Nowy47(1).txt

(22 KB) Pobierz
* 
Gdy Lubin wszedł z powrotem do rodka, Burton już na niego czekał. 
- Zgarnęlimy grupkę... O, jak ładnie. To jaki ukłon w stronę wroga? W jej ostatniej 
godzinie? 
Lubin wykrzywił usta w nieznacznym umiechu, żywišc silnš nadzieję, że pewnego 
pięknego dnia Burton okaże się zagrożeniem dla tajemnicy służbowej. Nakładki przesunęły 
mu się denerwujšco pod powiekami, które nie zdšżyły jeszcze przyzwyczaić się na nowo do 

ich obecnoci. 
- To tam masz? 
- Grupkę ludzi wyglšdajšcych w dużej mierze tak, jak ty teraz - odpowiedział Burton. 
- Żaden z nich nie widział Clarke. W zasadzie żaden z nich nie wiedział nawet, że ona jest w 
miecie. Może Ukwiał zaczyna powoli tracić orientację. 
- Ukwiał? 
- Nie słyszałe? Tak go ostatnio nazywajš. 
- Dlaczego? 
- Nie mam bladego pojęcia. 
Lubin podszedł do szachownicy. W miejscach, gdzie przetrzymywano cywilów do 
pomocy w trwajšcym ledztwie, wieciło pół tuzina cylindrycznych, niebieskawych ikon. 
- Oczywicie daleko nam jeszcze do sprawdzenia całej populacji - podjšł znów 
Burton. - Poza tym koncentrujemy się na oczywistych fanach Clarke, tych w kostiumach. A 
będzie ich jeszcze więcej wród tych nieprzebranych. Tak czy inaczej, żadna z osób, które 
przesłuchalimy do tej pory nic nie wie. Clarke mogłaby skrzyknšć sobie istnš armię, gdyby 
tylko chciała, ale z tego co wiadomo, nie poprosiła nawet nikogo o kanapkę. To bardzo 
dziwne. 
Lubin nasunšł na głowę zestaw wizualizacyjny. 
- Jak dla mnie dobrze na tym wyszła - zauważył łagodnie. - Wyglšda na to, że 
przynajmniej ciebie zapędziła dzięki temu w kozi róg. 
- Sš jeszcze inni podejrzani - odpowiedział Burton. - I to całe mnóstwo. Znajdziemy 
jš. 
- Powodzenia. - Kolory na wywietlaczu taktycznym Lubina wydawały się dziwnie 
wyblakłe. Racja, nakładki. Mężczyzna wbił wzrok w rozrzucone po okolicy niebieskie 
cylindry i majstrował przy regulacji zestawu, aż odcień nabrał nasycenia. Każdy z tych 
czystych, idealnych kształtów oznaczał poważne naruszenia praw obywatelskich. Lubina 
często zaskakiwał fakt, z jak niewielkim oporem spotykały się podobne metody. Niewinni 
ludzie, zatrzymywani całymi setkami bez żadnych oskarżeń. Odcięci od przyjaciół, rodziny i - 
przynajmniej w przypadku tych, których było na niego stać - adwokata. Rzecz jasna, 
wszystko w słusznej sprawie. W kodeksie moralnym każdego z ludzi prawa obywatelskie 
powinny mieć odległe, drugorzędne znaczenie względem ocalenia życia na Ziemi. Podejrzani 
nie wiedzieli jednak, o jakš stawkę toczyła się gra. Z ich punktu widzenia był to jedynie 
kolejny przypadek, kiedy zbir pokroju Burtona, z oficjalnym przyzwoleniem, mógł bezczelnie 
się panoszyć. 

A mimo to tylko kilka osób zdobyło się na protesty. Może przyzwyczaiły ich do tego 
cišgłe kwarantanny i zaciemnienia, niewidzialne granice wznoszone przez KRASZ, nagle i 
bez żadnej zapowiedzi. Reguły zmieniały się z sekundy na sekundę, wszystko mogło zostać 
wywrócone o sto osiemdziesišt stopni tylko dlatego, że wiatr wywiał włanie jakie 
egzotyczne zielsko poza akceptowalny teren jego występowania. Nie sposób walczyć z czym 
takim, nie sposób walczyć z wiatrem. Można jedynie się przystosować. Dlatego ludzie 
zamieniali się z wolna w bydło. 
A może jedynie zaczynali akceptować fakt, że zawsze nim byli. 
Wszyscy, ale nie Lenie Clarke. Jakim cudem udało jej się wybrać innš drogę. 
Urodzona ofiara, bierna i uległa jak wodorost, nagle wyhodowała sobie kolce i łodygę twardš 
niczym stal. Lenie Clarke była mutantem. To samo rodowisko, które zmieniło wszystkich 
innych w korki unoszšce się na powierzchni, z niej uczyniło drut kolczasty. 
Niedaleko Madison i La Salle pojawił się biały romb. 
- Mamy jš - radionadajnik przemówił głosem, którego Lubin nie rozpoznał. - 
Prawdopodobnie. 
Mężczyzna wybrał odpowiedni kanał. 
- Prawdopodobnie? 
- Mamy ujęcie z kamery monitorujšcej umieszczonej w podziemnym centrum 
handlowym. Nie ma tam żadnego czujnika elektromagnetycznego, więc nie jestemy w stanie 
niczego potwierdzić. W każdym razie, przez pół sekundy widać trzy czwarte profilu twarzy. 
Po zastosowaniu filtrów Bayesa, prawdopodobieństwo wynosi około osiemdziesišt dwa 
procent. 
- Możecie zamknšć cały tamten kompleks? 
- Nie w sposób automatyczny. Nie ma żadnego ogólnego wyłšcznika ani niczego w 
tym stylu. 
- W porzšdku, w takim razie zróbcie to ręcznie. 
- Robi się. 
Lubin zmienił kanał. 
- Inżynieria? 
- Odbiór. - Stworzyli osobne, wydzielone połšczenie z urbanistykš. Oczywicie ludzie 
znajdujšcy się po drugiej stronie dysponowali tylko niezbędnymi informacjami. Nie dostali 
żadnych wskazówek, które pozwoliłyby im zidentyfikować, o jakš stawkę toczy się gra, ani 
rozpoznawalnych imion, żeby nie uczłowieczać celu. W centrum znajduje się niebezpieczny 
zbieg, nie wolno wam dopytywać się, dlaczego tak się stało, koniec kropka. Praktycznie 

żadnego ryzyka paskudnych przecieków. 
- Macie namiary na La Salle? - spytał Lubin, przybliżajšc szachownicę. 
- Jasne. 
- Co tam jest? 
- Ostatnimi czasy niewiele. Pierwotnie kwitł tam handel, ale większoć sprzedawców 
wyprowadziła się z tego obszaru wraz z rozrostem miasta. Mnóstwo pustych stoisk. 
- Nie, chodziło mi o podbudowę. Korytarze techniczne, tunele serwisowe, tego typu 
rzeczy. Dlaczego nie widzę ich na mapie? 
- O kurwa, to miejsce to czysta prehistoria. Dwudziesty wiek albo i wczeniej. 
Znaczna częć tego terenu nie znalazła się nigdy w bazie danych. Kiedy prowadzilimy 
aktualizację plików, przychodzili tam już tylko wykolejeńcy i drutogłowi, a bioršc pod uwagę 
problemy z uszkodzeniami danych... 
- Nie wiecie tego? - Do uszu Lubina dobiegło ciche popiskiwanie. Kto inny chciał z 
nim rozmawiać. 
- Może kto zeskanował stare plany na kryształ. Mogę to sprawdzić. 
- Zrób to. - Ponownie zmienił kanał. - Tu Lubin. 
Był to jeden z ludzi pełnišcych wartę na falochronie. 
- Tracimy plštopianę. 
- Już? - Powinna wytrzymać jeszcze przynajmniej godzinę. 
- Nie chodzi tylko o deszcz, to przez kanały burzowe. Kierujš odczynnik stršcajšcy z 
całego miasta przez falochron. Widział pan, jakš przepustowoć majš te rury? 
- Ostatnio nie. - Sprawy miały się coraz lepiej. 
Burton, przykładnie skupiony na własnych obowišzkach, wydawał się nadsłuchiwać 
jednym uchem. 
- Zaraz tam będę - powiedział Lubin po chwili. 
- Nie trzeba - powiedział wartownik. - Mogę po prostu przedstawić panu... 
Lubin rozłšczył się. 
* 
Spieniona woda z rykiem wylewała się, szerokim jak cysterna strumieniem, z otworu w 
umocnieniach. Lubin nie miał bladego pojęcia, z jakš siłš tryskała ciecz - struga odbijała od 
ciany na co najmniej cztery metry i dopiero wtedy grawitacja zaczynała odchylać jš od 
poziomu. Plštopiana znikała wszędzie wokół. W miejscach, które już zostały oswobodzone, 
jezioro Michigan falowało i rozbijało się, odzyskujšc coraz więcej ze swej uprzedniej 
przestrzeni. 

wietnie. 
Wzdłuż zabezpieczonego odcinka nabrzeża znajdowało się jedenacie takich kanałów. 
Lubin przerzucił dwadziecia kilka osób z przybrzeżnego personelu na falochron. 
W jego uchu odezwał się głos kogo z urbanistyki. 
- ...my co... 
Lubin podkręcił filtry w swoim zestawie wizualizacyjnym. Ryk burzy nieco ucichł. 
- Możesz powtórzyć? 
- Znalelimy co! 2D i w kiepskiej rozdzielczoci, ale wyglšda na to, że nie ma tam 
niczego poza korytarzem technicznym nad sufitem i kanałem ciekowym pod podłogš. 
- Można do nich wejć? - Nawet pomimo filtrów, Lubin ledwie słyszał własny głos. 
Najwyraniej jednak w inżynierii nie mieli z tym najmniejszych problemów. 
- Rzecz jasna nie z wnętrza hali. Pod następnš przecznicš jednak znajduje się 
pomieszczenie konserwatorskie. 
- A jeli przedostała się do kanału? 
- Najprawdopodobniej dotrze do oczyszczalni cieków przy Burnham. 
Obstawili już Burnham. Ale... 
- Co znaczy najprawdopodobniej? A gdzie indziej może dotrzeć? 
- Gdy sprawy przybierajš naprawdę nieciekawy obrót, zawartoć kanałów ciekowych 
łšczy się z wodš z burzowych i całoć zostaje wylana na zewnštrz. Chroni to oczyszczalnie 
przed zalaniem. W rzeczywistoci nie jest to takie złe, jak mogłoby się wydawać. Kiedy robi 
się aż tak paskudnie, prędkoć przepływu jest na tyle duża, że rozrzedza cieki... 
- Chcesz powiedzieć... - Błyskawica pocięła niebo na poszarpane kawałki. Lubin 
zmusił się do odczekania paru sekund. Poród ciemnoci, która nastała chwilę póniej, grzmot 
okazał się ogłuszajšcy. - Chcesz powiedzieć, że ona może być teraz w kanałach burzowych? 
- Teoretycznie tak, ale nie ma to żadnego znaczenia. 
- Dlaczego? 
- Żeby doszło do połšczenia obu systemów, potrzeba naprawdę ogromnych iloci 
wody. Kiedy tylko ta pańska uciekinierka wejdzie do rodka, natychmiast zostanie wcišgnięta 
pod wodę i utonie. Nie wygra z pršdem, a w dodatku nie będzie tam żadnej wolnej 
przestrzeni... 
- Wszystko idzie teraz przez kanały burzowe? 
- W większoci. 
- Kraty to wytrzymajš? 
- Nie rozumiem - padła odpowied ze strony inżynierii. 

- Kraty! Kraty zakrywajšce wyloty rur! Czy wytrzymajš takš siłę przepływu? 
- Kraty zostały schowane. 
- Co! 
- Chowajš się automatycznie, jeli przekroczony zostanie okrelony poziom ton na 
sekundę. W przeciwnym wypadku blokowałyby przepływ, powodujšc cofkę. 
Metale ciężkie kontratakujš. 
Lubin przeszedł na kanał ogólny. 
- Nie nadejdzie od strony lšdu. Nie... 
- Gandhi co znalazł. Kanał dwunasty - włšczyła się Kinsman, opiekunka delfinów. 
Lubin zmienił kanały i nagle znalazł się pod wodš. Połowę obrazu pokrywały 
zakłócenia, których nawet filtr Bayesa nie dawał rady czycić na bieżšco. Druga połowa nie 
przedstawiała się wcale dużo lepiej - spieniona szara mieszanina bšbelków powietrza i 
zawirowań. 
Przez ułamek sekundy co mignęło po lewej stronie - ciemniejsze poruszenie. ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin