SZEĆDZIESIĽT PIĘĆ Ezr Vinh powrócił na LI w glorii bohatera. Być może jeszcze nigdy żaden właciciel floty ani partner handlowy nie był witany z takim entuzjazmem, jaki widział na Diamentach. Przywiózł ze sobš pierwszš grupę uwolnionych jeńców, łšcznie z Jau Xinem. Przywiózł także przedstawicieli ich nowych partnerów: pierwsze Pajški, które znalazły się w kosmosie. Ezr prawie tego nie zauważał. Umiechał się, rozmawiał, a kiedy zobaczył Ritę i Jau razem, poczuł miłš satysfakcję. Ostatnia z szalupy wyszła Floria Peres. Była jednš z żahibernowanych ofiar Ritsera, zachowanš aż do samego końca. Nawet po dwustu Ksekundach wydawała się miertelnie przerażona i zagubiona. Kiedy Ezr wyprowadził jš na otwartš przestrzeń, tłum zgromadzony w korytarzu nagle ucichł. Qiwi wysunęła się do przodu. Prosiła wczeniej, by mogła pomagać ofiarom, kiedy jednak zatrzymała się tuż przed Floriš, do oczu napłynęły jej łzy, a usta drżały nerwowo. Obie kobiety patrzyły na siebie przez chwilę. Potem Qiwi podała Florii rękę, a tłum rozstšpił się przed nimi. Ezr przyglšdał się ze wzruszeniem temu spotkaniu, ale mylami był już gdzie indziej; Annę Reynolt rozpoczęła defiksację Trixii Ksekundę po tym, jak opucił Arachnę. Podczas dwustu Ksekund podróży powrotnej na LI Pham informował go regularnie o postępach operacji. Tym razem nie mogli się już wycofać; procedura wykroczyła poza fazę przygotowawczš. Najpierw Trixia została wprowadzona w stan spoczynku, a potem zapadła w sztucznš pišczkę. Od tego momentu skład substancji psychoaktywnych wydzielanych przez wirusa powoli ulegał zmianie. - Annę robiła to już setki razy - powiedział Pham. - Mówi, że wszyst ko pójdzie dobrze. Trixia powinna wyjć z kliniki kilka Ksekund po two im powrocie. Bez opónień. Trixia wreszcie będzie wolna. Dwa dni póniej otrzymał wiadomoć. Trixia jest gotowa. Przed pójciem do kliniki Ezr odwiedził Qiwi. Pracowała ze swoim ojcem przy odbudowie parku. Większoć drzew umarła, lecz Ali uważał, że może przywrócić je do życia. Nawet zdefiksowany Ali miał mnóstwo wietnych pomysłów. Teraz jednak mógł też kochać swojš córkę. Hxia też będzie taka, równie wolna jak przed koszmarem. Kiedy Ezr nadszedł cieżkš przez zrujnowany las, Qiwi rozmawiała z Pajškami. Wysoko ponad ich głowami kršżyły koty, zmagajšce się ze sprzecznymi uczuciami: niepohamowanš ciekawociš i arachnofobiš. - Chcemy zrobić co n,owego z jeziorem, rodzaj wolnej formy z wła snš, szczególnš ekologiš. - Pajški wydawały się nieco wyższe od Qiwi. W mikrograwitacji nie były już niskimi, szerokimi stworzeniami. Natu- ralne napięcie w ich kończynach tworzyło pajęczš wersję postawy zerowego cišżenia; ich ramiona i nogi cišgnęły się pod nimi, czynišc z nich wysokie, szczupłe istoty. W tej chwili mówił najmniejszy z Pajšków, prawdopodobnie Rhapsa Lighthill. Jej syczšcy głos brzmiał niemal jak muzyka w porównaniu z głosem Belgi Undendlle. - Będziemy się temu przyglšdać, ale wštpię, czy wielu z nas zechce tu zamieszkać. Chcemy poeksperymentować z własnymi parkami. - Broute Zinmin tłumaczył wesołym, swobodnym tonem. W tej chwili mógł być już ostatnim z zafiksowanych tłumaczy. Qiwi umiechnęła się do Pajška. - Tak, jestem