Doppelgänger Beebe jest prawie tak dwiękoszczelna, jak wnętrze kabiny pogłosowej. Lenie Clarke siedzi na swej koi i słucha cian. Nie docierajš do niej żadne konkretne słowa, ale nagłe uderzenie ciała o metal kilka minut wczeniej było dostatecznie wyrane. Teraz z mesy dobiegajš dwięki prowadzonej ciszonymi głosami rozmowy. Gdzie w rurze bulgocze woda. Chyba słyszy, jak co porusza się na dole. Przykłada ucho do przypadkowej rury. Nic. Do kolejnej; syk sprężonego gazu. Do trzeciej; ciche, metaliczne echo powolnych kroków, szurajšcych po dolnym pokładzie. Po chwili instalacja wodno-kanalizacyjna zaczyna wibrować pod wpływem stłumionego buczenia. Skaner medyczny. To nie moja sprawa. Niech załatwiš to między sobš. Brander ma swoje powody, a Fischer... Nie chciał zrobić nic złego. Fischer jest nikim. To żałosny, skrzywiony dupek, niestanowišcy problemu dla nikogo poza sobš. Ma pecha, że tak załazi Branderowi za skórę, ale nikt nie obiecywał, że życie będzie sprawiedliwe. Nikt nie wie tego lepiej niż Lenie Clarke. Ona wie, jak to jest. Pamięta te pięci znikšd, miliony drobiazgów, które zrobiło się nie tak, a o czym nie wiedziało się do momentu, gdy było już za póno. Jej nikt nie pomógł. A mimo to dała sobie radę. Seks bywał skuteczny, czasami, jako taktyka dywersyjna. A czasami po prostu trzeba było uciekać. Nie chciał zrobić nic złego. Kobieta potrzšsa głowš. Ja kurwa też nie! Dwięk dociera do niej szybciej niż ból. Głuche, potężne łomotnięcie, jak wtedy, kiedy ryba uderza w reflektor. Ze zdartej skóry na knykciach sšczy się jej krew; przepuszczone przez filtry wzroku krople wydajš się niemal czarne. Pojawiajšce się w następstwie pieczenie stanowi miłš odmianę. Oczywicie na grodzi nie pozostał nawet lad. Prowadzona w mesie rozmowa ucichła. Clarke, ssšc dłoń, siedzi sztywno na pryczy. Wreszcie głosy na nowo podejmujš konwersację. Już prawie pora rozpoczšć zmianę razem z Nakatš i Branderem. Clarke rozglšda się po kajucie z wahaniem. Musi jeszcze co zrobić, zanim otworzy właz, co ważnego, a nie może przypomnieć sobie, co. Jej oczy wędrujš wcišż w stronę tej samej ciany, szukajšc czego, czego tam nie... Lustro. Z jakiego powodu chce zobaczyć, jak wyglšda. To dziwne. Nie pamięta, by czuła co takiego od - cóż, od bardzo dawna. Ale to nic takiego. Po prostu posiedzi tu, aż to uczucie minie. Nie musi wychodzić na zewnštrz, nie musi nawet wstawać, dopóki nie poczuje się znów normalnie. Jeli masz wštpliwoci, trzymaj się z dala od innych. - Alice? Właz jest zamknięty. Żadnej odpowiedzi. - Jest w rodku - Brander stoi na końcu korytarza, plecami do mesy. - Weszła tam nie więcej niż dziesięć minut temu. Clarke ponownie puka do drzwi, tym razem mocniej. - Alice? Już prawie czas. Brander odwraca się na pięcie. - Pójdę pozbierać sprzęt - i znika. Ze względów bezpieczeństwa nie można zablokować włazów w Beebe. Mimo to Clarke się waha. Wie, jak ona by się czuła, gdyby kto tak po prostu, bez zaproszenia, wszedł na jej prywatny teren. Ale powiedziała, że wemie następnš zmianę. A przecież pukałam... Clarke kręci kołem porodku włazu. Plomba mimetyczna wokół krawędzi mięknie i cofa się. Kobieta otwiera drzwi pocišgnięciem i zaglšda do rodka. Alice Nakata leży na koi z zamkniętymi oczami, drgajšc od czasu do czasu. Jej skóra" jest częciowo zdjęta. Od przyczepów na jej twarzy i nadgarstkach odchodzš kable prowadzšce do stojšcej na półce przy łóżku maszyny wiadomych snów. Idzie spać dziesięć minut przed rozpoczęciem zmiany? To nie ma sensu. Poza tym, Nakata dopiero co była na dole z nimi wszystkimi. Z Fischerem. Jak ktokolwiek może zasnšć po czym takim? Clarke podchodzi bliżej i przyglšda się wskanikom urzšdzenia; sztucznie wywoływanš fazę REM podkręcono do maksimum i zablokowano budzik. Nakata zasnęłaby w cišgu kilku sekund. Ba, przy tych ustawieniach odpłynęłaby w trakcie gwałtu zbiorowego. Lenie Clarke kiwa głowš z aprobatš. Niezła sztuczka. Z ocišganiem dotyka przycisku pobudki. Sen znika z twarzy Nakaty, a jej wyraz ulega nagłej zmianie. Powieki Azjatki trzepoczš, jej ciemne oczy otwierajš się szeroko. Clarke cofa się, zaskoczona. Alice Nakata zdjęła swoje nakładki. - Pora wychodzić, Alice - mówi łagodnie. - Przykro mi, że cię obudziłam... Naprawdę jest jej przykro. Nigdy wczeniej nie widziała, by Nakata się umiechała. Byłoby miło, gdyby ta chwila mogła trwać. Gdy Clarke wchodzi do mesy, Brander zamyka włanie czujnik szerokopasmowy w obudowie. - Dołšczy do nas póniej - mówi i odwraca się w stronę stojaka, by cišgnšć swoje płetwy. Dokładnie przed sobš ma zamknięte drzwi do kabiny medycznej. Z jej wnętrza nie dochodzi żaden odgłos, czy to ludzki, czy mechaniczny. - A tak, wcišż jest w rodku - Brander podnosi nieco głos. I kurwa dobrze, póki jestem w okolicy. - Nie chciał z... Zamknij się! Zamknij się, do cholery! - Lenie? Kobieta odwraca się i widzi, jak jego ręka opada. Tak naprawdę Brander jest dużo bardziej otwarty, niż można się było spodziewać, czasem niemal zapomina się w jej obecnoci. Ale wszystko w porzšdku. On też nie chciał zrobić nic złego. - Już nic - mówi Clarke, bioršc swoje płetwy. Brander zanosi czujnik do luzy, wrzuca go do rodka razem z innymi błyskotkami i uruchamia cykl. Ich opadaniu w otchłań towarzyszy bulgot i stukot. - Tylko... Mężczyzna spoglšda na niš; na jego twarzy, poza pustymi oczami, maluje się pytanie. - Co masz do Fischera? - Jej głos opada niemal do poziomu szeptu. Wiesz doskonale, co ma do Fischera, to nie twoja sprawa. Trzymaj się od tego z daleka. Rysy Brandera tężejš jak zastygajšcy cement. - To jebany wir. Pieprzy małe dzieci. Wiem. - Kto tak powiedział? - Nikt nie musi tego mówić. Poznaję takich jak on na kilometr. - Skoro tak mówisz. - Clarke przysłuchuje się swemu własnemu głosowi. Chłodny. Odległy, niemal znudzony. Dobrze. - Dziwnie na mnie patrzy. Cholera, widziała, jak patrzy na ciebie? - Szczęk metalu o metal. - Jeli tylko mnie dotknie, to go kurwa zabiję. - Racja. Cóż, to nie będzie zbyt trudne. On po prostu siedzi, godzšc się na wszystko, co mu zrobisz, rozumiesz, jest taki... bierny. Brander prycha. - Dlaczego w ogóle cię to obchodzi? Przecież on przeraża cię tak samo, jak nas wszystkich. Widziałem, co wydarzyło się w kabinie medycznej w zeszłym tygodniu. Ze luzy dobiega syk. Obok wejcia mruga zielone wiatło. - Nie wiem - odpowiada Lenie. - Chyba masz rację. Wiem, kim jest. Brander otwiera właz prowadzšcy do luzy i wchodzi do rodka. Clarke przytrzymuje krawęd drzwi. - Ale jest co jeszcze - odzywa się niemal do siebie. - Czego - brakuje. On nie pasuje. - Żadne z nas nie pasuje - warczy Brander. - W tym cała, cholera, rzecz. Kobieta zamyka właz. W rodku jest doć miejsca dla dwojga - pozostali ryfterzy zazwyczaj nurkujš parami - lecz ona woli robić to sama. To drobiazg. Nikt tego nie komentuje. Nie jego wina. Nie Brandera, nie Fischera. Nie taty. Nie moja. Niczyja pieprzona wina. Za jej placami luza napełnia się wodš.
sunzi