Nowy6(1).txt

(9 KB) Pobierz
6

Wallie wrzucił polano do kominka i odwrócił się do młodzieńca, który dużymi krokami szedł przez salę, wycierajšc ręcznikiem włosy. Nogi miał ubłocone poniżej krótkich skórzanych bryczesów, a stopy bose i suche, co oznaczało, że zdjšł buty przed wejciem. Na twarzy, piersi i ramionach widniały kropki zaschniętego błota.
Lady Thondi zesztywniała, a na jej policzkach wykwitły różowe plamy.
Nowo przybyły rzucił ręcznik na podłogę, stanšł przed Siódmym i czekał. Na próżno.
- Przedstaw mnie, babko!
- Nie jestem twojš włacicielkš, idioto!
Chłopak rzucił jej zagniewane spojrzenie. Niski i chudy, o kręconych włosach i pocišgłej twarzy, był mniej więcej w wieku Nnanjiego, czyli niezwykle młody jak na swojš rangę. Na czole miał wytatuowane trzy łuki, choć przedstawiciele innych zawodów dostawali promocje dużo póniej niż szermierze.
- Jestem Garadooi, budowniczy trzeciej rangi...
- Jestem Shonsu...
Podejrzliwy umysł Walliego zaczšł badać różne możliwoci. Czarnoksiężnik zmaterializował się w samš porę, żeby uchronić rezydencję przed pożarem? Chytry podstęp? Przybycie młodzieńca zakrawało na cud, a Walliego uprzedzono, żeby nie spodziewał się boskich interwencji. Wczeniej dostrzegł błysk w oczach Thondi. Droga ucieczki jednak istniała, i kobieta zapewne pokazałaby mu jš, gdyby zgodził się oszczędzić dom. Schował miecz.
- Oto twój zakładnik, Shonsu! - warknęła dziedziczka.
- Ilu wnuków ma lady Thondi, budowniczy?
- Tylko mnie, panie. Być może tylko do jutra. Ojciec wydziedziczy mnie albo pogrzebie gdzie w fundamentach.
Umiechnšł się doć smętnie, ale jednoczenie z dumš.
- Muszę więc zapytać cię o motywy. Przez twarz Garadooiego przemknšł cień.
- Miałem przyjaciela imieniem Farafini, panie. Najlepszego przyjaciela...
- I?
- Był szermierzem. Demony rozszarpały go na kawałki. -Spojrzał na babkę z nie ukrywanš pogardš. - Poza tym wstydzę się tego, co zrobiono w tym domu z Kandoru Trzecim. Nie było mnie tutaj, ale słyszałem. Wszystko naprawię, jeli Bogini mi pozwoli. Jestecie Jej sługami.
- Młody idiota! - Thondi stuknęła laskš o podłogę. - Mieszasz się w sprawy, które ciebie nie dotyczš. Milcz!
- Co proponujesz, budowniczy? - zapytał Wallie.
- Czarnoksiężnicy wkrótce tu będš. Ona... - Wskazał na babkę. - Zawiadomiła wieżę o waszym przybyciu. Niebawem w domu zjawił się posłaniec. Od razu pobiegłem do stajni, ale czarnoksiężnicy już wyruszyli w drogę. Jest ich dwunastu.
Wallie zachował kamiennš twarz, choć nie, spodobało mu się to, co usłyszał. Z drugiej strony, dlaczego aż tylu, skoro byli tak potężni? Czyżby brakowało im pewnoci siebie? Wtem uwiadomił sobie, że pierwszy meldunek o szermierzach nie zawierał raczej informacji o ich liczbie. Fakt, że czarnoksiężnicy wysłali dwunastu swoich przeciwko armii o niewiadomej sile, włanie wiadczył o pewnoci siebie. Do tej pory zapewne dotarła do nich wiadomoć, że będš mieli do czynienia tylko z dwoma szermierzami. Może kilku magów zawróciło do Ov?
- Jak ich wyprzedziłe?
- Promem, panie.
- Na Rzece jest zakręt - wtršciła Quili. - Skrót.
Jej słowa potwierdziły, że budowniczy mówi prawdę.
- Na łodzi nie zmieci się tuzin jedców i trzy juczne konie -wyjanił Garadooi. - Sš jednak nie dalej jak godzinę drogi za mnš, panie, choć zajedziłem dobrego konia.
Był dostatecznie młody na przechwałki.
- Nie płynęli z tobš jedcy? - spytał Wallie. Może wysłali zwiadowcę?
Chłopak potrzšsnšł głowš i schylił się po ręcznik.
- Prom przycumował już po tym, jak wyruszyli. Bardzo szczęliwie się złożyło! Zapłaciłem złotem, żebymy natychmiast odbili.
Znowu rzucił babce wyzywajšce spojrzenie.
- A ten drugi szlak?
Spojrzenie Garadooiego powędrowało ku oknom zalewanym przez strugi deszczu.
- Mam nadzieję, że bogowie jeszcze go nie zamknęli, panie. Droga prowadzi przez góry. Dwa dni jazdy do Aus.
- Aus?
- Mniejsze niż Ov. Nigdy tam nie byłem. Znam tylko tę częć szlaku. Korzystajš z niego handlarze.
Na wiecie rzadko podróżowano lšdem. Przejezdna droga wyglšdała na kolejny cud, a tych nie powinien oczekiwać. Bogowie woleli, by miertelnicy samodzielnie dokonywali wielkich czynów. Podejrzana sprawa. Gonitwę myli przerwał Walliemu grzmišcy okrzyk. Wydał go rudowłosy chudzielec.
- Ucieczka?!
- Oczywicie.
- Panie bracie! - Honor nie pozwalał na ucieczkę. Wstrzšnięty Nnanji był gotów przeciwstawić się swojemu bohaterowi, mentorowi i zaprzysiężonemu bratu. - Nie dalej jak dzi rano prosiłe mnie, żebym ci zwrócił uwagę, kiedy, moim zdaniem, popełniasz błšd...
- Trzecia wskazówka, Nnanji. Nie zdšżyłem ci wyjanić, co miałem na myli, ale unikanie bitwy nie jest hańbš w takim wypadku jak ten. Zaufaj mi!
Czwarty zamilkł, bledszy niż kiedykolwiek i pełen wštpliwoci. Chyba nadal uważał, że plan z oddziałem wieniaków jest dobry. Lecz nie przejšłby się nawet w razie niepowodzenia. mierć była lepsza niż hańba. Nnanji nie miał zdolnoci aktorskich, więc jego mentor zaczšł podejrzewać, ze chłopak w ogóle nie odczuwa strachu. Prawdziwa odwaga to pokonywanie lęku, a nie jego brak. Wallie uważnie przyjrzał się Garadooiemu. W końcu budowniczy odwrócił wzrok.
- Zdajesz sobie sprawę, że cię zabiję, jeli mnie wydasz czarnoksiężnikom?
- Nie wydam, panie. Czas nagli. Musimy ruszać!
Może tylko próbował odwieć lorda Shonsu od spalenia jego rodzinnego domu. Thondi była zdolna do każdego oszustwa, ale Wallie nie mógł uwierzyć, żeby chłopak wdał się w babkę.
- Jeste bardzo młody jak na Trzeciego, budowniczy.
Garadooi zaczerwienił się pod smugami błota.
- Pienišdze, panie! Jestem pachołkiem ojca.
Lady Thondi zastukała laskš w podłogę.
- Przestaniesz nim być, jeli dowie się o tym szaleństwie.
- Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknšł wnuk. - Wiesz, że nigdy nie chciałem być budowniczym!
- A kim? - zapytał Wallie.
Garadooi oblał się rumieńcem.
- Kapłanem. Teraz mam okazję służyć Bogini w inny sposób. Pomagajšc Jej szermierzom. Nie dbam o to, czy ojciec mnie wydziedziczy!
Biedny bogaty chłopiec, buntujšcy się przeciwko własnej rodzinie. Jeli to była gra, zasługiwała na nagrodę.
- Nie mamy czasu na dyskusje, ale wypowiedzcie się przynajmniej, czy mogę mu ufać. Starcze?
Honakura rozsiadł się na wielkim wyciełanym krzele. Nie mai cały w nim zginšł.
- Na szlaku sš jakie płycizny, budowniczy? Albo mosty? Garadooi ze zdumieniem spojrzał na bezimiennego. Może nie zauważył go wczeniej.
- Jedno i drugie.
- Więc musimy mu zaufać - stwierdził Honakura. - Deszcz nie pada mocniej, prawda?
Przesšdy!
- Nnanji?
- Nie. My...
- Ouili?
Kapłanka przez chwilę przyglšdała się Garadooiemu, a potem spuciła wzrok.
- Mylę, że tak, panie.
- Ale nigdy nie słyszała o tym szlaku?
- Nie, panie.
- O starej kopalnianej drodze? - wtršcił Trzeci.
- Słyszałam, panie. Nie wiedziałam tylko, że ona dokšd prowadzi. Sšdziłam, że tylko w góry.
- Do krainy czarnoksiężników? - ożywił się Nnanji.
- Jja?
Niewolnica była przerażona, że ma wyrazić swoje zdanie. Zauważyła, że jej pan naprawdę czeka na odpowied. Po chwili namysłu skinęła głowš, ale patrzyła nie na Garadooiego, tylko na Quili. Wallie był ciekaw dlaczego...
- Dobrze, budowniczy. Zaufamy ci. Lecz pamiętaj o mojej grobie.
- Dziękuję, panie. Ile koni?
- Szeć i wóz.
- Wóz?
- Osiem - rzucił Honakura.
- Ty nie jedziesz, starcze - oznajmił Wallie. - Musi nas być siedmioro, pamiętasz?
- Nie gadaj bzdur! - Kapłan zaczšł gramolić się z krzesła. -Biorę udział w misji. Przewodnicy się nie liczš. Możemy też wykluczyć dzieci i bezimiennych. Jadę! Uczennica Quili również.
- Lordzie Shonsu, nie miem sprzeczać się z tobš, ale konno będzie szybciej niż wozem - powiedział chłopak. - Szlak może okazać się nieprzejezdny.
- Skoro z tej drogi korzystajš handlarze, musi być dostępna dla pojazdów. Wemiemy zapas jedzenia, siekiery, liny, łańcuchy. Ładowanie wozu trwa krócej niż objuczanie koni. Zresztš nie będzie pocigu. Lady Thondi powie czarnoksiężnikom, że wyruszylimy łodziš. Prawda, pani?
Kobieta obnażyła żółte zęby.
- Ciekawe, dlaczego miałabym ratować takiego głupca. Ojciec z pewnociš go wydziedziczy.
- Ale ty zatrzymasz czarnoksiężników na wypadek, gdyby tego nie zrobił.
Thondi skłoniła głowę i szepnęła:
- Jeli oszczędzisz mój dom.
Proba wzruszyłaby kamień. Thondi musiała być bardzo ekspresyjnš artystkš, nawet jeżeli rangę zdobyła dzięki łapówce, podobnie jak wnuk.
- Ja również, będę ci towarzyszyć, panie - owiadczyła Quili zdecydowanym tonem.
- Nie ma potrzeby. Już i tak bardzo nam pomogła.
Dziewczyna z uporem pokręciła głowš.
- Nie powinnam tu zostawać.
Czarnoksiężnicy na pewno by jš przesłuchali. Gdyby nie chciała odpowiadać na pytania, zorientowaliby się, że ich oszukano. Honakura przewidział takš sytuację. Poza tym, jeli droga okaże się nieprzejezdna dla wozu, kapłanka będzie mogła wrócić z Krówkš i starcem, a pozostali pojadš dalej konno.
- Dobrze. Spróbujemy w ósemkę. Znajdzie się tyle koni?
- Tak, panie. l
- W takim razie musimy już ruszać. - Wallie spojrzał na pokonanš lady Thondi. - Pani, wylesz posłańca na spotkanie czarnoksiężnikom. Niech powie, że wyjechalimy. Odwiedziesz ich od pocigu, bo inaczej zabiję twojego wnuka, przysięgam.
Wallie nigdy nie posunšłby się do zabicia zakładnika, ale nie popełnił krzywoprzysięstwa, bo nie wyjšł miecza i nie wypowiedział rytualnej formułki.
Kobieta niechętnie skinęła głowš.
- Zrobię co w mojej mocy.
Choć raz... Do diabła!
Popełnił błšd. Skupił się na lady Thondi, a zapomniał o jej dwóch milczšcych towarzyszkach, które nie miały takiej wprawy w udawaniu jak wielmożna pani. Na twarzy ładnej Drugiej dostrzegł lad... Czego? Tajemniczy wyraz zniknšł, a Wallie pozostał z dręczšcš pewnociš, że co przeoczył.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin