Krentz Jayne Ann - 08 - Siódmy zmysł.pdf

(1221 KB) Pobierz
JAYNE ANN KRENTZ
SIÓDMY ZMYSŁ
Tytuł oryginału Running Hot
Steve'owi Castle z wyrazami miłości.
To wielkie szczęście mieć takiego brata.
ROZDZIAŁ 1
Martin ma zamiar ją zabić. Zeszła z pomostu na pokład dwusilnikowego smukłego jachtu,
zastanawiając się, dlaczego nagle ogarnęła ją tak czarna rozpacz. Jednego uczysz się naprawdę szybko,
kiedy wychowuje cię państwo - świadomości, że możesz polegać tylko na sobie. Rodziny zastępcze i ulica
to najlepsze uniwersytety, na których zdobywa się stopnie naukowe w najtrudniejszych dziedzinach. Jeśli
jesteś na świecie zupełnie sam, prawa przetrwania są proste. Zdążyła je już dobrze poznać.
Sądziła, że przeszłość przygotowała ją na każdą ewentualność, nawet taką, że jedyny człowiek,
jakiemu kiedykolwiek zaufała, może pewnego dnia zwrócić się przeciw niej. Myliła się jednak. Nic nie było
w stanie stępić bólu wywołanego przez tę zdradę.
Martin wyszedł z kabiny. W lustrzanych szkłach jego ciemnych okularów błysnęło oślepiające
słońce Karaibów. Zauważył ją i posłał jej swój charyzmatyczny uśmiech.
- No, jesteś wreszcie - powiedział, podchodząc, by wziąć jej walizeczkę z komputerem. - Spóźniłaś
się. - Spojrzał na mężczyznę w białej koszuli i granatowych spodniach, który zbliżał się pomostem, niosąc
jej rzeczy. - Pogoda?
- Nie, proszę pana. - Eric Schafer postawił niewielką walizkę na deskach. - Wylądowaliśmy
punktualnie. Ale akurat odbywa się jakieś miejscowe święto i ulice są zakorkowane. Wie pan, jak bywa tu,
na wyspie. Z lotniska można się wydostać tylko jedną drogą, przez środek miasta. Nie ma sposobu, żeby
uniknąć korków.
Eric wyprostował się i wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Jego koszula, ozdobiona dyskretnym
haftem z logo Crocker World, jeszcze rano w Miami, kiedy wsiadał do małego firmowego odrzutowca, była
wykrochmalona na wojskową modłę. Teraz, w upale panującym na wyspie, była zmięta i przepocona.
- Festiwal Dnia i Nocy - rzekł Martin. - Zapomniałem o tym. Tutaj to wielkie święto. Połączenie
tłustego czwartku i Halloween.
Kłamie, pomyślała, obserwując dziwną ciemną energię, którą emanowała jego aura. To wszystko
stanowiło część planu, który obmyślił, by ją zabić. Festiwal to świetna okazja dla każdego, kto zamierzał
popełnić morderstwo. Na wyspę przyjechało tylu turystów, że lokalne władze były zbyt zajęte, aby
zauważyć, że pan Crocker wrócił ze swojej prywatnej wysepki sam.
- Czy ma pan jeszcze jakieś życzenia? - spytał Eric.
- Gdzie jest Banner?
- Zostawiłem go na lotnisku. Ma oko na samolot.
- Obaj możecie wracać do Miami. Nie ma sensu, żebyście siedzieli bezczynnie na wyspie przez cały
tydzień. Żony i dzieci pewnie na was czekają. Przez kilka ubiegłych miesięcy mieliście sporo pracy.
- Tak, proszę pana. Dziękuję. Eric był naprawdę wdzięczny. Martin potrafił przywiązywać do siebie
ludzi zarówno dzięki hojnym pensjom, jak i swojej naturalnej charyzmie. Często myślała, że byłby
doskonałym przywódcą jakiejś sekty. Wybrał jednak inną ścieżkę kariery.
Wszedł na schodki z drewna tekowego i stanął przy sterze.
- Rzuć mi linę! - zawołał do Erica.
- Oczywiście, panie Crocker. - Eric kucnął, by odwiązać liny, którymi przycumowany był jacht.
Zastanawiała się, co Schafer i inni pracownicy Crockera pomyślą, kiedy ona zniknie. Martin na
pewno przygotował dla nich jakąś przekonującą bajeczkę. Może powie im, że wypadła za burtę. Prądy
morskie wokół wyspy były bardzo niebezpieczne.
Pokład zadrżał, gdy rozległ się pomruk silników. Eric pomachał do niej przyjaźnie i ponownie otarł
czoło.
Jego twarz nie zdradzała żadnych podejrzeń, nie mrużył znacząco oczu, nie uśmiechał się przebiegle.
Kiedy wróci do samolotu i drugiego pilota, Johna Bannera, nie skomentuje faktu, że jego chlebodawca
popłynął gdzieś z jedną ze swoich przyjaciółek. Żaden spośród pracowników Martina nigdy nie wziął jej za
jego kochankę. Kochanki Martina były zwykle wysokimi, atrakcyjnymi blondynkami. Ona nie spełniała
żadnego z tych warunków. Była tylko jego zmęczoną pomocnicą.
Oficjalnie pełniła funkcję jego kamerdynera i była jedyną osobą, która wszędzie z nim podróżowała.
Organizowała mu życie i doglądała jego licznych rezydencji. Przede wszystkim jednak pilnowała, żeby jego
przyjaciele, wspólnicy w interesach i odwiedzający go czasami politycy czy lobbyści dobrze się bawili.
Podniosła rękę, by pomachać do Erica, z trudem powstrzymując łzy cisnące jej się do oczu.
Wiedziała, że bez względu na to, co się dziś stanie, już nigdy go nie zobaczy.
Jacht z gracją odbił od nabrzeża i ruszył w stronę ujścia małej przystani.
Tak jak wielu innych, którzy obracali się w kręgach prawdziwych bogaczy, Martin posiadał kilka
domów i utrzymywał apartamenty w różnych miejscach świata. Najczęściej przebywał w rezydencji w
Miami, ale za swój dom uważał małą wysepkę, którą kupił kilka lat temu i na którą można było się tam
dostać tylko łodzią. Na wyspie nie było lotniska, tylko jedna przystań.
Inne rezydencje Martina zawsze były gotowe na jego przybycie, ale w domu na wysepce, mniejszym
i znacznie skromniejszym niż wszystkie pozostałe, nie trzymał służby. Traktował to miejsce jak swój
prywatny azyl.
Kiedy minęli kamienne filary oznaczające wejście do przystani, jacht przyspieszył, tnąc
turkusowobłękitną wodę. Martin, zajęty sterowaniem, nie zwracał na nią uwagi. Wyostrzyła zmysły i znowu
przyjrzała się jego aurze. Ciemna energia przybrała na sile. Nakręcał się.
Nagle jacht wydał się jej potwornie ciasny. Nie miała tu dokąd uciec, nie mogła się nigdzie ukryć.
Od wielu dni - a właściwie od tygodni - była pewna, że Martin chce się jej pozbyć. Wiedziała nawet,
dlaczego. Mimo to jakaś jej cząstka ciągle starała się wyprzeć to ze świadomości. Może istnieje jakieś
logiczne wytłumaczenie tych niepokojących zmian w jego aurze? Może ta dziwna ciemność jest wynikiem
choroby psychicznej? Było to koszmarne przypuszczenie, pozwoliłoby jej jednak przynajmniej pocieszać się
myślą, że stracił rozum, że prawdziwy Martin nigdy nie pragnąłby jej śmierci.
Ale instynkt samozachowawczy nie pozwalał dłużej się oszukiwać. Może Martin kiedyś darzył ją
cieplejszym uczuciem, w głębi ducha wiedziała jednak, że ich związek opierał się na fakcie, że była dla
niego przydatna. Teraz Martin uznał, że stała się zbędna, więc postanowił się jej pozbyć. Dla niego sytuacja
była prosta.
Stanęła na rufie i patrzyła, jak port w miasteczku maleje w oddali. Kiedy zmienił się w niewyraźny
daleki punkt, odwróciła się i spojrzała przed siebie. Prywatna wysepka Martina była już bardzo blisko.
Widziała dom przycupnięty na zboczu wzgórza.
- Weź liny - polecił ostro, w skupieniu manewrując łodzią. To była kropla, która przepełniła czarę
goryczy. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu ten prosty, rutynowy rozkaz sprawił, że ból, smutek,
niedowierzanie i odrętwiający strach, które od dawna ją męczyły, zostały nagle zmiecione przez potężną falę
zimnej wściekłości. Gwałtowny wzrost poziomu adrenaliny we krwi wyostrzył wszystkie jej zmysły.
Sukinsyn chce ją zamordować. Teraz. Dzisiaj.
- Tak jest, kapitanie - rzuciła lekko, zaskoczona własnym opanowaniem, choć przecież miała za sobą
lata ukrywania prawdziwych emocji za fasadą wdzięku i uprzejmości. Mogłaby udzielać lekcji gejszom. Ale
sama gejszą nie była.
Chwyciła linę i wyskoczyła na wąski pomost. Przywiązanie liny do słupka cumowniczego nie zajęło
jej wiele czasu. Robiła to już setki razy.
Martin puścił ster i zszedł z mostka.
- Masz! - Wręczył jej komputer. - Ja wezmę twoją walizkę i jedzenie.
Wzięła komputer, a on postawił na pomoście walizkę i dwie torby z zakupami. Rozejrzał się po
pokładzie, chcąc się upewnić, że wszystko zabrał, po czym sam zszedł z łodzi.
- Gotowa? - spytał. Nie czekając na odpowiedź, chwycił torby i jedną zgrabnie wsunął pod pachę.
Jego aura emanowała zniecierpliwieniem i wręcz przerażającym podnieceniem. Mroczna energia stawała się
coraz wyraźniejsza. Zdała sobie sprawę, że to nie jest dla niego tylko sprawa do załatwienia. Nie mógł się
doczekać chwili, w której ją zabije.
- Oczywiście. - Posłała mu profesjonalny uśmiech, który w myślach zawsze nazywała uśmiechem
scenicznym. - A tak na marginesie, kiedy masz zamiar to zrobić?
- Co? - spytał, odwracając się w stronę samochodu, który stał przy końcu pomostu.
- Zabić mnie. Znieruchomiał w pół kroku. Widziała, jak jego aurę rozdzierają błyskawice, strzelając
niczym wielobarwne fajerwerki. Naprawdę go zaskoczyłam, pomyślała z niejakim zdumieniem.
Najwyraźniej sądził, że zdoła zaplanować jej morderstwo, a ona tego nie wyczuje. Cóż, z drugiej strony, nie
zdradziła mu wszystkich swoich tajemnic. Odwrócił się do niej.
- O czym ty mówisz, do cholery? - rzucił z irytacją. - Czy to miał być dowcip? Jeśli tak, to kiepski.
Skrzyżowała ręce na piersi, obejmując się ramionami.
- Oboje wiemy, że to nie dowcip - odparła spokojnie. - Przywiozłeś mnie tu z zamiarem pozbawienia
życia.
- Nie mam czasu na takie bzdury. Czeka mnie mnóstwo pracy.
- Zakładam, że zostanę ofiarą tragicznego wypadku. - Uśmiechnęła się lekko. - Jakie to smutne.
Sekretarka poszła popływać i utonęła. Ciągle się słyszy o takich tragediach.
Spojrzał na nią z takim wyrazem twarzy, jakby się zastanawiał, czy przypadkiem nie zwariowała, a
Zgłoś jeśli naruszono regulamin