Nowy61(1).txt

(22 KB) Pobierz
PIĘĆDZIESIĽT DZIEWIĘĆ 
Nau przyglšdał się ukradkiem Qiwi, kiedy ta sprowadzała taksówkę na 
ziemię; przed nimi wznosiły się hałdy niegu zakrywajšce wejcie do Ll-A. 
Korzystajšc jedynie z automatyki na pokładzie taksówki, Qiwi znalazła 
luzę, otworzyła właz i uratowała ich - wszystko w cišgu kilkuset sekund. 
Gdyby tylko wytrwała jeszcze kilkaset sekund, mógłby być niemal pewny 
zwycięstwa. Jeli tylko wytrwa jeszcze kilkaset sekund... Widział, jak 
patrzy na swego ojca. Widok Alego przybliżał jš jako do zro- 
SS 


zumienia. Plaga! Sprowad nas bezpiecznie na dół, tylko o to cię proszę. Potem 
będzie mógł jš zabić. 
Marli podniósł wzrok znad konsoli. Jego twarz wyrażała ulgę i zdumienie. 
- Grupmistrzu! Dostaję potwierdzenia z kanałów twardogłowych. Za 
kilka sekund powinnimy mieć pełnš automatykę. 
- Ach. - Wreszcie jakie dobre wieci. Teraz mógł ograniczyć zniszczenia 
konieczne do odzyskania kontroli. Tyle że walczysz z Phamem Nuwenem 
i niemal wszystko jest możliwe. To mogła być jaka niewiarygodna maskarada. 
- Doskonale, grupkapralu. Na razie jednak nie korzystaj z automatyki. 
- Tak jest. - Marli wydawał się jeszcze bardziej zdumiony niż przed 
chwilš. 
Nau wyjrzał przez okno taksówki. Dawno już nie patrzył na to miejsce 
bez porednictwa automatyki. Wejcie do Ll-A znajdowało się jakie 
siedemdziesišt metrów dalej, ukryte głęboko w cieniu. Dziwne... krawęd 
metalu wieciła na czerwono. Ale ja nie mam wywietlacza. 
- Qiwi... 
- Widzę. Kto do... 
Głony trzask przerwał jej w pół słowa. Marli krzyknšł przeraliwie. 
Płonęły jego włosy. Kadłub obok jego fotela żarzył się na czerwono. 
- Cholera! - Qiwi poderwała taksówkę do góry. - Oni wykorzystujš 
moje silniki! - Obróciła taksówkę w miejscu, podrywajšc jš-jednoczenie 
gwałtownie do przodu. Nau czuł, jak żołšdek podchodzi mu do gardła. Mc 
nie powinno tak latać. 
Blask na włazie Ll-A, uszkodzony kadłub - nieprzyjaciel wykorzystywał 
zapewne wszystkie pobliskie silniki. Każdy z osobna nie stanowił 
większego zagrożenia. Nuwen zdołał jednak jako kierować kilka jednoczenie 
dokładnie w ten sam punkt. 
Marli wcišż krzyczał. Manewr Qiwi zawiesił Naua w pasach, potem 
posadził go ponownie na fotelu. Widział, że grupkapral znalazł się w ramionach 
swych kolegów. Przynajmniej już się nie palił. Pozostali strażnicy 
patrzyli nań szeroko otwartymi oczyma. 
- Promieniowanie - powiedział jeden z nich. Strumień elektronów 
mógł zabić ich wszystkich. Tym jednak mógł zajšć się póniej, kiedy upo 
ra się już z bezporednim zagrożeniem. 
Wcišż wyczyniajšc taksówkš szalone ewolucje, Qiwi zbliżyła się do 
powierzchni Diamentu Pierwszego. Taksówka skręcała się w kolejnej nieprawdopodobnej 
akrobacji. Nieprzyjaciel z pewnociš nie mógł trzymać 
silników w jednym miejscu. A jednak po każdym manewrze blask na cianie 
stawał się coraz silniejszy. Mech to Plaga. W jaki niepojęty sposób 
Nuwen wykorzystywał automatykę przeciw niemu. 
Dziób, a potem tył taksówki uderzyły o grunt, wzbijajšc obłok niegu. 
Kadłub zajęczał na całej długoci, ale wytrzymał. Teraz, poprzez kłęby 
niegu, Nau widział promienie silników. Lód i powietrze na ich drodze 
 


rozpalały się gwałtownie. Pięć wišzek, może dziesięć, niektóre odpadały i 
zbliżały się ponownie przy obrotach taksówki, kilka jednak nie odrywało 
się od kadłuba. 
Obłok niegu i powietrza wokół taksówki gęstniał z każdš chwilš. 
Rozżarzony kršg na kadłubie zaczšł przygasać, gdy opadajšce substancje 
lotne rozpraszały mordercze promienie silników. Qiwi ustabilizowała 
taksówkę czterema precyzyjnymi manewrami, pchajšc jš jednoczenie w 
stronę wejcia do Ll-A. 
Nau widział, jak właz zbliża się do nich z zawrotnš prędkociš. Wydawało 
się, że nie uniknš zderzenia, ale Qiwi panowała nad sytuacjš. W 
ostatniej chwili poderwała taksówkę, wciskajšc kołnierz dokujšcy w 
piercień luzy. Rozległ się zgrzyt gniecionego metalu i taksówka znieruchomiała. 
Qiwi wcisnęła kontrolkę otwierajšcš właz, po czym wyskoczyła z fotela 
i skierowała się do przedniego wyjcia. 
- Właz się zacišł, Tomas! Pomóż mi! 
Zatem utknęli w uszkodzonej taksówce, zamknięci niczym psy w siatce 
hycla. Tomas rzucił się do przodu, zaparł nogami o cianę i wraz z Qi-wi 
pocišgnšł za właz. Był zablokowany. Nie do końca. Razem udało im się go 
lekko uchylić. Tomas wyleciał na zewnštrz pierwszy, stracił kilka sekund 
na otwarcie zamków przy wejciu do Ll-A. Udało się! 
Spojrzał ponad głowš Qiwi na kadłub, który zostawili za sobš. Czerwony 
punkt wyglšdał teraz jak oko byka, kršg czerwieni, kršg żółci i goršca 
biel porodku. Zupełnie jakby stał przed otwartym piecem. 
Biały kršg porodku wybrzuszył się na zewnštrz i zniknšł. Dokoła 
rozległ się szum uchodzšcej atmosfery. 
*
Odkšd Victory Lighthill przejęła Centrum Dowodzenia i Kontroli, na 
sali panowała niemal absolutna cisza. Technicy zostali odsunięci od swoich 
stanowisk i spędzeni wraz oficerami w jedno miejsce. Jak robaki w rzeni, 
pomylała Belga. Ale to nie miało już znaczenia. Mapa sytuacyjna 
pokazywała, że większoć wiata zostanie zaraz zniszczona. 
Przez kontynent sunęły linie znaczšce tysišce pocisków Kindred, z 
każdš chwilš pokazywały się nowe. Kręgi okrelajšce cel uderzenia opasywały 
wszystkie bazy wojskowe Akord, wszystkie miasta, nawet otchłanie 
tradycjonalistów. 
A dziwne pociski Akord, które pokazały się tuż po przybyciu Lighthill, 
zniknęły z mapy. Kłamstwa nikomu już niepotrzebne. 
Victory Lighthill przechadzała się wzdłuż rzędu grzęd i przyglšdała 
pracy swych techników. Wydawało się, że zapomniała o Underville i pozostałych. 
Co dziwne, wyglšdała na równie przerażonš i zatroskanš jak prawowici 
właciciele Centrum. Podeszła do swego brata, który zabawiał się 
hełmem do gier komputerowych. 
 


