Eliza orzeszkowa Czego po wiecie szufka smutek? Pewnego razu polem bardzo pięknie przez naturę ubranym szedł Smutek, wielkie sprawiajšc szkody i spustoszenia; czarne bowiem zasłony, którymi był okryty, zachmurzały jasnoć słonecznš, od bladoci jego oblicza padała na kwiaty barwa trupia, a od ciężkiego jego oddechu kłosy gięły się ku ziemi i mamie roniły napełniajšce je ziarna. Nie dziw, że ród istot, zamieszkujšcych pole, wielkie przeciwko natrętnemu szkodnikowi temu powstało szemranie. - O, widmo ponure - zawołały - po co wyszedłe z otchłani złego i wtoczysz się po wiecie, aby wszystko, co na nim wzrasta, czynić płonnym, ciemnym i trujšcym?! - Ukażcie mi istotę pewnš, której dotšd nadaremnie poród was upatruję - odpowiedział Smutek - a wnet zstšpię do otchłani mojeji nigdy już ziemi naprzykrzać się nie będę; ale dopóki nie znajdę tego, czego szukam, chodzić po niej nie przestanę jak pierworodne i niepozbyte przekleństwo. Usłyszawszy to, pierwsza Wesołoć ku niemu zleciała i różowš chmurkš, w której migotał rój srebrnych gwiazdek, w powietrzu zawisłszy, zaszczebiotała: - Mnie pewnie szukasz, ciemna zmoro! Oto jestem! Patrz, jškam ładna i zgrabna! Umiem piewać srebrzycie, tańczyć przelicznie i miaćsię z byle czego. Oddech mojej piersi orzewia jak zefir, a z tego cacka, które trzymam w dłoni, jakkolwiek jest ono malutkim i kruchym, płynie niemiertelna woda zapomnienia. Przypatrzże się mnie dobrze, stary nudziarzu, i ruszaj sobie na bory i lasy! Ale Smutek jednym przeczšcym wstrzšnięciem głowy szeroko naokół rozwiał swoje czarne krepy, a samego ich widoku znieć nie mogšca Wesołoć uleciała daleko i strwożona, zgnieciona, omdlała, pomiędzy kwiaty i kłosy upadła. Wtedy z postawš wyprostowanš, a obliczem otwartym i nieskazitelnie białym, drogę Smutkowi zastšpiła Prawoć. - Wesołoć jest milutkš, ale też płochš sobie istotkš- rzekła - i niemiało różnych tam kalectw pod różowš gazšjej sukni odnaleć by można. Jam czysta jak woda krynicy i prosta jak pięknie wyrosła topola. Nie mam na sobie ani jednej plamki, która by pochodziła od brzydkiej liny kłamstwa i nie tkwi we mnie żaden cień czyjejkolwiek krzywdy. Może więc na mój widok, który przecież nie urojonym jest, lecz istotnym, zechcesz ten wiat od obecnoci swojej uwolnić? Przychylnie Smutek na Prawoć popatrzył i nawet blade jego oblicze ożywił słaby promień pociechy; jednak przeczšco wstrzšsnšł głowš. - Szanuję cię, o Prawoci - rzekł - i przyznaję, że gdybym ciebie po wiele razy już nie spotykał, krepy moje byłyby dwakroć żałobniejsze ijadowitsze oddechy; ale nie jeste istotš, której szukam i bez której władzy stršcenia mnie ze wiata ty nie posiadasz. Słyszšc odprawę tę, danš Prawoci, Pracowitoć wyprostowała grzbiet, nad robotšjakš zgięty, namulonš dłoniš ze zmarszczonego czoła pot otarła, z szerokim odetchnięciem przecišgnęła potężne, ale zmęczone członki i naprzeciw Smutkowi wystšpiła. - Przeze mnie i tylko przeze mnie - rzekła - przy życiu, dostatku i rozumie utrzymuje się wszystko, cokolwiek w te dary zaopatrzyła Natura. Jestem pierwszš uczennicš i pomocnicš Natury, a nawet mistrzyniš i paniš mojš w pomysłach i mocy przewyższam, bo twory jej udoskonalajšc i powiększajšc pięknoci, stawiane przez niš, zapory do życia i szczęcia usuwam, a gęsto rozsianym truciznom zapobiegam. Ja to pustynie przemieniam w żyzne pola i urodzajne ogrody, w łonach gór i na wód powierzchniach toruję bezpieczne drogi, wznoszę wspaniałe miasta, cudami wiedzy i sztuki napełniam liczne i ogromne skarbce, w głowach ludzkich pielęgnuję myli i rozwijam wštki fantazji, dopóki nie rozgorzejš w pełne płomienie prawdy i piękna. Beze mnie nikt i nic trwać, żyć, rozkwitać, myleć, wynajdywać, tworzyć nie może. Beze mnie każdy zasiew mamie zginšć, każdy błysk szybko zgasnšć, każdy przymiot przemienić się w przywarę, a każda przywara na potwora wyrosnšć musi. Takš jestem i mam nadzieję, że przed prastarym, szanownym, niezliczonymi zasługami opromienionym obliczem moim pierzchniesz jak mgła... Smutek smutnie potrzšsnšł głowš. - Szanownš jeste i pełnš zasług, o Pracowitoci, i temu nie przeczę bynajmniej. Gdyby nie istniała, nie istniałoby też nic wcale, bo nawet drobna ptaszyna, aby uwić swe gniazdo, i rybka, aby wyżywić się robaczkami, i rolina, aby swe tkanki przez wcišganie w nie gazów przy życiu zachować, pomocy twej potrzebujš. Cóż jednak, skoro pomimo twego tak wyranego istnienia ja obok ciebie i tak jak ty dawno chodzę po wiecie. Owszem, w niezliczonych i niezwikłanych zwojach twojego szpiku i mózgu kryje się tyle krzywizn i ostrzy, od których zasłony moje stajš się jeszcze czamiejszymi i większa bladoć pada mi na oblicze... Widzisz więc, że jak od wieków, tak i nadal wspólnie po ziemi chodzić musimy. Pracowitoć była rozumnš, więc zrozumiała, że Smutek miał słusznoć, i z cichymi łzami w oczach odeszła. Po jej oddaleniu się z uciszonych i przygasłych wysokoci spłynęła postać wyniosła, spokojna, łagodna i przyjaznym głosem do czarnej chmury Smutku przemówiła: - Wiele przenikam i rozumiem, dlatego też w łonie moim tkwi wiele mieczów boleci. Nie znać tego po mnie, bo dostojne znoszenie meczami jest jednym z moich przymiotów. Nauczam wszystkich, a w samej sobie noszę wieczne burze, przez to wzniecane, że umiem tak mało. Nieraz z rozkoszš mówię: ?Wiem!", lecz częciej z żalem wyznaję: ?Nie wiem!". Beze mnie i wiat byłby ciemny, jednak czuję, że zupełnš wiatłociš nie jestem, i trawi mnie wieczna ku niej tęsknota. Widzisz więc, Smutku, że z bliska spokrewnionymi z sobš jestemy. Jestemy nawet jako rodzeństwo, od poczęcia samego zronięte z sobš sercami; bo ktokolwiek nie bywał smutnym, mšdrym być nie może, a kto jest mšdrym, smutnym bywać musi. Mnie za na imię Mšdroć. Powiedz mi,kogo na tym polu szukasz, a janiej widzšc od innych, dopomogę ci może do znalezienia istoty, od której twoje zniknięcie z powierzchni zależy. Otwarcie bowiem mówišc, dla tej biednej ziemi ty zmrokiem, brzemieniem i jadem, więc czuję nad niš litoć, która także jest dobrym, lecz dokuczliwym przymiotem mojej natury. W dodatku, gdy ty zawsze powrócisz do swej otchłani, ja sama pewno pozbędę się swoich trosk, burz i tęsknot. Kogo szukasz, o Smutku? Widocznie dla swojej siostry Mšdroci Smutek niejakš przychylnoć uczuwał, i z głowš pochylonš, palcem do sinych warg przyłożonym, namyla się, czy ma nareszcie wyjawić przed kim cel swoich wędrówek. Jednak od dawna już przenikało go silne pragnienie powrócenia do otchłani, z której był rodem, i spokojnego ułożenia się na dnie jej do snu wiecznego. Nie był złoliwym, więc odwieczna włóczęga, wród której tylko niemiłe innym rzeczy mógł sprawiać, zmęczyła go już bardzo i czuł dotkliwie cišżšce na nim brzemię przekleństw wszystkiego, co żyło... Więc po krótkim namyle przemówił: - Być to może, o Mšdroci, że ty jeste skutecznš jakš wskazówkš mnie od życia, a żyjšcych ode mnie uwolnić potrafisz. Wiedz zatem - jakże niewiele przenikasz i rozumiesz, skoro tej tajemnicy nie odgadła sama! - wiedz zatem, że w ogromnym tłumie cnót i występków, zalet i przywar, który to pole zamieszkuje, od wieków szukam - Dobroci. Na spokojnym, chociaż ladami wielkich cierpień zbrużdżonym obliczu Mšdroci odmalowało się zdumienie. - Łacniej, mój bracie, wszystkiego spodziewać bym się mogła niż tego, co mi włanie powiedziałe. Dobroci szukasz! Ależ istot noszšcych to imię jest tu tak wiele, że sama ich pospolitoć sprawiła wielkš ich tanioć. Na rynkach, poród których mieszkańcy tego pola nazywajš, co im najlepiej się podoba, nikt już nawet nie zapytuje o Dobroć, a jeli jeszcze ktokolwiek jej kiedy zażšda, za trzy grosze szacunku i za grosz pochwały otrzymać jšmoże. Jest jej okazów i różnych gatunków tyle, co gwiazd na niebie. Patrz tylko, ta na przykład, która w pobliżu naszym tak żwawo uwija się po polu, każdemu ukłon grzeczny albo drobnš przy sługę oddajšc, nikogo nie omija, na nikogo krzywo nie spojrzy, umiech jej jak miód słodki, postać jak trzcina gibka... Masz, czego szukał! Smutek ze zniechęceniem rękš skinšł. - Tę znam od dawna. Samozwańczo nazwała się ona Dobrociš. Właciwie ma wiele imion, z których tamtego znajdziesz zaledwie ćwierć litery. Usłużnociš jest ona, Woskowociš myli i woli, Chciwociš chwalby. Mšdroć patrzała w innš już stronę i rzekła: - Więc spójrz na tę drugš. Czy spostrzegasz, jak kunsztownie przechodzi ona pomiędzy najróżniejszymi z rolin tego pola, żadnej nie zaczepiajšc ani skrajem sukni, od każdej ostrożnie uchylajšc ręce, strzegšc stopy od zdeptania zarówno chwastu jak kłosu. Ta już pewno niczemu nie zrzšdzi nic złego. Nie jestże więc Dobrociš? - Nie - odparł Smutek. - W księdze imion, której Przyroda na pamięć mi wyuczyć się rozkazała, nazywa się ona: Nijakoć i Biernoć. - Więc wskażę ci jeszcze jednš. Popatrz tylko na tę, której rumieńce pożšdliwoci, zawici, pychy do czoła uderzajš, a jednoczenie w kamiennym milczeniu kurczš się wšskie usta i cicho, układnie lgnš do piersi ręce, od wycišgnięcia się powcišgane. Nic nam do tego, co tam wewnštrz kipi i skowyczy, skoro ona tego żadnym dwiękiem i ruchem nie zdradza, gdy grzesznšjest, skromnš i nieszkodliwš- czyż nie jest Dobrociš? - Ani trochę w to nie wierz - gorzko miejšc się odparł Smutek. - Jest ona wszem Złociš, której towarzyszy Obłuda, a nie zachęca Odwaga. Byleby tylko zamknęły się wszystkie oczy i uszy - to, czego pożšda, cichutko pochwyci, a przedmiot gniewu swego lub zawici z tyłu zajdzie i nie szczekajšc ukšsi. Mšdroć zamyliła się głęboko, a Smutek mówił dalej: - Widzę, że wyranie okrelić ci muszę cel moich poszukiwań, bo jakkolwiek wzrok masz jasny, czasem przyćmiewa go i łudzi wielka mnogoć i rozmaitoć zjawisk, które badasz. Ażeby zniknšć z tego pola, potrzebuję spotkać i paniš j ego uczynić Dobroć szczerš, czynnš, odwa...
parowozik