Dick Philip K. - Paszcza wieloryba.rtf

(330 KB) Pobierz
Ponad głową Rachmaela ben Applebauma unosił się wierzycielski balon, z którego głośników grzmiał bezbarwny, choć przyjemny, ni

Philip K. Dick

 

 

 

Paszcza Wieloryba

 

Tłumaczył Mirosław Kościuk


I

 

 

Ponad głową Rachmaela ben Applebauma unosił się wierzycielski balon, z którego głośników grzmiał bezbarwny, choć przyjemny, niewątpliwie sztuczny, męski głos, wzmocniony do tego stopnia, że słyszał go nie tylko Rachmael, ale także każdy z tłoczącej się na ruchomym chodniku ciżby. Było to zamierzone działanie, dzięki któremu ścigany wyróżniał się z tłumu i był wystawiony na publiczne pośmiewisko. Niewybredne docinki wszechobecnej gawiedzi stawały się dodatkowym czynnikiem oddziałującym na dłużnika i to - jak szybko uświadomił sobie Rachmael - bez żadnych wysiłków ze strony wierzyciela.

- Panie Applebaum! - Serdeczny głos o bogatym, nieznacznie tylko zabarwionym mechanicznym szelestem tembrze, przetoczył się górą, powracając echem odbitym od fasad okolicznych budynków. Tysiące ludzkich głów z zaciekawieniem popatrzyły dokoła, spostrzegły wierzycielski balon, a wkrótce potem ustaliły jego cel: Rachmaela ben Applebauma, który właśnie opuszczał parking, gdzie zostawił swój skrzydłowiec, z zamiarem udania się do biura KANT-u oddalonego o niecałe dwa tysiące jardów. Wystarczyło to jednak, by balon wpadł na jego trop.

- Okay - warknął Rachmael, ani na chwilę nie zwalniając kroku. Szybko zbliżał się do podświetlonego fluoronem wejścia do agencji prywatnej policji i starał się udawać, że zupełnie ignoruje widok, do którego w ciągu ostatnich trzech lat zdążył się już przyzwyczaić.

- Panie Applebaum - nie dawał za wygraną balon. - Na dzień dzisiejszy, to jest środę ósmego listopada 2014 roku, jako spadkobierca swego świętej pamięci ojca, jest pan winien sumę czterech milionów poscredów na rzecz firmy Szlaki Hoffmana - Spółka Akcyjna z ograniczoną odpowiedzialnością, głównego udziałowca w interesie pańskiego zmarłego ojca.

- Okay! - powiedział gwałtownie Rachmael, przystając i spoglądając w górę z wyrazem bezsilnej udręki; ogarnęło go przemożne pragnienie, aby przekłuć balon, strącić go na ziemię, a na koniec podeptać pozostałe szczątki. Musiał jednak poprzestać na marzeniach. W myśl bowiem ONZ-owskiego zarządzenia, wierzyciel miał prawo posłużyć się takim środkiem nacisku w sposób jak najbardziej legalny.

Szczerzący zęby w bezmyślnym uśmiechu tłum wiedział o tym równie dobrze i z góry cieszył się na krótkie, lecz niezmiernie zabawne widowisko. Rachmael nie czuł urazy do otaczających go ludzi. W końcu to nie była ich wina. Od wielu lat wpajano im przecież podobne zachowanie. Wszystkie info i edu media, kontrolowane przez „bezinteresowne" ONZ-owskie biura spraw publicznych, propagowały właśnie taki model zachowania współczesnego człowieka: zdolność znajdowania radości w cierpieniu kogoś, kogo się nawet nie znało.

- Nie mogę zapłacić - powiedział Rachmael - a wy dobrze o tym wiecie.

Słowa te z pewnością dotarły do balonu, który był wyposażony w niezwykle czułe receptory mowy, lecz nie odniosły żadnego skutku. Maszyna albo mu nie wierzyła, albo zupełnie jej nie obchodziło, czy to co powiedział, jest prawdą. Zadaniem balonu było bowiem ściganie ofiary, a nie dochodzenie prawdy. Wędrując ruchomym chodnikiem, Rachmael odezwał się ponownie głosem, któremu starał się nadać jak najbardziej przekonujące brzmienie.

- Naprawdę nie mam pieniędzy. Spłaciłem kolejno tylu wierzycieli Applebaum Enterprise, ilu tylko mogłem.

Z góry odpowiedział mu sarkastyczny głos mechanizmu.

- Wyrównując rachunki i zaciągając nowe długi?

- Dajcie mi trochę czasu.

- Jakieś plany, panie Applebaum? - Głos aż skręcał się z pogardy.

- Tak - odpowiedział po chwili, nie dodając na razie nic więcej; dużo zależało od tego, co uzyska od KANT-u. I czy w ogóle coś uzyska. W trakcie ostatniej rozmowy wideo miał wrażenie, że szef KANT-u, Matson Glazer-Holliday, odnosi się do niego z życzliwością, ale czy na tak kruchej podstawie nie wyciągnął zbyt pochopnych wniosków?

Wszystko wyjaśni się w ciągu paru najbliższych minut, w bezpośredniej rozmowie z reprezentantem tutejszej placówki. Wkrótce będzie już wiedział, czy prywatna agencja wywiadowcza, która przede wszystkim musi troszczyć się o swoje interesy, konkurować z ONZ i pomniejszymi tytanami systemu dziewięciu planet, gotowa jest poprzeć człowieka, który nie dość, że był spłukany, to miał jeszcze na głowie zdruzgotane imperium przemysłowe wraz ze wszystkimi długami, jakie poprzedni właściciel i dyrektor naczelny, Maury Applebaum, zostawił mu, rozstając się, niewątpliwie dobrowolnie, z tym światem.

Niewątpliwie. Mocne słowo, dobrze pasujące do spraw tak ostatecznych jak śmierć. Ruchomy chodnik, zupełnie nie zważając na szalejący w górze balon, sunął w stronę mieniącego się różnymi kolorami wejścia, a w duszy Rachmaela narastał niepokój przemieszany z odrobiną nadziei na uzyskanie pomocy.

Prawdę mówiąc, nigdy nie zdołał pojąć, w jaki sposób jego ojciec, do którego zresztą był bardzo podobny pod względem emocjonalnym, mógł zabić się laserem z powodu najzwyklejszego pod słońcem krachu ekonomicznego. Choćby nawet, jak pokazały późniejsze wypadki, krach ten stał się ostatnim gwoździem do trumny Applebaum Enterprise.

- Musi pan zapłacić - wiszący w górze balon zawył opętańczo. - Szlaki Hoffmana nalegają; Sąd ONZ odrzucił pańskie podanie z prośbą o ogłoszenie bankructwa, uznając, że w świetle prawa jest pan, Rachmaelu ben Applebaum, winien sumę...

Głos urwał się nagle, gdy tylko Rachmael przekroczył próg biura prywatnej międzyplanetarnej policji, a dźwiękoszczelne drzwi odcięły go od ulicy.

- Słucham pana. - Przyjazny głos robota-kamerdynera pozbawiony był wszelkiej drwiny, co stanowiło niezwykły kontrast z panującym na zewnątrz cyrkiem.

- Chcę się widzieć z panną Holm - mówiąc te słowa, Rachmael czuł drżenie głosu. Więc jednak balon spełnił swoje zadanie, zdenerwował go tak, że teraz trzęsie się i poci.

- Synkawy? - Głos lokaja oderwał go od kontemplacji stanu systemu nerwowego. - A może woli pan herbatę z sokiem marsjańskiego fnika?

Wyciągając oryginalne cygaro firmy Garcia Vega z Tampa na Florydzie, mruknął: - Dziękuję, na razie tylko sobie posiedzę. - Zapalił cygaro i pogrążył się w oczekiwaniu na pannę Freyę Holm, przysięgając sobie w duchu, że powitają serdecznie bez względu na to, jak będzie wyglądała.

Nagle rozległ się miękki, nieśmiały głos: - Pan ben Applebaum? Jestem Freya Holm. Zechce pan przejść do mego gabinetu. - Stała w otwartych drzwiach, z ręką na klamce, i jak szybko ocenił, była doskonała. Poderwał się na nogi, rozgniatając w popielniczce cygaro z Tampa. Miała najwyżej dwadzieścia lat, długie, chitynowo-czarne włosy opadające luźno na ramiona i olśniewająco białe zęby, jakich mogłaby jej pozazdrościć niejedna gwiazda wideo. Przyglądał się tej niewysokiej dziewczynie w przejrzystym, złotym staniku, szortach i sandałach, przyozdobionej samotną kamelią nad lewym uchem, a w głowie kłębiła mu się tylko jedna myśl: I to ma być moje wsparcie?

Oszołomiony wyminął ją i znalazł się w niewielkim, nowocześnie urządzonym biurze. Szybkim spojrzeniem ogarnął półki wypełnione zabytkami wymarłych cywilizacji sześciu planet.

- Panno Holm - zaczął z wahaniem, a po chwili podjął pewniejszym głosem - nie wiem, czy przełożeni zapoznali panią ze złożonością mej sytuacji. Znalazłem się pod niezwykle silną presją. Można wręcz powiedzieć, że wpadłem w największe na skalę całego Układu Słonecznego długi. Szlaki Hoffmana..

- Szlaki Hoffmana - powiedziała panna Holm, siadając za biurkiem i włączając magnetofon - są właścicielem opracowanego przez doktora Seppa von Einema wynalazku do teleportacji, a tym samym monopolistą w tej dziedzinie. Praca von Einema sprawiła, że hiperliniowce i frachtowce Applebaum Enterprise stały się przestarzałe. - Mówiąc, zaglądała do leżących przed nią notatek. - Wie pan, chciałabym odróżnić w swoich zapisach pana od pańskiego nieżyjącego ojca, Maury'ego Applebauma. Czy mogę więc zwracać się do pana po imieniu?

- T-tak - odparł dotknięty jej chłodem i niezachwianą pewnością siebie. Niepokoiły go również leżące na biurku papiery. Nie ulegało wątpliwości, że na długo przedtem, nim skontaktował się z Konsorcjum Aktywnego Nasłuchu Transkontynentalnego, czyli skrótowo zjednoczeniem KANT, którą to nazwą z lubością operowała ONZ - prywatna policja za pośrednictwem swych niezliczonych banków danych zgromadziła komplet informacji o nim oraz o krachu wywołanym pojawieniem się nowej techniki podróży, przez co wspaniałe statki Applebaum Enterprise w jednej chwili musiały przejść do lamusa.

- Pański świętej pamięci ojciec - ciągnęła Freya Holm - najprawdopodobniej sam zdecydował się na śmierć. Oficjalny raport ONZ traktuje to jako... samobójstwo. Co do nas... - przerwała, by poszukać czegoś w zapiskach. - Hmm.

- Dla mnie to mało przekonujące dowody, ale muszę pogodzić się z wyrokami losu - powiedział Rachmael. Tak czy inaczej, nic nie mogło mu zwrócić wiecznie zapracowanego, niedowidzącego staruszka o czerwonej twarzy. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście było to Selbstmort, jak tego chciał niemieckojęzyczny raport ONZ, czy też nie.

- Panno Holm - zaczął, lecz przerwała mu łagodnym ruchem dłoni.

- Rachmaelu, elektroniczna teleportacja doktora Seppa von Einema opracowana w kilku kosmicznych laboratoriach Szlaków Hoffmana przyczyniła się do wywołania chaosu wśród firm przewoźniczych. Prezes Zarządu Szlaków, Theodoric Ferry, musiał o tym wiedzieć, gdy decydował się na finansowanie badań von Einema w jego pracowni w Schweinfort, gdzie w końcu doszło do wynalezienia Telporu. A przecież Szlaki Hoffmana, obok firmy pańskiego ojca, były największym udziałowcem upadłego Applebaum Enterprise. Wynika z tego, że Szlaki celowo doprowadziły do ruiny przedsiębiorstwo, w które zainwestowały poważne środki... Postępowanie takie wydaje nam się co najmniej dziwne. A teraz - popatrzyła na niego z uwagą, odrzucając przy tym do tyłu kaskadę czarnych włosów - prześladują pana żądaniami zwrotu kosztów z tytułu poniesionych strat, zgadza się?

Rachmael potaknął bez słowa.

Zapanowało milczenie, które przerwało kolejne pytanie panny Holm. - Jak długo pasażerski liniowiec pańskiego ojca musiałby podróżować na Paszczę Wieloryba z ładunkiem, powiedzmy, pięciuset kolonistów plus ich dobytek?

Po denerwująco długim namyśle odpowiedział: - Nigdy dotychczas tego nie próbowaliśmy. Całe lata. Nawet przy hiperszybkości. - Dziewczyna po drugiej stronie biurka nadal czekała, chciała usłyszeć coś bardziej konkretnego. - Naszemu flagowcowi - powiedział w końcu - zajęłoby to osiemnaście lat.

- A za pomocą urządzenia von Einema?

- Piętnaście minut - rzucił ochryple.

Paszcza Wieloryba, dziewiąta planeta Układu Fomalhauta, była dotychczas jedyną planetą spośród wszystkich odkrytych przez załogowe bądź automatyczne obserwatoria, która naprawdę nadawała się do zamieszkania - prawdziwa druga Ziemia. Osiemnaście lat... tu nie pomoże nawet anabioza. Po tak długim czasie, nawet przy wyłączonej świadomości, choć znacznie spowolnione, procesy starzenia dojdą do głosu i uczynią przedsięwzięcie nierealnym. Alfa i Proxima, to wszystko na co ich było stać, gdyż leżały dostatecznie blisko. Ale Fomalhaut ze swoimi dwudziestoma czteroma latami świetlnymi...

- Byliśmy bez szans - powiedział. - Po prostu nie mogliśmy transportować kolonistów na tak duże odległości.

- Czy spróbowalibyście, gdyby von Einem nie wynalazł teleportacji?

- Mój ojciec...

Skinęła głową. - Wiem. Rozważał taką ewentualność. Ale zginął i potem było już za późno, a teraz sprzedał pan wszystkie statki, chcąc pospłacać długi. A co do naszej agencji, to chciałby pan...?

- Został mi jeszcze - Rachmael podjął bezzwłocznie - nasz najnowszy, największy a zarazem najszybszy statek... „Omphalos". Nie sprzedałem go, mimo przeróżnych nacisków, jakie Szlaki Hoffmana wywierały na mnie zarówno w sądach ONZ, jak i poza salą rozpraw. - Zawahał się przez moment, po czym ciągnął dalej: - Chcę dotrzeć na Paszczę Wieloryba i to nie poprzez teleportację von Einema, ale swoim własnym statkiem. Chcę wyruszyć w samotną, osiemnastoletnią podróż do Fomalhauta. A gdy już tam dotrę, udowodnię...

- Tak? - wtrąciła Freya. - Co udowodnisz, Rachmaelu?

- Że mogliśmy tego dokonać. Gdyby nie zjawił się von Einem z tą swoją maszyną, która... - Machnął ręką w bezsilnej wściekłości.

- Wynalazek doktora von Einema jest jednym z najważniejszych momentów w historii ludzkości. Teleportacja z jednego systemu gwiezdnego do drugiego, dwadzieścia cztery lata świetlne w piętnaście minut. Gdy ty na „Omphalosie" osiągniesz Paszczę Wieloryba, ja na przykład będę miała - obliczyła szybko w pamięci - czterdzieści trzy lata.

Rachmael milczał.

- Co zamierzasz osiągnąć dzięki tej wyprawie?

- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą.

Freya ponownie zajrzała do swoich notatek. - Od sześciu miesięcy „Omphalos" przetrzymywany jest na ukrytym - nawet przed nami - lądowisku na Księżycu. Wszystko wskazuje na to, że w tej chwili statek jest gotów do lotu międzygwiezdnego. Przez cały ten czas Szlaki Hoffmana usiłowały uzyskać wyrok potwierdzający ich

prawo własności do „Omphalosa". Jak dotąd udało ci się temu zapobiec. Jednak teraz...

- Moi adwokaci mówią, że w ciągu trzech dni statek dostanie się w ręce Szlaków.

- Nie mógłbyś wystartować w tym czasie?

- Wszystko zależy od sprzętu anabiotycznego. Potrzebuję tygodnia na jego przygotowanie. Poza tym - westchnął ciężko - pewne składniki substancji odżywczej są wytwarzane przez zakłady podległe Szlakom i ich produkcja została ostatnio wstrzymana.

Freya skinęła głową. - Rozumiem, że twoje przyjście tutaj jest równoznaczne z prośbą o to, by „Omphalos" z naszym doświadczonym pilotem na pokładzie pojawił się w chwili, gdy będziesz gotowy do lotu ku Fomalhautowi. Zgadza się?

- Tak jest - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nuta wyczekiwania. - Nie mogę go stracić. Udało im się mnie znaleźć, ale gdyby wasz najlepszy człowiek... - Błądził wzrokiem gdzieś ponad jej głową; statek znaczył dla niego zbyt wiele.

- Oczywiście jesteś w stanie uiścić nasz rachunek w wysokości...

- Niestety nie. W tej chwili nie posiadam żadnych środków. Później, gdy podejmę odsetki od kapitału przedsiębiorstwa, prawdopodobnie będę mógł...

- Mam tu - Freya nie dała mu skończyć - kserokopię pisma mojego szefa, pana Glazera-Hollidaya. Uważa on, że jesteś niewypłacalny. Zaleca nam... - Przez chwilę czytała w milczeniu. - No cóż, mamy z tobą współpracować pomimo twojej sytuacji finansowej. - Przypatrując mu się uważnie, ciągnęła dalej: - Wyślemy doświadczonego pilota, który zabierze „Omphalosa" w miejsce, gdzie nie dotrą agenci Szlaków ani nawet pracujące dla Sekretarza Generalnego, Herr Horsta Bertolda, służby specjalne ONZ. Nasz człowiek sobie z tym poradzi, a w tym czasie ty, jeśli oczywiście zdołasz, zgromadzisz brakujące komponenty wyposażenia anabiotycznego. - Uśmiechnęła się lekko. - Prawdę mówiąc, wątpię, czy sobie z tym poradzisz, Rachmaelu; mam tu dodatkowe wskazówki w tej sprawie. Theodoric Ferry jest dyrektorem interesujących nas zakładów. Posiadany przez nich monopol jest jak najbardziej legalny i - jej uśmiech przybrał odcień goryczy - usankcjonowany przez ONZ.

Rachmael milczał. Cała ta sprawa wyglądała beznadziejnie; bez względu na to, jak długo superdoświadczony pilot KANT-u prowadzić będzie „Omphalosa" po zagubionej między planetami trajektorii. Brakujące składniki okażą się „nieosiągalne", jak zapewne będą głosić odsyłane pocztą zwrotną zamówienia.

- Myślę - powiedziała po chwili Freya - że twój problem to coś więcej niż zabiegi o otrzymanie niezbędnych chemikaliów. To ostatecznie da się załatwić. Są różne sposoby... Możemy na przykład, choć będzie cię to drogo kosztować, kupić co trzeba na czarnym rynku. Twój problem, Rachmaelu, to...

- Wiem - wpadł w tok jej wywodu. Nie było problemem dotarcie do Układu Fomalhauta i odszukanie jego dziewiątej planety, jedynej jak dotąd rozwijającej się pomyślnie kolonii Ziemi. W sumie nawet osiemnastoletnia podróż nie nastręczała większych trudności.

Jego problemem było...

Dlaczego chciał lecieć, skoro urządzenia doktora von Einema zainstalowane we wszystkich ziemskich placówkach Szlaków Hoffmana oferowały za niewielką opłatą - na którą stać było nawet najskromniej żyjącą rodzinę - teleportację na Paszczę Wieloryba w ciągu zaledwie piętnastu minut?

Głośno powiedział: - Freya, proponowana przez Szlaki teleportacja to świetny sposób podróżowania. - Tak było w istocie. Już ponad czterdzieści milionów Ziemian skorzystało z jej dobrodziejstwa. A że było to dobrodziejstwo, można się przekonać, analizując sprawozdania audio i wideo. Wszystkie przekazy ukazywały rozświetlony słonecznym blaskiem świat, w którym nie istniało przeludnienie, świat porosły wysoką trawą, pełen dziwnych, lecz usposobionych przyjaźnie zwierząt, świat nowych, pięknych miast zbudowanych przez roboty dostarczone na koszt ONZ. - Ale...

- Ale - podjęła szybko Freya - tak się dziwnie składa, że ta podróż jest możliwa tylko w jedną stronę.

Przytaknął skinieniem głowy. - O to właśnie chodzi. Nikt nie zdołał stamtąd wrócić.

- Można to łatwo wytłumaczyć. Układ Słoneczny należy umieścić w określonym układzie współrzędnych czasoprzestrzennych. Wówczas, zgodnie z pierwszym twierdzeniem von Einema, rewersja gromady galaktyk spowoduje...

- Wśród tych czterdziestu milionów ludzi - wpadł jej w słowo - musi być przynajmniej paru, którzy chcą wrócić. A jednak telewizja i gazety przekonują nas, że wszyscy są wprost ekstatycznie szczęśliwi. Widziałaś przecież nadawane na okrągło programy o życiu w kolonii. To wszystko jest...

- Zbyt doskonałe? - podsunęła mu Freya.

- Statystycznie rzecz biorąc, w tak licznej populacji muszą istnieć malkontenci. Dlaczego nigdy o nich nie słyszymy? Nie mamy też możliwości sprawdzenia wszystkiego na miejscu. Jeśli bowiem ktoś przeteleportuje się na Paszczę Wieloryba, to choćby nawet coś odkrył, musi już tam pozostać jak cała reszta kolonistów. W takiej sytuacji spotkanie malkontentów niczego nie zmieni - wszystko co może zrobić nowo przybyły, to się do nich przyłączyć.

Jakiś wewnętrzny głos mówił Rachmaelowi, że w ten sposób niewiele można osiągnąć. Przecież nawet ONZ wolała nie wtrącać się w sprawy kolonii; niezliczone ONZ-owskie agencje opieki społecznej, nowe biura z niezwykle licznym personelem wybudowane staraniem obecnego Sekretarza Generalnego, Horsta Bertolda, z Nowych Zjednoczonych Niemiec: największej siły politycznej współczesnej Europy - cała ta potęga zatrzymała się w pokorze u wrót Telporu. Neues Einige Deutschland... NED. Znacznie potężniejsze niż podupadłe Cesarstwo Francji czy Zjednoczone Królestwo - wyblakłe cienie dawnej świetności.

Nowe Zjednoczone Niemcy - co udowodnił wybór na Sekretarza Generalnego ONZ niemieckiego przedstawiciela, Horsta Bertolda - znowu stały się „zwiastunem przyszłości”... tak przynajmniej uważali sami Niemcy.

- Innymi słowy - powiedziała Freya - poprowadziłbyś pusty liniowiec do Układu Fomalhauta, spędzając osiemnaście lat w podroży. Ty - jedyny nie przeteleportowany przybysz spośród siedmiu miliardów obywateli Ziemi, przekonany, a może raczej pełen nadziei, że gdy wreszcie w roku 2032 wylądujesz na Paszczy Wieloryba, znajdziesz komplet pasażerów, jakieś pięćset nieszczęśliwych dusz, pragnących wyrwać się z tamtej planety. I gdy tak się stanie, będziesz mógł wrócić do swoich interesów... Von Einem przerzuca ludzi w piętnaście minut, a w osiemnaście lat później zjawiasz się ty i zabierasz ich z powrotem do Układu Słonecznego.

- Tak jest - przytaknął gwałtownie.

- Czyli następne osiemnaście lat - także dla nich - stracone na podróż ku Ziemi. Ciebie ta wyprawa kosztować będzie trzydzieści sześć lat. Na Ziemi zjawisz się najwcześniej - przymknęła na chwilę oczy - w roku 2050. Będę wówczas miała sześćdziesiąt cztery lata; Theodorica Ferry'ego, czy nawet Horsta Bertolda, od dawna nie będzie wśród żywych. W tym czasie Szlaki Hoffmana także mogą przestać istnieć, a sam doktor Sepp von Einem... no cóż, zastanówmy się: staruszek ma dzisiaj osiemdziesiątkę na karku. Na pewno nie doczeka chwili, gdy wylądujesz na Paszczy Wieloryba, nie mówiąc już o zakończeniu drugiego etapu wyprawy. Dlatego też jeśli chcesz to zrobić, aby napsuć mu krwi...

- Czy to coś złego - rzekł Rachmel - że wierzę, po pierwsze w obecność pewnej grupy ludzi nieszczęśliwych z powodu przymusowego pobytu w kolonii... choć takie sygnały nigdy do nas nie dotarły, gdyż wszystkie środki masowego przekazu na Paszczy Wieloryba zostały zmonopolizowane przez Szlaki Hoffmana. A po drugie...

- A po drugie - wtrąciła Freya - chcesz poświęcić osiemnaście lat życia dla ich ratowania. - Popatrzyła na niego z zawodowym zainteresowaniem. - Czy to idealizm? A może chcesz się zemścić na von Einemie za to, że jego Telpor skazał na porażkę liniowce i statki towarowe waszej rodziny, które z dnia na dzień stały się bezużyteczne w podróżach międzygwiezdnych? Mimo wszystko, jeśli uda ci się wystartować na „Omphalosie", będzie to wielkie wydarzenie, prawdziwa bomba; będą się nim zachłystywać ziemskie gazety i telewizja; nawet ONZ nie zdoła umniejszyć znaczenia tej historii - pierwszy, samotny, załogowy statek do Fomalhauta, nie jakaś tam sonda automatyczna ze starych czasów. Tak, będziesz niczym wielka kapsuła czasowa. Wszyscy będziemy czekać najpierw na twoje lądowanie tam, a potem, w 2050, na szczęśliwy powrót.

- Kapsuła czasowa - powiedział - jak ta wystrzelona z Paszczy Wieloryba, która nigdy nie dotarła do Ziemi.

Wzruszyła ramionami. - Minęła Ziemię, dostała się w pole grawitacyjne Słońca i nie zauważona przez nikogo opadła na jego powierzchnię.

- Nie zauważona przez nikogo? Przez żadną z sześciu tysięcy stacji naprowadzania wyposażonych w wysokiej klasy przyrządy? I nikt nie dostrzegł nadlatującej kapsuły?

Freya zmarszczyła czoło.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Rachmaelu?

- Tylko to, że ta kapsuła czasowa z Paszczy Wieloryba, której start oglądaliśmy przed laty w telewizji, nie została wykryta przez orbitujące wokół Słońca stacje, ponieważ nigdy się w naszym układzie nie zjawiła. A nie zjawiła się dlatego, panno Holm, że pomimo przekonująco wyglądających tłumów, nigdy jej nie wysłano.

- To znaczy, że to, co widzieliśmy w telewizji...

- Obraz przekazywany za pośrednictwem Telporu - odparł Rachmael - ukazujący wiwatujące tłumy podczas oficjalnych uroczystości wystrzelenia kapsuły, został sfałszowany. Wielokrotnie odtwarzałem te sceny i nie ma cienia wątpliwości - wesołe okrzyki tłumu są podrobione. - Sięgając do kieszeni płaszcza, wydobył siedmiocalową, oksydowaną kasetkę Ampeksu oraz taśmę, po czym położył je na biurku dziewczyny. - Obejrzyj to sobie uważnie. Ci ludzie nie krzyczeli. Nie mieli ku temu powodu, gdyż wypełniona cennymi zabytkami wymarłych cywilizacji Fomalhauta kapsuła czasowa nigdy nie wystartowała z Paszczy Wieloryba.

- Ale... - Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, niepewnie ściskając w ręku kasetę. - Dlaczego?

- Nie wiem - powiedział Rachmael. - Ale kiedy „Omphalos" dotrze na miejsce, obejrzę kolonię i wtedy się dowiem. - W głębi duszy zaś pomyślał: Nie sądzę, żebym wśród czterdziestu milionów znalazł tylko kilkudziesięciu niezadowolonych. Zresztą do tego czasu liczba kolonistów pewnie wzrosła do miliarda. Powinienem spotkać... - raptownie przerwał wątek. Nie wiedział. Ale z pewnością się dowie. I to już za osiemnaście lat.

 

 

II

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin