080_PAJĘCZYNA_Marian Butrym.pdf
(
952 KB
)
Pobierz
1
Pomyślałem, że jednak nie mam poetyckiej duszy.
Właściwie powinienem kontemplować olśniewający,
niewiarygodny wprost błękit jeziora, mgliste kształty drzew na
przeciwległym brzegu, wyblakły granat nieba albo opalizujące
zorzą zmarszczki na w«dzie czy tańczące w rytm fal żaglówki,
ufnie wtulone w przystań. Ale nie miałem ochoty na poetyckie
wzruszenia.
Być może poeta zauważyłby także nieprawdopodobną gamę
kolorów: od ciemnego szafiru do indyga i błękitu, a nawet
przedwcześnie pordzewiałe trzciny. Ale który współczesny
poeta zerwie się z łóżka o czwartej rano, aby podziwiać takie
widoki?
Spojrzałem na zegarek: czwarta dwanaście.
Wszystko dookoła tchnęło spokojem, ciszą i lenistwem.
Pomyślałem, że dobrze jest przyjechać na urlop nad mazurskie
jeziora. Coś w tym stylu sobie pomyślałem.
Żaden poeta nie umieściłby w tak bajkowej scenerii akcji
ponurego dramatu, w którym, chcąc nie chcąc, musiałem grać
jedną z głównych ról. Dlatego przyszło mi na myśl, że jednak
nie mam poetyckiej, duszy. Trudno ją mieć po ośmiu latach
pracy w milicji.
Ale rozważania o pięknie natury pozwalały mi choć na chwilę
zapomnieć o obowiązkach i o tym, że istnieją ludzie
lekceważący piąte przykazanie. Do zbrodni nie można się
przyzwyczaić i nie można się z nią pogodzić. Każda zbrodnia
budzi we mnie sprzeciw i każda robi na mnie dokładnie tak
samo wstrząsające wrażenie jak wtedy, gdy zaczynałem pracę w
wydziale zabójstw. Jak wtedy, gdy po raz
pierwszy, przed ośmiu laty. widziałem zamordowanego
człowieka.
Spojrzałem na zegarek. Trochę z nudów, trochę z
przyzwyczajenia: czwarta piętnaście.
Niestety, nawet najprzyjemniejsze chwile mają swój koniec i
będę musiał powrócić do brutalnej codzienności.
Technicy dochodzeniowi kończyli swoją robotę. Nie mogłem im
pomóc, więc przynajmniej starałem się nie przeszkadzać.
W przybrzeżnych zaroślach, częściowo zanurzone w wodzie,
leżały zwłoki mężczyzny, który nazywał się Ryszard Brzozowicz.
Od wielu godzin poszukiwała go milicja całego kraju.
Jeszcze niedawno miałem ochotę, a raczej obowiązek,
porozmawiać z panem Brzozowiczem. Nie byłaby to przyjemna
pogawędka — jeżeli w milicji w ogóle można rozmawiać o
przyjemnych sprawach.
Ale kilka godzin temu milicyjnymi kanałami łączności dotarła
do mnie wiadomość. że Ryszard Brzozowicz znaleziony został
w Jurowie, uroczej miejscowości na Mazurach. Dowiedziałem
się także, że już nigdy nikomu nic nie powie.
Z najróżniejszych przyczyn, a przede wszystkim dla zachowania
tak zwanej ciągłości śledztwa, przełożeni zadecydowali. że
prowadzić je będzie nadal nasza grupa operacyjna, chociaż
zbrodni dokonano na terenie województwa olsztyńskiego.
W godzinę później milicyjny śmigłowiec gotowy był do startu.
Do Jurowa przylecieliśmy tuż przed świtem.
Stałem na przybrzeżnym pagórku obserwując grupę moich
kolegów, którzy dokonywali oględzin miejsca zbrodni. Słowa,
jakie padały przy tym, należą do najstaranniej opuszczanych w
słownikach poprawnej polszczyzny. W ekipie śledczej
pracowali — używając finezyjnej terminologii pułkownika
Gonczara — wyborowi ludzie. Ambicja zawodowa kazała im
szukać śladów przestępcy, a rozsądek podsuwał myśl o
beznadziejności tego przedsięwzięcia. Bo i pewnie — cóż można
znaleźć w błotnistej bryi rozdeptanej przez tabuny turystów i
rozwodnionej nocnym deszczem. Śladów było- tyle, że
starczyłoby na kilka podobnych spraw i jeszcze by została nie
wykorzystana reszta.
Szef ekipy technicznej, łysawy sierżant Janicki, wyszedł
wreszcie na brzeg i bezskutecznie usiłował oczyścić spodnie
przypominające teraz wielokrotnie używaną szmatę do podłogi.
—Niech to szlag trafi! — zaklął wreszcie z rezygnacją.
—
Niech trafi! — zgodziłem się. — A co poza tym?
—
Portfel, dokumenty, pieniądze, trochę drobiazgów..
Tyle.
— Żadnych śladów?
— Żadnych — westchnął sierżant ponuro.
Niepowodzenie swojej ekipy najwyraźniej odczuwał jako
porażkę ambicjonalną. Tyle roboty, wysiłek wielu ludzi,
zastosowanie nowoczesnych środków technicznych — i nic.
Wiedzieliśmy dokładnie to, co poprzednio.
No, może przesadzam, ale materiału rzeczywiście zebrano
niewiele. W opinię sierżanta Janickiego wierzyłem święcie.
Miał nieprawdopodobny dar znajdowania śladów
pozostawionych przez przestępców. Pozornie błahych, niemal
niezauważalnych, które jednak w ostatecznym rozrachunku
pozwalały ukierunkować śledztwo. Nieraz, po kolejnym
sukcesie sierżanta, wydawało mi się. że jego praca graniczy z
magią i że wyczuwa pozostawione przez przestępców ślady
nawet przez betonową ścianę. Być może jest w milicji ktoś
dorównujący Janickiemu umiejętnościami. To możliwe, ale
mało prawdopodobne. Dlatego w werdykt sierżanta wierzyłem
bez zastrzeżeń. Podobnie jak i w jego pomysłowość.
— Kończymy dokumentację — dodał Janicki. — Może
jeszcze coś znajdziemy. Ale nie liczyłbym na to. kapitanie. Tyle.
Podszedł lekarz sądowy, doktor Żakowicz.
— Możemy już zabrać zwłoki, doktorze
— powiedział do niego sierżant. — Jeżeli nie ma pan nic
przeciwko temu...
— Jeżeli mam coś przeciwko czemuś — stwierdził
melancholijnie doktor — to tylko jedno: żeby nic budzić mnie o
pierwszej w nocy.
— Taka już nasza służba, doktorze — wtrąciłem filozoficznie.
Swoją drogą serce mi krwawiło na myśl, że doktor jest
niewyspany. Sam w ogóle nie miałem okazji położyć się spać tej
nocy.
— Dobrze, że mi pan o tym przypomniał, kapitanie —
westchnął doktor. — Już czuję się lepiej. Zaws2e czuję się lepiej
wiedząc, że wypełniam obowiązki służbowe.
Jedną z niewątpliwych wad, łubianego zresztą w komendzie
lekarza, była skłonność do ironizowania głosem pozbawionym
ironii. Dlatego przezornie milczałem. Zresztą, co właściwie
można powiedzieć w takiej sytuacji?
Rozległ się warkot motocykla. Obejrzeliśmy się.
— Nareszcie jest pies — ożywił się nagle Janicki i ruszył w
stronę milicyjnej emzetki, z której gramolił się przewodnik z
Plik z chomika:
CzarnyZakon
Inne pliki z tego folderu:
036. Minkowski Aleksander - Kiedy wracają umarli.pdf
(41865 KB)
044. Mikulska Julitta - Klamka z mosiądzu.pdf
(50310 KB)
033. Sztaba Zygmunt - To nie było samobójstwo(1).pdf
(33586 KB)
024. Patkowski Maciej - Polowanie na kozła.pdf
(32236 KB)
058. Krupiński Władysław - Celny strzał.pdf
(34764 KB)
Inne foldery tego chomika:
Erle Stanley Gardner
Joe Alex
Kapitan Kloss
Kapitan Kloss_AGENT J-23
Kryminały zagraniczne
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin