Nowy33(1).txt

(11 KB) Pobierz
5

Lekcja zostanie przyswojona".
Idiota!
Tomiyano i Nnanji zderzyli się w drzwiach. Szermierz przegrał wycig. Kapitan wspišł się błyskawicznie na wanty. Liny na inŹnych statkach zaroiły się od żeglarzy. Czwarty odzyskał równoŹwagę i już miał wypać z nadbudówki, gdy przypomniał sobie o dyscyplinie. Podbiegł do mentora.
- Chcę pójć i zobaczyć! Katanji!
Wallie patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Zbiegła się wyŹstraszona załoga. Czarnoksiężnicy patrolujšcy port ruszyli w stroŹnę Rzeki. Co odważniejsi z tłumu popędzili za nimi, a bojaliwi zawrócili do domów.
- Panie bracie! Lordzie Shonsu!
- Koński mocz - szepnšł do siebie mentor.
W głowie miał zamęt. Dopiero co ochłonšł po niedawnym Objawieniu i Jlie zdšżył jeszcze zastanowić się nad wszystkimi implikacjami. Lecz bez tego wstrzšsu jego umysł może nie doŹkonałby kolejnego niewiarygodnego odkrycia. Latarnia morska rozbłysła jak słońce. Myli pędziły przez głowę tak szybko, że Wallie nie mógł za nimi nadšżyć. wiat stanšł na głowie.
Wallie krzyknšł i uderzył pięciš w cianę kajuty. Był lepy, uparty i głupi! Wszystko miał podane jak na tacy! Końska uryna i ogieniek płonšcy w ciemnym lesie. Pioruny i kopalnie w pobliŹżu wulkanów. Demony ognia i wrzšce kadzie. Magiczne fujarki i komary. Ptaki w garnkach i długie rękawy. Skończony osioł! Dlaczego nie skojarzył faktów?
Panie bracie!
- Tomiyano! - ryknšł Wallie.
Rozejrzał się i stwierdził, że kapitana nie ma w nadbudówce. Chwycił Brotę za ramiona.
- Aus! Statek, obok którego spotkałem Tomo. Co przewoził? Syn ci nie mówił?
W tym momencie uwiadomił sobie, że potrzšsa kobietš. NaŹtychmiast jš pucił. Pišta gapiła się na niego przerażona.
- Siarkę, panie!
- Siarkę? Do czego się jej używa?
- Czasami do okadzania kabin, panie.
Brota trzęsła się ze strachu przed szaleńcem.
Panie bracie!
Ładunek siarki? Powinien domylić się od razu. Czarnoksi꿏nicy wysyłali żółty proszek z Aus do innych wież. Katanji wspoŹmniał co o węglu drzewnym. Proch strzelniczy! Prymitywny czarny proch: piętnacie częci azotanu potasowego, trzy częci siarki, dwie częci węgla drzewnego... Bogini nie przypadkiem wybrała inżyniera chemika, a on był za tępy, by zrozumieć dlaŹczego. Miejscowi pewnie znali azotan potasu jako saletrę, rodek do konserwacji mięsa... Zresztš nieważne. Kad pod schodami, której bulgot tak bardzo przeraził Katanjiego... Gdy kropla roztoŹpionego ołowiu wpadała do wody, kad oczywicie syczała i buŹchała parš! Czarnoksiężnicy prawdopodobnie jeszcze nie skonŹstruowali gwintowanych luf, tylko gładkie. Demony ognia były szrapnelami albo kartaczami. Nic dziwnego, że ciała ofiar wyglšŹdały jak rozszarpane!
- Katanji! Dałe mi wiedzę, a ja jej nie przyjšłem! - jęknšł Wallie.
Obecni spojrzeli po sobie z konsternacjš.
Czarnoksiężnicy przez tysišclecia chronili się w górskich ustroniach, osaczeni przez szermierzy, lecz dzięki pismu gromaŹdzili wiedzę. W końcu wynaleli proch. Z czasem zmajstrowali broń palnš, skutecznš, choć niezbyt celnš i doć prymitywnš. Czarnoksiężnik nie strzelił do Nnanjiego w Wal, bo nie zdšżył ponownie naładować broni po zabiciu urzędnika portowego.
Zdobywanie mšdroci... pojawienie się magii. Wallie dziwił się kiedy, że czarnoksiężnicy przejęli miasta dopiero piętnacie lat temu. Już sam ten fakt powinien dać mu do mylenia. Tylko skok technologiczny zmieniał bieg historii w tak gwałtowny sposób.
Wallie powoli wrócił do rzeczywistoci i ujrzał wstrzšniętego Nnanjiego. Adept włanie stracił brata, a teraz mentor zachowyŹwał się jak szaleniec. Siódmego otaczali wystraszeni członkowie załogi. Nadbudówka była pełna zdezorientowanych ludzi, którzy oczekiwali na rozkazy.
- Chcę pójć i się rozejrzeć, panie bracie!
Być może Nnanji powtarzał te słowa po raz kolejny.
- Nie! Wojna już się zaczęła. Jeli Katanji zginšł, nic mu już nie pomożesz. Minstrelowie będš od tej pory sławić jego imię, wymieniać je na samym poczštku!
Znalazł właciwy ton. Czwarty wyprostował chude ramiona i uroczycie skinšł głowš.
- Przypućmy jednak, że nie zginšł - dodał Wallie. - Postaw się na miejscu czarnoksiężników. Odkryłe szpiega. Co robisz?
Pięć minut wczeniej nawet nie brał pod uwagę możliwoci, że piorun nie trafił w cel.
- Oczywicie, zabrałbym go do wieży na przesłuchanie. Nie! - Przez chwilę poruszał ustami, mamroczšc bezgłonie sutry. -Musiałbym po drodze minšć za dużo statków. Wzišłbym go dla bezpieczeństwa na pokład własnej łodzi. Ostrzegłbym wieżę przed atakiem. Postawiłbym straż na nabrzeżu. Zaczšłbym przeŹszukiwać statki, jeden po drugim.
- Dobrze! To samo pomylałem. Lecz oni nie sš szermierzami! Mogš być na tyle głupi, żeby zaprowadzić jeńca do wieży. W oczach Nnanjiego pojawił się błysk, ale szybko zgasł.
- Jeli żyje, panie bracie. Auu!
Wallie stwierdził, że ciska ramię protegowanego jak w imadle.
- Załóżmy, że Katanji żyje. Schwytamy ich w pułapkę!
Wokół rozległy się szepty powštpiewania. Walczyć z piorunaŹmi? Tomiyano na pewno rzuciłby ironicznš uwagę na temat szerŹmierzy. W tym momencie na pokładzie zadudniły jego kroki. KaŹpitan wpadł do nadbudówki.
- Żyje! Chyba jest ranny, ale stoi o własnych siłach.
Kajutę wypełniły okrzyki radoci.
- Cisza! - huknšł Shonsu.
Przesunšł wzrokiem po zgromadzonych. Niedobrze. CzarnoŹksiężnicy będš chcieli się dowiedzieć, skšd przybył szermierz przebrany za niewolnika. Jeli z wieży obserwowano port, tłum żeglarzy wylewajšcych się z rufówki wzbudziłby podejrzenia. Może rzucić czar, obracajšc talerz?
- Jeli będš tędy prowadzić Katanjiego, Nnanji i ja go odbijeŹmy. Chcecie pomóc?
- Tak - odparła jednogłonie załoga.
- To niebezpieczne - ostrzegł Siódmy. - Możemy stracić życie.
Odpowiedział mu ryk! Od czasu potyczki z piratami Shonsu miał na rozkazy prywatnš armię. Nnanji umiechał się szeroko. Jego bohater znowu był bohaterem. Zanosiło się na akcję.
Wallie przymknšł oczy. W głowie kłębiły mu się plany.
- Dobrze! Zostało nam niewiele czasu. Róbcie dokładnie to, co mówię, bez żadnych dyskusji. Po pierwsze, kiedy krzyknę: atak!" wszyscy padniecie na ziemię! Jasne? Hasło atak" oznaŹcza padnij". Natychmiast! Wstać" oznacza wstać". WyobraŹcie sobie piorun jako nóż. Oba majš chyba takš samš celnoć, z tym że następny piorun czarnoksiężnik może cisnšć dopiero kilŹka minut po pierwszym. Rozumiecie?
Jeli się mylił, wkrótce mógł stracić wielu przyjaciół. Liczył jednak na to, że technika, która okazała się skuteczna, nie rozwiŹnęła się gwałtownie w cišgu ostatnich piętnastu lat. Niemal bez udziału wiadomoci Wallie zaczšł wyrzucać z siebie rozkazy. Sam nie wiedział, jakie słowa padnš zaraz z jego ust.
- Linihyo, Oligarro, Holiyi, Maloli, zejdcie na brzeg po sztaŹby i...
- Nie... - zaczęła Brota.
- Cisza! Powiedziałem żadnych sprzeciwów! Kobieta zaniemówiła w wrażenia. Od lat nikt nie mówił do niej takim tonem.
- Resztę przyniesiecie z ładowni - kontynuował Wallie, zwraŹcajšc się do żeglarzy. - Ile tylko zdołacie. Nie ma czasu na uruŹchomienie bomu. Ustawicie je przy burcie od strony nabrzeża. Ruszać się!
Szczęliwy traf. Sztaby z bršzu mogły zatrzymać ołowianš ku-łę. Jeli bogowie do tej pory skšpili cudów, pozwalali chociaż, żeŹby sprzyjał im los.
- Nnanji, na razie odłóż miecz. Niech szeciu szermierzy zajmie pozycje na nabrzeżu i ukryje się dobrze. Najlepiej koŹbiety. Mniej będš rzucać się w oczy. Rozstaw je i wracaj po broń. Ruszaj!
Czwarty rzucił pasy z mieczem przy drzwiach i wybiegł, wyŹkrzykujšc po drodze imiona.
- Sinboro, we Fię i Oligatę. Wdrapcie się na wanty. Jeli co zobaczycie, przylij je na dół z wieciami.
- Diwa, zabierz wszystkie dzieci pod pokład i pilnuj, chyba że statek zacznie się palić. Linę i starca też. Nie do kabin, tylko do ładowni.
- Lae, siekiera przy każdej linie. Jeli co się nie uda, trzeba będzie je odcišć i uciekać.
- Kapitanie? Ilu czarnoksiężników?
Tomiyano zawahał się.
- Na demony! Nie liczyłem. Mylę, że dwóch albo trzech z Katanjim. Patrole... kolejnych omiu. To tylko zakapturzeni. Wallie pokiwał głowš z zadowoleniem.
- Tylko zakapturzeni mnie martwiš. Wyjmijcie miecze. Przebiegł w mylach plan działania i stwierdził, że nie jest najŹlepszy. Siódmy mógł zginšć.
- Brota, potrzebuję czego, co przypomina głowę. Przez pulchnš twarz przebiegło drżenie. Kobieta nie wiedziaŹła, czy miać się, czy płakać.
- Głowę?
- I floret.
Wyjanienie zabrało trochę czasu. Nim Brota odeszła, zjawił się pierwszy posłaniec z bocianiego gniazda, Oligata.
- Prowadzš go - wysapał podniecony. - Siedmiu czarnoksi꿏ników i Katanji.
- wietnie! Powiedz Sinboro, żeby miał oko na miasto. StamŹtšd mogš nadejć posiłki. Wracaj na posterunek, heroldzie!
Z mieczem w dłoni Wallie wyprowadził resztę załogi na poŹkład. Żeglarze ustawili wzdłuż burty dziesięć sztab, niewidocznych od strony brzegu. Czy okażš się wystarczajšco mocne? Siódmy wzišł dwie kolejne i zasłonił nimi liny.
Po chwili przyczłapała Brota z koszem wielkoci głowy, owišŹzanym czarnš szmatš. Końce materiału tworzyły kucyk. Wallie włożył w rodek floret i z umiechem przyjrzał się dziełu.
- Teatr lalek.
- Jeste jeszcze bardziej szalony niż zwykle, Shonsu - stwierŹdziła Pišta z niepokojem.
- Przeciwnie. Po raz pierwszy od Aus jestem zupełnie zdroŹwy na umyle. - Rozejrzał się po pokładzie i zastanawiał się, czy co przeoczył. - Jja i ty położycie się przy cumach.
Mylę, że sztaby zatrzymajš pioruny.
- Trzeba bardzo dużej, żeby mnie osłoniła!
Brota przewróciła oczami i ruszyła posłusznie na wskazane miejsce.
Wallie spojrzał na nabrzeże. Tłum wcale się nie zmniejszył. Wkrótce mogło ucierpieć wielu niewinnych ludzi. Nagle wzięła go pokusa, żeby odwołać akcję i uciekać. Powstrzymała go jedyŹnie myl o torturach. Ech, Katanji!
Pięciu mężczyzn i jeden chłopiec patrzyli na niego wyczekujšco. Szeć kobiet zeszło na brzeg. Fala ukryła się przy stosie pakunków. Rozmawiała z kobietš z innego s...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin