Nowy8.txt

(25 KB) Pobierz
Rozdział 7
Dwa dni po wyruszeniu Ilkara i Bezimiennego w drogę Denser siedział w swojej komnacie. Ciepły ogień ogrzewał niewielkie pomieszczenie, jego trzaskanie często zagłuszały odgłosy szalejšcej nad Xeteskiem burzy. Błyskawice migotały i syczały na pociemniałym niebie, gromy przetaczały się z hukiem, wprawiajšc w drżenie kamienne mury kolegium, a bębnišcy o okiennice deszcz przypominał stukanie tysišca rozwcieczonych demonów.
Ale te odgłosy nie docierały do przebywajšcej w gabinecie dwójki. Denser siedział przy biurku, a obiecujšca młoda wieszczka Ciryn przycupnęła na krzele przy kominku. Była jednš z osób wyszkolonych niedawno w zakresie empatii wobec pewnych aspektów innych magii, w tym przypadku Dordover. W pokoju walały się kartki z informacjami, jakie Xetesk posiadał o ich magii. Nie było tego wiele, ale mimo to rzuciło trochę wiatła na jeden z fragmentów Proroctwa Tinjaty, które Denser ukradł. Łatwo było się domylić, dlaczego Vuldaroq kazał usunšć tłumaczenie.
Denser aż gotował się na myl o niebezpieczeństwie, w jakim znajdowała się Lyanna każdego dnia pobytu w Dordover, z grobš mierci włšcznie. Erienne nie mogła o tym wiedzieć, choć z pewnociš prowadziła badania nad Tinjatš. Należy sšdzić, że Vuldaroq kazał ukryć przed niš ten straszny fragment Proroctwa, tak samo, jak ukrył go przed Denserem.
Jeszcze raz przeczytał słowa, które złożył razem, i gniew i ulga zmieszały się ze sobš. ... uciszona na zawsze... rytuał... kolejnoć rzucania zaklęć... i dopiero wtedy oddech zostanie zatrzymany, a uroczystoć rozpoczęta... rozsypać popioły stosownie... z wymaganiami wiedzy.
- Czy w tym tłumaczeniu nie ma błędu? - zapytał.
Ciryn wzruszyła ramionami, aż jej proste bršzowe włosy poruszyły się, i spojrzała na niego ciemnymi oczami osadzonymi w twarzy zbyt długiej, aby okrelić jš inaczej niż nieładna.
- Jest całkowicie zgodne z oryginałem w słowach, mistrzu Denserze, ale nie w znaczeniu.
Nie powinien być zaskoczony tym, co przeczytał, a jednak był. Opisany w Proroctwie rytuał magicznego zabójstwa czynił Dordovańczyków tak samo złymi, jak Czarne Skrzydła... tylko nieco dokładniejszymi.
Denser powrócił do końcowego fragmentu tekstu. Jak na razie ustaliła Ciryn, chodziło o kolejne niebezpieczeństwo wiszšce nad Dordover. Była tam wzmianka o jakim dziwnym zaklęciu tarczy, lecz brak było wyranych wskazówek co do jego rzucania. Ciryn uważała również, że tekst sugeruje, iż rzucajšcy czar umrze albo zostanie nieodwracalnie odmieniony, a mag Jednoci w jaki nieokrelony sposób rozwinie się.
Podobnie jak Ciryn Denser kolejny raz przeglšdał tekst po lewej, szukajšc czego, co mogłoby odsłonić im nieco więcej z wiedzy Dordover. Jak na razie wiedzieli frustrujšco niewiele, choć Proroctwo zapisano w bardzo uproszczonym języku. Gdyby tekst dotyczył konstrukcji zaklęcia lub jego rzucania, nie mogliby w ogóle go odczytać, bardziej skomplikowane języki Dordover były bowiem całkowicie niezrozumiałe dla Xeteskian.
Denser westchnšł, a Ciryn, która wodziła palcem po zwoju, podniosła głowę, marszczšc brew i zagryzajšc dolnš wargę.
- Mistrzu?
- Wybacz, ale nie widzę w tym żadnego sensu.
- Obawiam się, że ja widzę - odparła wieszczka.
- Dlaczego się obawiasz?
- Bo jeste ojcem tego dziecka. Zapiszę ci to, co przetłumaczyłam.
- Nie, po prostu mi to powiedz.
- Och. No dobrze. - Odetchnęła głęboko. - Nie sšdzę, by chodziło o tarczę, moim zdaniem to błšd w tłumaczeniu. Tu jest mowa o tym, jak wycišgnšć maga Jednoci całego i zdrowego z Nocy.
- Jak? - A więc jest szansa, że naprawdę pomoże córce!
- Może to zrobić ojciec, który otworzy swój umysł na burzę i otoczy dziecko mocš, ukazujšc mu w ten sposób wiatło, którego mag potrzebuje, aby ukończyć Przebudzenie.
Denser poczuł, że nagle jest mu zimno.
- Ale to oznacza, że...
- Tak, zostaniesz nieodwracalnie odmieniony.

* * *
Następnego ranka Kršg Siedmiu przyjšł słowa Densera w całkowitej ciszy. Głęboko pod Wieżš władcy w komnacie Laryona najpierw dali mu niechętne posłuchanie, a potem siedzieli przybici, kiedy opowiadał im o ostatnich wydarzeniach w Dordover, o licie Erienne i pracy, jakš on i Ciryn wykonali poprzedniej nocy.
Kršg Siedmiu, czyli panowie Xetesku pod kierownictwem Dystrana, szczęliwie pełnišcego urzšd władcy kolegium, spodziewał się, że Denser przyszedł po to, aby wywierać większy nacisk na prowadzenie badań. Tymczasem usłyszeli jego wołanie o pomoc oraz ostrzeżenie przed narastajšcym zagrożeniem ze strony innego kolegium.
- Jak wiele czasu minęło od jej zniknięcia? - zapytał Ranyl, stary, łysy i przygarbiony mistrz, wcišż jeszcze mocny w magii.
- Ponad szećdziesišt dni. - Rozległ się syk wcišganego przez zęby powietrza.
- A ty nadal masz nadzieję, że jš odnajdziesz - wyraził powštpiewanie Dystran. Piastowane stanowisko dodało lat jego młodej twarzy, oczy spoglšdały ciężko, a między czarnymi włosami zaczęły przewitywać pasma siwizny.
- Tak - rzekł zdecydowanie Denser. - Nie ma większych wštpliwoci, dokšd się udała.
Dystran zachichotał.
- Zapewne, lecz teraz wkraczamy do królestwa mitów i lepej wiary. Nie mamy pojęcia, gdzie ci twoi magowie jednej magii mieszkajš, o ile w ogóle istniejš.
- Powiniene więcej czytać - odparował Denser. - Ilkar mówi, że sš wyrane znaki, iż mieszkajš w samym Calaius albo w pobliżu. Potwierdzajš to, choć słabo, lady, które znalelimy w Dordover.
- Czego zatem od nas chcesz? - Pan Xetesku przyjrzał się Denserowi ponad splecionymi palcami, przyjmujšc pozę wystudiowanej kontemplacji. Denser niemal się rozemiał. Ten władca kolegium to mieszna postać, która od czasu zagadkowego objęcia stanowiska ponad pięć lat temu tylko destabilizuje sytuację politycznš. Jeszcze większym zaskoczeniem jest to, że nadal pozostaje przy życiu. Zawdzięcza to bez wštpienia Ranylowi. Denser zastanawiał się, jak wiele jeszcze czasu minie, nim starzec wykona kolejny ruch.
- Potrzebuję Xetesku, aby utrzymać z dala Dordover. Ich zamiary sš doć jasne, a my nie możemy pozwolić im, aby odebrali nam Lyannę albo zrobili co jeszcze gorszego.
Oczy Dystrana rozbłysły fanatycznie i zimno.
- Och, oczywicie będziemy trzymać Dordover na dystans. Nie pozwolimy im dłużej mieszać się do naturalnego porzšdku rzeczy. Z pewnociš szczęliwie się składa, że opónilimy realizację planu uwolnienia ochotników, którego tak pragnie twój Bezimienny, nieprawdaż?
Denser zadrżał. A więc Protektorzy znowu mogš wyruszyć. Bezimiennemu to się nie spodoba.

* * *
Selik jechał w towarzystwie omiu Czarnych Skrzydeł, jego podróż z Dordover do Arlen została przerwana na ruinach Denebre. Chciał pokazać swoim ludziom, przeciwko czemu walczš. I to wcale nie dlatego, że się łamali, po prostu nigdy doć wzmocnienia ducha.
Lecz to, co zobaczyli, zadziałało nie tylko w ten sposób, dodało sprawie całkiem innego wymiaru. Gniew Selika na nowo rozgorzał, martwe oko znów go rozbolało. Dziewięciu mężczyzn jechało powoli skrajem niegdy pięknego, położonego nad jeziorem miasteczka. Nie zdołali nawet dotrzeć do tego, co kiedy było centrum, sterty ziemi blokowały przejazd.
Panował wszechobecny smród mierci. W powietrzu bzyczały ostrzegajšco roje much, a gdziekolwiek spojrzeli, grasowały stada szczurów. Zaraza spływała do rzek i wsiškała w ziemię. Selik wolał nie myleć, w jakim stanie sš ci biedni ludzie spoczywajšcy tam bez pochówku.
Łatwo, bardzo łatwo mógł sobie wyobrazić panikę, jaka ogarnęła miasto. Kiedy ziemia zakołysała się, a budynki zawaliły, ludzie musieli opucić wszystko, co było dla nich cenne. Domy, sprzęty, rodziny. W powietrzu mieszały się krzyki przerażonych, rannych i konajšcych. Pył zatykał gardła, kawałki kamieni i szkła cięły po twarzach i dłoniach, dokšdkolwiek mieszkańcy Denebre biegli, ziemia pod ich stopami rozwierała się, pochłaniajšc ich lub rozrywajšc ciała na kawałki.
Spoglšdajšc na ruiny, trudno było sobie wyobrazić, że jeszcze niedawno tętniło tu życie. Teraz nie ostał się ani jeden budynek. Zamek po drugiej stronie miasta wyglšdał jak wielka sterta gruzu. Selik rozpoznał ruiny wieży, pryzmy chwiejšcego się kamienia i popękane bale wskazywały miejsce, gdzie kiedy były mury. Przez podwórzec aż do bramy biegła szeroka na siedemdziesišt stóp szczelina.
Czarne Skrzydła nie mogły również odnaleć miejsca, gdzie niegdy znajdował się jarmark. Teren pokrywały mieci, wielkie głazy i olbrzymie grudy wyrzuconej z głębin ziemi. Czasem tylko leżšcy tu czy tam kawałek podartej odzieży albo zniszczonego mebla wiadczył o życiu, które zostało tak brutalnie przerwane.
Selik był zdziwiony, że ktokolwiek przeżył, tak naprawdę przetrwała tylko garstka ludzi, którzy zanieli wieci do Pontois lub Lystern, a niektórzy na południe, do Erskan. Kto może wiedzieć, czy to nie wydarzy się ponownie w którym z tych miejsc?
Selik odwrócił się do swoich ludzi. Patrzyli z niedowierzaniem i zasłaniali dłońmi usta przed odorem, jaki przynosił wiatr.
- Oto dlaczego zwalczamy magię - powiedział. - To magia spowodowała to wszystko, nigdy o tym nie zapominajcie. To zła siła, a my jestemy jedynymi, którzy to widzš. Reszta wiata jest lepa.
Ale już niedługo, pomylał. Zniszczenia na całej Balai spowodujš, że ludzie będš domagać się większej kontroli nad magiš. Nie można ufać magom, kiedy niewinni ludzie umierajš setkami i tysišcami, zabierani przez siły, których nie rozumiejš.
Najgorsze było to, że za tym wszystkim stała ona. Ta dziwka urodziła mutanta, którego umysł niszczył wiat. A wszystko to w imię większej mocy, dominacji. Selik zawrzał gniewem, nim uderzył piętami konia i pogalopował na południe. Pozostawiajšc Denebre na pastwę zgnilizny, zaczšł wyobrażać sobie, jakie zada jej cierpienia, nim wreszcie pozwoli jej umrzeć. Sprawiedliwoć dla prawych. Dla maga mierć w męczarniach.

* * *
Gdy Ilkar i Bezimienny dotarli wieczorem na miejsce zmęczeni i głodni, jedenacie dni po rozstaniu z Dens...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin