Nowy56(1).txt

(21 KB) Pobierz
Rozdział 22
WILKI

X atrzcie teraz, patrzcie dobrze:
Oto droga równie szeroka i dobrze utrzymana jak każda
drugorzędna droga w Ameryce, o nawierzchni z ubitej gliny,
którš mieszkańcy Calla Bryn Sturgis nazywajš oggan. Po obu
jej stronach biegnš rowy melioracyjne, a od czasu do czasu pod
drogš przechodzš spore i dobrze utrzymane, drewniane przepus-
ty. W słabym, niesamowitym wietle przedwitu po tej drodze
toczy się tuzin wozów  z rodzaju takich, jakimi jeżdżš Manni,
nakrytych brezentowymi plandekami. Płótno plandek jest ole-
piajšco białe, aby w goršce letnie dni odbijało promienie
słoneczne i utrzymywało chłód w rodku. Wozy wyglšdajš jak
dziwne, nisko płynšce obłoki. Jak cumulusy, wiecie. Każdy
wóz jest zaprzężony w szeć mułów lub cztery konie. Na kole
każdego siedzi dwóch obrońców lub opiekunów dzieci. Pierw-
szym wozem powozi Overholser, a obok niego siedzi Margaret
Eisenhart. Za nimi jedzie Roland z Gilead w towarzystwie
Bena Slightmana. W pištym Tian i Zalia Jaffordsowie. W siód-
mym Eddie i Susannah Deanowie. Złożony fotel inwalidzki
Susannah leży na wozie za jej plecami. Dziesištym wozem
powożš Bucky i Annabelle Javier. Na kole ostatniego siedzš
ojciec Donald Callahan i Rosalita Munoz.










  Dzieci nic nie mówiš. Niektóre młodsze znów zasnęły i trzeba
będzie je zbudzić niebawem, kiedy dotrš do miejsca prze-
znaczenia. Przed nimi, już niecałš milę dalej, znajduje się
miejsce, gdzie wiodšca w góry droga rozwidla się. Po prawej
schodzi łagodnym stokiem ku rzece. Wszyscy wonice spog-
lšdajš na wschód, ku wiecznym ciemnociom Jšdra Gromu.
Wypatrujš zbliżajšcej się chmury kurzu. Nie ma jej. Jeszcze.
Nawet seminon przestał wiać. Wyglšda na to, że modlitwy
Callahana zostały wysłuchane, przynajmniej w tej kwestii.

Ben Slightman, siedzšcy na kole obok Rolanda, odezwał
się tak cicho, że rewolwerowiec ledwie go usłyszał:
	I co zamierzasz ze mnš zrobić?
Gdyby kto go zapytał, kiedy wozy wyruszały z Calla Bryn
Sturgis, jakie Slightman ma szanse na przeżycie nadchodzšcego
dnia, Roland powiedziałby, że najwyżej pięć na sto. Z pewnociš
nie większe. Zależało to od dwóch pytań, które trzeba było
zadać, a potem otrzymać właciwe odpowiedzi. Pierwsze po-
winien zadać sam Slightman. Roland nie spodziewał się, że ten
człowiek się na to zdobędzie, a jednak włanie padło z jego ust.
Roland odwrócił głowę i spojrzał na niego.
Zarzšdca Vaughna Eisenharta był blady jak kreda, ale zdjšł
okulary i napotkał wzrok Rolanda. Rewolwerowiec nie uznał
tego za akt nadzwyczajnej odwagi. Slightman starszy z pew-
nociš miał czas, aby poznać Rolanda, i wiedział, że musi
spojrzeć mu w oczy, jeli chce wyjć z tego z życiem.
	Taa, wiem  cišgnšł Slightman. Głos mu nie drżał,
przynajmniej na razie.  O czym? O tym, że ty wiesz.
	Zapewne od kiedy załatwilimy twojego wspólnika 
rzekł Roland. Powiedział to z wystudiowanym sarkazmem
(który był jedynym rodzajem żartu, na jaki było go stać)
i Slightman skrzywił się. Wspólnik. Jego wspólnik. Mimo to
skinšł głowš, wcišż patrzšc Rolandowi w oczy.
	Domyliłem się, że jeli wiecie o Andym, musicie wie-
dzieć i o mnie. Chociaż on nigdy by mnie nie wydał. Nie był na
to zaprogramowany.  Slightman nie mógł już dłużej znieć
 
kontaktu wzrokowego i spucił oczy. Wbił wzrok w deski,
przygryzajšc wargę.  Zorientowałem się, widzšc zachowanie
Jake'a.
Roland nie zdołał ukryć zdziwienia.
	Zmienił się. Nie chciał tego, bo jest równie sprytny jak
odważny, lecz jego zachowanie zmieniło się. Nie wobec mnie,
ale wobec mojego chłopca. Przez ostatni tydzień, może półtora.
Benny był trochę... no cóż, chyba można powiedzieć zdziwiony.
Wyczuwał co, lecz nie wiedział, o co chodzi. Ja wiedziałem.
To wyglšdało tak, jakby wasz chłopak miał doć naszego
towarzystwa. Zadałem sobie pytanie dlaczego. Odpowied była
jasna. Jasna jak małe piwo.
Wóz Rolanda zaczšł zostawać w tyle za wozem Overholsera.
Rewolwerowiec smagnšł lejcami po zadach mułów. Zaprzęg
przyspieszył. Za plecami słyszeli ciche głosy dzieci, rozmawia-
jšcych lub pochrapujšcych, oraz stłumione pobrzękiwanie
uprzęży. Roland poprosił Jake'a, żeby zabrał trochę przed-
miotów należšcych do dzieci, i widział, że chłopiec wywišzał
się z tego zadania. Jake był dobrym chłopcem, który nigdy nie
wykręcał się od pracy. Tego ranka miał na głowie kapelusz
z szerokim rondem, osłaniajšcy oczy przed słońcem, a pod
pachš rugera ojca. Jechał na kole jedenastego wozu, razem
z Estradš. Roland domylał się, że Slightman też ma dobrego
chłopca, i z jego powodu pogršżył się tak bardzo.
	Jake był w Dogan pewnej nocy, kiedy przyszlicie tam
z Andym, żeby Honosić na swoich sšsiadów  powiedział
Roland.
Siedzšcy obok niego Slightman skrzywił się jak człowiek,
którego niespodziewanie uderzono w brzuch.
	Tak  mruknšł.  Tak, prawie czułem... a raczej wyda-
wało mi się, że czuję....  Zamilkł na długš chwilę, a potem
dodał:  Kurwa.
Roland spojrzał na wschód. Trochę tam pojaniało, ale w dal-
szym cišgu nie było chmury kurzu. Dobrze. Gdy pojawiš się
kłęby pyłu, wkrótce potem nadjadš Wilki. Ich siwe konie gnajš
jak wiatr. Kontynuujšc rozmowę, Roland niemal z roztarg-
nieniem zadał drugie pytanie. Gdyby Slightman odpowiedział
na nie przeczšco, nie dożyłby przyjazdu Wilków, obojętnie jak
szybkie były ich rumaki.
 
	Gdybycie go tam znaleli, Slightman... gdybycie zna-
leli mojego chłopca... zabilibycie go?
Szukajšc odpowiedzi, Slightman z powrotem nałożył okulary.
Roland nie wiedział, czy zarzšdca rozumie znaczenie odpowie-
dzi. Cierpliwie czekał na słowa, które zadecydujš o życiu lub
mierci ojca przyjaciela Jake'a. Powinien się pospieszyć, po-
nieważ zbliżali się do miejsca, gdzie wozy zatrzymajš się
i dzieci będš musiały wysišć.
Slightman w końcu podniósł głowę i ponownie napotkał
wzrok Rolanda. Otworzył usta, chcšc co powiedzieć, ale nie
mógł. Wyjanienie było proste: mógł odpowiedzieć na pytanie
rewolwerowca albo patrzeć mu w oczy, ale nie był w stanie
robić obu tych rzeczy jednoczenie.
Wbiwszy wzrok w nieheblowane deski pod nogami, Slight-
man powiedział:
	Tak, sšdzę, że zabilibymy go.  Milczał chwilę. Kiwnšł
głowš. Gdy niš poruszył, łza spłynęła mu z oka i spadła na
podłogę obok jego nogi.  Taa, jakże inaczej?  Podniósł
głowę i spojrzał Rolandowi w oczy. Gdy to zrobił, zrozumiał,
że jego los już został przesšdzony.  Zrób to szybko  do-
dał  i tak, żeby mój chłopiec nie widział. Błagam cię.
Roland znów trzepnšł lejcami po zadach mułów.
	To nie ja sprawię, że twoje nikczemne serce przestanie bić.
Slightman miał wrażenie, że serce już na moment przestało
mu bić. Kiedy wyznał rewolwerowcowi, że owszem, zabiłby
dwunastoletniego chłopca, żeby uniknšć zdemaskowania, jego
twarz miała zgnębiony, ale godny wyraz. Teraz pojawiła się na
niej nadzieja i odarła jš z resztek godnoci. Uczyniła niemal
groteskowš. Slightman przecišgle westchnšł.
	Bawisz się ze mnš. Kpisz. Przecież zamierzasz mnie
zabić. Jak mogłoby być inaczej?
	Tchórz mierzy wszystko własnš miarkš  zauważył
Roland.  Nie zabiję cię, jeli nie będę musiał, Slightman,
ponieważ kocham mojego chłopca. Chyba jeste to w stanie
zrozumieć, co? To, że chodzi mi o chłopca?
	Taa.
Slightman znów spucił głowę i zaczšł pocierać opalony
kark. Tę szyję, na której jak przypuszczał  po tym dniu nie
będzie już tkwiła jego głowa.
 
	A jednak musisz co zrozumieć. Zarówno dla twojego
własnego dobra, jak i Benny'ego. Jeli Wilki zwyciężš, umrzesz.
Możesz być tego pewny. Masz to jak w banku" jak powie-
dzieliby Eddie i Susannah.
Slightman spoglšdał na niego, mrużšc oczy za szkłami oku-
larów.
	Dobrze mnie posłuchaj, Slightman, i we sobie do serca
to, co ci powiem. Ani nas, ani dzieci nie będzie tam, gdzie
spodziewajš się Wilki. Przegramy czy wygramy, tym razem
poniosš ciężkie straty. I jeli nawet zwyciężš, będš wiedzieli,
że zostali oszukani. Kto z Calla Bryn Sturgis mógł ich zwieć?
Tylko dwie osoby. Andy i Ben Slightman. Andy jest wyłšczony
i nie mogš już się na nim zemcić.  Posłał Slightmanowi
umiech tak zimny, jak północny kraniec ziemi.  Ale mogš
się zemcić na tobie. I na jedynej osobie, dla której żywisz
trochę uczucia w swoim nędznym sercu.
Slightman zastanowił się nad tym. Najwidoczniej dotychczas
nie przyszło mu to do głowy, lecz natychmiast zrozumiał
nieodpartš logikę tego rozumowania.
	Pomylš, że przeszedłe na naszš stronę i zrobiłe to
celowo  cišgnšł Roland  ale nawet gdyby zdołał ich
przekonać, że to był przypadek, i tak by cię zabili. A także
twojego syna. Z zemsty.
Słuchajšc rewolwerowca, Slightman powoli zrobił się czer-
wony jak burak  rumienišc się ze wstydu, zdaniem Rolan-
da  lecz teraz, kiedy pomylał o ewentualnej mierci syna
z ršk Wilków, znowu zbladł jak chusta. A może sprawiła
to wizja Benny'ego zabranego na wschód i zamienionego
w pokura.
	Przepraszam  powiedział.  Przepraszam za to, co
zrobiłem.
- Pieprzyć twoje przeprosiny  odparł Roland.  Ka
działa i wiat idzie naprzód.
Slightman milczał.
	Zamierzam odesłać cię z dziećmi, tak jak powiedzia-
łem  poinformował go Roland.  Jeli wszystko pójdzie po
mojej myli, nawet nie zobaczysz żadnego Wilka. Jeżeli co
pójdzie nie tak, to pamiętaj, że waszš grupš dowodzi Sarey
Adams i kiedy póniej jš zapytam, lepiej żeby powiedziała mi,
 
że robiłe wszystko, co ci kazano.  A kiedy Slightman
w dalszym cišgu milczał, rewolwerowiec rzucił ostro:  Po-
wiedz, że rozumiesz, do diabła! Chcę usłyszeć: Tak, Rolandzie,
rozumiem".
	Tak, Rolandzie, rozumiem cię bardzo dobrze.  I po
chwili dodał:  Jeli zwyciężymy, czy ludzie się dowiedzš?
Dowiedzš się o... mnie?
	Nie od Andy'ego, to pewne  odparł Roland.  Ten już
przestał gadać. I nie ode mnie, jeli zrobisz to, co obiecałe.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin