Nowy8(1).txt

(23 KB) Pobierz

Księga druga:
Jak szermierz popełnił błšd

1

- Więc tak wyglšda góra! - powiedział Nnanji.
Ranek wstał pogodny i wieży, bez jednej chmurki. Daleko na wschodzie lniła wstęga Rzeki. Od północy widok zasłaniała majestatyczna góra pokryta niegiem. Reszta długiego wulkanicznego pasma cišgnęła się na południe poza granice wzroku. Na zachodzie uciekinierzy wypatrzyli siodło. Tam musiała znajdować się przełęcz.
Istnienia wulkanów Wallie domylił się już poprzedniego dnia, gdy ujrzał czarne skały. Kryjówka Garadooiego okazała się tunelem z lawy. Częć sklepienia zapadła się, tworzšc kamieniste podejcie. Z jaskini najwyraniej korzystały pokolenia myliwych, bo w skałach wykuto cieżkę, dostatecznie gładkš, by przeprowadzić konie. Wnętrze urzšdzono tak, że po jednej stronie znajdowało się co w rodzaju stajni, a po drugiej kwatery dla ludzi. Kiedy dwaj szermierze zjawili się w nocy - Katanji omal nie zamarzł na szlaku, czekajšc na nich - w rodku płonšł ogień, jedzenie było goršce, legowiska z gałęzi przygotowane.
- Tak, to jest góra - zgodził się Wallie. - Całkiem spora! Bogini z tobš, budowniczy!
- Jestem Garadooi, budowniczy trzeciej rangi... Chłopak pozdrowił Siódmego jak należy. Potem rozejrzał się, przeczesujšc palcami zmierzwione loki.
- Poprosisz uczennicę Quili, żeby odmówiła modlitwę, panie?
Wieczorem Garadooi również domagał się modłów. Choć Wallie uwierzył w bogów, nie był zbyt religijnym człowiekiem, Po raz pierwszy spotkał na wiecie bigota. Honakura, Jja i Nnanji służyli Bogini, ale nie afiszowali się ze swojš wiarš tak jak młody budowniczy. Odkšd Trzeci usłyszał o misji lorda Shonsu, modlił się gorliwie i publicznie.
Mimo wszystko Wallie doceniał jego pomoc.
- Nie mam nic przeciwko modlitwom, pod warunkiem, że sš krótkie. Musimy się spieszyć. Ile czasu upłynie, nim woda opadnie?
- Przypuszczam, że około jednego dnia.
Może nawet mniej. Porowate wulkaniczne skały szybko wchłaniały wodę. Wallie przyjrzał się ledwo widocznemu szlakowi, który wiódł do przełęczy. Czekała ich długa droga pod górę, bez żadnej osłony. Z łatwociš wypatrzy ich każdy obserwator majšcy dobry wzrok, nie uciekajšc się do magii.
- Zachodnia strona jest poronięta lasem, panie - pocieszył go Garadooi, najwyraniej mylšc o tym samym.
- Będę szczęliwy, gdy tam dotrzemy.

Na przełęcz dotarli koło południa, spoceni i zmęczeni wspinaczkš. Słońce prażyło jałowe zbocze, na którym było więcej skał i stożków popiołu niż trawy. Znajdujšce się w dużych odstępach kopce usypane z kamieni wytyczały szlak. Wallie odwrócił się w siodle i rzucił ostatnie spojrzenie na dalekš Rzekę. Potem czekał niecierpliwie, aż ukażš się zachodnie stoki. Bolały go wszystkie koci. Na starych pęcherzach tworzyły się nowe.
Zabijajšc czas, wypytywał Garadooiego o czarnoksiężników. Chłopak niechętnie przyznał, że mieszkańcy Ov nie czujš się uciskani i nie majš zamiaru podnosić buntu przeciwko nowej władzy. Na bezporednie pytanie odpowiedział z jeszcze większš niechęciš: że nieżyjšcy dowódca, Zandorphino, nie był lubiany. Nie potrafił utrzymać swoich ludzi w ryzach. Szermierze, o czym Wallie dobrze wiedział, potrafili być aroganckimi typami.
Starego króla Ov pozostawiono przy władzy. Jedyna zmiana polegała na tym, że teraz zamiast szermierzy czarnoksiężnicy utrzymywali porzšdek. Król nałożył nowy podatek, żeby sfinanŹsować budowę wieży dla czarnoksiężników i wyburzył kilka budynków, żeby zrobić dla niej miejsce. Były to niepopularne posuŹnięcia. Powszechnie uważano, że sš wynikiem czaru rzuconego na starca przez głównego maga, Siódmego. Budowniczy Garathondi wzbogacił się na tym kontrakcie bardziej niż kiedykolwiek. Przy okazji lord Shonsu dowiedział się, co skłoniło Trzeciego do udzielenia pomocy zbiegom. Młodego Garadooiego dręczyło sumienie, że rodzinnš fortunę zasilały pot i krew niewolników.
- Niewolnik też jest dzieckiem Najwyższej. Nie ma powodu, żeby traktować go jak zwierzę, prawda?
Wallie skwapliwie przyznał mu rację. Do tej pory nie zetknšł się na wiecie z takš postawš.
Nnanji słuchał rozmowy z wyranym oburzeniem. Prawdopodobnie sam nigdy nie zastanawiał się nad kwestiami etyczny ale jego bohater nie pochwalał niewolnictwa, więc Czwarty i siał zrewidować poglšdy. Wtršcił się teraz i opowiedział, jak lord Shonsu zdobył sobie przyjań koszarowych niewolników i jak dzięki niej uzyskał pomoc w ucieczce. Wallie wolałby, żeby nie wspominano o jego niedawnych przygodach, ale Garadooi ok duże zainteresowanie.
Póniej budowniczy powiedział co, co uspokoiło Walliego, a rozwcieczyło Nnanjiego. Wkrótce po masakrze Garadooi wymknšł się statkiem do Gi, następnego miasta w dole Rzeki. Osobicie poinformował dowódcę o mierci szermierzy z Ov. Nie on pierwszy przyniósł strasznš wieć, lecz nie doszło do żadnej akcji odwetowej, bo nieliczny tamtejszy garnizon nie mógł albo nie chciał zaatakować czarnoksiężników. Wallie poczuł ulgę, dowiedziawszy się, że wieniacy z majštku Garathondi sš niewinni. Gdyby kiedy tam wrócił, nie musiałby ich sšdzić za ukrywa prawdy. Czwarty natomiast mruknšł co ze złociš o tchórzostwie Gi.
Między Nnanjim i Garadooim, młodzieńcami skrajnie różnymi, powoli rodziła się niezwykła przyjań. Łšczyła ich skłonnoć do obsesji, u jednego na punkcie honoru, u drugiego - religii. Wallie doszedł do wniosku, że on również jest członkiem klubu, tyle że bardziej cynicznym.
Podjechawszy do przodu, zaczšł gawędzić z Jjš i Honakurš.Teren opadał ku zachodowi. Na południu i północy pojawiło się więcej onieżonych szczytów, a prosto przed nimi, w oddali lniła...
- Mówiłem wam, że Rzeka jest wszędzie! - powiedział Ha kura z zadowoleniem.
- W Ov płynie na północ, więc tutaj musi płynšć na południe - stwierdził Wallie.
Nie był to problem teologiczny, tylko geograficzny. Stary kapłan dumał przez jaki czas, aż wreszcie się zgodził, że chyba tak jest. Nie przyznał jednak, że tak koniecznie musi być. Bogini może zrobić wszystko, na co ma ochotę.
Kamienisty szlak wiodšcy w dół stromego zbocza porastały z obu stron gęste krzewy, które wkrótce ustšpiły miejsca nagrzanemu lasowi. Cień stanowił miłš odmianę po rozprażonym nagim stoku, ale dokuczały owady. Pod drzewami, bardzo podobnymi do ziemskich dębów, kasztanów i jesionów, rosły jeżyny, pokrzywy i derenie. Droga wiła się, opadała i wznosiła, biegnšc łoży skšpi potoków, osypiskami, bruzdami wyżłobionymi kiedy przez lawę, czyli wszędzie tam, gdzie rolinnoć była rzadsza. Niżej, W zagłębieniach terenu, pojawiły się małe strumyki.
Lord Shonsu ustawił drużynę w bardziej militarnym szyku, z Katanjim i Garadooim na przedzie. Pierwszy zwiadowca wybierał punkt, z którego roztaczał się najlepszy widok, i ruszał dalej, gdy drugi z nim się zrównał. Ten z kolei czekał na wóz, a następnie podšżał za towarzyszem. Tyłów nikt nie osłaniał. Jadšcy za dwukółkš Wallie uważał, że nie grozi im pocig, przynajmniej do końca dnia. Katanji był podniecony swojš rolš i najwyraniej dobrze się bawił. Rzucał bratu dumne spojrzenia. Nnanji udawał, że ich nie widzi, ale po prawdzie sam nie umiałby na tyle zapanować nad koniem, żeby wykonać podobne zadanie.
W miarę, jak mijało popołudnie, Wallie dostrzegał coraz więcej oznak, że niedawno ulepszono szlak. Zauważył również całkiem wieże lady kopyt i kół.
- Droga do kopalni, panie - powiedział Garadooi, który tym razem wysłał Katanjiego przodem.
W las biegły dwa identyczne trakty.
- Dobrze, że jeste naszym przewodnikiem, budowniczy. Sš bardzo do siebie podobne - stwierdził Wallie.
- I oba używane, panie.
Nie trzeba było Mohikanina, żeby wypatrzyć końskie łajno na ta duktach. Zatem otwarto kopalnię. Zbieg okolicznoci? Nowy pomysł czarnoksiężników?
- Bardzo chciałbym wiedzieć, co się tutaj dzieje. Czy to dzieło zakapturzonych? Jeli tak, co wydobywajš? Co transportujš tal drogš i czy garnizon w Aus o tym wie?
Zastanawiał się przez chwilę.
- Jak daleko jest do kopalni? Młodzieniec wzruszył ramionami.
- Mylę, że daleko, panie. Nie wiem dokładnie. Wallie się wahał, ale postanowił zaryzykować.
- Przejmij dowodzenie, adepcie. Jedcie bez popiechu. Ja zbadam drogę.
Odpowiedzialnoć! Nnanji zasalutował rozpromieniony, uderzajšc pięciš w pier. Wallie ruszył traktem, ale na pierwszym zakręcie spotkał się z buntem wierzchowca. W końcu przekonał bydlę, że szermierz siódmej rangi stoi wyżej od zwykłego konia, choćby nie wiadomo jak upartego. Udało mu się zmusić go do wymęczonego truchtu. Droga była równie wšska i kręta jak szlak, którym wczeniej jechali, a muchy równie dokuczliwe.
Powierzanie Nnanjiemu dowództwa było rzeczš ryzykownš! Gdyby zbiegowie trafili na karawanę czarnoksiężników, mógłby! zareagować w sposób irracjonalny. Co więcej, było mało prawd podobne, żeby zwiad przyniósł jakie użyteczne informacje. W najlepszym razie Wallie mógł liczyć na wiadomoć, że co spadło z przeładowanej fury. Lecz samotnoć i zmiana tempa marszu stanowiły miłš odmianę. Zdecydował, że da sobie piętnacie minut, a potem zawróci.
Znalazł dużo więcej, niż się spodziewał. Najpierw zobaczyli więcej drzew. Droga skręcała w prawo, a potem w lewo, biegłam wzgórze, a potem w dół zbocza. Krzaki, skały i koleiny. Akurat,; kiedy Wallie pomylał, że czas się kończy, dotarł do skraju lasuj Przed nim odsłonił się raptem widok na skaliste dno doliny, którš kiedy musiała płynšć lawa. Wzgórze po drugiej stronie również było nagie, zapewne spalone przez ostatni wybuch wulkanu, a prowadzšca na nie droga wyranie widoczna... i używana.
Wallie pospiesznie włšczył hamulce, a potem bieg wsteczny i schował się między drzewami. Naliczył trzy wozy. Ocenił, że grupa maszerujšcych za nimi robotników składa się z około trzydziestu osób, oczywicie niewolników, a jedców jadšcych na przedzie jest dwunastu. Z tej odległoci nie mógł dojrzeć, czy majš kaptury, ale z pewnociš byli odziani w długie szaty, więc w grę wchodzili tylko kapłani, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin