Nowy30.txt

(30 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 29
Koło południa, w przecišgu jednej godziny, lord Tessaya otrzymał dwie wiadomoci przyniesione przez ptasich posłańców zmuszajšce go do dokonania rzezi, której pragnšł uniknšć.
Pierwsza wiadomoć  pochodzšca od resztek armii Taomi uciekajšcych na północny zachód ku Kamiennym Wrotom  potwierdziła jego najgorsze obawy co do inwazji Gyernath i wyniku wojny z baronem, którego wino Tessaya tak lubił. Co gorsza, zawierała też informacje o zniszczeniu bazy zaopatrzeniowej na południu. Darrick nie tylko więc nadal żył, ale walczył i zwyciężał.
Druga z kolei, choć mówiła o tak upragnionym zniszczeniu Julatsy, wspominała także o niewielkim oddziale, który wyrwał się z oblężenia na kilka godzin przed zdobyciem kolegium, powodujšc, że w głowie Tessayi zakiełkowały wštpliwoci. Było tam co o misji do kraju smoków, o mierci i katastrofie na niebie, większej, niż mogliby wywołać WiedMistrzowie. To wszystko, plus wieci od niedobitków oddziału cigajšcego przeklętego Xeteskianina, sprawiło, że Tessaya po raz pierwszy od opuszczenia swej wioski, czuł się niepewnie.
Choć wiedział, że znienawidzi się za to, poprosił o pomoc Arnoana. Usiedli w gospodzie, jedzšc i rozmawiajšc, a oczy szamana cały czas błyszczały podstępnie. Tessaya wiedział, że Arnoan uważa to za należne zadoćuczynienie za wyrzšdzonš mu krzywdę, ale wcale nie zamierzał wyprowadzać go z błędu.
 Lepiej będzie, jeli zachowasz spokój  stwierdził Arnoan, łamišc chleb i maczajšc go w zupie.
 Spokój?  powtórzył Tessaya.  Krucy, niech ich szlag, uciekli z oblężonego miasta i najwyraniej zamierzajš dogadać się ze smokami, żeby utworzyć sojusz przeciw mnie. Styliann i jego armia morderców, teraz liczšca około pięciu setek, zmasakrowali, wyrżnęli, tysišce moich wojowników, ponoszšc minimalne straty, a w tej chwili, jeżeli zwiadowcy mówiš prawdę, zmierzajš na spotkanie z Krukami. Dowiaduję się, że nasi bracia z południa uciekli z miasta, które miało należeć do nich i musieli zniszczyć je doszczętnie, by wróg go nie zajšł. Ich duch jest złamany, a ci co pozostali, zmierzajš tu, oczekujšc mojego współczucia. Nie znajdš go. Nie widzę, w jaki sposób ta sytuacja ma mnie skłonić do zachowania spokoju  opróżnił puchar wina, paradoksalnie czerwonego Blackthornea, i napełnił go powtórnie, wpychajšc wolnš rękš pajdę chleba do ust.
Arnoan umiechnšł się łagodnie.
 Ale ile z tego jest prawdš, panie? Darrick i Blackthorne walczš, to rozumiem. Ale smoki? Zagłada z nieba? Czy nie wyrolimy już z takich historyjek? Podejrzewam, że raport lorda Senedai to głównie histeryczny bełkot jakiego maga, który wiedział, że umiera i chciał przerazić swych katów.
 No to mu się udało  Tessaya spojrzał na Arnoana znad brzegu pucharu.
 W każdym razie musimy odrzucić smoki. To potwory z legend nie majšce zwišzku z rzeczywistym wiatem. One nie istniejš  stwierdził Arnoan.
 Ale jeli ci uwierzę, to dlaczego Krucy opucili Julatsę i dokšd zmierzajš? I czemu Styliann nie został w Xetesku, by bronić własnego miasta, a na dodatek zabrał ze sobš najpotężniejszš armię kolegium?  Tessaya bębnił palcami po stole.
 To chyba jasne, że Krucy uciekli, bo wiedzieli, że kolegium padnie. Nie należš do nikogo, to najemnicy  odpowiedział Arnoan.
Tessaya prawie się umiechnšł, choć irytacja spowodowana kompletnym niezrozumieniem przez szamana sytuacji, doprowadzała go raczej do furii niż rozbawienia.
 Prędzej uwierzę w istnienie smoków, niż w to, że Krucy uciekli z pola bitwy. Nie próbuj mi mydlić oczu. Senedai wyranie napisał, że wydostali się z oblężenia z pomocš, więc i pewnie z błogosławieństwem Julatsańczyków  uniósł rękę, by powstrzymać odpowied Arnoana.  Co się tu dzieje. Czuję to. A my siedzimy, jakbymy czekali na burzę. Ale nie zamierzam już dłużej czekać.
 Możemy ledzić i obserwować ich działania, tak jak to robimy teraz  zaproponował Arnoan.  Kamienne Wrota sš zbyt ważne. Nie możemy stšd odejć.
 Może razem z zębami straciłe wolę walki, szamanie, ale ja nie  głos Tessayi był cichy i chłodny.  Powiem ci, jak się sprawy majš. Krucy jadš paktować ze smokami, a jeli nie z nimi to z czym równie potężnym, co może nas zatrzymać. Styliann i jego magiczne bękarty dołšczš do nich. W najlepszym razie, jeżeli ich nie schwytamy i nie zabijemy, wzmocniš obronę Koriny, a tego nie chcę. W najgorszym, znajdš sprzymierzeńców, których nie będziemy w stanie pokonać. Lord Senedai potraktował to na tyle poważnie, że rozpoczšł pocig z większociš swojej armii. Lord Taomi zmierza tu, z Blackthorneem, a może i Darrickiem depczšcymi mu po piętach. Naszym celem jest kontrola Balai poprzez zdobycie stolicy, a nie uczynimy tego, siedzšc i czekajšc, aż Taomi sprowadzi nam tu kłopoty.
Tessaya przerwał na chwilę, ważšc decyzję, jakš musiał podjšć za chwilę.
 Nakażesz Riasu, Arnoanie, by obsadził wschodnie fortyfikacje przełęczy. Żaden mag nie może podejć na tyle blisko, by użyć tej wodnej magii. Riasu ma wystarczajšco dużo ludzi, może też skorzystać z rezerw. My najpierw ruszymy za Krukami, a potem do Koriny. Czas ucieka, stary przyjacielu, i musimy wykorzystać szansę, póki jš mamy.
Stary szaman milczał przez chwilę zamylony, kiwajšc głowš i ssšc górnš wargę.
 To miałe posunięcie, panie. A co z Kamiennymi Wrotami, z miastem? Powięcilimy tyle wysiłku, by je umocnić.
Tessaya spojrzał na prawie ukończonš palisadę i system wież. Wzruszył ramionami.
 Rola miasta się skończyła. Zapewniło nam bezpieczeństwo, a nasi wojownicy mieli zajęcie. Nie grozi nam utrata przełęczy. Kolegia nie zaatakujš teraz, kiedy padła Julatsa, a Styliann jest w drodze. Zostawimy Kamienne Wrota.
 Dla Riasu?  zapytał Arnoan.
 Nie.  Tessaya pokręcił głowš.  Nie zostanie tu żaden budynek.
 A nasi jeńcy?
Lord Tessaya westchnšł i przesunšł dłoniš po twarzy.
 Jestemy wojownikami, a nie strażnikami. A oni nie mogš przyłšczyć się do wrogów.
 Panie?  twarz Arnoana pobladła.
 Nie majš dla nas żadnej wartoci. Stali się zbędnym obcišżeniem. A ja nie chcę być obcišżony.  Tessaya wstał i ruszył ulicš ku przełęczy Kamiennych Wrót. Odczucia jego serca nie pokrywały się z lodowatym tonem jego głosu. Wszystko nie tak miało być. Ale zbyt dużo się działo i teraz jedynš drogš był podbój za wszelkš cenę. Zatrzymał się i odwrócił, spoglšdajšc na koszary, gdzie trzymani byli jeńcy. Odetchnšł ciężko i ruszył, by wydać rozkazy.

* * *
Być może czujšc ich niecierpliwoć albo majšc własne powody do popiechu, Jatha szybko poprowadził Kruków i nieproszonych goci od szczeliny, poprzez kilka zakrętów sztucznie zbudowanej jaskini, aż do litej ciany. Zatrzymawszy się jedynie po to, by zerknšć przez ramię i pokazać, by szli za nim, wszedł w skałę i zniknšł. Krucy stanęli natychmiast.
 Ilkar?  Bezimienny zwrócił się do elfa.
Elf wystšpił naprzód.
 Sšdzę, że to iluzja  położył dłonie na cianie. Była twarda.  I to bardzo szczególna. Nie jestem pewien...  urwał nagle i popchnšł. Tym razem jego ręka zanurzyła się w skale.  Niesamowite.
Denser stanšł obok niego.
 Interesujšce  powiedział.  To nie jest konstrukt many.
Erienne i Styliann także wysunęli się naprzód i zaczęli badać kamiennš iluzję.
 Co o tym sšdzisz?  zapytał Denser.
 Cóż, jest to w końcu skała, prawda?  stwierdził Styliann.  Ale zmodyfikowana.
 Może rozpoznaje konkretne osoby albo co w tym rodzaju  zasugerował Denser. Zanurzył rękę aż po łokieć i poczuł po drugiej stronie otwartš przestrzeń.  Prawie w ogóle się nie opiera.
 Ale jak rozpoznaje mnie?  zastanowił się Styliann.  Moja obecnoć nie była oczekiwana  również wetknšł dłoń w skałę.
 Słuszna uwaga  skinęła głowš Erienne.  Czuję, że jest płynna, choć zgadzam się, że to skała. Pytanie tylko, jak zachowuje stałš formę i wyglšd?
 Podejrzewam, że to ustabilizowana magia, trochę jak tamta szczelina  uznał Ilkar.  Z pewnociš została tu umieszczona umylnie, by ukryć portal.
 Podobnie jak cały system jaskiń  dodał Denser.  Choć reszta cian jest naprawdę z kamienia.
Hirad, który przez cały czas opierał się o cianę, leniwie drapišc podbródek, mrugnšł do Bezimiennego i wystšpił naprzód z umiechem na ustach.
 Tacy mšdrzy, a żadne nie ma bladego pojęcia, co to jest, co?
Czwórka dowiadczonych magów odwróciła się jednoczenie z identycznym, dumnym i pogardliwym wyrazem na twarzach.
 Wybaczysz, Hirad?  powiedział Ilkar.  Próbujemy to przeanalizować, zanim wejdziemy na lepo. To nasza działka, no nie?
 Ach tak  odparł Hirad. Położył rękę na cianie i popchnšł silnie  ale nic nie rozumiecie  odepchnšł się od skały, a potem popchnšł jeszcze raz, tym razem łagodnie, i jego dłoń z łatwociš zanurzyła się w kamieniu.
 O nie  twarz Ilkara przez chwilę wyrażała nieco komicznš rozpacz.  Wiesz dokładnie, co to jest, prawda?
Hirad skinšł głowš. Ilkar westchnšł i zwrócił się do magów.
 Będziemy musieli jako przeżyć to, że on wie co, czego my nie wiemy. Zdarza się to rzadko, ale nie pozwoli nam o tym zapomnieć.
 A więc?  niecierpliwił się Denser.
 To nie magia. Nie taka, jakš znacie  wyjanił Hirad.  To fragment materii międzywymiarowej wyposażony we wzorce Kaan i Balai. Nikt poza tymi dwiema grupami nie może przez to przejć. Napotkajš litš skałę. Sprytne te smoki, co?
Przeszedł przez cianę.
Na zewnštrz wspomnienia Densera okazały się jednak prawdziwe. Znaleli się w rozległej dolinie poczerniałej ziemi i popalonych drzew, ich martwe pnie sterczały ku niebu, niczym palce wołajšcych o ratunek. Jedynie najdziksze krzewy i trawy porastały spopielony grunt, a w powietrzu unosił się wszechobecny gorzki zapach spalenizny.
Jaskinia, z której wyszli, wyglšdała jak ogromne rumowisko skał podobne do dziesištków innych pokrywajšcych stoki doliny. Niebo nad nimi było piękne, ciemnoniebieskie, zasnute wysoko strzępami chmur. Panował niezwykły spokój. Nie było zwierzšt węszšcych wokół drzew ani ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin