Blish James - Latające Miasta 01 - Będą Im Świecić Gwiazdy(1).txt

(260 KB) Pobierz
JAMES BLISH 
BÊD¥ MI ŒWIECIÆ GWIAZDY 
And death shall have no dominion 
Dead men naked they shall be one 
With the man in the wind and the west moon; 
When their bones are picked clean and the 
clean bones gone, 
They shall have stars at elbow andfoot... 
A œmieræ utraci swoj¹ w³adzê. 
Nadzy umarli bêd¹ jednym 
Z cz³owiekiem pod zachodnim ksiê¿ycem i w wietrze; 
Gdy spróchniej¹ ich koœci do czysta obrane 
Bêd¹ im œwieciæ gwiazdy u ³okcia i stopy... * 
DYLAN THOMAS 
* Przek³ad Stanis³aw Barañczak, w: Dylan Thomas, „ 
wybrane", Kraków 1974. 
„...W czasie gdy cywilizacja Wegi znajdowa³a siê 
u szczytu potêgi politycznej i militarnej, a jej przywódcy 
nie dopuszczali myœli o jakimkolwiek os³abieniu swej 
uprzywilejowanej pozycji, w zak¹tku Wszechœwiata tli³a 
siê iskra nowego ¿ycia. Czytelnik powinien pamiêtaæ, i¿ 
w owym czasie nikt nawet nie s³ysza³ o Ziemi ani o jej 
S³oñcu, które dla astronomów by³o po prostu jedn¹ 
z wielu nie nazwanych gwiazd typu Go, rozmieszczonych 
w konstelacji Smoka. Istnieje mo¿liwoœæ — choæ ma³o 
prawdopodobna — ¿e mieszkañcy Wegi wiedzieli o czynionych 
przez Ziemian próbach lotów kosmicznych ju¿ 
przed wypadkami opisanymi w niniejszej pracy, lecz nie 
przywi¹zywali do tego najmniejszej wagi. Chodzi³o wy³¹cznie 
o lokalne podró¿e miêdzyplanetarne; Ziemia nie 
bra³a wówczas czynnego udzia³u w dziejach Galaktyki. 
Nikt nie przypuszcza³, i¿ Ziemianie w krótkim czasie 
dokonaj¹ dwóch wiekopomnych odkryæ, które wynios¹ ich 
statki w g³¹b przestrzeni. Gdyby rz¹d Wegi przypuszcza³, 
¿e Ziemia zostanie sukcesorem stworzonej przez niego 
potêgi, bez w¹tpienia podj¹³by odpowiednie kroki zapobiegawcze. Sta³o siê 
inaczej, a to zdecydowanie potwierdza przypuszczenia, ¿e nikt nie mia³ pojêcia, 
co zasz³o na Ziemi..." 
ACREFF-MONALES 
„Droga Mleczna: Piêæ portretów kulturowych" 
KSIÊGA PIERWSZA 
PRELUDIUM: Waszyngton 
Nie wierzymy, aby istnia³a grupa ludzi zdolnych do formu³owania 
wniosków bez podjêcia szczegó³owych badañ i nie posiadaj¹cych 
choæby odrobiny krytycyzmu. Mamy ca³kowit¹ pewnoœæ, ¿e jedyn¹ 
metod¹ eliminacji b³êdów jest ich rozpoznanie, a jedyn¹ metod¹ 
rozpoznania b³êdu jest niczym nie skrêpowana dociekliwoœæ. 
J. ROBERT OPPENHEIMER 
Kiedy patrzy³ w tamt¹ stronê, tañcz¹ce na œcianach 
cienie migota³y niczym postacie ludzkie, pospiesznie 
znikaj¹ce w niewidocznych drzwiach. Nic wiêc dziwnego, 
¿e mimo przyt³aczaj¹cego zmêczenia by³ coraz bardziej 
zdenerwowany. Chcia³ za¿¹daæ, by doktor Corsi wygasi³ 
ogieñ, lecz po chwili zrezygnowa³ z tego zamiaru, tylko 
nieruchomym wzrokiem wpatrywa³ siê w pomarañczowe 
p³omienie. Zmru¿y³ oczy, bo ¿ar bij¹cy z paleniska 
lekko przypieka³ mu policzki i rozgrzanym powiewem 

wdziera³ siê w g³¹b piersi. 
Siedz¹cy obok Corsi poruszy³ siê niespokojnie. Senator 
Wagoner mia³ wra¿enie, ¿e jego w³asne cia³o przybiera 
na wadze i coraz g³êbiej zapada siê w miêkkie poduszki 
sofy. Czu³ siê krañcowo wyczerpany, senny, ciê¿ki 
niczym g³az i stary, chocia¿ ukoñczy³ dopiero czterdziesty 
ósmy rok ¿ycia. Minionego dnia nie móg³ zaliczyæ do 
udanych; w Waszyngtonie kr¹¿y³o powiedzenie, ¿e „dobry 
dzieñ to ten, który uda ci siê przespaæ". 
Corsi by³ niegdyœ dyrektorem G³ównego Biura Normalizacyjnego 
i cz³onkiem zarz¹du Œwiatowej Organizacji 
Zdrowia, a obecnie piastowa³ funkcjê prezesa Amerykañskiego 
Towarzystwa Rozwoju Nauk (okreœlanego w Waszyngtonie 
jako „lewoskrzyd³owe ATRN"). Choæ dwadzieœcia 
lat starszy od Wagonera, nadal tryska³ energi¹ 
i ¿ywotnoœci¹. 
— Zdajesz sobie sprawê, ¿e nasze spotkanie jest 
czymœ wyj¹tkowym —powiedzia³ cichym, szeleszcz¹cym 
g³osem. — Nie przyjecha³bym do Waszyngtonu, gdybym 
nie zdawa³ sobie sprawy, ¿e interes ATRN tego wymaga. 
Nie po tym, jak zosta³em potraktowany przez MacHinery'ego. 
Nie jestem politykiem, a jednak wci¹¿ odnoszê 
wra¿enie, ¿e przysz³o mi egzystowaæ w ogromnym 
akwarium z napisem „piranie". Zreszt¹... i tak wiesz, 
o co mi chodzi. 
— Wiem. — Senator skin¹³ g³ow¹. Cienie skoczy³y 
w przód i zniknê³y. — Przez ca³y czas jestem œledzony. 
Tajniacy MacHinery'ego wci¹¿ usi³uj¹ znaleŸæ na mnie 
jakiœ haczyk. Mimo to musia³em z tob¹ porozmawiaæ, 
Seppi. Odk¹d zosta³em powo³any na stanowisko przewodnicz¹cego 
komisji, dok³ada³em wszelkich starañ, by 
w pe³ni zrozumieæ treœæ przedstawianych mi dokumentów. 
Niestety, nie jestem naukowcem i mam ograniczony 
zasób wiedzy. Nie chcê zadawaæ pytañ swoim wspó³pracownikom, 
bo to najlepszy sposób powstawania 
przecieków, które docieraj¹ wprost do MacHinery'ego. 
— Najtrafniejsza definicja eksperta rz¹dowego, jak¹ 
ostatnio s³ysza³em — skonstatowa³ cierpko Corsi. — 
„Cz³owiek, któremu nie wolno zadawaæ istotnych pytañ". 
— Lub taki, który uzale¿nia treœæ odpowiedzi od 
oczekiwañ swego rozmówcy — z ciê¿kim westchnieniem 
doda³ Wagoner. — Zauwa¿y³em. Nie myœl, ¿e ¿ycie 
senatora to bu³ka z mas³em. Ju¿ nieraz marzy³em, aby 
wyjechaæ na Alaskê. Na wyspie Kodiak mam cha³upkê, 
gdzie mogê cieszyæ oczy blaskiem ognia i nie zastanawiaæ 
siê, czy pobliski cieñ nie kryje ponurego faceta z notatnikiem... 
Lecz doœæ pró¿nych ¿ali. Mam zamiar kierowaæ 
komisj¹ tak dobrze, jak tylko potrafiê... 
— ...co w zupe³noœci powinno wystarczyæ — nieoczekiwanie 
wtr¹ci³ Corsi. Wyj¹³ z d³oni Wagoner a kieliszek 
z po³yskuj¹c¹ resztk¹ bursztynowego p³ynu i siêgn¹³ po 
butelkê. W powietrzu rozszed³ siê ciê¿ki, aromatyczny 
zapach alkoholu. — Wierz mi, Bliss, gdy po raz pierwszy 
us³ysza³em, ¿e kierownictwo Komisji Po³¹czonych Izb 
Kongresu do Spraw Badañ Przestrzeni Kosmicznej 
powierzono nowo mianowanemu senatorowi, który do 
czasu wyborów by³ jedynie dziennikarzem... 
— Seppi, proszê —jêkn¹³ Wagoner, robi¹c przesadnie 
zbola³¹ minê. — Konsultantem do spraw stosunków 
miêdzyludzkich. 
— Jak wolisz. Tak czy owak, zacz¹³em podejrzewaæ, ¿e 

coœ tu œmierdzi. ¯aden „zas³u¿ony" polityk nie popar³by 
nowicjusza, gdyby sam mia³ ochotê na stanowisko szefa 
komisji. Fakt, ¿e sta³o siê inaczej, wystawia nie najlepsz¹ 
ocenê obecnemu Kongresowi. I mo¿esz mi wierzyæ, ¿e 
ka¿de s³owo, które kiedyœ wypowiedzia³em, bêdzie prêdzej 
czy póŸniej wykorzystane przeciwko tobie. Ja, dziêki Bogu, 
mam to ju¿ za sob¹. Dziœ mogê przyznaæ, ¿e ocenia³em ciê 
zbyt pochopnie. Wykona³eœ kawa³ niez³ej roboty i sporo siê 
nauczy³eœ. Bez w¹tpienia zdajesz sobie sprawê, ¿e przychodz¹c 
do mnie po radê, podcinasz ga³¹Ÿ, na której siedzisz. 
Na Boga, w takiej sytuacji nie potrafiê ci odmówiæ pomocy. 
Gwa³townym ruchem wyci¹gn¹³ nape³niony kieliszek 
w stronê senatora. 
— Wszystko, co przed chwil¹ powiedzia³em, dotyczy 
wy³¹cznie ciebie — doda³. — Za ¿adne skarby nie 
zgodzê siê na rozmowê z innym przestawicielem rz¹du... 
chyba ¿e na proœbê ATRN. 
— Wiem, Seppi. Niestety, to tak¿e czêœæ naszych 
k³opotów. W ka¿dym razie, dziêkujê. — Wagoner 
delikatnie zamiesza³ koniak. — ZdradŸ mi, co twoim 
zdaniem wstrzymuje rozwój komunikacji miêdzyplanetarnej? 
— Armia — burkn¹³ Corsi. 
— Zgoda, lecz musi byæ coœ jeszcze. Coœ o wiele 
powa¿niejszego. Oddzia³y S³u¿by Kosmicznej s¹ podporz¹dkowane 
zazdrosnym, zidiocia³ym i sk³óconym 
dowódcom, lecz dawniej bywa³o gorzej. Co najmniej pó³ 
tuzina rz¹dowych agencji pracowa³o nad przygotowaniami 
do pierwszych lotów. Biuro meteo, marynarka 
wojenna, twoje stowarzyszenie, sztab si³ powietrznych 
i tak dalej... Przejrza³em stos dokumentów z tamtych 
czasów. Program przewiduj¹cy umieszczenie satelity na 
orbicie oko³oziemskiej zosta³ og³oszony przez Stuarta 
Symingtona ju¿ w tysi¹c dziewiêæset czterdziestym czwartym 
roku, a pierwszy pojazd kosmiczny pilotowany 
przez cz³owieka zosta³ wystrzelony dopiero w tysi¹c 
dziewiêæset szeœædziesi¹tym drugim, kiedy ca³oœæ prac 
znalaz³a siê pod jurysdykcj¹ wojskow¹. Ka¿dy projekt 
by³ zawieszony ju¿ w fazie wstêpnej, poniewa¿ oficerowie 
co chwila zmieniali szczegó³y, maj¹c na wzglêdzie wy³¹cznie 
korzyœci osobiste. Teraz przynajmniej podró¿uje 
m y w kosmosie. 
Niestety, od d³u¿szego czasu obserwujemy radykalne 
pogorszenie sytuacji. Gdyby rozwój lotów przebiega³ 
prawid³owo, monopol wojska ju¿ dawno by znikn¹³. 
Brakuje statków handlowych; nikt nie wpad³ na pomys³, 
aby utworzyæ niewielk¹, lecz ekskluzywn¹ liniê pasa¿ersk¹, 
przeznaczon¹ dla ludzi, którzy chêtnie zap³ac¹ 
ciê¿kie pieni¹dze za mo¿liwoœæ zwiedzenia kilku ponurych 
miejsc i spêdzenia kilku tygodni w niezbyt du¿ej 
kabinie. — Parskn¹³ krótkim, nieweso³ym œmiechem. — 
Przypomnia³ mi siê opis polowañ na lisy, popularnych 
w Anglii jakieœ sto lat temu. To chyba Oscar Wilde 
powiedzia³: „poœcig niemoty za niejadalnym". 
— Nie uwa¿asz, ¿e jest zbyt wczeœnie na takie pomys³y? 
— spyta³ Corsi. 
— Wczeœnie? Nic podobnego. Mamy rok dwa tysi¹ce 
trzynasty. Pozwól, ¿e wspomnê jeszcze o paru sprawach. 
Dlaczego od piêtnastu lat nie podjêto ¿adnej powa¿nej 
ekspedycji naukowej? By³em przekonany, ¿e z chwil¹ 
odkrycia dziesi¹tej planety naszego uk³adu, Prozerpiny, 

jakiœ uniwersytet czy fundacja zechce podj¹æ odpowiednie 
badania jej powierzchni. W pobli¿u znajduje siê spory 
ksiê¿yc, na którym mo¿na urz¹dziæ ca³kiem przyzwoit¹ 
bazê i nie ma co mówiæ o z³ych warunkach pogodowych, 
bo s³oñce jest tak daleko, ¿e na zdjêciach przypomina 
zwyk³¹ gwiazdê... i tak dalej. Prawdziwy raj dla naukowców. 
ZnajdŸ milionera poch³oniêtego pasj¹ odkrywcy... 
najlepiej takiego, jak stary Hale... tudzie¿ dobrego 
organizatora przypominaj¹cego Byrda, a nie bêdziesz 
musia³ zbyt d³ugo czekaæ na to, ¿eby powsta³a „Proserpine 
II". Tymczasem eksploracja kosmosu zosta³a przerwana 
tu¿ po zakoñczeniu budowy stacji „Titan". 
Dlaczego? — Przez chwilê wpatrywa³ siê w p³omienie. — 
Powstaje pytanie o przysz³oœæ nauki, Seppi — doda³. — 
Brakuje inwencji. Nic siê nie dzieje. 
— Pamiêtam raport...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin