Nowy20.txt

(12 KB) Pobierz

6

Na długo przed zachodem słońca wiatr ustał zupełnie. Szafir zaŹrzucił kotwicę w połowie Rzeki. Kolację podano wczenie, a porŹcje były skromniejsze niż zwykle. Przebškiwano żartem o mierci głodowej, jeli cisza potrwa dłużej. Czarny humor. W tych dniach na statku dominowały ponure nastroje.
Brota dostrzegła w ciemnoci maleńkie promyki. Po raz pierwŹszy stwierdziła, że Shonsu wyglšda lepiej. Nic jednak nie powieŹdziała, nie chcšc rozbudzać fałszywych nadziei.
Głupota Tomiyano, który stoczył pojedynek z szermierzem, tylŹko pogorszyła atmosferę panujšcš na Szafirze. Kapitan zamierzał spucić przeciwnikowi lanie, ale szybko stracił pewnoć siebie. Od tego momentu Nnanji parował każdy jego cios i zmuszał do niezliŹczonych skomplikowanych manewrów. Brota oczywicie rozpoŹznała techniki Shonsu. Jej syn zapewne też, ale nie nadšżał z ich kontrowaniem. W prawdziwej walce prawdopodobnie byłby lepŹszy, bo sztuczki techniczne nie sš w niej najważniejsze. Nnanji treŹnował Thanę i Matarro, uczniów Tomiyano, oraz obserwował jego walkę z Shonsu, co dało mu przewagę nad żeglarzem. Nawet barŹdzo utalentowany amator nie powinien mierzyć się z zawodowcem.
Załoga burzyła się bardziej niż kiedykolwiek. Napomykano o uwięzieniu Czwartego w kabinie. Brota nie słuchała podszeptów, bo wiedziała, że szermierz stawiłby opór. Po raz pierwszy od mierci Tomminoliynego kwestionowano jej przywództwo. W poŹwietrzu wisiała groba buntu.
Od czasu pojedynku Nnanji siedział w nadbudówce rufowej. Albo wykazywał się zadziwiajšcym taktem, albo stary kapłan wzišł sprawy w swoje ręce. Rudzielec wyszedł na pokład tylko raz, kiedy Tomiyano wrócił po narzędzia do skrobania farby. Zaproponował wtedy, że mu pomoże. Żeglarz odrzucił ofertę poŹkojowš, miotajšc przekleństwa. Statek był za mały, żeby długo udawało się trzymać ich z dala od siebie.
Tak więc Brota opuciła miejsce, gdzie zwykle jadała posiłki, usaŹdowiła się na pokrywie luku dziobowego, obok naburmuszonego syŹna. Nie podobało się jej tu, bo szalupy ratunkowe zasłaniały widok na Rzekę, ale przynajmniej miała oko na Tomiyano i nadbudówkę rufowš. Reszta żeglarzy rozsiadła się z jedzeniem po całym pokłaŹdzie. Niewiele rozmawiano. Panowało gniewne milczenie i zaduma,
W pewnym momencie zjawiła się Jja. Nałożyła na talerz parę kawałków chleba, umiechnęła się słabo, gdy jš zagadnięto, i poŹspieszyła do swojego pana. Katanji, zawsze wrażliwy na nastroje, schował się w najdalszym kšcie. Sędziwy kapłan wzišł kromkę chleba z odrobinš sera i podreptał na drugš pokrywę luku. Usiadł naprzeciwko Broty i Tomiyano. Był to dziwny wybór. Holiyi muŹsiał się przesunšć, żeby zrobić Honakurze miejsce. Czyżby staŹrzec też wolał nie spuszczać kapitana z oczu?
Tylko Nnanji nie brał udziału w posiłku, choć zwykle był pierwszy do jedzenia. Nagle rozległ się stuk żołnierskich butów...
Brota straciła zainteresowanie talerzem. Młody szermierz nie przyszedł po kolację. Na jego twarzy malowało się napięcie. ZaŹtrzymał się przy maszcie.
- Kapitanie Tomiyano?
Ręka żeglarza powędrowała do sztyletu. Brota przygotowała się, żeby powstrzymać syna.
- Czego?
- Winien ci jestem przeprosiny - wykrztusił Czwarty.
Niespodzianka! Całkowite zaskoczenie! Szermierz wyrażajšcy skruchę był zjawiskiem rzadszym niż upierzona ryba.
Tomiyano przesunšł dłoniš po nowym dranięciu na klatce piersiowej. W czasie pojedynku został zerwany wieży strup. Normalna rzecz.
- Przyjmuję, że to był wypadek - odburknšł.
- Nie, żeglarzu. - Cokolwiek Nnanji zamierzał powiedzieć, kosztowało go to dużo wysiłku. - Przepraszam, że wprowadziłem cię w błšd, kiedy w zeszłym tygodniu nowicjusz Matarro zapytał mnie, co będzie, jeli lord Shonsu umrze.
Chwała Bogini!
- Powiedziałem, że będę musiał go pomcić. Myliłem się.
Ulga! Patrzšcy zaczęli się umiechać.
Nnanji wzišł głęboki oddech. Pod skórš wyranie zarysowały mu się żebra.
- Przysięga, którš złożylimy, jest bardzo szczególna, kapitaŹnie. Oczywicie, on nie umrze, ale tak czy inaczej le jš zinterpretowałem. - Jeszcze głębszy wdech. - Gdyby nawet lord Shonsu umarł, nie byłaby to twoja wina.
Tomiyano zrobił podejrzliwš minę. Szukał pułapek.
- To dobrze. Ale dlaczego tak uważasz?
- Wyznaczył cię na stróża porzšdku. Potem kazał ci rzucić miecz, ale użył niewłaciwych słów. Miałe prawo... obowišzek spełnić jego poprzedni rozkaz. Szermierz, który daje cywilowi teŹgo rodzaju uprawnienia, jest odpowiedzialny za wszystkie jego działania.
- Twierdzisz, że Shonsu sam się za... zranił?
Nnanji zacisnšł pięci.
- Tak, z punktu widzenia prawa.
Tomiyano ryknšł pogardliwym miechem.
- Naprawdę wietnie! Więc nie mam czego się obawiać? MoŹgę spać spokojnie? Nie zasadzisz się na mnie z mieczem?
- Tomo!
Brota miała ochotę udusić syna.
- To oznacza, że nie cišży na mnie obowišzek zemsty za to, co przydarzyło się Shonsu. - Nnanji rzucił Trzeciemu grone spojŹrzenie. - Co nie znaczy, że nie mogę sam poczuć się obrażony.
Żeglarz nie zdšżył odpowiedzieć, bo uprzedziła go matka.
- To dobra nowina, adepcie. Ulżyło nam. Może zjesz teraz z nami wieczorny posiłek? Tomo, co powiesz na wino dla uczczeŹnia okazji?
Thana podbiegła do Nnanjiego i odcisnęła buziaka na jego poŹliczku. Rumieńce zbladły, ale Czwarty nie spojrzał na dziewczyŹnę ani się nie umiechnšł. Honakura uważnie obserwował scenę. Wiedział, że sprawa nie jest zakończona, choć wszyscy odetchnęŹli z ulgš i zaczęli rozmawiać.
- To dziwny przypadek, kapitanie - powiedział Nnanji głono. Wszyscy umilkli. - Jeszcze się nie zdarzyło, żeby cywil zabił szermierza i uniknšł kary.
Thana się odsunęła. Kapitan znieruchomiał. Nnanji spojrzał na Brotę i przygryzł wargę.
- Gdzie leży Yok, pani? - zapytał.
Kobieta cisnęła Tomiyano za nadgarstek.
- Dziesięć dni od Hool. A o co chodzi?
- Nie odwiedzilicie ponownie Yok?
- Od kiedy?
- Od mierci twojego syna.
Kobieta zerknęła na starca. On wiedział, co się szykuje. To nie była niezręcznoć porywczego i aroganckiego młodzieńca.
- Nie bylimy tam póniej.
Nnanjiemu przez chwilę brakowało słów.
- Powiedzcie mi prawdę! - wykrzyknšł w końcu. Tomiyano uwolnił rękę z ucisku matki i stršcił talerz z kolan. Makaron, kiełbasa i marchewka rozsypały się u stóp Czwartego.
- Lepiej, żeby nie wiedział, chłopcze!
- Muszę wiedzieć! Nie mogę cię oskarżyć. Na pokładzie nie ma sędziego.
- Ale będzie w Dri.
- Więc nie pozwolicie mi dotrzeć do Dri.
Zapadła grobowa cisza. Szermierz i żeglarz mierzyli się wzrokiem. Tomiyano był czerwony z gniewu, a Nnanji blady i ponury. Brota spojrzała na kapłana, ale jego twarz pozostała nieprzenikniona.
- Jak chcesz - wycedził kapitan przez zęby. - Thana? Powiedz swojemu wcibskiemu przyjacielowi, co zrobiła w Yok.
Druga oparła się plecami o szalupę ratunkowš, wyranie wstrzšnięta.
- Matko!
Brota wzruszyła romionami. Nie rozumiała, o co chodzi w tej grze, ale było za póno, żeby jš przerwać i nie dopucić do odsłonięcia kart.
- Opowiedz mu.
- Ale, matko...
- Opowiedz!
- Byłam wtedy Pierwszš - wyszeptała Thana. - Zeszłam na brzeg z mieczem. Szczury lšdowe nie lubiš dziewczyn noszšcych broń.
Nnanji odwrócił się do niej z czujnym wyrazem twarzy. Ręka Tomiyano powędrowała ukradkiem do sztyletu, ale Brota znowu chwyciła go za nadgarstek.
- Było ich czterech. - Thana zaczęła mówić szybciej. - CzwarŹty, dwóch Trzecich i Pierwszy. Adept rzucił mi wyzwanie...
- Ty zrobiła gest poddania - dokończył Nnanji.
Dziewczyna skinęła głowš.
- Wtedy kazał mi się rozebrać. Znajdowalimy się za jakimi skrzyniami leżšcymi na nabrzeżu.
Nnanji skrzywił usta.
- Co na to pozostali?
- miali się i robili żarty. Wyminęłam ich i wróciłam biegiem na statek. Ruszyli za mnš.
Czwarty przeniósł wzrok na kapitana. W oczach miał żšdzę mordu.
- Zabiłe wszystkich?
Nastšpiła długa chwila ciszy.
- Tak, ale to nie wróciło życia mojemu bratu. Ani Lonkaro. ABrokaro umarł tydzień póniej.
Nnanji uniósł rękę. Tomiyano napišł mięnie, ale szermierz tylko otarł pot z czoła.
- I co, adepcie? - przerwała milczenie Brota. - Teraz już wiesz. Jestemy zabójcami szermierzy. Wtedy nie było stróża prawa.
- Nic by wam nie pomógł. Szermierzom nie wolno mieszać się w sprawy honorowe. Jeli Czwarty prawidłowo rzucił wyzwanie, a Thana się poddała, to była sprawa honorowa.
- Też mi honor! - prychnšł Tomiyano. - Według prawa, tak. Składajšc hołd poddańczy, Thana przeŹgrała pojedynek. Miała obowišzek zrobić to, czego od niej domagaał się Czwarty.
Oligarro, Maloli i Holiyi wstali z miejsc i wolnym krokiem podeszli do wiader z piaskiem. Nnanji został sam na rodku poŹkładu, jak jeleń otoczony przez stado wilków.
- Nawet co takiego, szermierzu?
Adept skinšł głowš.
- Zwycięzca ma prawo zażyczyć sobie dowolnej rzeczy, a przegrany może odmówić, żeby uratować honor.
- Ale wtedy może zginšć?
- Wtedy musi zginšć. Oczywicie, tamci zachowali się haniebnie! Czwarty nie powinien wyzywać Pierwszego. Ani stawiać nikczemŹnych żšdań. Ja ostrzegłbym go, że rzucę mu póniej wyzwanie. Lecz on postępował legalnie. Według prawa jestecie zabójcami.
- Więc nas zadenuncjujesz, kiedy dotrzemy do Dri?
Nnanji głono przełknšł linę i pokręcił głowš.
- Dlaczego? - W głosie kapitana brzmiało niedowierzanie.
- Bo już nigdy nie wrócilicie do Yok. Bogini mogła was tam pchnšć albo nie pozwolić wam odpłynšć.
Zapadła cisza. Błysnšł promyk nadziei. Milczenie przerwał starzec.
- Normalnie takie rzeczy nie stanowiš żadnej obrony, pani. Jak wyjaniłem adeptowi Nnanjiemu, kiedy rozważalimy podobny, ale hipotetyczny przypadek, bogowie w każdej chwili mogš poŹkarać grzesznika nagłš mierciš, więc braku boskiej interwencji nie należy interpretować jako uniewinnienia.
Jeli kto jeszcze miał wštpliwoci, że bezimienny jest kapłaŹnem, ta przemowa je rozwiała.
- W tym jednak wypadku Bogini wami pokierowała - wtršcił Nnanji. - Sprowadziła was na tamtš przystań. Przebylicie bardzo długš ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin