jednak, iż owe wielkie włochate stwory to naprawdę trolle, zamieszkujące ponoć Półwysep Thalezyjski w Eosii, które migrując, dotarły na północne wybrzeże Atanu poprzez lód polarny, zapewne przybywając na wezwanie wrogów imperium. Pan Sparhawk, po raz kolejny potwierdzając, iż dobra opinia żywiona przez Zalastę jest usprawiedliwiona, szybko opracował taktykę pozwalającą pokonać olbrzymów.
Po bitwie orszak królowej Ehlany przekroczył granicę Tamulu właściwego i wkrótce dotarł do imperialnej stolicy, Matherionu, skrytej pod kopułami ognia, w której przybyszów powitał łaskawie sam cesarz Sarabian. Mimo protestów kanclerza Subata eleń-scy goście zyskali niemal nieograniczony dostęp do jego wysokości. Królowa Elenii wkrótce oczarowała cesarza, jak to wcześniej uczyniła z pomniejszymi monarchami na zachodzie. Rzetelność nakazuje nam przyznać, iż cesarz Sarabian przejawia ostatnio niefortunną skłonność do mieszania się w sprawy rządu i odrzucania rad ludzi posiadających znacznie większe kwalifikacje w dziedzinie codziennego zarządzania tak ogromnym państwem.
Kanclerz, za namową ministra spraw wewnętrznych Kolaty, postanowił podporządkować księcia Sparhawka poleceniom Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jak słusznie zauważył Kołata, trudno oczekiwać, by pan Sparhawk, Elen z Eosii, rozumiał liczne kultury Tamuli, potrzebował zatem kogoś, kto zapewniłby mu wsparcie i pokierował jego posunięciami zmierzającymi do wyeliminowania naszych nieprzyjaciół. Cesarz Sarabian jednak się nie zgodził. Zamiast tego dał owemu cudzoziemcowi niemal całkowicie wolną rękę w rozwiązywaniu podobnych problemów.
Mimo rezerwy, z jaką traktowaliśmy księcia Sparhawka, jego królową i towarzyszy, musimy niechętnie przyznać, iż ich obecność w Matherionie zapobiegła tragicznej katastrofie. Wśród innych budowli na terenie zespołu cesarskiego znajduje się również kopia zamku eleńskiego, zaprojektowanego specjalnie po to, by eleńscy dygnitarze czuli się w nim jak w domu. Królowa Ehlana i towarzysze tam właśnie zamieszkali; wkrótce okaże się, iż fakt ten miał niebagatelne znaczenie.
W sposób, którego jak dotąd nie udało nam się ustalić, pan Sparhawk i jego wspólnicy w samym Matherionie odkryli spisek zmierzający do obalenia rządu. Zamiast zameldować o swym odkryciu Ministerstwu Spraw Wewnętrznych Eleni postanowili zachować je dla siebie i pozwolić spiskowcom zorganizować atak. Gdy owej pamiętnej nocy u bram cesarskiego zespołu pałacowego stanął zbrojny tłum, książę Sparhawk i jego towarzysze po prostu wycofali się do zamku eleńskiego, zabierając ze sobą cesarza i rząd.
My, Tamulowie, nie pojmujemy do końca faktu, że architektura może również stanowić broń. Przy całkowitej niewiedzy rządu jego wysokości Eleni Sparhawka przebudowali nieco zamek i w sekrecie zgromadzili w nim zapasy, jednocześnie konstruując niszczycielskie machiny, za pomocą których toczą wojny.
Tłum, zdecydowany obalić rząd, bez przeszkód opanował zespół pałacowy, po czym nagle odkrył, że stoi pod murami nie zdobytego zamku, pełnego bezwzględnych eleńskich wojowników, którzy rutynowo używają wrzącej smoły i ognia do obrony swych twierdz. Groza owej nocy pozostanie na zawsze w pamięci ludzi cywilizowanych. Jak nakazuje tamulska tradycja, wielu młodszych synów wielkich rodów Tamuli dołączyło do buntowników. Powodowała nimi w większym stopniu ciekawość niż zamiar popełnienia zbrodni. Zawsze w przeszłości owych młodych ryzykantów oddzielano od prawdziwych przestępców, udzielano im surowej nagany i odsyłano do rodziców. Chronieni przez swą pozycję i rodziny, nie musieli się lękać reakcji władz. Jednakże wrząca smoła nie odróżnia pozycji, a młody, zapalczywy arystokrata oblany olejem płonie równie szybko jak najgorszy łotr z rynsztoka. Co więcej, kiedy tłum wtargnął już na tereny pałacowe, Eleni zamknęli główne bramy i uwięzili wszystkich wewnątrz, niewinnych i zbrodniarzy razem. Grozę zwiększyła jeszcze szarża, jaką przypuścili na nieszczęśników pelojscy jeźdźcy. Bunt został ostatecznie stłumiony, gdy bramy otwarły się ponownie, by wpuścić do środka dwadzieścia legionów Ata-nów, dzikusów przybyłych świeżo z gór, którzy nie otrzymali żadnych instrukcji i nie znali cywilizowanych zwyczajów. Owi Atani mordowali wszystkich, którzy stanęli im na drodze. Wielu młodych szlachciców, drogich studentów naszego uniwersytetu, zginęło tej nocy, mimo że pokazywali żołnierzom oznaki swej pozycji, które winny zapewnić im całkowitą nietykalność.
Choć ludzie uczciwi na całym świecie ze zgrozą myślą o podobnie gwałtownej reakcji, musimy pogratulować panu Sparhaw-kowi i jego towarzyszom. Powstanie zostało nie tyle zduszone, ile raczej krwawo stłumione przez eleńskich dzikusów i rozszalałych Atanów.
Wszelako rząd jego cesarskiej wysokości nie zyskał sobie wielu przyjaciół owej straszliwej nocy. Choć bowiem wszystkie potworności stanowiły niewątpliwie dzieło Elenów, fakt, iż pan Sparhawk znalazł się tu, w Matherionie, wezwany osobiście przez cesarza, nie umknął uwadze wielkich rodów Tamulu. Co gorsza, Eleni wykorzystali bunt jako pretekst, aby odesłać patriarchę Embana - wysokiej rangi członka eleńskiego kleru, oficjalnie pełniącego rolę duchowego doradcy królowej Ehlany -z powrotem do Chyrellos, aby namówił arcyprałata do wysłania do Tamuli rycerzy kościoła, którzy mieliby pomóc przy „zaprowadzaniu porządku”.
Pondia Subat, kanclerz, wyznał w sekrecie, że powoli traci władzę i może już tylko bezradnie obserwować z boku, podczas gdy wydarzenia toczą się coraz szybciej. Osobiście zwierzył się z tego autorowi niniejszych słów. Minister spraw zagranicznych Oscagne najwyraźniej wykorzystuje wpływ, jaki wywiera na cesarza, aby manipulować sytuacją. Zaproszenie pana Sparhawka do Tamuli stanowiło niewątpliwie jedynie wstęp do realizacji znacznie szerszego i groźniejszego planu. Wykorzystując obecne zamieszki w Tamuli, minister spraw zagranicznych pokierował cesarzem tak, że ten ofiarował Dolmantowi pretekst, którego arcyprałat potrzebuje, aby usprawiedliwić wyprawę rycerzy kościoła na kontynent Daresii.
Autor tych słów jest święcie przekonany, że imperium stanęło właśnie w obliczu największego zagrożenia w swej długiej, wspaniałej historii. Uczestnictwo Atanów w masakrze na terenach zespołu pałacowego dowodzi wyraźnie, że nie można już liczyć nawet na ich lojalność.
Do kogo możemy zwrócić się o pomoc? Gdzie na całym świecie zdołamy znaleźć siłę zdolną odeprzeć atak wrogich sług Dolmanta z Chyrellos? Czy imperium w swej chwale musi lec u stóp eleńskich fanatyków? Płaczę tedy, moi bracia, nad chwałą, która musi przeminąć. Matherion o ognistych kopułach, miasto światła, siedziba prawdy i piękna, pępek świata, skazany jest na zagładę. Zapada zmrok i nie ma większej nadziei na to, iż kiedykolwiek znów nastanie brzask.
CZĘŚĆ PIERWSZA
CYNESGA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Długie lato dobiegało końca, w powietrzu czuło się już powiew jesieni. Ulice Matherionu o ognistych kopułach zasnuła lekka mgła. Księżyc wstał dość późno, wieże i dachy, opalizujące w jego bladym świetle, odcinały się ostrą kreską na tle nieba, mgiełka zaś nabrała lekkiego połysku. Matherion, migoczący niczym klejnot, stał ze stopami skąpanymi w połyskliwej mgle i bladą twarzą uniesioną ku nocnemu niebu.
Sparhawk czuł zmęczenie. Napięcie ostatniego tygodnia i gwałtowne kulminacyjne wydarzenia wyczerpały jego siły, jednakże nie mógł zasnąć. Otulony w czarny pandionicki płaszcz, stał na murze, spoglądając z melancholią na rozciągające się w dole błyszczące miasto. Był znużony, lecz potrzeba oceny, analizy, zrozumienia sytuacji zbyt go nękała, by miał pójść do łóżka i pozwolić swoim myślom zatonąć w miękkiej otchłani snu, przynajmniej dopóki wszystkie kawałki łamigłówki nie trafią na swoje miejsca.
- Co tu robisz, Sparhawku? - spytał cicho Khalad. Jego głos tak bardzo przypominał głos ojca, że Sparhawk gwałtownie odwrócił głowę, by upewnić się, że Kurik we własnej osobie nie powrócił z Domostw Umarłych, aby go zrugać. Khalad był młodzieńcem o prostej, nieurodziwej twarzy, szerokich ramionach i szorstkim usposobieniu. Jego rodzina służyła rodowi Sparhaw-ka od trzech pokoleń i chłopak, podobnie jak jego ojciec, zazwyczaj zwracał się do swego pana prosto i otwarcie.
- Nie mogłem zasnąć - odparł Sparhawk, wzruszając ramionami.
- Czy wiesz, że twoja żona wyprawiła na poszukiwania pół garnizonu?
Sparhawk skrzywił się.
- Czemu zawsze musi tak reagować?
- To twoja wina. Wiesz przecież, że za każdym razem, gdy oddalisz się, nie uprzedzając jej o tym, wyśle za tobą ludzi. Mógłbyś oszczędzić sobie - i nam - mnóstwa czasu i kłopotu, gdybyś wspomniał jej, dokąd się wybierasz. Mam wrażenie, że sugerowałem ci to już kilkanaście razy.
- Nie dyryguj mną, Khaladzie. Jesteś równie okropny jak twój
ojciec.
- To u nas rodzinne. Czy zechcesz zejść na dół i uspokoić
żonę, zanim wezwie służbę i każe rozbierać mury? Sparhawk westchnął.
- W porządku. - Odwrócił się plecami do wspaniałej nocnej panoramy. - A przy okazji: chyba powinieneś wiedzieć, że niedługo wyruszamy w drogę.
- Ach tak? A dokąd się wybieramy?
- Musimy odebrać pewien przedmiot. Pomów z kowalami, Parana trzeba podkuć na nowo. Zupełnie starł prawą przednią podkowę; jest cienka jak papier.
- To twoja wina, Sparhawku. Nie doszłoby do tego, gdybyś
siedział prosto w siodle.
- My, starsi ludzie, zaczynamy się przekrzywiać. To jedna z rzeczy, które nie ominą i ciebie.
- Dzięki. Kiedy wyruszamy?
- Gdy tylko zdołam wymyślić dostatecznie przekonujące kłamstwo, by moja żona zechciała mnie puścić samego. Wolałbym uniknąć jej towarzystwa.
- A zatem mamy mnóstwo czasu. - Khalad wyjrzał na skąpany w blasku księżyca Matherion, zanurzony w połyskliwej mgle. Srebrzyste promienie krzesały tęczowe blaski na lśniących kopułach miasta. - Ładne - zauważył.
- Czy tylko na tyle cię stać? Patrzysz na najcudowniejsze , miasto świata i mówisz, że jest ładne?
- Nie jestem arystokratą, Sparhawku. Nie muszę wymyślać kwiecistych fraz, aby zaimponować innym - albo sobie samemu. Chodź do środka, zanim wilgoć osiądzie ci w płucach. Wy, pokrzywieni starcy, miewacie często delikatne zdrowie.
* * *
Królowa Ehlana, blada, jasnowłosa i niezwykle czarująca, była bardziej zirytowana niż zła. Sparhawk dostrzegł to natychmiast. Zauważył też, że zadała sobie mnóstwo trudu, by wyglądać możliwie najładniej. Miała na sobie szatę z ciemnoniebieskiej satyny, starannie wyszczypała sobie policzki, aby zarumieniły się nieco, a kunsztownie ułożone włosy sprawiały wrażenie czarającego nieporządku. Natychmiast zaczęła wyrzucać mężowi brak poszanowania jej uczuć. Czyniła to tonem, który z łatwością mógł doprowadzić do płaczu nawet stary pień i wzbudzić lęk w najtwardszych głazach. Jej głos unosił się i opadał w starannie odmierzonym rytmie, gdy mówiła mężowi, co dokładnie czuje. Sparhawk uśmiechnął się ukradkiem. Ehlana, stojąc pośrodku spowitej w błękitne draperie królewskiej komnaty, przemawiała do niego na dwóch poziomach jednocześnie. Jej słowa wyrażały głębokie niezadowolenie, natomiast staranne przygotowania świadczyły o czymś zupełnie odmiennym.
Przeprosił.
Jego żona nie przyjęła przeprosin i gniewnie odmaszerowała do sypialni, trzaskając za sobą drzwiami.
- Cóż za temperament! - mruknęła Sephrenia. Drobna czarodziejka przycupnęła w kącie. Jej biała styricka szata połyskiwała w blasku świec.
- Zauważyłaś? - Sparhawk uśmiechnął się.
- Często to robi?
- O tak. To ją bawi. Czemu jeszcze nie śpisz, mateczko?
- Aphrael chciała, żebym z tobą pomówiła.
- Czemu po prostu nie przyszła do mnie sama? Nie musi przecież wędrować tu z drugiej strony miasta.
- To dość uroczysta okazja, Sparhawku. W takich momentach zazwyczaj występuję w jej imieniu.
- Czy to ma jakikolwiek sens?
- Miałoby, gdybyś był Styrikiem. Kiedy ruszymy po Bhel-liom, będziemy musieli dokonać paru zmian w składzie naszej grupy. Khalad bez trudu może zastąpić swego ojca, jednakże decyzja Tynina o powrocie do Chyrellos z Embanem naprawdę poruszyła Aphrael. Mógłbyś przekonać go, żeby zmienił zdanie?
Sparhawk potrząsnął głową.
- Nie zamierzam nawet próbować, Sephrenio. Nie okaleczę go do końca życia tylko dlatego, że Aphrael może za nim tęsknić.
- Jego ramię jest naprawdę w tak złym stanie?
- Wystarczająco złym. Strzała z kuszy przebiła staw barkowy. Jeśli zacznie nim ruszać, nie zrośnie się, a to prawa ręka.
- Wiesz chyba, że Aphrael może to naprawić.
- Przeciwnie, nie może - chyba że ujawniłaby, kim jest, a na to jej nie pozwolę.
- Nie pozwolisz?
- Spytaj, czy chce narazić na szwank umysł matki tylko po to, by zachować symetrię. Wybierzcie na jego miejsce kogoś innego. Jeśli Aphrael zgadza się przyjąć Khalada zamiast Kurika, powinna wybrać także kogoś, aby zastąpił Tyniana. Czemu w ogóle to dla niej takie ważne?
- Nie zrozumiałbyś.
- Może jednak spróbujesz mi to wyjaśnić? A nuż cię zaskoczę.
- Masz dzisiaj osobliwy humor.
- Właśnie zostałem zbesztany. To zawsze wywiera wpływ na mój nastrój. Czemu Aphrael tak bardzo zależy na obecności tej samej grupy ludzi?
- Ma to związek z towarzyszącym temu uczuciem, Sparhaw-ku. Obecność jakiejkolwiek osoby to coś więcej niż tylko jej wygląd czy brzmienie głosu. Dochodzi do tego również tok myśli i, co zapewne jeszcze ważniejsze, uczucia, jakie żywi wobec Aphrael. Dla Aphrael stanowią one coś w rodzaju bariery ochronnej. Kiedy sprowadzasz kogoś nowego, owa otoczka uczuć zmienia się, to zaś trochę zbija Aphrael z pantałyku. - Spojrzała na niego. - Nie zrozumiałeś ani słowa, prawda?
- Wręcz przeciwnie. Co powiesz na Vaniona? Kocha ją równie mocno jak Tynian i ona go również. Od początku wyprawy i tak towarzyszył nam duchem. Poza tym jest rycerzem.
- Vanion? Nie bądź niemądry, Sparhawku.
- Nie jest przecież inwalidą. W Sarsos ścigał się z młodzieżą, a kiedy walczyliśmy z trollami, znakomicie radził sobie
z kopią.
- Absolutnie niemożliwe. Nie zamierzam nawet o tym dyskutować.
Sparhawk podszedł do niej, uniósł przeguby Sephrenii i ucałował jej dłonie.
- Kocham cię bardzo, mateczko, ale tym razem decyzja należy do mnie. Nie możesz bezpiecznie spowijać Vaniona w owcze runo do końca jego życia tylko dlatego, że boisz się, iż mógłby skaleczyć się w palec. Jeśli sama nie zaproponujesz Aphrael jego kandydatury, ja to uczynię.
Sephrenia zaklęła po styricku.
- Czy nie rozumiesz, Sparhawku? O mało go nie straciłam. -Jej lśniące błękitne oczy spojrzały na niego z bólem. - Jeśli coś mu się stanie, umrę.
- Nic mu się nie przydarzy. Pomówisz o tym z Aphrael, czy
wolisz, żebym ja to zrobił? Ponownie zaklęła.
- Gdzie nauczyłaś się podobnych słów? - spytał łagodnie. -A teraz, skoro rozwiązaliśmy już nasz problem, muszę uciekać. Spóźnię się do sypialni.
- Niezupełnie pojmuję.
- Już czas na pocałunki i zawarcie rozejmu. Wszystko to powinno odbywać się w stosownym rytmie. Jeśli zaczekam zbyt długo z przeprosinami, Ehlana zacznie sądzić, że przestałem ją kochać.
- Chcesz powiedzieć, że całe to dzisiejsze przedstawienie stanowiło jedynie zaproszenie do łóżka?
- Ujęłaś to dość otwarcie, ale owszem. Chodziło także i o to. Czasami bywam zbyt zajęty i zapominam o małżeńskich obowiązkach. Jeśli trwa to zbyt długo, Ehlana wygłasza mowę. Przypomina mi w ten sposób, że ją zaniedbuję. Całujemy się wtedy i godzimy, i znów panuje między nami harmonia.
- Czy nie prościej by było, gdyby po prostu przyszła do ciebie i powiedziała ci o tym bez tych wszystkich gierek?
- Oczywiście, ale z pewnością nie bawiłaby się tak dobrze. A teraz, jeśli pozwolisz...
- Czemu zawsze mnie unikasz, Bericie rycerzu? - spytała cesarzowa Elysoun, wydymając z niezadowoleniem usta.
- Wasza wysokość źle pojmuje moje zachowanie - odparł Berit, rumieniąc się lekko i odwracając wzrok.
- Czy jestem brzydka, Bericie rycerzu?
- Oczywiście, że nie, wasza wysokość.
- Czemu zatem nigdy na mnie nie patrzysz?
- Eleni uważają, iż dobrze wychowany mężczyzna nie powinien patrzeć na rozebraną kobietę, wasza wysokość.
- Ja jednak nie jestem Elenką, panie rycerzu, tylko Yalezjan-ką. Nie jestem też naga. Mam na sobie mnóstwo ubrań. Jeśli zechcesz towarzyszyć mi do mojej komnaty, zademonstruję ci różnicę.
Sparhawk szukał właśnie pana Berita, aby uprzedzić go o zbliżającej się podróży. Skręciwszy w korytarz prowadzący do kaplicy, ujrzał swego młodego przyjaciela raz jeszcze osaczonego przez cesarzową Elysoun. Odkąd cała rodzina cesarza Sarabiana zamieszkała w zamku ze względów bezpieczeństwa, możliwe trasy ucieczki Berita niebezpiecznie się skurczyły, a Elysoun bezwstydnie wykorzystywała sytuację. Yalezjańska żona cesarza była piękną dziewczyną o brązowej skórze. Jej strój narodowy śmiało odsłaniał nagie piersi. Choć Sarabian wielokrotnie wyjaśniał Beritowi, że Yalezjanie kierują się zupełnie odmiennym kodeksem moralnym, młody rycerz wciąż zachowywał stosowny dystans - i cnotę. Elysoun uznała to za wyzwanie i niestrudzenie polowała na młodego Elena. Sparhawk miał już odezwać się do swego przyjaciela, zamiast tego jednak uśmiechnął się i cofnął za róg, aby posłuchać. Ostatecznie był tymczasowym mistrzem Zakonu Pandionu i do jego obowiązków należało dbanie o dusze jego ludzi.
- Czy zawsze musisz zachowywać się jak Elen? - spytała rycerza Elysoun.
- Jestem Elenem, wasza wysokość.
- Ale wy, Eleni, jesteście tacy nudni - oświadczyła. - Czemu choćby przez jedno popołudnie nie mógłbyś stać się Valezjaninem? To znacznie zabawniejsze, i nie trwałoby nawet zbyt długo, chyba że sam byś tego pragnął. - Urwała. - Naprawdę wciąż jesteś prawiczkiem? - spytała ciekawie.
Berit spiekł raka.
Elysoun roześmiała się z zachwytem.
...
llchancell