bardzo ciekawa, co zrobicie. Ja... - Podniosła wzrok, zobaczyła Ezra. - Qiwi, mogę z tobš porozmawiać? Qiwi już szła w jego stronę. - Chwileczkę, Rhapsa, dobrze? - Jasne. - Pajški odeszły na bok, zadajšc poprzez Zinmina kolejne pytania Alemu Linowi. Qiwiťzatrzymała się w odległoci jakich trzydziestu centymetrów od Ezra. - Qiwi. Dwa tysišce sekund temu zdefiksowali Trixię. Dziewczyna umiechnęła się promiennie. Nadal zachowała dziecięcy zapał i wiarę. Pomimo tylu nieszczęć Qiwi pozostała otwartym, radosnym człowiekiem. Obecnie to ona zajmowała się realizacjš umów z Pajškami, ona także cieszyła się ich największym zaufaniem w kwestiach technicznych. Dopiero teraz Ezr mógł się przekonać, jak dalece sięgajš jej zainteresowania i umiejętnoci, od dynamiki, poprzez nauki biologiczne aż do handlu i negocjacji. Qiwi była ucielenieniem ideału Queng Ho. - Czy... czy ona będzie zdrowa? - Qiwi spoglšdała na niego szeroko otwartymi oczami, trzymała przed sobš mocno zacinięte ręce. - Tak! Annę mówi, że jest trochę zdezorientowana, ale jej umysł i osobowoć pozostały nietknięte i... i mogę się z niš zobaczyć jeszcze dzisiaj. - Och, Ezr! Tak się cieszę. - Qiwi rozluniła ucisk i położyła dłonie na jego ramionach. Nagle jej twarz znalazła się bardzo blisko jego, a jej usta musnęły jego policzek. Śi- Chciałem się z tobš zobaczyć, zanim z niš porozmawiam. - Tak? - Ja... ja chciałem ci podziękować za to, że uratowała mi życie, za to, że uratowała nas wszystkich. - Chciałem podziękować ci za to, że odzy skałem duszę. - Gdybymy z Trixiš mogli kiedykolwiek zrobić co dla cie bie... Qiwi na powrót odsunęła się od niego, a jej umiech był trochę dziwny. - Proszę bardzo, Ezr, ale... nie potrzeba żadnych podziękowań. Cie szę się, że wszystko dobrze się skończyło. Ezr odwracał się już do lin, które Ali zainstalował w parku*na czas robót. - Mam nadzieję, że wszystko dopiero się zaczyna, Qiwi. Wszystkie te lata to był martwy czas, a teraz wreszcie... Zresztš, pogadamy póniej! - Pomachał jej na pożegnanie i ruszył pospiesznie w stronę wyjcia. Reynolt zamieniła salę fiksatów w oddział dla rekonwalescentów. Tu gdzie kiedy twardogłowi spędzali wachtę za wachtš w służbie grupmistrza, teraz odzyskiwali wolnoć. Annę zatrzymała go na korytarzu przed wejciem do sali. - Zanim tam wejdziesz, musisz wiedzieć... Vinh pędził już do drzwi. Teraz zatrzymał się gwałtownie. - Powiedziała, że wszystko poszło dobrze. - Tak. Ogólny efekt jest normalny. Zachowała sprawnoć umysłu, a nawet dotychczasowe umiejętnoci i wiedzę. Przeprowadzamy ponad trzy tysišce operacji defiksacji, więcej niż kiedykolwiek w historii Emergentów. Jestemy w tym coraz lepsi. - Skrzywiła się, nie był to zniecierpliwiony gest z jej starej fiksacji, tylko raczej wyraz bólu. - Szkoda... szkoda, że nie możemy wrócić do tych pierwszych. Mylę, że teraz poszłoby nam lepiej. Ezr rozumiał ten ból i zawstydził się własnych myli: Więc to opónienie wyszło jej tylko na dobre. Truda korzystała z dowiadczenia, jakiego zespół Reynolt nabył podczas wczeniejszych operacji. Może zresztš i tak wszystko skończyłoby się dobrze. W końcu Reynolt wyszła z tego bez szwanku. Tak czy inaczej, udało się. A tuż za Reynolt, na końcu zielonego korytarza czekała Trbria Bonsol, królewna wyrwana wreszcie ze snu. Ominšł Reynolt, ruszył w dół tunelu. - Ezr... - wołała za nim Annę. - Pham chce z tobš porozmawiać, kiedy już skończysz. - Dobra, dobra. -Ale tak naprawdę wcale jej nie słuchał. Już wszedł do sali. Częć pomieszczenia nadal była otwarta dla wszystkich, na krzesłach siedziało dziesięć czy piętnacie osób zatopionych w rozmowie. Kilka osób spojrzało w jego stronę, ich oczy błyszczały ciekawociš, której nie widziano tam od wielu, wielu lat. Niektóre twarze wyrażały strach i smutek, przypominały twarz Hunte Wena po defiksacji. Uzdrowieni Emergenci nie mieli do kogo wracać. Obudzili się do wolnoci, ale od wszystkiego, co znali, dzieliły ich lata przestrzeni i życia. Ezr umiechnšł się z zakłopotaniem i przemknšł obok nich. Wszystko skończyło się dobrze dla mnie i dla Trixii, ale trzeba też pomóc tym ludziom. Drugš częć sali podzielono na małe pokoiki. Ezr przelatywał obok otwartych drzwi, przy zamkniętych zatrzymywał się tylko, by przeczytać tabliczkę z nazwiskiem pacjenta. Wreszcie... TRDOA BONSOL. Wyhamował gwałtownie i uwiadomił sobie, że nadal jest w ubraniu roboczym, a jego włosy sš w nieładzie. Niczym jaki twardogłowy ignorował wszystko prócz swej fiksacji. Przygładził włosy... i zastukał w plastik prowizorycznych drzwi. - Proszę. - ...Czeć... Trixio. Unosiła się w hamaku przypominajšcym zwykłe łóżko. Aparatura medyczna otaczała jej głowę delikatnš sieciš. To nie miało znaczenia, Ezr był na to przygotowany. Annę gromadziła wszelkie dane dotyczšce stanu pacjentów, wykorzystywała dane do prowadzenia defiksacji, a potem do opieki nad pacjentami. Niestety ze względu na te delikatne instrumenty nie mógł uciskać Trixii, przytulić jej do siebie tak mocno, jakby tego chciał. Podleciał bliżej, zapatrzony w twarz Trixii, zatracony w niej. Trixia także nań spojrzała - nie za niego, nie na monitory, które sobš zasłaniał - lecz prosto w jego oczy. Na jej usta wypłynšł drżšcy, niemiały umiech. - Ezr. I wtedy wreszcie znalazła się w jego ramionach, wycišgnęła ku niemu ręce. Jej usta były miękkie i ciepłe. Trzymał jš przez chwilę, delikatnie tulił do siebie. Potem odsunšł głowę, starajšc się nie dotknšć przy tym sprzętu medycznego. - Tak wiele razy mylałem, że już nigdy nie wrócisz. Pamiętasz wszystkie te dni... - lata, dziesištki lat - ...kiedy siedziałem z tobš w tej przeklętej celi. - Tak. Cierpiałe bardziej niż ja. Dla mnie to było jak sen, nie zauważałam upływu czasu. Wszystko poza fiksacjš zdawało się nieważne, niewyrane. Słyszałam twoje słowa, ale nigdy nie miały dla mnie większego znaczenia. - Położyła dłoń na jego karku, głaskała go delikatnie, jak przed wielu, wielu laty, kiedy naprawdę byli razem. Ezr umiechnšł się. Rozmawiamy. Naprawdę. Wreszcie. - A teraz wróciła i znów możemy żyć. Mam tyle planów. Miałem doć czasu, by myleć o tym, co zrobimy, gdy Nau wreszcie przestanie nas gnę bić i gdy cię uwolnimy. Pomimo wszystkich nieszczęć, jakie nas tu spo tkały, ta misja okazała się ogromnym sukcesem. -Wielkie ryzyko, wielka wygrana. Podjęli jednak ryzyko, dokonali powięceń, a teraz... - Ma...
sunzi