- Brent? 
Kapral jęknšł cicho. 
- Przykro mi. Calorica nadal milczy. Sios... boję się, że trafili tatę. 
- Ale jak? Przecież nie mogli o niczym wiedzieć! 
- Nie wiem. Rozmawiajš tylko ci z niższych poziomów, a oni niewiele 
wiedzš. Mylę, że to zdarzyło się już chwilę temu, kiedy stracilimy kontakt 
z Wysokš Grzędš... - Przerwał, kontaktujšc się ze swojš grš. Spod hełmu 
wylały się strumienie kolorowego, migotliwego wiatła. - Jest! Słuchaj! 
Lighthill podniosła słuchawkę do głowy. 
- Tato! - Uradowana niczym dzieciak, który wrócił włanie ze szkoły. 
- Gdzie...? - Jej ręce pożywiajšce złšczyły się w gecie zdumienia. Umilkła, 
słuchajšc najwyraniej jakiej dłuższej przemowy. Ale jednoczenie niemal 
podskakiwała w miejscu z podniecenia, a jej renegaci nagle rzucili się do 
pracy przy swych konsolach. 
- Kopiujemy wszystko, tato. Przej... - umilkła, przyglšdajšc się przez 
moment swym technikom - ...przejmujemy kontrolę, jak powiedziałe. 
Mylę, że możemy to zrobić, ale na miłoć boskš, podleć trochę bliżej. 
Dwadziecia sekund to za długo. Potrzebujemy cię bardziej niż 
kiedykolwiek! - Potem zwróciła się do swoich techników: - Rhapsa, skup 
się tylko na tych, których nie możemy przechwycić z góry. Birbop, ustal tę 
trasę... 
A na mapie sytuacyjnej... wyrzutnie na Wysokiej Ekwatorii nagle 
ożyły. Mapa ukazywała kolorowe lady dziesištek, setek pocisków przechwytujšcych, 
które zmierzały na spotkanie wroga. Kolejne kłamstwa? 
Belga spojrzała na uradowane oblicza Lighthill i pozostałych intruzów i 
poczuła, że do jej serca wraca nadzieja. 
Do pierwszych kontaktów zostało jeszcze pół minuty. Belga widziała 
wczeniej podobne symulacje. Widziała też, że co najmniej pięć procent 
pocisków dotrze do celu. Zginie sto razy więcej ludzi niż podczas Wielkiej 
Wojny, ale przynajmniej nie będzie to totalna zagłada... Na mapie działy się 
jednak dziwne rzeczy. Niektóre ze znaczków oznaczajšcych pociski 
nieprzyjaciela znikały. 
Lighthill wskazała rękš na monitory i po raz pierwszy od chwili przejęcia 
przemówiła do Underville i pozostałych: 
- Niektóre pociski Kindred majš opcję samozniszczenia. Stosujemy jš 
tam, gdzie tylko to możliwe. Częć możemy zaatakować z góry. - Z góry? 
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała północna częć fali 
uderzeniowej zniknęła z mapy. Lighthill odwróciła się do oficerów i stanęła 
na bacznoć. 
- Panie generale, panowie. Wasi ludzie z pewnociš lepiej poradzš 
sobie z naprowadzaniem pocisków przechwytujšcych. Gdybymy mogli 
skoordynować... 
- Oczywicie! - wyrzekli chórem Dugway i Coldhaven. Technicy rzu- 
 


ciii się do swoich miejsc. Stracili kilka cennych sekund na uaktualnienie 
listy celów, potem pierwsze z pocisków dosięgły rakiet Kindred. 
- Pozytywny Impuls EM! - krzyknšł jeden z techników Obrony Po 
wietrznej. To potwierdzenie wydawało się bardziej rzeczywiste niż cała 
reszta. 
Generał Coldhaven wycišgnšł rękę do Lighthill w gecie przypominajšcym 
salut. 
- Dziękuję panu - powiedziała cicho Lighthill. - Nie tak wyglšdał 
pierwotny plan szefowej, ale mylę, że jako sobie poradzimy... Brent, 
sprawd, czy możesz nanieć na mapę rzeczywistš sytuację. 
Na tablicy pojawiły się setki nowych znaczków. Nie były to jednak pociski. 
Belga znał symbole doć dobrze, by rozpoznać satelity. Niektóre obszary 
danych zniknęły, inne zawierały jakie nonsensowne informacje. Od 
północnej krawędzi mapy przesuwał się dziwny prostokšt. Pulsował od 
modyfikatorów. Generał Dugway syknšł: 
- To nie może być prawda. Tuzin modyfikatorów rozmiaru. To co musiałoby 
mieć tysišc stóp długoci. 
- Tak jest - przytaknęła porucznik Lighthill. - Standardowe programy 
nie mogš sobie z tym poradzić. Ten pojazd ma prawie dwa tysišce stóp 
długoci. -Wydawało się, że nie zauważyła reakcji Dugwaya. Jeszcze przez 
moment patrzyła na prostokštny symbol. - A jego żywot dobiega włanie 
końca. 
i* Ritser Brughel był z siebie 
ogromnie zadowolony. 
- wietnie sobie pora...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin