Czy zdarzyło wam się kiedyś.doc

(48 KB) Pobierz
Czy zdarzyło wam się kiedyś, że zaczepiła was nieznajoma osoba

Czy zdarzyło wam się kiedyś...

 

Czy zdarzyło wam się kiedyś, że zaczepiła was nieznajoma osoba? Na pewno. I mnie się to zdarzyło nieraz, ale tym razem było inaczej. Podeszła do mnie na ulicy pełnej ludzi i powiedziała:

-         Wiem gdzie byłeś przedtem.

Chwilę milczałem, potem zapytałem:

-         Czy my się znamy?

-         Możliwe ale to nie ma znaczenia. Pamiętam cię z poprzedniego życia.

-         Kim jesteś?

-         To trudno wytłumaczyć, ale znasz mnie, tylko nie pamiętasz.

Przypatrzyłem się jej twarzy, była mi obca. Przeciętna twarz kobiety po 40-ce, a właściwie mogłem się mylić, może po 50-ce, nie wiem, w każdym razie nic szczególnego w niej nie widziałem; zadbana, gładka skóra bez zmarszczek, to może jest młodsza? To dziwne, nie potrafiłem jej opisać. Na głowie miała założoną chustę, więc nie widziałem jakie ma włosy. W końcu zrobiło mi się głupio od tego patrzenia na nią. Ale ona stała nieskrępowana, jakby nic jej to nie obchodziło, że się w nią wpatruję.

-         Przykro mi, ale... – bąknąłem.

-         Projekcja astralna – powiedziała.

-         Co?

-         Przecież często to robisz.

-         No tak, ale to inny świat, nierealny...

-         O, nieprawda, jest tak realny jak my teraz tutaj. Muszę już iść. Do zobaczenia.

-         Zaczekaj! – zawołałem, lecz zniknęła tak szybko jak się pojawiła.

A ja stałem w miejscu jakbym wrósł w ziemię. Ludzie mijali mnie, popychali, a ja stałem.

Po kilku dniach zapomniałem o całym zajściu, aż do czasu gdy znów ją spotkałem, tym razem w parku. Byłem w drodze do biblioteki publicznej po kolejne lektury z dziedziny parapsychologii, ezoteryki i takie tam. Uwielbiałem czytać, szczególnie mistykę.

-         Wiesz gdzie wtedy byłeś? – zapytała bezpośrednio.

Popatrzyłem na nią. Był już zmrok i nie było widać dokładnie twarzy, ale coś mnie uderzyło. To nie była ona.

-         Żyłeś z nami na innej planecie i było ci tam dobrze.

-         Skąd o tym wiesz?

-         Bo też tam byłam.

-         Więc jesteś istotą z moich snów. To znaczy, że nie istniejesz tutaj.

-         Byłeś na Wenus. Stamtąd zabrałam cię dalej, poza nasz układ planetarny, tam gdzie są inni, w czwarty wymiar jak wy to nazywacie.

-         Dlaczego jesteś zmieniona? Wyglądasz inaczej niż wtedy.

-         To złuda, mogę przybierać różne formy, tutaj jestem gościem, ty zresztą też. Często widzisz kościoły, katedry i inne miejsca sakralne, prawda?

Przytaknąłem. Faktycznie w swoich świadomych snach zdarzało mi się przebywać wśród ogromnych budowli sakralnych i nigdy nie wiedziałem, gdzie one się znajdują.

-         Myślisz teraz o tym. To twoje prawdziwe życie. Tam byłeś szczęśliwy. W tamtym świecie chciałeś żyć, nie wiedziałeś, że to inne życie niż to które tu prowadzisz. To było tak realne jak życie tu, na ziemi. Czy jesteś pewien, że teraz istniejesz?

-         To jest mój sen a ty się w nim pojawiasz jak zjawa. Muszę tam wrócić żeby poznać prawdę.

-         Zabiorę cię tam znowu to będziesz wiedział skąd pochodzisz. Do zobaczenia.

 

*

Cofnąłem się do stanu zarodkowego, wczułem się w embriona zamkniętego w wodach płodowych, który nic nie widzi, ale słyszy i czuje. W swoim nie uformowanym jeszcze mózgu widziałem obrazy czarno-białe i szare, zlewające się ze sobą, o nieokreślonych kształtach, którym nie odpowiada nic w rzeczywistości. To przecież tylko wytwór mojej wyobraźni. Potem pojawiły się ogniki fioletowo-żółte. A może to stan przedzarodkowy? Wreszcie spotkałem ją, jego, istotę stamtąd.

-kim jesteś?
-twoim opiekunem
-jak się tu znalazłeś?
-przybyłem z innego wymiaru
-a kim ja jestem?
-duszą która poszukuje prawdy
-kim byłem zanim zostałem człowiekiem?
-cząstką kosmiczną
-a kim będę po śmierci?
-tym samym czym byłeś przed narodzeniem
-poprowadzisz mnie?
-na razie pokażę ci to wszystko co chcesz poznać. Prawda jest w

zasięgu ręki. Musisz mi zaufać.
-ufam ci, chociaż cię nie znam. Ale widziałem cię już w moich snach.

 

I na tym skończył się mój sen we śnie, obudziłem się znów w swoim łóżku.
A więc takie mam możliwości - pomyślałem - Zobaczmy teraz jak głęboko potrafię zaangażować swoją jaźń z tego miejsca. Przebyłem setki lat świetlnych, żeby się tam znaleźć, dotarłem do punktu początkowego, do centrali i... natrafiłem na nicość, na coś czego nie było. Mój umysł nie tworzył już obrazów ale figury, które czułem emocjonalnie. Cały czas byłem świadomy tej projekcji astralnej i myślę, że znalazłem się zbyt daleko, żeby coś zobaczyć, coś, co nie było mi dane doświadczyć. Może jeszcze nie dojrzałem do penetracji dalekich obszarów? Wydawało mi się, że ktoś chce mnie wywołać a ja nie potrafię mu odpowiedzieć, zbyt blisko byłem śmierci. To tak jakbym przekroczył pewną granicę, za którą znajduje się obszar nieznany (mnie) i jeszcze nie czas abym go poznał. Ale byłem tam i wiem, że istnieje (czy tylko w moim umyśle?)

 

*

 

-         Możesz ze mną tam wrócić – odezwał się do mnie jakiś facet, gdy jechałem autobusem.

-         To znów ty stamtąd, wiesz o mnie...

-         Wszystko co trzeba. Jak ci się uda ze mną tam wrócić, będziesz jednym z niewielu wybranych w tym świecie.

-         Więc wrócę z tobą.

*

 

Znajduję się w jakimś domu z kilkoma osobami, dostajemy za zadanie obronę twierdzy przed zalewem obcych. Udaję się wraz z innymi do twierdzy, lecimy przemierzając setki kilometrów. Na ten cel otrzymuję szczególną moc, staję się "wojownikiem światła". Ta moc niesie mnie aż do celu. To miejsce święte, świątynia (ale nie kościół, raczej mauzoleum) w której ma się rozegrać bitwa między siłami światła i ciemności. Spotykam się z grupą obrońców, jestem jednym z wielu, lecz nie wiem kto ile otrzymał mocy. Ale to moi sprzymierzeńcy, ustalamy plan działania.
- Masz za zadanie bronić odcinka na wieży, tam będzie zmasowany

  atak wroga.

Kim ja u diabła jestem, wybudzam się, rozglądam, jestem bezpieczny, znów zamykam oczy.
To nasz wielki plan, musimy obronić twierdzę, bo ona jest najważniejsza.
Dlaczego? - nie, nie pytam, skoro lepsi ode mnie tak mówią więc tak musi być, postaram się tylko wykonać zadanie.
- To twoja drużyna, nie strać ich, jeżeli przegrasz to już się nie

  obudzisz.
Nie, nie przegram, jestem dobry, a oni mi pomogą. Byłem pewien zwycięstwa. Ale wciąż nie rozumiałem o co walczymy i dlaczego oni chcą tej twierdzy.
Tutaj podejmujemy decyzje ważne dla całej ludzkości, nie możesz zawieść.
Pojawia się ON, jest energią, światłością, nadzieją. Nie mówi nic, ale daje nam odczuć swoją wielkość, napełnia nas swoją mocą. Teraz jesteśmy jeszcze silniejsi i pewniejsi.
Udajemy się na swoje stanowiska. Następuje atak wroga. To tylko czarne postacie, jak w grze, trzeba je niszczyć. Są szybkie i przebiegłe, trudno je trafić, atakują setkami, potrafią wspinać się po murach i pionowych ścianach, potrafią skakać. Zalewają cały zamek, chcą dostać się do środka. Niszczymy ich setki, ja sam walczę zaciekle, nie widzę końca, trwa to długo. Przerwa, otwarcie oczu, jestem spocony. I znów wracam do obrony twierdzy, znów walczę.

Mijają godziny, a może dni. Spotykamy się w sali obrad, to ogromna komnata, gdzie jest stłoczony lud. A my, wojownicy mamy go bronić. Istoty się kotłują, boją się czegoś. Dostajemy dawkę nowej energii, ale wroga już nie ma. Zrezygnował?
Oddajemy ci cześć najwyższa istoto, która gromadzisz nas tutaj dla swoich celów. Jesteśmy ci wierni i oddani, zawsze stawiamy się na twe wezwanie.
- Możecie już odejść, misja spełniona.
Wśród śpiewów i hołdów opuszczam to miejsce, pojawiam się w naszym pierwotnym schronieniu. Omawiamy znów cele naszej misji, śmiejemy się i cieszymy. Czy wróg został pokonany? To nie był wróg, to tylko próba naszej wytrzymałości i poświęcenia. A więc jednak. Moc zostaje mi odebrana, czuję się nagi jak zwykły śmiertelnik.
- Musisz się poddać leczeniu. Nie wybudzisz się już, pozostaniesz

  tutaj.
Ale gdzie to jest tutaj?
- W swoim materialnym ciele. Widziałeś rzeczy, których nie można

   oglądać, zostałeś wtajemniczony, nie możesz odejść.
To dobrze - myślę i otwieram oczy. W którą stronę mam się udać, do światła czy w drugą? Nie rozpoznaję kierunków. Właściwie dobrze się tu czuję, po co odchodzić.

 

*

 

Tym razem było to dziecko, chłopiec o twarzy dorosłego, z wyglądu lat 30, z budowy może 12 lat, a może to był karzeł. Ale chyba nie, bo mówił dziecięcym głosem, tylko skąd ten poważny wygląd? Byłem właśnie w bibliotece i szukałem czegoś ciekawego do czytania. Zobaczyłem go po drugiej stronie regału z książkami. Najpierw na mnie spojrzał dziwnie, potem podsunął mi książkę „Sztuka śnienia”. Wziąłem ją od niego bez słowa a on kiwnął tylko głową. Zrozumiałem, że wie o mnie...

-         Byłem tam z tobą – wyszeptał.

-         Gdzie?

-         Broniliśmy razem twierdzy dla innych.

-         Ale po co? Nie pamiętam cię.

-         Gdy przyjdzie czas rozliczysz się przede mną. Twoje następne zadanie będzie „w przyszłości”, dostaniesz się ze mną do miejsca, gdzie cierpią dusze złe.

-         Do piekła?

-         Kto nazywa to piekłem ten nie wie nic.

-         Czy spotkamy się jeszcze?

-         Zawsze jestem z tobą, nawet tego nie wiesz.

-         Ty jesteś stamtąd, więc jak możesz być tutaj, w naszym materialnym świecie?

-         Jesteśmy tacy sami bez względu na to gdzie się znajdujemy. Nie widzisz, że ja to ty sam.

-         Proszę nie rozmawiać w bibliotece – odezwał się głos bibliotekarki znad biurka. Spojrzałem w tamtą stronę. Potem znów przeniosłem wzrok na chłopca, ale już go nie było.

-         Czy nie widziała pani tego chłopca, z którym przed chwilą rozmawiałem.

-         A nie rozmawiał pan sam ze sobą? – zapytała – Nie było tu żadnego chłopca, przynajmniej nie teraz. Wypożycza pan tą książkę?

W ręku trzymałem egzemplarz „Sztuka śnienia” Castanedy.

 

*

 

Znalazłem się w dziwnym miejscu.

Był to jakby dom, duży budynek bez okien, mroczny i ciemny i... żyjący. Tak, poruszał się, pulsował, jakby coś się w nim kotłowało. Nigdzie nie było wejść i nie widać było jego kształtu, który zresztą ciągle się zmieniał, jakby w filmie science-fiction. Był to żywy twór, organ tętniący życiem , a jednak dom.
- Co to jest? – zapytałem przewodnika.
- Tu znajdują się dusze które cierpiały w życiu.
- Więc ja też tu należę?
- One naprawdę cierpiały a twoje cierpienia nie były tak duże.
- Czy mogę się zobaczyć z którąś z tych dusz? Porozmawiać?
- Raczej nie...
- Raczej, a może jednak...
- Wchodząc tam zaryzykujesz, możesz zobaczyć i przeżyć rozczarowania, a ponadto... możesz nie wrócić.
- Spróbuję chociaż zajrzeć.
Więc to było siedlisko dusz cierpiących, albo raczej oaza spokoju dla nich. Zastanawiałem się co one tam robią, kotłują się, biją czy co. Krótkie spojrzenie wgłąb z góry uświadomiło mi, że to świat sam dla siebie, gdzie następowało rozliczanie dobra ze złem, gdzie demony i złe mary mieszały się z cierpiącymi. To właśnie ta ciemna strona próbowała mnie nastraszyć i wciągnąć do siebie, aby może już nie wypuścić. Tutaj dusze cierpiące kiedyś próbowały znaleźć sprawiedliwość każąc w jakiś sposób swoich katów, nie wiem jak i wierzcie mi, nie chcę wiedzieć. Po tym doświadczeniu mój przewodnik zabrał mnie w inne miejsce.
- Dokąd teraz mnie zabierasz? - zapytałem go.
- Do źródła, albo w jego pobliże.
- Czy poznam prawdę o swej przeszłości?
W tym momencie mnie olśniło, to co zobaczyłem, trudno opisać. Pojawiły się łuny o różnych kolorach, jedne jaśniały, inne zanikały a wśród nich ten, którego tak pragnąłem zawsze ujrzeć, sam Jezus, lecz nie taki jak znamy go z Biblii czy historii, nie wiem dlaczego, ale był inny i gdyby przewodnik mi tego nie powiedział, nie wiedziałbym, że to Jezus.
- Dlaczego mogę cię oglądać?
Ale on, a raczej Istota Świetlista którą był, nakazała mi milczenie i roztoczyła przede mną widok planety Ziemia jakby chcąc mi dać jakiś przekaz.
- Skoro tu jestem Panie przed tobą, proszę o łaskę.
- Jaką?- zapytał mój przewodnik, który ciągle był z nami.
- Pozwól mi spotkać się z duszami tych, których za życia znałem i

  kochałem, a którzy już odeszli.
- To niemożliwe, bo oni są rozproszeni po całym wszechświecie a w

   tym miejscu możesz spotkać tylko tą jedną.
I zobaczyłem moją babcię, która odeszła już dawno temu. Pogłaskałem ją po twarzy, była zmieniona, o wiele młodsza, ale do rozpoznania. Uściskaliśmy się, po czym ona odpłynęła.
- Dlaczego nie mogę się dowiedzieć kim byłem albo gdzie byłem

  przed narodzeniem?
- Oto źródło życia - tu przewodnik wskazał mi obraz pojawiający się przede mną. Zamiast Jezusa zobaczyłem parę ludzi: mężczyznę i kobietę, całowali się, byli nadzy i piękni, lecz ja nie wiedziałem kto to. Może Adam i Ewa? Nie mam pojęcia.
 

*

 

Właściwie to ja spotkałem jego czy on mnie? Obydwa światy, w których żyję stały się nagle jednym. Jestem kim byłem, będę kim jestem. Wiem, że on potrzebuje mnie a ja jego. Jest przy mnie zawsze, jest we mnie. A gdy nadchodzi jego czas, zabiera mnie ze sobą na terytoria innych przekonań. To on ustala kiedy się spotykamy, on ustala miejsca, on kontaktuje mnie z innymi duszami. Nigdy nie wiem kiedy to nastąpi, tak jak nie wiedziałem, że mnie odnajdzie w ciele fizycznym. Stoję tu i czekam aż zaczepi mnie jakaś obca osoba. Już mi się to kiedyś zdarzyło.

 

 

Napisał:

Andreas Stierglitz

 

Katowice, 25.07.2011

Zgłoś jeśli naruszono regulamin